Sorrow

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Głośne rozmowy i śmiechy czekających fanów dochodziły do niego z oddali. Nieważne, czy to był za cienką ścianą, czy paroma pokojami - on był głuchy na wszystko. Nie umiał się skupić, a stres zjadał go od środka. Świeże powietrze z otwartego na oścież okna lub szklanka wody nie pomagały. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Nie otwierał oczu. Bał się, że zrobi mu się jeszcze bardziej słabo i niedobrze.

  - Chuuya? Chuuya! Halo, ziemia! - surowy głos menadżerki Akiko Yosano wyrwał go z transu.

  Drgnął i uchylił powieki, jednak towarzyszące mu uczucia nie minęły. Przecież nie miał żadnych powodów do obaw. Występował już przed najróżniejszą publicznością wielokrotnie, był doświadczony, miał rzesze fanów i nie było się czego bać.

Pozornie.

  Dopiero dzisiejszego dnia dotarła informacja, że zjawi się on. Miał go zobaczyć po cholernych trzech latach. W dodatku ponoć ma miejsce w pierwszym rzędzie.

  Jedynie Yosano i parę innych zaufanych osób o tym wiedziały. Zdecydowana większość pracowników nie miała o niczym bladego pojęcia i nie rozumiała, czemu Nakahara tak reaguje.

  Zastanawiał się, czy nie skończyć tego wszystkiego. Najlepiej dzisiaj. Raz na zawsze.

  - Chuuya, posłuchaj mnie. Wchodzisz za piętnaście minut. Musisz się uspokoić. Jeśli to ci pomoże, nie patrz na niego. Dasz radę, wierzę w ciebie - jej ton był łagodniejszy. Nakahara był skłonny przypuścić, że usłyszał w nim matczyną troskę.

  - Nie wiem, czy dam radę. Ja... ja nie mog-gę... - słyszał łamiący się głos. Jego własny. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając paznokcie w delikatną skórę. Do jego uszu dobiegło westchnięcie Yosano.

  - Zrób to. Nie obchodzi mnie jak. Jeśli nie umiesz tak po prostu, zrób to dla kogoś. Dla niego, siebie, fanów, kogokolwiek. Nie zawiedź ich, rudzielcu - posłała mu pokrzepiający uśmiech.

  Odwzajemnił go. Cała ona. Nie rozklejała się zbytnio. Trochę łagodności i współczucia wplatała w mocniejsze, czasem nawet ostre i surowe słowa pocieszenia. Nie rozwodziła się nad czymś, nie wypowiadała pustych słów. Jeden z powodów, dla których ją kochał.

  Poczuł, że mu się poprawia. Nie dużo, odrobinę, jednak tyle wystarczyło. Wystarczyło by nie mdlał i się nie trząsł, a wtedy, gdy zaśpiewa, gdy wypowie pierwsze wersy, supeł w jego żołądku się rozwiąże. I będzie lepiej. Nie dobrze, nie idealnie. Po prostu, lepiej.

  - Dzięki, siostra.

  Po tych słowach po sali rozległo się głośne "PIĘĆ MINUT, LENIE!" w wykonaniu niezawodnej Akiko.

Został sam.

  Cokolwiek go tu sprowadziło, czy w ogóle jest świadomy tego, co było kiedyś... nieważne.

Da radę. Wiedział, że da. Musi.

  Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, ujrzeć w nich można było determinację i pewność. Nie podda się uczuciom i emocjom. Nie takim i nie w ten sposób.

  Nie dam ci się tak łatwo, Dazai. Nieważne, że mnie nie pamiętasz. Zrobię wszystko, byś sobie przypomniał.

¤¤¤

  - Zgaduję, że wolę nie wiedzieć jakim cudem mamy miejsce w pierwszym rzędzie?

  - Może tak, a może nie - usłyszał odpowiedź od swojej starszej siostry, Kaori.

  - Czy moja obecność na koncercie tego całego... - jak mu tam? Chuuyi? - jest konieczna? Wiesz, że nie lubię takiej muzyki. Ledwo znam gościa! Śpiewa w ogóle coś o samobójstwie?

  W odpowiedzi dostał jedynie prychnięcie.
Jechali samochodem na stadion, gdzie miał odbyć się koncert. Osamu spojrzał na siostrę skupioną na prowadzeniu pojazdu. Ciemne, długie fale opadały kaskadą na jej plecy. Na jej twarzy, jak zawsze widoczna była gama różnych, w zależności od sytuacji, uczuć. W przeciwieństwie do swojego brata, Kaori nie umiała się z nimi ukrywać, była otwartą księgą. Nie potrafiła niczego udawać.
Zawsze była szczera do bólu, a jej brak umiejętności aktorskich zdecydowanie jej to ułatwiał.
Dazai widział, że jest czymś bardzo przejęta i smutna. Martwiła się o coś, o czym mu nie mówiła. Tylko o co?

  - Mówię poważnie - przerwał niezręczną ciszę. - Wiesz, jak ja się czuję? Mam iść na koncert jakiegoś piosenkarzyka od siedmiu boleści, który tak nachalnie się do mnie dobijał po wypadku?! Ja go nie znam!

  - Zamknij się. Idziesz i koniec, do cholery, choćbym cię miała torturami zmusić - jej ton był tak zimny i surowy, tak stanowczy, że musiał przyznać jedno. Jeszcze nigdy nie usłyszał, by było ją stać na coś takiego. Tym bardziej, że to nie w jej stylu. Zaciekawiło go to.

Uniósł ręce w geście poddania. Wiedział, że nie ma szans.

  - Dobra, dobra. Wygrałaś bitwę, ale nie wojnę, Kai. Niech ci będzie, miejmy to z głowy.

¤¤¤

  Blask reflektorów oślepiał. Widownia ogłuszała. Czuł jeszcze większy ucisk, niż wcześniej. Czuł, jak jego ciało drży. Zdobył się jednak na wyluzowaną pozę, uśmiech i wesoły ton:

-   Witaj, Yokohama! - zawołał. W odpowiedzi usłyszał głośny aplauz.

  Szczerze uśmiechnął się szerzej. Wykrzyczał jeszcze parę typowych na takich okazjach zdań do fanów i zaczął śpiewać.

Jednak brzuch nadal go uciskał i nie chciał przestać.

Pierwsza piosenka. Stres nie minął.

Druga. Nadal nic.

Trzecia, czwarta. Żadnych zmian

  Piąta, szósta. Więcej udawania. Ścisnął mikrofon. Koncerty mają być szczere, prosto z serca. Głos na żywo emocjonalny. Trzeba dawać z siebie wszystko. Wiedział to, więc dlaczego nie umiał nic zrobić? Śpiewał ze sztucznym uśmiechem, radością. Ludzie się bawili. Czy wyczuwali fałsz w jego zachowaniu?

Ósma piosenka.

Znalazł go.

  Tysiące myśli o ich wspólnej przeszłości i uczuć do tego mężczyzny uderzyły w niego niczym tornado. Zaczęły się mieszać. Kumulować. Rozsadzały go od środka. Stał tam, stał niewzruszony. Jakby wszystkie słowa Chuuyi, cały ten wysiłek był dla niego niczym.

  A Nakahara? Walczył z ogromnym pragnieniem, by nie skoczyć do ukochanego. Przytulić, pocałować, obiecać, że wszystko będzie dobrze. Że będą razem już wiecznie i nic im nie przeszkodzi. Jednak równocześnie miał ochotę wykrzyczeć mu w twarz to, jak bardzo został zraniony, jak cierpi, jak śmiał go tak zostawić. Przez krótką chwilę nawet chciał go uderzyć, by patrzeć na jego ból.

Sprzeczne emocje kotłowały się w jego wnętrzu, myśli szalały.

  Cały czas, przez całą trzyletnią rozłąkę on wciąż kochał Dazaia. Nigdy nie przestał. Nigdy nie pomyślał nawet o jakimkolwiek innym mężczyźnie czy związku. Myślał o nim każdego dnia. Kolekcjonował puste butelki po winie. Tęsknił. Tak cholernie tęsknił za tym dupkiem...

  Starał się uspokoić. To nie było odpowiednie miejsce na to, by się po raz kolejny psychicznie załamać. Kiedy spojrzał na obojętną i niewzruszoną twarz Osamu, poczuł nagły przypływ motywacji. Palce same powędrowały do obrączki znajdującej się na jego dłoni. Zamknął powieki, i skupił się na śpiewaniu. Na wiwatach fanów, muzyce czy nawet blasku reflektorów. Nie siłował się z myślami. Pozwalał im płynąć.

▪▪▪

  Siedział teraz w barze po udanym występie i sączył jakiś alkohol, który podał mu barman. Co dziwne, Nakahara nic nie zamawiał i gdyby nie zmęczenie, może nabrałby jakichś podejrzeń, jednak w tamtej chwili miał wszystko gdzieś.

  - Niezły występ - usłyszał. Podniósł gwałtownie głowę, omal nie wywracając szklanki. - Spokojnie, nie zamierzam ci nic zrobić - spojrzał w stronę źródła tego dźwięku.

  Jego oczom ukazał się wysoki mężczyzna o kruczoczarnej czuprynie opadającej na ciemne oczy. Uwagę Chuuyi przykuły bandaże owijające ręce oraz szyję właściciela. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Z jego ust wydobyło się jedynie ciche "dzięki" w stronę barmana.

- Ciężki dzień, co?

  Nakahara zacisnął dłoń na szklance. Wiedział, że to część pracy barmana. Wiedział, że ten nie ma bladego pojęcia o jego życiu i nie jest niczemu winny.

  Pomimo tego nic nie umiał poradzić na to, że zmęczenie i nerwy dnia wzięły górę i skumulowane, rozpaczliwie szukały ujścia. A to, że ten cały mężczyzna znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, to już nie była wina Chuuyi, prawda? Słowa złości same opuściły jego usta.

  - Stary, masz okres czy potrzebujesz towarzystwa? - zapytał rozbawiony brunet w odpowiedzi i uniósł kącik ust widząc, że go ewidentnie zatkało.

  - Jak śmiesz! - Chuuya nie za bardzo wiedział, jak ma się zachować. Nikt dotąd tak nie reagował na jego złość.

  - A normalnie. To moja praca. Każą mi nawiązywać kontakty z ludźmi, a oni traktują to jak jakąś spowiedź, wiesz? Muszę słuchać o rzeczach, które mam w dupie. Ale ten debil, mój szef, uznał że mi się to przyda w życiu - wzruszył ramionami, a Nakahara nadal nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.

  Wiedział jedynie, że kimkolwiek ten brunet nie był, jest bardzo skomplikowaną i nietypową osobą, co czyni go interesującym. Tym bardziej, gdy Chuuya zobaczył jego oczy. Zachłysnął się z zaskoczenia. Matowe, pozbawione wyrazu i chęci do czegokolwiek. Oczy, mówiące tylko jedno. Znał te oczy. Nagle zrobiło mu się głupio po jego wcześniejszym wybuchu. Nie powinien był tak krzyczeć na Bogu ducha winnego człowieka. Momentalnie się uspokoił, a wściekłość w jego żyłach zaczęła powoli wygasać. I choć nie miał zamiaru nikogo poznawać, to nie był aż tak złym człowiekiem. Nie chciał, by historia się powtórzyła. Nie chciał, by jakikolwiek człowiek popełnił samobójstwo, gdy mógł temu zapobiec. Nie mógł kolejny raz tego zignorować.

▪▪▪

  - Kto by pomyślał, że wielki Dazai Osamu nie umie jeździć na łyżwach? - Zachichotał, gdy jego przyjaciel upadł po raz kolejny. Tym razem nie zdołał go przytrzymać.

  - Zabierz mnie na stok, a zobaczysz jak śmigam na nartach lub desce - odgryzł się Dazai.

  - W to nie wątpię. Rusz duspko, gnido, nie mam całego dnia by cię tu niańczyć!

  - To po co mnie tu zabierałeś? Równie dobrze mógłbyś sobie odpuścić tą całą akcję uczenia mnie - oznajmił wstając.

  - Równie dobrze mogłeś się nie zgadzać na spotkanie, makrelo - mruknął cicho do siebie, tak, że drugi nie usłyszał.

  Dazai powoli ruszył do przodu, tym razem bez niczyjej pomocy. Chuuya nie mówił nic więcej, a jedynie jechał tyłem, cały czas będąc w gotowości, gdyby jego przyjaciel zamierzał ponownie się nabawić siniaków.

  Nagle łyżwa Chuuyi trafiła na jakąś gruzdę. Dazai się potknął. Obaj upadli jak dłudzy. Nakahara jęknął cicho. Otworzył oczy i niemal dostał zawału. Tuż przed nim znajdowała się twarz mężczyzny, końcówki jego włosów łaskotały go delikatnie w nos.

  Znajdowali się w dziwnej pozycji. Ich nogi były posplatane, a brunet leżał na nim pod dziwnym kątem.

  Zrobiło mu się gorąco na tyle, że nawet nie czuł zimna lodu. Przełknął ślinę. Dazai leżał n a n i m. Bardzo blisko. Z b y t blisko. Nie wiedział, jak ma się zachować, co powiedzieć. To nie była normalna sytuacja. Wtem poczuł na sobie intensywne spojrzenie tych pięknych oczu.

Odwzajemnił je.

  Mógł godzinami w nie patrzeć, a nigdy by się nie znudził. Byli sami na lodowisku, ale nawet jakby wokół jeździł tłum ludzi, nie byłoby różnicy. Nie dla nich, nie w tej chwili.

  Przeszły go dreszcze, gdy Dazai położył zimną dłoń na jego policzku. Wzrok mimowolnie zsunął na jego usta. Nieświadomie oblizał własne wargi, a oddech mu przyspieszył. Osamu nadal wpatrywał się w niego intensywnie, a mu zrobiło się słabo od tego napięcia.

  W końcu Dazai nie wytrzymał i wpił się w usta drugiego. Zimne wargi zetknęły się z ciepłymi. Chuuya westchnął z zaskoczenia, źrenice mu się rozszerzyły. Zamarł. W jego głowie była całkowita pustka. Co powinien zrobić? Leżał tak nieruchomo, póki nie wyczuł, że ten chce się odsunąć. Niewiele myśląc, przez nagły impuls odwzajemnił pocałunek i wplótł palce we włosy Osamu. Przez jego ciało przeszły dreszcze podniecenia. Wargi przyjaciela były miękkie i pełne, smakowały kawą.

  Zrobiło mu się słabo. To uczucie... Nie potrafił tego opisać. Cudowne, przyjemne i cholernie dobre. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Ten pocałunek różnił się od reszty. Po raz pierwszy naprawdę czuł, że pragnie więcej.

  Oderwali się od siebie. Chuuya był pewien, że jego policzki są zaróżowione i bynajmniej nie od temperatury.

  - Dazai, ja... - wypowiedział niebieskooki zaczerpniętym głosem. Poczuł palec na swoich ustach.

- Nic nie mów, Chuu.

Tego wieczoru nie raz było mu dane skosztować tych cudownych warg.

¤¤¤

  W końcu nadszedł czas, gdy zbliżał się koniec koncertu. Popatrzył na Dazaia - nic się nie zmieniło.

  Zacisnął w pięść wolną rękę. Nie zostało mu wiele czasu, a on nie zamierzał zmarnować okazji. Gdy skończył śpiewać, dał znać reszcie, co będzie następne. Miał nadzieję, że to się na coś zda. Nie było to nic, co pasowało do ich obecnej sytuacji. Jednak ten kawałek miał znaczenie dla ich obu. Może Dazai tego nie pamiętał, ale on tak.

  - To nie było planowane - zwrócił się w stronę fanów. - To stara piosenka, jednak nigdy jej nie wykonywałem na koncertach. Zaśpiewanie jej właśnie tu i teraz, jest dla mnie ważne, bo dedykuję ją osobie bliskiej memu sercu - urwał, słysząc aplauz publiczności.

Gdy głosy przycichły, z instrumentów wydobyły się pierwsze dźwięki.

Zapanowała zupełna cisza, było słychać tylko melodię rozchodzącą się po stadionie.

Widział wyraźnie malujący się szok na twarzy byłego, gdy zerknął na niego.

  Usłyszał brawa, jednak były one niepewne. Nikt nie wiedział, o co chodzi. Wstrzymał oddech. Odwaga zaczęła z niego powoli ulatywać. Co jeśli popełnił właśnie kolejny największy błąd w życiu?

  Czy tego chciał czy nie, nie było dane mu sie nad tym zastanawiać. Zaczęła się kolejna piosenka. Jego piosenka. Odczekał jeszcze chwilę, po czym zaczął śpiewać. Włożył w to swoją pasję, uczucia. Siebie.

*Nieważne, jak banalna jest ta gra, będę grać do końca.
Jednak nie zadowolę się scenariuszem trzeciorzędowego pisarza.
Żegnajcie, splamione ubrania nie będą dłużej używane.
Ja zwyczajnie muszę jakoś zabić czas.

  Pamiętał, jak pisał te słowa. Odwzorowanie jego myśli. Miał wtedy życie za jakąś bezsensowną grę, w której wszyscy są zmuszeni brać udział. Zatapiał się w egzystencji, nie widząc sensu w życiu. Miał dość, miał wrażenie że utknął w jakiejś dziwnej pętli. Był wyprany z emocji, które najwyraźniej zrobiły sobie wakacje. Zatracił się w nudnej rutynie. Sam.

'W leniwym śnie o śmierci'... kto powiedział te słowa?

  Miał ochotę się zaśmiać. Na myśl przyszedł mu moment, gdy Dazai mówił o śmierci jak o starym, dobrym przyjacielu, gdy siedzieli razem w kuchni i jedli śniadanie. Byli wtedy dobrymi przyjaciółmi. Chuuya pamiętał, jak bardzo martwił się o niego. Może i ten przeżył już wiele prób samobójczych, ale co jeśli w końcu mu się uda? Jeśli następnym razem nic go nie uratuje?

Ten świat to klatka dla ptaków, wyblakły w kolorach.
Nawet jeśli lamentuję, nie potrafię wydostać się z tego więzienia.
LECZ TERAZ CIEMNOŚĆ MYM SMUTKIEM,
Nie jestem jeszcze kompletnie rozdarty.

  Miał dość. A potem zebrał się w sobie i wyszedł do ludzi. Czy to mu pomogło?

W chwili, gdy się śmiałem, ta niedogodność została nałożona.
Obalimy nawet niebo i ziemię.
Grawitacja!
W ciemności, cień kapelusza lekko tańczy.

  Znajomi wyciągnęli go do klubu. Upił się, a do tego ktoś podsunął mu jakieś narkotyki. Wziął bez wahania - i tak miał wszystko gdzieś. Poczuł się wtedy... lekko. Śmiał się bez najmniejszego powodu, nie myślał o niczym. Zatracił się w tańcu w tłumie innych ludzi.

Nawet jeśli się zmęczę tej nocy i zerwę swe kajdany,
To oko, które zgadza się z Kierkegaardem też tu jest.
WOW-OH
Ten widok jest wart więcej niż dziesięć miliardów sztuki.
Przestańmy się wreszcie martwić. Dlaczego ze wszystkich ludzi... pokrowiec na klucze trzyma akurat ta osoba?

  Wkurzył się na cały świat. Nienawiść rozpierała go od środka, okazywał to na każdym kroku. Nie ukrywał się już z żalem i bólem. Nie miał siły. Nienawidził jej, za to co mu zrobiła, za to jak bardzo go zniszczyła. Nie tylko jego, a inne osoby na których mu zależało. Była potworem, koszmarem, który zawładnął jego życiem, a on jedynie niewinną ofiarą. Czy aby na pewno?

  Zebrał się w sobie. Pojawiła się w nim wola walki, pierwszy raz od dawna.
Nikły, słaby płomień rozświetlił mrok w jego sercu.

Teraz, gdy jesteśmy w starciu, panującym nad sytuacją jestem ja.
Będę manipulować ciężarem tego ukracanego życia.
SAMOTNA CIEMNOŚĆ MYM SMUTKIEM,
Raz już otwarta tym kluczem.
Wolałbym po prostu upaść, niż wrócić do samotności,
Wpatrując się w zniszczoną klatkę własnego ego.
Grawitacja!
Powoli śpiewam 'Nie jest tak źle'.

Dał radę. Wyrwał się, uciekł.

Nawet pomimo to, czuję jakbym był w pułapce.
To nie jest pokój sentymentów.
Będę pokonywał własne limity i barwił wszystko na kruczoczarny kolor.

  Nagle coś uderzyło w Dazaia. Wsłuchiwał się w głos piosenkarza, zaskoczony tą falą uczuć i emocji, tą szczerością z jaką to wszystko śpiewał. Spojrzał na scenę, przyjrzał się uważnie stojącej tam postaci. Był bardzo blisko, na tyle, by dostrzec twarz, choć nie było to zbyt wygodne dla karku.

  Rozszerzył oczy. Czy on płakał? Bruneta ogarnęło dziwne wrażenie, że powinien coś z tym zrobić, pocieszyć go. Nie rozumiał sam siebie.

Dlaczego?

Dlaczego miał wrażenie, że w tym wszystkim chodzi o coś więcej?

Ten świat to klatka dla ptaków, wyblakły w kolorach.
Nawet jeśli lamentuję, nie potrafię wydostać się z tego więzienia
LECZ TERAZ CIEMNOŚĆ MYM. SMUTKIEM,
Nie jestem jeszcze kompletnie rozdarty.
W chwili, gdy się śmiałem, ta niedogodność została nałożona.
Obalimy nawet niebo i ziemię.
Grawitacja!
W ciemności, cień kapelusza lekko tańczy.

  Jeszcze przez chwilę grały ostre brzmienia gitary. Wiwaty i oklaski widowni zlały się w jeden potężny, głośny szum, tworząc cudowną całość.

  Chuuya uśmiechnął się. Włożył w to tyle siebie, ile mógł. Z pewnością dało się wyczuć różnicę w wykonaniu, niż przy reszcie. Poczuł, jak dopada go zmęczenie.

**Jestem samotny bez ciebie obok mnie, mój drogi.
Proszę, wróć do mnie, jestem teraz samotny i pragnę, byś tutaj był.

  Dodał tutaj słowa innej piosenki, a gdy zespół wygrywał końcowe dźwięki, Chuuya powiedział coś, co odmieniło losy ich obu. Coś, dzięki czemu Dazai zrozumiał. Wpasował słowa do melodii, jakby były częścią kawałka. Tak naprawdę słowa należały do Dazaia. I tylko oni dwaj je znali.

"Jeśli nie potrafię pojąć sensu życia, to powiem do tej bezwartościowej nocy, do widzenia.
Nawet jeśli tak się czuję... nadal tu jestem." ***

  Nakahara powoli otworzył zamknięte wcześniej oczy. Stres z niego uszedł całkowicie. Widownia zaczęła bić brawa. Słyszał radosne krzyki.

Jednak nie to się liczyło. Nie tym razem.

Zwrócił wzrok w kierunku osoby, która była dla niego tak ważna i...

Załamał się.

Dazai zniknął.

Myślał, że się rozpłacze tu i teraz. Wszystko poszło na marne? Uleciała z niego cała nadzieja.

Tym razem już zawsze będę samotny, pomyślał.

Westchnął. Nie mógł teraz dać upustu emocjom. Nie na scenie.

¤¤¤

  Uciekł. Zachował się jak najzwyklejszy tchórz, ale zwyczajnie nie dawał tam rady. Musiał się przewietrzyć, pomyśleć w spokoju.

Jedno wspomnienie.

  Tyle wystarczyło, by Dazai wszystko zrozumiał i coś poczuł, gdy ostatni raz jego wzrok powędrował w stronę niskiej postaci na środku sceny.

Jedna myśl. Zrozumiał wszystko.

Moment, gdy wyznali sobie miłość.

  Wbrew sobie uśmiechnął się. Scenerii i sytuacji było daleko do romantyczności.

  Było to pewnej nocy, gdy kropił deszcz, na cmentarzu. To wtedy, gdy Dazai po raz pierwszy ujrzał, jak bardzo Nakahara tęskni. Jak bardzo jest samotny, mimo że wokół siebie miał znajomych i coraz większą ilość fanów.
A samotność w tłumie jest najsmutniejsza. Do Osamu dotarło, jak bardzo mu zależy na nim. Niby byli parą, ale nie powiedzieli sobie tych dwóch słów.

  Teraz pamiętał, jak bardzo był szczęśliwy, gdy usłyszał je w odpowiedzi na swoje wyznanie.

  Tyle wystarczyło, by ogarnął i uwierzył w to, że łączyła ich zażyła relacja. Znali się. Byli razem. A to uczucie, wtedy gdy spojrzał na niego nim uciekł? Nie była to miłość. Chociaż miał pewność, iż kiedyś darzył nią rudzielca, to teraz za mało pamiętał i był mu zbyt obcy. Obcy, ale nie obojętny.

I potem usłyszał własne słowa będące częścią wspomnienia.

Nie chcę cię więcej znać.

  Wryły mu się w pamięć, nie dawały spokoju, niczym zepsute radio w jego głowie. Wybiegł, nie umiał tam wytrzymać.

  Teraz jednak opierał się o ścianę stadionu. Patrzył na bezchmurne niebo i zatopił się przemyśleniach. Wszystko układało się w logiczną całość. Poznali się, zakochali, a potem o coś musieli się pokłócić. Dazai miał wypadek... Wyjaśniało to zachowanie Nakahary w szpitalu, gdy powiedział mu, że go nie zna oraz znajomość tych konkretnych zdań i czemu Kaori tak się uparła, by zaciągnąć go na ten koncert.

Tylko czemu dopiero po trzech latach?

Nagle doznał olśnienia.

Już wiedział, co ma robić.

¤¤¤

  Miał dość. Nigdy nie cieszył się na koniec koncertu tak jak dzisiaj. Ledwo zszedł ze sceny. Wyprosił wszystkich za drzwi. Chwycił pierwszą lepszą rzecz jaką miał pod ręka i cisnął nia o ścianę. Drugą. Trzecią. Złapał mocno za swoje włosy i zawył. Skulił się w kącie. Zaczął szlochać. Był wściekły. Nienawidził się za to wszystko.

Różne emocje targały nim od wewnątrz.

  Nagle zza drzwi dobiegły go głośne krzyki. Źródło zamieszania było coraz bliżej. Chuuya wstał natychmiast. Otarł policzki z łez.

  - Co się tam dzieje, do jasnej cholery? - warknął zirytowany tym wszystkim.

  Drzwi się otworzyły. Do środka wpadł brunet. Potknął się i upadł. Ochrona zaraz rzuciła się na niego z krzykiem.

- Dazai? - wydusił, niedowierzając.

- Ch-chuuya! - zawołał. - Możemy porozmawiać?

Jeszcze przez chwilę stał jak wryty. Co tu się właśnie stało?

  - Zostawcie go - rozkazał tak chłodnym tonem, że aż stojącą obok Akiko przeszły ciarki. - Wyjdzie, wszyscy. Zostaje tylko ta gnida - ruchem głowy wskazał na leżącą postać.

  Kiedy reszta opuściła pomieszczenie, westchnął głośno, starając się nie płakać. Musi się jakoś opanować!

  Wokalista przełknął ślinę. Był ewidentnie tak zdezorientowany tą całą sytuacją, że nie czuł już żadnych konkretnych emocji. Nadal był w szoku. Skupił się na Dazaiu.

  - Wyjaśnisz mi, dlaczego zrobiłeś tyle zamieszania, a moja ochrona ściga cię po całym budynku? - zapytał. Silił się na obojętny ton głosu, maskujący emocje.

  - Twoja ochrona jest do dupy, skoro dałem radę dobiec aż tutaj - stwierdził Dazai, na co Chuuya przewrócił oczami.

Ledwo zauważalnie uniósł kącik ust. Typowy on, pomyślał.

- Musimy porozmawiać o twoim koncercie - oznajmił brunet. - Ja...

  Dazai zebrał się w sobie. Rzadko się otwierał, tylko przy naprawdę bliskich i zaufanych osobach. Ale to był Chuuya, jego były. I choć miał z tym lekki problem, bo teraz go nie zna, musiał to zrobić. Powinien. Cokolwiek się wydarzyło, był mu to winien. Czuł, że mężczyzna cierpi. Widział to i słyszał.

  - Tylko daj mi skończyć - ostrzegł. - Pamiętam coś. Jedną rzecz. Właściwie to dwie, ale mam tylko jedno wspomnienie. Przypomniało mi się, gdy kończyłeś ostatnią piosenkę. Było to bardzo nagłe. Pamiętam wieczór, gdy wyznaliśmy sobie miłość, wtedy na cmentarzu. To przez to uwierzyłem, że coś pomiędzy nami było. Wiem, że kiedyś cię kochałem, byłeś mi bliski i dla mnie ważny. Czuję to i jestem pewien. A potem przypomniałem sobie cztery słowa, przez które wyszedłem - nie chciał na głos przyznać,że zwyczajnie uciekł. - Powiedziałem ci kiedyś, że nie chcę cię znać?

  - Tak - wszedł mu w słowo Chuuya. Zaczynał być coraz bardziej rozeźlony. - Tuż przed tym, jak jakiś idiota cię potrącił. Nie zmienia to faktu, że mnie zostawiłeś! Po wszystkim, co razem przeszliśmy! Jedno, głupie zdjęcie, które w dodatku nie było prawdziwe, i mnie rzuciłeś! Do cholery, byliśmy narzeczeństwem! Wiesz, jak ja się wtedy czułem?! - nie zastanawiał się nad tym, co mówi, słowa same wylatywały z jego ust. Nie dbał o to, jak może wyglądać teraz w oczach Dazaia. Wreszcie dostał od losu szansę, by wykrzyczeć mu to wszystko w twarz. - Zaraz po kłótni wybiegłeś i... potem straciłeś pamięć, niczego sobie nie wyjaśniliśmy, a ja... - ból w jego głosie był tak wyraźny, że Dazai aż poczuł sie bezradny. Żałował. Niewiele myśląc, stanął tuż przed Nakaharą. Dzieliło ich jedynie kilka centymetrów.

  - Miałeś dać mi skończyć - zauważył. Drugi spuścił wzrok. - Może nadal coś do mnie czujesz, nie wiem. Może nie powinienem tego robić, ale... Słuchaj, Chuuya. Ty mnie znasz, ale ja ciebie już nie. Na dobrą sprawę dalej nic nie pamiętam. To trudne. Taka wielka, czarna dziura w mojej głowie. Myślisz, że mi z tym łatwo żyć? Wiem, że musiałem cię mocno zranić, że cierpiałeś przeze mnie. Przepraszam za to, naprawdę. Jestem pewien, że te przeprosiny nie wiele dają, ale... - umilkł.

  Przymknął oczy. Czy aby na pewno to było właściwe posunięcie? Przywołał twarz Nakahary, na której malowało się cierpienie. Oczy pełne tęsknoty i bólu. I to, co powiedział. Czy naprawdę, on, Dazai Osamu, pokochał drugą osobę do tego stopnia, że postanowił się jej oświadczyć?

Wziął wdech, a serce zabiło mu szybciej.

  - Ale wiesz co? Chcę cię poznać, na nowo. Stworzyć nowe wspomnienia i chwile, które będziemy dzielić razem. Kto wie, a nuż przypomnę sobie więcej? Nie chcę tego zmarnować, jeżeli ty też nie. Proszę, postaraj się zapomnieć o tym co było, co o mnie wiedziałeś. Nawet Kaori mówi, że się zmieniłem. Jak bardzo ta cała chora sytuacja by nie była absurdalna... - urwał.

  Podniósł jego podbródek, otarł łzy z policzków. Chwycił za dłonie odziane w ciemne rękawiczki. W tych pięknych, niebieskich oczach ujrzał wszystko. Całą odpowiedź. Chuuya nie musiał nic mówić. Dazai wiedział, o czym ten myśli. Może pamiętał więcej, niż przypuszczał? Uśmiechnął się delikatnie, patrząc na jego twarz, na której malowała się nadzieja. I radość. Uśmiechał się i Osamu chciał, by robił to jak najczęściej.

- Zakochajmy się w sobie na nowo, Chuu.











****

Tum tum tuuum

Well, mam nadzieję, że jest okej. Nieźle się z tym shotem namęczyłam.

Jak się można domyślić, piosenka którą śpiewał Chuu to ta w mediach, czyli Darkness My Sorrow. Uwielbiam ją, tak swoją drogą i gdyby nie ona, pomysł na shota nigdy by nie powstał w mojej głowie.

** Please Come Back To Me Asha Almonda

*** Któryś z cytatów wziętych z Dazai Character Song

Pisane po polsku, ponieważ Darkness My Sorrow ma, nie oszukujmy się, dość cięższy tekst i ktoś ze słabą znajomością angielskiego mógłby mieć problem ze zrozumieniem. A jak już zaczęłam, tak skończyłam. Heh.

Bardzo chciałabym podziękować -williamblue za to, że chciało jej sie to sprawdzać z trzy(?) razy i cisnąć mnie z tym XD

Dobra, koniec tego pierdolenia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro