i want to live without something

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-- Stephen, co robi sterta ksiąg w kagańcach?

To było pierwszym pytaniem zadanym tego dnia. Pierwszym i, na nieszczęście maga, nie ostatnim.

Tony Stark wprowadził się do świątyni dwa dni temu. Poszukiwał ukojenia po jakiejś walce (na prawdę, tu, gdzie teraz są, nie ma czegoś takiego jak internet, bo Wong nie pozwala korzystać ze światłowodu), która podobno zakończyła się rozbiciem Avengers na dwie drużyny. W rezultacie Iron Man został z jakimś dzieciakiem, Peterem Parkerem, a reszta ulotniła się. Chłopak został w Nowym Jorku u niejakiego Happy'ego, a Tony przyleciał do kraju trzeciego świata by odpocząć od zgiełku flashy i pouczyć się magii. Tak. Stark i magia. To jak połączenie Kubusia Puchatka w Afganistanie.

Strange zastanawiał się jak u licha miliarder znalazł to miejsce, ale nie ukazywał tego. Maskował swoje przemyślenia lewitując w siadzie skrzyżnym, dzięki płaszczowi, góra dwa metry nad ziemią, popijając swoją ulubioną zieloną herbatą. Właściwie to powinien zajmować się czymś innym, ale musiał oczyścić umysł po napływie tak wielu informacji jakie wyciągnął od pewnego nordyckiego bożka. Thor, bo tak nazywało się bóstwo, był bardzo rozmowny po paru głębszych, więc szybko opowiedział czarnowłosemu co się dzieje. Strange pomógł mu dostać się do Odyna z czego był niezmiernie zadowolony - im mniej bogów na Ziemi, tym mniej problemów. Bynajmniej tak było zanim nie poznał natury pewnego filantropa.

Stark był jak małe dziecko, któremu trzeba wszystko tłumaczyć po parę razy. Kapryśny, zapatrzony w siebie, egoistyczny dzieciak po czterdziestce. Nie rozumiał podstaw czarów, bo chciał wszystko pojąć, a, jak wiadomo, tego nie da się zrozumieć. Czarodziej nieudolnie chciał mu to przekazać. Najwyraźniej pozostało tylko na dobrych chęciach.

Punktualnie o południu, wyprostował się i dzięki temu, dotykał butami podłoża. Odłożył filiżankę, wziął pierścień i założył go na dwa palce prawej dłoni. Przeszedł przez kilka korytaży by znaleźć się na dziedzińcu. Tam zobaczył parunastu młodych trenujących mnichów. Uśmiech wpłynął na jego twarz kiedy podchodził do nich by pomóc im w ewentualnych niedościsłościach, które popełniali. Jednakże po krótkiej chwili uśmiech przerodził się w grymas zirytowania, ponieważ nikt z tych nieudaczników nie chciał go słuchać! Ilekroć poprawił delikwenta, tamten zaczynał jeszcze gorzej machać rękoma. (Za żadne skarby Stephen nie uznawał tego za atak paniki. No bo czego się bać? Jego? Przecież jest potulny jak baranek.)

-- Źle! Widzisz jak ja to robię? -- powiedział po raz kolejny i zaczął pokazywać, jak trzeba zrobić.

Na końcu dziedzińca dwójka mężczyzn przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem. Jeden z nich smutno pokręcił głową.

-- On nie umie nauczać. -- stwierdził Wong z westchnieniem.

-- To czemu sam nie zaczniesz? -- ochrypły od milczenia głos przeciął powietrze.

-- To nie jest takie łatwe, Stark. -- koreańczyk zmarszczył brwi. -- Stephen ma ode mnie większą moc, a tylko największy mag może uczyć innych.

-- Nie można tego zmienić? -- zauważywszy zaprzeczenie kolegi, prychnął.

-- Są to odwieczne reguły i ja zamierzam się słuchać kodeksu. -- oznajmił. -- Jednak ty... Nie musisz. -- mrugnął i wskazał na ćwiczących.

-- A-ale ja nie um... No dobra. Daj mi pierścionek. Tylko nie oczekuj, że za ciebie wyjdę! -- zaśmiał się się i poczekał aż niższy z nich przyniesie mu złoty przedmiot. Kiedy już tak się stało, filantrop z zadziornym uśmiechem kierował się w stronę Strange'a.

Stanął w jednym z rzędów mnichów i zaczął powtarzać ich ruchy. Stanął w lekkim rozkroku, na tak dużym, na ile pozwalały mu jeansowe spodnie i wyciągnął przed siebie obie dłonie. Ta, na której nie znajdował się pierścień, zaczęła się obracać, druga wzamian robiła za jakiś stabilizator- tak bynajmniej rozumiał to Tony. Szukał wzrokiem czerwonej peleryny, gdy poczuł podmuch powietrza na swoim karku.

-- Nie umiesz, Stark. -- szepnął najciszej jak mógł, że ledwo sam siebie słyszał. Odsunął się od ucznia i przyglądał się jego pracy. Filantrop nie spanikował jak reszta, po prostu nie mógł tego zrobić. Musiał pokazać, że dorówna Stephenowi. Bardziej skoncetrował się na rywalizacji, niż na poczynaniach, więc nawet nie spostrzegł iskierek na wysokości jego klatki piersiowej, których nabywało co raz więcej. -- Pomyśl o miejscu, gdzie chciałbyś się najbardziej dostać. Przypomnij sobie, jak tam jest. -- słowa maga były przesiąknięte ciekawością. Tamci ludzie ćwiczyli już od paru miesięcy ciężką pracą, a tu przychodzi Tony Stark i już za pierwszym razem zaczyna coś się tlić.

Iron Man zamknął oczy i zaczął sobie wszystko przypominać. Zmarszczył czoło, które pokrywało się nielicznymi kropelkami potu, w zamyśleniu. Niespodziewanie, poczuł nieprzyjemny chłód. Otworzył już oczy i ujrzał coś, o czym niegdyś pragnąłby zapomnieć. Tuż przed jego obliczem ukazywał się portal (stworzony przez jego skromną osobę) do przestrzeni kosmicznej. Ciemna, niczym smoła, dal, z której nie było ucieczki. Nagły strach zaczął paraliżować jego umysł. Skończył machać dłonią i upadł na kolana. Wszystkie wspomnienia zaczęły przelatywać przez jego umysł. Zdrada Obdahiana, Afganistan, Howard, Avengers, Civil War, nienawiść, zdrada, smutek, żal, kosmos, kosmos, kos...

Czyjaś ciepła dłoń dotknęła jego ramienia. Ktoś ukląkł przed nim i podniósł delikatnie jego rzuchwę do góry. Z początku nie wiedział kto to, ponieważ łzy przesłaniały mu świat. Starał je opanować, przecież nikt nie może zobaczyć załamania na JEGO twarzy! Ale, cholera, on nie miał już sił na ukrywanie żalu rozrywającego jego stalowe serce.

Poczuł, jak jego ciało się unosi. Ktoś go przenosił. Mimo wycierania łez te na nowo powstawały, więc widoczność wciąż miał ograniczoną. Kiedy nareszcie udało mu się oczyścić oczy od łez, ta sama osoba, dotknęła jego czoła i natychmiast zmożył go sen.


//A.N. mam zamiar zrobić z tego jeszcze z jakieś dwa rozdziały... Chyba tyle... Idk co jeszcze

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro