Rozdział 1: Tahira

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~~~

Zderzyłam się z kimś. Unosząc wzrok, ujrzałam ojca. Mierzył mnie surowym spojrzeniem. Widocznie nie chciał na mnie wpaść, a tymczasem to właśnie jego poszukiwałam. Chciałam wręczyć mu origami w kształcie korony. Zrobiłam je specjalnie dla niego, bo w końcu miał urodziny.

Jak za każdym razem, chodził po korytarzach Babilonu, podtrzymując się na długiej lasce. Na jej końcu widniał złoty kamień, który się mienił, gdy padało na niego światło. Wierzchnie szaty były ciemnoczerwone, długie i eleganckie, jednak dość cienkie, by dało się wytrzymać w wysokiej temperaturze. Pod zawiązaną na wysokości obojczyków tasiemką dało się dostrzec jasną i luźną koszulę, wpuszczoną pod gruby pas na talii i w spodnie. Przewiązanie barwiło się czerwienią, a jego końce przeszyto złotymi nićmi oraz frędzlami. Dolna część ubioru posiadała minimalnie ciemniejszą barwę od górnej. Stopy zdobiły wygodne sandały wiązane na sznurek.

Silne ręce ozdabiały złote pierścienie. Szyję medalion Ohara, który uważano za odpowiednik korony. Na uszach zwisały kolczyki – przypominały monety. W tak wysoko postawionej rodzinie, jak nasza, wszyscy jej członkowie nosili je ze szlachetnych metali. Dzięki temu obliczano wiek.

Niemal kwadratowa szczęka się napięła. Wklęśnięte policzki zostały bardziej uwydatnione. Na lekko zakrzywionym nosie powstała zmarszczka. Na czole identycznie. Krótko przycięta broda i wąsy nadawały mu bardziej złowrogiego wyglądu. Jasnoróżowe spojrzenie wychodzące spod ciemnych, opadających na twarz, włosów sprawiło, że po kręgosłupie przebiegł dreszcz.

Lekko się skuliłam, choć starałam się tego po sobie nie pokazywać. Wiedziałam, że jeśli zobaczyłby coś takiego u swojego dziecka, nie skończyłoby się to dobrze.

Złapałam wdech.

— Ojcze...

Nie dokończyłam. Zostałam przez niego pchnięta na twardą posadzkę, przez którą skóra na dłoniach została minimalnie zdarta. Spojrzałam na nie. Z małych ran wypływała krew.

— Zejdź mi z oczu i nie pokazuj się, jeśli nie masz nic niecierpiącego zwłoki — oznajmił, po czym, najzwyczajniej w świecie mnie minął.

Przy tym zdeptał to, co dla niego zrobiłam.

Poczułam ucisk w piersi, kiedy nawet się nie obejrzał. W ciągu zaledwie kilku sekund po twarzy spłynęły łzy. Przy tym w płucach zaparło nieco dech.

Podniosłam się, łkając cicho. Złapałam za niegdysiejsze origami. Musiałam się schować, zanim ktoś by zobaczył, że płakałam, dlatego też biegiem ruszyłam do swojej komnaty.

~~~

Siedziałam cicho. Przebijało się jedynie uderzanie sztućców o naczynia. Nikt się nie odzywał. Żaden z sześciorga moich braci nie zabierał głosu. Ojciec tak samo. Od kiedy zmarła matka, nie istniało coś takiego, jak rozmowa przy stole, a przynajmniej tyle udało mi się dowiedzieć od służby, gdy pytałam, jak kiedyś to wyglądało.

Nie pamiętałam kobiety, która mnie urodziła. Widziałam jej podobiznę jedynie na obrazach. Byłam za mała, żeby ją poznać. Wiedziałam jedynie, że uważano ją za jedną z piękniejszych kobiet w Babilonie, która odmawiała Oharowi małżeństwa pięciokrotnie. Ponoć chodziły pogłoski, że uwielbiała się z nim droczyć, bo przyjaźnili się od najmłodszych lat.

Zerknęłam kątem oka na ojca.

Ze swoim srogim wyglądem nie przypominał kompletnie osoby, która mogłaby choćby stworzyć pozór osoby, z jaką można by tworzyć jakąkolwiek więź. W stosunku do mnie nie był miły. Zawsze mnie odpychał, gdy chciałam z nim porozmawiać, ale uznałam to za sposób wychowania. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie powinno ono tak wyglądać. Wytłumaczyła mi to dopiero jedna ze służek.

Kolejnego dnia jej już nie było...

Nie mogłam prosić nikogo o pomoc. Bracia bardziej przypominali ojca. Onur i Erva to praktycznie identyczne krople wody. Byli starsi, z czego pierwszy to właśnie Onur. Siedział najbliżej mężczyzny, dzięki któremu żyliśmy, po jego prawej. To on miał w przyszłości zasiąść na miejscu Ohara. Erva zająłby miejsce jego prawej ręki i doradcy. Identycznie skończyłby Khalid – trzeci syn. Dolunay, Ruzgar i Iksander zostaliby generałami w armii, a ja?

Nie miałam pojęcia. Nikt mi tego nie powiedział. Wszyscy odgórnie zakładali, że nie przeżyłabym do dziesiątego roku życia. W ciągu trzech dni miałam właśnie tyle skończyć, więc mogłam się spodziewać, że przyjdzie mi nawet doświadczyć próby morderstwa ze strony własnej rodziny. W końcu nie byłam im do niczego potrzebna.

Przełknęłam ślinę. Uniosłam wzrok, poczuwszy, że ktoś mi się przyglądał. Iksander patrzył na mnie kątem oka. Od razu uciekłam spojrzeniem z powrotem na naczynie z jedzeniem.

Między nami nie znajdowała się duża przepaść, jeśli chodziło o wiek, a jednak posiadałam poczucie, jakby to było znacznie więcej, niż dwa lata. Niejednokrotnie miewałam wrażenie, jakoby przeważał nade mną o minimum dziesięć. Przez to też często unikałam i jego, i pozostałych braci. Każdy jeden albo mnie poniżał i ubliżał w podobny sposób, co ojciec, albo kompletnie ignorował, udając, że nie istniałam. Mimochodem wolałam się odsunąć od rodziny, by nie wchodzić nikomu w drogę. Niestety, nie zawsze to wychodziło.

Teraz identycznie...

— Ojcze, Tahirze chyba nie smakuje dzisiejszy posiłek — zakomunikował Iksander.

Swoim komentarzem zwrócił uwagę wszystkich przy stole. Niemal poczułam, jak w pomieszczeniu nastała ciężka atmosfera. Nie pozwoliła mi ona złapać spokojnego wdechu. Cała służba stojąca pod kolumnami w sali napięła mięśnie, oczekując, co się wydarzy.

Uniosłam niepewnie wzrok. Ohar powoli odłożył sztuciec, wytarł usta w serwetkę, a kolejno na mnie spojrzał. Różowe tęczówki wbiły się prosto we mnie, doprowadzając organizm do drżenia z przestrachu. Nie wiedziałam, co za moment mogło się wydarzyć.

Kątem oka zauważyłam, że Iksander się lekko uśmiechnął. To miał być przekaz, abym mniej myślała.

— Tahiro, zechcesz wyjawić, co ci przeszkadza? — dopytał ojciec, którego głos przyszło mi słyszeć pierwszy raz od dłuższego czasu.

Szorstki wydźwięk spowodował, że na karku zmierzwiły się krótkie włoski. Chciałam przełknąć ślinę, jednak nagle zaschło mi w gardle. Nie wiedziałam, co począć. Przebiegłam wzrokiem po rodzeństwie. Każdy z braci mi się przyglądał, nie dając nawet minimalnie zauważalnego znaku, jakoby chciałby mi użyczyć pomocy.

— Nic mi nie przeszkadza, ojcze... — odpowiedziałam, opuszczając wzrok.

— Patrz mi w oczy, gdy do mnie mówisz — odrzekł groźnie.

Wzdrygnęłam się, by kolejno czym prędzej unieść z powrotem na niego spojrzenie. Mierzył mnie złowrogo. W dalszym ciągu starałam się nawilżyć gardło, co, niestety, nie przynosiło rezultatu. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się na samym środku pustyni. Wszędzie tylko piach, zero wody, a przede mną znajdowałby się Boyun, Akrep, Rezene lub Sirtlan, bądź też wszystko w jednym.

— Przepraszam za moją nieuprzejmość, ojcze... — ściszyłam nieco głos.

— Mów normalnie. — Zmarszczył brwi.

Ponownie zadrżałam.

— Przepraszam...

— Powiedz, czy masz problem?

— Nie...

— Mów pełnymi zdaniami — skarcił mnie. — Iksander uważa, iż masz jakiś problem.

— Nie mam żadnego problemu...

— Insynuujesz, że Iksanderowi się przywidziało?

Wyprostowałam się nagle, gdy coś podobnego przyszło mu do głowy.

— Nie, nic z tych rzeczy! — zaprzeczyłam czym prędzej.

— Nie podnoś głosu, gdy ze mną rozmawiasz. — Posłał mi zdenerwowane spojrzenie.

— Przepraszam...

— Nie smakuje ci jedzenie?

— Nie, nie o to chodzi.

— Więc o co?

— O nic.

— Tahiro... — warknął.

Zauważyłam, jak Iksander się lekko uśmiechnął. Ponownie zamierzał mi uprzykrzyć życie...

— Wydawało mi się, że Tahira była mocno zamyślona. Przy tym spoglądała na wszystkich — ponownie zabrał głos ostatni z synów.

— Tahiro? — odezwał się Ohar. — Co cię trapi?

— To naprawdę nic takiego...

Ojciec wziął głęboki wdech, starając się zachować spokój.

— Tahiro, mów.

— Ale...

— Mów! — podniósł nieco głos.

Mimowolnie się skuliłam, na co oczywiście zwrócił uwagę. Wstał z miejsca, powoli podszedł bliżej, a kolejno stanął obok. Silniejszą ręką odsunął mnie od stołu. Bracia natychmiast odwrócili wzrok, domyślając się, co Ohar zamierzał uczynić. Planował dać mi karę za, według niego, znieważenie jego rozkazu bądź wzdrygnięcie się na wydźwięk jego głosu.

— Wstań — powiedział.

Zrobiłam, co kazał. Odwróciłam się do niego, spoglądając prosto w oczy. Siłą powstrzymywałam ciało, by się nie trzęsło. Nie mogłam pozwolić, żeby to dostrzegł.

W ciągu kilku sekund poczułam pieczenie na policzku. Głowa mimowolnie skierowała się w prawą stronę. Na skórze powstało pieczenie. Do oczu napłynęły łzy.

— Wiesz, co spowodowało, że dostałaś karę? — dopytał, jakby to było oczywiste.

Pokręciłam głową.

Kolejne uderzenie. Tym razem w drugi policzek. Ponownie piekące uczucie. Chciałam dotknąć bolącego miejsca, jednak dłoń oberwała następnym uderzeniem.

— Odpowiadaj słownie i pełnymi zdaniami. Już ci o tym mówiłem. Naprawdę muszę się powtarzać?

— Nie, ojcze...

— Więc dlaczego nie odpowiedziałaś słownie na wcześniejsze zapytanie?

Nie zdążyłam niczego odrzec. Pisnęłam. Tym razem zostałam pchnięta, przez co uderzyłam o nogę krzesła. Wylądowałam na podłodze. Poczułam pulsowanie i na linii kręgosłupa, i na potylicy. Sięgnęłam dłonią na tył głowy, wplatając palce między splecione w warkoczyki włosy. Gdy zerknęłam ponownie na opuszki, pokrywała je czerwona substancja, na której widok wszyscy w pomieszczeniu momentalnie zamarli.

Bracia odwrócili wzrok, natomiast ojciec jakby się zaciął. Na ledwie moment jego twarz przybrała wyraz przerażenia, które szybko zmieniło się w obrzydzenie. Odpychał go mój widok – to co słabe i nieumiejące się obronić. Wiedziałam o tym, dlatego siłą powstrzymywałam łzy. Za wszelką cenę chciały wypłynąć. Miejsca uderzeń pulsowały, a wiatr wpadający przez maswerki wybite z kamienia wzmagał odczuwanie bodźców.

Każda sekunda ciągnęła się bez końca, gdy Ohar wpatrywał się w krew zdobiącą me palce.

— Dlaczego musisz być taka słaba? — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Ledwie cię ruszyłem.

— Ojcze, ja...

— Nie nazywaj mnie w ten sposób. — Uniósł dłoń, jakby ponownie chciał mnie skarcić. — Jak niby miałbym uwierzyć, że coś tak słabego jak ty, miałoby być moją córką?

— Matka...

— Nie wspominaj o niej! — podniósł głos.

Kątem oka zauważyłam, jak wszyscy bracia przymknęli powieki, jakby starając się odciąć od miejsca, gdzie za moment miałaby nadejść rzeź. Natychmiast zrozumiałam, co ja właściwie uczyniłam. Wspomniałam przy Oharze o jego zmarłej żonie. Straciła życie wypuszczając mnie na świat... A ja mu właśnie o tym przypomniałam.

— Nie zasłaniaj się kobietą, którą zabiłaś, przychodząc na świat! Gdybyś się nie urodziła, Beria by żyła! To ty powinnaś być martwa, nie ona!

Sięgnął do mnie, łapiąc brutalnie za ramię. Byłam pewna, że po jego uścisku pozostaną na nim ślady w postaci siniaków. Pociągnął mnie za sobą, idąc w stronę środka pomieszczenia, gdzie tym razem mnie rzucił na podłogę. Jęknęłam z bólu, gdy uderzyłam o kamienną powierzchnię. Nie minął moment, kiedy to Ohar stanął obok mnie, by kolejno kopnąć prosto w brzuch.

Już nie trzymałam łez. Spływały po twarzy, łącząc się z krwią znajdującą się na twarzy, gdy ponownie uderzył zamaszyście w policzek. Substancja spłynęła z nosa wprost do ust. Każde kolejne uderzenie bolało ze zdwojoną siłą – głównie przez fakt, że biła mnie osoba należąca do rodziny, która raniła dodatkowo przez posiadanie na dłoniach biżuterii.

Dlaczego wszystko sprowadzano do mnie? Bo według ojca byłam demonem, odbierającym ludziom to, co ukochali najbardziej.

~~~

— Miłej nocy, Prenses — rzekła służąca, nim wyszła za próg sypialni.

Niemal od razu po zamknięciu się drzwi, podniosłam się, by kolejno usiąść na krawędzi łoża. Rozejrzałam się, poszukując wzrokiem rzeczy, które ostatnio pozostawiłam wszędzie wokoło. Czym prędzej wstałam, podeszłam do złotej ramy przy nogach posłania. Wyjęłam spomiędzy materiałów dwie części garderoby – luźne spodnie i ubogą szatę na górną część tułowia. Spod dywanu ułożonego przy wannie wyciągnęłam dwie chusty złożone na płasko. Z wnętrza szafy wytachałam małą poręczną torbę i sandały. Z toaletki wysunęłam szufladę, by kolejno złapać za bandaże.

Ubrałam się z powrotem, ciasno obwiązując talię jedną z narzut. Drugą okręciłam na ramionach, szyi i głowie, tworząc turban. Wiązanie sandałów ukryłam pod nogawką. Je zaś same związałam szarfami, by nie musieć ich później oporządzać. Torbę przewiesiłam przez ramię.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Już od dłuższego czasu próbowałam podjąć decyzję o ucieczce. Nic mnie tu nie trzymało. Osoby uważane za rodzinę nią wcale nie były. Zostałam sama. Bez familii, osób, które może by się za mną wstawiły, jeżeli coś by się stało czy choćby sojusznika w służbie. Jednak nie to przechyliło szalę na tę stronę, na której znalazła się myśl o odejściu... To zostało przypieczętowane dzisiaj przez Ohara, gdy przez całkowity przypadek usłyszałam, jak rozważał wydanie mnie jakiemuś pierwszemu lepszemu zamożnemu Babilończykowi, a potem doszły mnie słuchy, że owego osobnika znano w kręgach jako: „Mordercę Żon".

Nie zamierzałam się poddawać i zostać oddana komuś takiemu. Nic bym nie mogła zrobić... Jeśli nie zginęłabym z rąk członków rodziny, to zabiłby mnie „narzeczony"... Wolałam już zginąć pożarta przez Mantikora.

Pokręciłam głową, po czym podeszłam do szafki, gdzie ustawiono wazon z wodą i nieco owoców. Wepchnęłam wszystko do torby, napój przelałam do bukłaku, który ostatnio dałam radę podkraść jednemu ze strażników.

Powinno mi to starczyć na kilka dni...

Resztą zacznę się martwić później, gdy już uda mi się wystarczająco oddalić od... Tego piekła na ziemi. Zwróciłam się do balkonu, podeszłam bliżej i uchyliłam drzwi. Chłodne powietrze wleciało do środka, rozwiewając zasłony obok.

Stanęłam przy ścianie na zewnątrz. Od razu dostrzegłam kilkaset pojedynczych bali powbijanych w mury budowli. Jedno z ukrytych na widoku wyjść... Niebezpieczne, ale jedyne, które znałam... Przełknęłam ślinę, by kolejno przejść przez kamienną barierkę na jej drugą stronę. Ostrożnie spuściłam nogi, by stanąć na drewnie, mając nadzieję, że utrzyma mój ciężar. Udało się... Wytrzymało. Pierwszy stopień za mną.

Schodziłam, przytrzymując się ściany. Co rusz przyciskałam się bardziej do muru, kiedy to wzmagał się wieczorny wiatr. Ostatecznie się udało. Wyszłam z Babilonu. Rozejrzałam się, jednak nim ruszyłam, obejrzałam się do miejsca, które uważałam za dom...

Po mojej twarzy spłynęły łzy. Wzięłam głębszy wdech, złapałam za materiał na szyi, po czym zakryłam nos. Odwróciłam się, ruszając przez pustynię.

***

Uchyliłam powieki, jednak natychmiast z powrotem je zamknęłam. Zachodzące słońce wpadało przez małe okno, świecąc prosto na łóżko, w którym się znajdowałam. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, co się wydarzyło. Skąd wzięłam się nagle w łożu? Szłam pustynią, praktycznie nie posiadałam już siły, by dalej iść i się poddałam... Byłam gotowa umrzeć. Czekałam tylko na nadchodzącą burzę, która miała zakończyć moje życie w wielkiej piaskowej trumnie.

Powoli się uniosłam. Jutowy materiał ze mnie spadł. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Małe, skromne, szare. Trzy słowa, a idealnie opisywały klitkę, w jakiej przyszło mi się znaleźć. Ściany oblepiono jakąś masą, podłogę okrywały zimne kamienie. Łóżko wyglądało, jakby za moment miało się rozlecieć. Z prowizorycznego materaca wystawało kilka źdźbeł. Z poduszki identycznie.

Nie wiedziałam, gdzie wylądowałam. Wyglądało to jedynie na coś ubogiego, ale jednocześnie nieznanego i ekscytującego. Nie znałam tak rustykalnych warunków, bo całe życie spędziłam wśród bogactw, ubierana w najlepszej jakości materiały, żywiąc się najświeższymi produktami. Mogłam nawet powiedzieć, że ta odskocznia mi się podobała. Niestety, z tyłu głowy wciąż mąciła myśl, że powinnam nie żyć.

— Czy tak wyglądają zaświaty? — odezwałam się sama do siebie.

Jeżeli tak, to Ismael posiadał naprawdę niecodzienne wyczucie. W Babilonie znano go jako Złotego Ohara. Wszystko wokół niego pokrywała warstwa szlachectwa. Sam tron stworzono właśnie z tego materiału i znajduje się on do tej pory w sali na najwyższych piętrach Babilonu.

— Jeżeli tak by wyglądały zaświaty, to Ismael i Hamid zostaliby obaleni z miejsca bogów.

Okręciłam głowę w prawą stronę. W drzwiach dostrzegłam tajemniczą postać. Jej głowę okrywał głęboki kaptur. Ramiona i plecy przykrywała długa i luźna szata z postrzępionymi krawędziami. Jego pierś zakryła jasna tunika z widocznymi śladami po pocie. Za dolną część ubioru robiły luźne spodnie. W talii posiadał także przewiązaną czarną chustę, która straciła na kolorze i wybieliła się w kilku miejscach. Na stopach znalazły się sandały, które odbywały kolejne życie – znajdowały się na nich ślady napraw.

— Kim...?

— Zastanawiasz się, kim jestem? — Odłożył na szafkę małą tackę, gdzie dostrzegłam kilka suszonych owoców.

Stała na niej także miska z czymś przypominającym owsiankę, jaką przygotowywała służba, gdy ktoś chorował. Obok znajdowało się uszkodzone na krawędzi naczynie, które wypełniała woda.

Mężczyzna zdjął kaptur, tym samym odsłaniając swoją twarz pokrytą w jakiejś części czarnymi tatuażami. Jego ciemne włosy sięgały ramion. Połowa z nich zbiegała się do tyłu, gdzie tworzyła małego koczka. Brodę pokrywał kilkudniowy zarost. Mimika osobnika wydawała się bardzo przyjazna. Pełne wargi wyginały się w lekkim uśmiechu. Ciemne oczy wydawały się spokojne i „miłe". Grube, niemal czarne brwi nadawały charakteru. Wydawał się poważny, jednak delikatnie zaokrąglone policzki tej cechy ujmowały.

— Uratowałem cię przed śmiercią na pustyni — powiedział. — Mam na imię Nadim i zajmuję się tą świątynią. 


*********************** 

Tak oto pierwszy rozdział za nami!

Tahira, bo tak zwie się nasza główna bohaterka, nie miała zbyt łatwego życia, co doskonale pokazywały jej wspomnienia. 

Dajcie znać koniecznie, co myślicie o życiu Tahiry z rodziną i co myślicie o jej decyzji.

Też byście uciekli?

Chętnie poznam wasze zdania, a tymczasem...

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro