Rozdział.25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


              *Nicolas*

Wszystko dzieje się z zawrotną prędkością. Biegnę z Clair przez korytarz. Wpadam jak burza do gabinetu Leo.

- Alfo.- wstaje z fotela na moje nieoficjalne wejście

- Ratuj ich. Oni umiera.

Nie hamuje łez, które spływają mi po policzkach. Kładę moje skarby na łóżku szpitalnym i pozwalam Leo się nimi zająć. Po chwili mężczyzna odwraca się do mnie.

- Nie poradzę sobie sam. Wezwij Viktora i Joego.

~ Viktor, Joey do mnie już.- warczę w myślach

- Alfo musisz opuścić gabinet.

- Nie mogę jej zostawić...

- Ona umiera.

Patrzę na bladą twarz mojej kruszynki. Wychodzę z pomieszczenia i uderzam z całej siły w ścianę.

- KURWA!!!- krzyczę

Nie panuje nad swoimi emocjami. Wybiegam z budynku i kieruje się do ogrodu. Okładam drzewo z całych sił. Czuje spływającą krew z moich dłoni ale nie zwracam na to uwagi. Uderzam w drzewo do momentu aż się przewraca. Opadam bezwładnie na ziemie i zanoszę się płaczem. Dlaczego to nas spotyka? Dlaczego ona? Obiecywałem, że ją obronię... Straciłem czujność tylko na chwilę. To moja wina. Naglę czuję na swoim ramieniu malutką dłoni. Odwracam się gwałtownie i dostrzegam Elizę.

- Nie płacz.- ściera łzy z moich policzków- Mamusia by tego nie chciała.

Biorę tą malutką dziewczynkę w ramiona i tulę mocno do siebie. Pocieszenie i wsparcie. Tego właśnie mi potrzeba.

- Mamusia jest silna poradzi sobie.- oświadcza

Kto by pomyślał, że takie małe dziecko mówi takie mądre rzeczy.

- A teraz nie płacz tylko idź i bądź przy niej.

Całuję małą w główkę i rzucam się biegiem w kierunku domu. Biegnę najszybciej jak tylko mogę do gabinetu Leo. Kopię drzwi i wchodzę do środka. Spoglądam na trzech mężczyzn, którzy w obecnej chwili mają ból w oczach.

- Czy ona...ona...- te słowa nie chcą mi przejść przez gardło

- Udało nam się uratować Lunę, lecz...- Viktor się zacina

- Luna poroniła.- dokańcza Joey

Stoję jak skamieniały. Nie mogę się ruszyć. Straciłem jedno z nich. Straciłem moje dziecko. Moje maleństwo. Widzę jak lekarze opuszczają pomieszczenie, lecz ja stoję nadal w miejscu. Cały świat mi się zawalił przez jednego skurwiela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro