Rozdział 5: Tahira

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odetchnęłam, czując inny rodzaj duszności, niż ten znajdujący się w jaskini. Podniosłam wzrok na wejście, a kolejno cofnęłam się dwa kroki, by kolejno wziąć rozbieg. Wbiłam kryształowy sztylet w skałę. Kamień przeszyły także palce lewej dłoni, gdy tatuaże ponownie rozświetliły się błękitem. Nie do końca rozumiałam, jak działały, ale wiedziałam tyle, iż wzmacniały organizm. Miałam wrażenie, jakbym zamiast skóry posiadała żelazo, które mogło przebić wszystko. Same w sobie kości posiadły o wiele większą wytrzymałość, ale także organy pracowały nieco inaczej. Znajdując się w ciemności, oczy widziały tak, jakbym znajdowała się na zewnątrz.

Coraz bardziej mi się podobała ta nabyta moc.

Podciągnęłam się, a rękojeść sztyletu włożyłam między zęby. Drugą dłoń wbiłam w skałę. W ten sposób było o wiele łatwiej i szybciej. Już po chwili wyłoniłam się z dołu, a w skórę uderzyły promienie słońca w zenicie. Światło parzyło, ale bardziej skupiłam się na fakcie, iż oczy natychmiast się przystosowały. Czy to też zasługa tatuaży? Musiałam o wszystko koniecznie dopytać Nadima. On z malunkami na skórze żył dłużej ode mnie.

Rozejrzałam się, poszukując drogiego mi przyjaciela. Dostrzegłam go kawałek dalej, jak akurat schodził z kamienia, uważnie mi się przyglądając. Dokładnie lustrował każdy znak, jaki pojawił się na mojej skórze. Gdy tylko znalazł się obok, chwycił mnie za ręce i uważnie przyjrzał każdemu znakowi.

— Udało ci się — powiedział jednocześnie zdumiony i dumny.

— Wątpiłeś w to? — spytałam, słysząc tę nutkę niepewności w jego głosie.

— Byłem gotów tam zejść i ratować ci skórę, jeżeli nie wyszłabyś stamtąd do zachodu — przyznał.

Nie odpowiedziałam na jego zatroskanie. Wiedziałam, jakim człowiekiem był. Martwił się o mnie, jakbym należała do jego rodziny. Cóż, poniekąd za kogoś takiego sama go uważałam. Opiekował się mną, opatrywał mi rany i utrzymywał w przekonaniu, że dam sobie radę ze wszystkim. Motywował mnie swoimi opowieściami, gdy samemu przechodził przez trening. Był dla mnie niczym starszy brat, jakiego potrzebowałam, a go nie posiadałam.

Uniosłam na niego wzrok, gdy jego dłoń wylądowała nagle na moich włosach. Roztargał je, pozbywając się kurzu i piasku.

— Wracajmy do świątyni — zaproponował. — Musimy uczcić twój sukces. Już nie mam cię czego uczyć.

Na twarzy Nadima wykwitł szeroki uśmiech, jednak momentalnie zwrócił wzrok na wydmę niedaleko. Zrobiłam dokładnie to samo. Piasek się poruszył, tysiące małych kamyczków zaczęło się staczać i tworzyć nowe wzniesienia. Od czerwonych łusek Devirmeka odbiły się promienie słońca. Zerknęłam na Nadima, który właśnie łapał za swój sztylet. Był gotowy, by skrócić stworzenie o głowę.

Divermek wydał z siebie ryk. Brzmiał skrzekliwie, przy tym dało się usłyszeć także lekkie syczenie. W jego paszczy skrzyły się ostre kły, długi jęzor się rozdwajał. Złote oczy z cienką źrenicą spoglądały na nas, jednak w ciągu chwili skierowały się na Sabār.

Nadim już wiedział, że Devirmek upatrzył sobie pancernika na kolejny posiłek. Zwróciłam wzrok na oczy Nadima. Patrzył na mnie, a w kolejnej chwili się delikatnie uśmiechnął, jedną stronę ust bardziej wykrzywiając. Przez to ukazał się w minimalnie bardziej niebezpiecznej odsłonie. Złapał za swoje szaty. Zdjął turban i długą narzutę, którą okrywał plecy i ramiona. Wszystko wylądowało głucho na piasku. Swoim czynem sprawił, iż widziałam tatuaże na jego skórze.

Jego różniły się od moich. On miał niemal całe ciało pokryte czarnym barwnikiem, a same znaki ukazywały się w naturalnym tonie opalonej skóry.

— Sabār, ukryj się! — rozkazał Nadim, a pancernik natychmiast skrył się za skałami.

Akurat zdejmowałam z karku rozwalony turban, gdy Nadim powiedział:

— Wychodzi na to, że mam jednak jeszcze jedną rzecz, której powinienem cię nauczyć.

Uniosłam jeden kącik ust. Przy tym okręciłam sztylet w dłoni.

— Już nie mogę się doczekać — odrzekłam.

Oboje się zwróciliśmy do stworzenia. Ruszało długim ogonem. Łapy złączone ze skrzydłami oparło przed sobą. Pochyliło się bardziej w naszym kierunku, poruszając łbem osadzonym na długiej szyi. Wiła się niczym wąż, a przy tym Devirmek przyglądał się nam z zainteresowaniem. Czekał na nasz ruch.

— Na trzy biegniemy w jego stronę.

Przytaknęłam na słowa Nadima. Przy tym przyglądałam się długim i ostrym pazurom, które wbijały się w piasek. Stworzenie wydało z siebie syk, jakby zbierało się do ziania ogniem. Devirmeki jednak tego nie robiły. One pluły kwasem i to właśnie przygotowywała ta przerośnięta jaszczurka. Szykowała się, by spróbować nas rozpuścić żywcem.

Jri — zaczął po isztarsku.

Przetarłam podeszwą po piasku, dodając sobie przyczepności. Nadim uczynił to samo.

Dri. — Przekręcił sztylet w dłoni.

Ja za to rozciągnęłam plecy, by po chwili się lekko pochylić. Gdyby ktoś mnie zobaczył od boku, zapewne stwierdziłby, iż miałam zdecydowanie zbyt luźną pozycję, jednak nie była w żadnym wypadku. Taką postawę wyćwiczyłam dawno temu. Nadim słusznie zauważył podczas trzeciego etapu, że trzymając takie ułożenie, moja drobna budowa i wzrost stawały się atutem. Od początku Nadim mówił, iż byłam szybka, co działało także na korzyść przy takiej pozie. Zyskiwałam na czasie, gdy musiałam zrobić unik.

Tri! — rzucił, a w kolejnej chwili oboje ruszyliśmy pędem.

Delikatnie wyprzedzałam Nadima, jednak starał się nadążyć. Devirmek cały czas oczekiwał na nasz ruch. Te zwierzęta były znane ze swojej inteligencji. Były mądre, wiedziały, by nie atakować pierwsze, a poczekać na atak przeciwnika. Dlatego też ruszył się dopiero, gdy my to zrobiliśmy. Ponownie syknął, a przy tym wyciągnął szyję, by wypuścić w naszą stronę znaczną ilość kwasu. Nie dotknął nas, bo byliśmy za szybcy. Devirmek, widząc to, zamachnął się wielką łapą. Piasek ponownie się wzruszył, tworząc chmurę, jednak szybko z niej wybiegliśmy.

Kątem oka widziałam, jak tatuaże Nadima zabłysły. Z moimi stało się to samo. Przy walce z takim kolosem użycie ich było nieuniknione. Ta jaszczurka równała się wielkością ze skałą, pod którą znalazło się gniazdo Iblisów.

— Pod skrzydła!

Wykonałam rozkaz. Nim paszcza Devirmeka nas dosięgnęła, znaleźliśmy się pod jego największymi kończynami. Zatrzymaliśmy się przy tylnych łapach, sunąc lekko po piasku. Zauważyłam, jak Nadim natychmiast działał i wbił w nogę Devirmeka ostrze. Trafił idealnie między łuski, dlatego uczyniłam to samo. Stworzenie zaczęło się wiercić, wzruszając piach. Chciał nas zrzucić, kręcąc się wokół. My jednak nie ustępowaliśmy, by po chwili znaleźć się na jego grzbiecie.

Devirmek się zatrzymał, wyciągnął łeb w naszą stronę, gdy ruszyliśmy po nim ku jego szyi. Nadim mnie nagle wyprzedził. Ramieniem uderzył w głowę jaszczura, czym momentalnie go ogłuszył. Nadim się do mnie odwrócił, dłonie układając niczym kosz. To miał być znak, że mnie wybije.

— Celuj we wgłębienie między oczami!

Ruszyłam w jego stronę jak najszybciej. Nastąpiłam na jego ręce, a ten natychmiast wyrzucił mnie w powietrze. Zaplotłam palce na rękojeści sztyletu. Mocno ją ściskałam, gdy uniosłam ramiona nad głowę.

Wiedziałam, co musiałam zrobić. Wystarczyło jedynie wbić ostrze w to wgłębienie między jego oczami. „Jedno pchnięcie i będzie po wszystkim" – to jedno zdanie, a kierowało niemal całym treningiem i prawdopodobnie będzie to robiło dalej. Jeszcze nie osiągnęłam celu. To dopiero początek mojej historii, która zaczyna się teraz!

Będąc centralnie nad głową Devirmeka, zamachnęłam się, a ostrze spotkało się z twardymi łuskami. 


****************************** 

I oczywiście Polsat, bo inaczej nie byłabym sobą XD

Mam nadzieję, że rozdział się podobał!

Dajcie znać koniecznie!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro