Rozdział 6: Tahira

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziwnie się czułam, nie będąc wyciąganą z łóżka skoro świt. Nadim budził mnie o tej porze przez ostatnie dziesięć lat, jednak teraz, skoro zakończyłam trening, postanowił dać mi nieco odetchnienia. Po powrocie powiedział, że mogę teraz nieco odpocząć, jednak nie mogłam. Od wschodu kręciłam się na twardym łóżku, próbując znaleźć odpowiednią pozycję do dalszego odpoczynku, jednak własny organizm nie pozwalał mi na dalszy sen. On chciał działać, a za tym szło, że do nocy nie zmrużę ponownie oczu.

Szkoda, bo powinnam dodać sobie więcej sił. Tym bardziej, że to dzisiaj...

Uniosłam się do siadu, oparłam łokcie o kolana i złapałam za nadgarstki. Ponownie przyjrzałam się tatuażom. Podczas powrotu do świątyni przypatrywałam im się całą drogę, próbując rozszyfrować, co one znaczyły. Niestety, dalej nie wiedziałam. O starożytnym alfabecie nie istniały żadne zapiski. Nie wiadomo, kiedy i jak powstał. Nikt nie wiedział, jak to odczytywać, a przynajmniej w Babilonie. Nadim też nie wiedział, co znaczyły te znaki. Nie miałam jedynie pewności co do Isztaru. Na pewno istniał jakiś procent szans, że tam mogli coś na ten temat znać.

Westchnęłam głęboko, zaciągając się stojącym powietrzem. Czułam w nim piach i nieco kurzu. Z jednej strony nie lubiłam tej stęchłej duchoty, ale wiedziałam, że będzie mi jej brakowało. Uniosłam dłoń, przeczesałam krótkie włosy, zaczesując je do tyłu. Zerknęłam na torbę leżącą na stoliku po drugiej stronie kwatery. Była wypakowana po brzegi. Opuściłam rękę.

Musiałam pomówić z Nadimem. On nie wiedział, co zamierzałam zrobić. Powinien się dowiedzieć, zanim urzeczywistnię własne plany. Odkryłam się spod cienkiego materiału, wstałam. Uniosłam ramiona nad głowę, rozciągając cały kręgosłup. Usłyszałam własne kręgi, jak nastawiały się na właściwe miejsca. Przekrzywiłam się w jedną stronę. Ponownie coś strzyknęło. Gdy zrobiłam identyczny ruch w drugim kierunku, stało się to samo.

Już w kolejnej chwili złapałam za niechlujnie rzucony bandaż znajdujący się przy misie z wodą. Skręciłam go, zanim cokolwiek zaczęłam robić. Wpierw obmyłam twarz. Kompletnie nie przejmowałam się kapiącymi z brody kroplami, które po chwili wchłaniały się w materiał lnianej koszuli z urwanymi przeze mnie rękawami. Zdjęłam ją, by wcześniejszym bandażem obwiązać pierś, niemal całkowicie ją płaszcząc. Gdy to było gotowe, wciągnęłam na nogi luźne spodnie. Na górze ponownie znalazł się bezrękawnik. Złapałam za długą czerwoną chustę, a kolejno przewiązałam nią pas, by utrzymać dolną część garderoby na biodrach. Bluzkę także związałam, pozostawiając nieco luzu.

Gdy to skończyłam, złapałam za cztery mniejsze bandaże. Usiadłam na łóżku, chwyciłam za sandały. Włożyłam je, umieszczając sznurek między dwoma pierwszymi palcami. Skręciłam dwa paski, by sięgały do kostki. Nad piętą przełożyłam oba paski przez dziurkę. Kolejno zaczęłam obwiązywać łydkę, wchodząc na lniany materiał. Gdy oba buty zostały zawiązane, okręciłam wiązania bandażami, by nie musieć ich poprawiać. Następne zostały mi nadgarstki, które także owinęłam, nie pomijając dłoni i kawałka przedramienia.

Włosy przeczesałam palcami i lekko je roztrzepałam. Samoistnie rozłożyły się na dwie strony.

Byłam gotowa. Pozostało mi jedynie napełnić bukłak, zabrać torbę i iść porozmawiać z Nadimem. Toteż zrobiłam, gdy ze wszystkim wyszłam z pomieszczenia. Jeszcze nim ruszyłam korytarzem, spojrzałam na pokój, który zajmowałam przez ostatnią dekadę. To w tych murach się obudziłam, gdy Nadim mnie uratował przed śmiercią w burzy piaskowej. Tu byłam opatrywana. To w tych ścianach wylewałam łzy po nocach, gdy odczuwałam ból i wysoką gorączkę powodowaną przez infekcję w ranach zdobytych w czasie treningu. To tu budziłam się przy Ta'labu... Z tym pokojem łączyło się wiele. Czy to dobrych, czy złych chwil...

Pokręciłam głową. Nie powinnam przykładać do tego tak wielkiej wagi. Nadim powtarzał, że sentymentalizm nie pomagał w niczym. Zwracanie na niego zbyt wielkiej uwagi nie przynosił nic dobrego. Miałam cel do zrealizowania, a miękkością go nie dokonam. Tylko jako ta silna Tahira uda mi się dopiąć swego.

Zamknęłam drzwi, ruszyłam przed siebie, po raz kolejny rozglądając się po murach. Przez głowę przewijały się wspomnienia, gdy biegałam tymi drogami, by nie spóźnić się na śniadanie. Tak samo widziałam to, jak zawsze próbowałam dogonić Nadima, lub gdy niósł mnie do łóżka, bo byłam tak wycieńczona, że nie mogłam nawet ruszyć palcem.

Całą świątynię wypełniała masa wspomnień. Każdy cal miał jakąś historię i ja sama także się w niej zapisałam. Zostałam włączona do tego miejsca. Mało tego, to właśnie w tym klasztorze czułam się jak w domu. Tutaj przynależałam. Miałam poczucie, że zawsze mogłam wrócić w te mury i Nadim by mnie nie odrzucił. Wręcz przeciwnie, on by mnie przyjął z otwartymi ramionami.

Stanęłam w głównym wejściu, znajdującym się niemal na szczycie budowli, do którego prowadziła masa schodów. Uniosłam rękę, zakryłam oczy, gdy poraziło mnie słońce. Było jasno od dawna. Wszystko wokół już się nagrzało do wysokiej temperatury, a to z kolei sprawiało, iż miało się wrażenie jeszcze większego gorąca. Niebo jak zawsze w ciągu dnia pozostawało bezchmurne. Opuściłam wzrok na plac treningowy usytuowany u podnóża wysokich schodów. W tym miejscu dostrzegłam Nadima. Ćwiczył. Niedaleko w cieniu rzucanym przez ścianę pozostałą po jakiejś budowli i uschniętego drzewa, ukrywała się Sabār.

Wzięłam głębszy wdech, który szybko wypuściłam, spoglądając na mężczyznę.

Muszę mu powiedzieć...

Nie myśląc długo, ruszyłam w dół. Przy tym mijałam piętra z kolejnymi poligonami. Ćwiczyłam na każdym z nich, po kolei przechodząc na inne podczas zmieniających się etapów. Na tym, gdzie znajdował się Nadim, zaczynałam treningi z walki. Odetchnęłam spokojnie, gdy znalazłam się pod podwyższeniem tej jednej kładki. Na niej stał Nadim. Wykonywał sekwencje ruchów z długim kijem. Nie miał na sobie koszuli. Od skóry niemal spalonej w słońcu odbijały się promienie. Krople potu znajdujące się na naskórku praktycznie lśniły.

Mogłam poruszać się bezszelestnie, gdy wchodziłam na scenę, nawet podczas zbliżania się do mężczyzny, jednak ten i tak mnie wyczuł. Momentalnie jeden koniec broni zatrzymał się wycelowany w moją krtań. Nawet się nie wzdrygnęłam, gdy jego czyn spowodował delikatny wiaterek, który wzruszył moje krótkie włosy.

Mierzył mnie wzrokiem przez ułamek chwili, by kolejno odsunąć kij, lekko się przy tym uśmiechając. Kręcił przy tym głową z politowaniem. Oparł broń o kamienne podłoże wzniesienia. Przy tym nastąpiło lekkie uderzenie, co dało mi do zrozumienia, że lekko go zirytowałam.

— Czy kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy w końcu oświeci cię na tyle, by nie zachodzić mnie od tyłu? — spytał żartobliwie, czego dowodziła próba zachowania poważnej miny.

Przez tę mimikę próbował się jednak przedrzeć lekki uśmiech, który, niestety, zniknął równie szybko, gdy tylko dostrzegł torbę na moim ramieniu. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, dlaczego miałam ja przy sobie.

— Tahira? — odezwał się sceptycznie.

Wzięłam głębszy wdech, zanim to powiedziałam. Spojrzałam mu w oczy, utrzymując poważny wyraz.

— Wracam do Babilonu.

Szok spowodowany moimi słowami sprawił, iż trzymany przez niego kij z hukiem uderzył w kamień, powodując echo rozchodzące się dalej. Przyglądał mi się z niedowierzaniem, że coś takiego wyszło z moich ust. Zastanawiał się zapewne, skąd u mnie taka myśl. Wiedział, co zrobili mi bracia i Ohar, a jednak ja podjęłam taką decyzję. Przyznawał mi rację, że ucieczka to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć dziesięć lat temu. Gdybym tego nie zrobiła, prawdopodobnie do chwili obecnej mogłabym już nie żyć. Teraz jednak zamierzałam tam wrócić. Nadim nie umiał tego chyba pojąć. Nie rozumiał, co mną kierowało.

W ciągu kilku chwil położył dłonie na moich ramionach i lekko potrząsnął całym moim ciałem. Nie sprzeciwiałam się, dlatego wyszło mu to z łatwością.

— Ja-jak to? — wyjąkał. — Cz-czemu...? Nie rozumiem! Co to ma niby znaczyć?

— Dokładnie to, co oznaczają te słowa — wyjaśniłam. — Zamierzam wrócić do Babilonu.

— Ale dlaczego? — Odsunął się gwałtownie.

Musiałam go zdenerwować i przerazić jednocześnie swoim postanowieniem. Te dwie emocje w połączeniu bywały niebezpieczne. Dla nas tym bardziej. Nadim to Niezniszczalny Żołnierz, ale to też osoba, która nie chowa emocji, chyba że dochodzi do walki. W bitwie uważałam go za skałę, nie posiadał wtedy uczuć. Mógł zabić każdego bez mrugnięcia okiem. Był niebezpieczny i nieobliczalny, ale posiadł swoją delikatną stronę, którą uwielbiałam u niego najbardziej. To właśnie ją ukazywał przede mną najczęściej. Musiałam go uspokoić, by nie połączył obu swoich twarzy w jedną. Nie wiedziałam, czy wtedy bym go jeszcze potrafiła poznać.

Opuściłam wzrok.

— Pamiętasz, gdy szykowałeś mnie do pierwszego etapu? — zaczęłam. — Opowiadałeś mi wtedy, że każda osoba przystępująca do Treningu Śmierci posiada swój cel. Mówiłam wtedy, że chciałam być silna. Że chciałam udowodnić ojcu i braciom, że nie jestem tą najgorszą, ale...

Przerwałam, słysząc, jak brał głębszy wdech.

— Nie mów mi, że od początku twoim celem była...!

— Zemsta — powiedziałam, nim skończył. Tym samym mu także przerwałam.

Nadim złapał głęboki wdech, kręcąc głową. Przy tym założył ręce po bokach, cofnął się o kilka kroków i rozejrzał szybko wokół.

— Od samego początku — ponownie się odezwałam, zwracając jego uwagę — moim celem była zemsta. — Podniosłam na niego wzrok. — Chcę, żeby cierpieli tak, jak ja cierpiałam, tylko że o wiele bardziej.

Pokręcił szybko głową, jakby uważał moje słowa za niedorzeczne.

— Tahira, nie podejmuj decyzji pod natchnieniem...

— Planowałam to przez ostatnie dziesięć lat — wcięłam mu się w zdanie. — Wiem wszystko, co muszę zrobić, by znaleźć się jak najbliżej Ohara i jego synów.

Zamrugał szybciej, niemal natychmiast sobie uświadamiając, co zamierzałam zrobić.

— Wojownicy...

— Zostanę jednym z nich. Wejdę w ich szeregi niezauważona, a gdy nadejdzie dobry moment, całej siódemce poderżnę gardła, żeby dusili się własną krwią...

— Tahira... — załamał mu się głos.

Opuściłam wzrok, kręcąc głową. Chciałam mu tym ruchem uświadomić, że nie ważne, co mi powie, ja nie zmienię zdania. Czekałam na to zbyt długo. Przeszłam przez to przez morderczy trening. Zabiłam dla tej chwili Ta'labu... Nie mogłam się teraz poddać. Nie po tym wszystkim.

— Wiem, że się o mnie martwisz — powiedziałam i ponownie zerknęłam w te ukochane przeze mnie niebieskie oczy. — Takim człowiekiem jesteś, ale zrozum, że ja już nie jestem tym dzieckiem, które przyjąłeś w swoje progi. Ohar i jego synowie muszą się przekonać, jakiego demona przebudzili. Muszą sobie uświadomić, że to nie była Hariq Hal, a sam Mawt i Intiquam.

Kliknął językiem o podniebienie.

— To jest zły pomysł — zaczął. — Co jeżeli oni się...?

— Nie zmienili się — przerwałam mu.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Po prostu wiem — odpowiedziałam pewnie. — Znałam ich całe życie. Nie zmienili swojego postępowania nawet po tym, jak dosłownie ściekała po mnie krew. Ojciec nie zaprzestał bicia, choć krwawiłam z głowy. Bracia robili to samo. Żaden z nich nie przejmował się moimi ranami. Nie przekonywał ich płacz, błagania by przestali, nic. Oni nie zasługują na łaskę z mojej strony. Należy im się tylko potępienie i zaznanie takiego cierpienia, jakie ja czułam. Przez ich stare postępowanie wiem, że nie zdołaliby się zmienić, nawet gdyby z niebios zszedł sam Ismael.

Nadim westchnął przeciągle.

— Nie zdołam cię przekonać, prawda? — zapytał umęczony.

— Znasz odpowiedź.

Ponownie odetchnął. Odwrócił po dwóch sekundach wzrok i zerknął na pancernika leżącego dalej w cieniu i przyglądającego się naszej rozmowie.

— Sabār! — zawołał ją.

Sabār od razu się podniosła i się do nas zbliżyła. Otarła się lekko o Nadima, a ten ułożył dłoń na jej głowie.

— Zawiezie cię bezpiecznie do Babilonu — powiedział, czym sprawił, iż moje brwi delikatnie poszybowały ku górze.

Zaskoczył mnie swoimi słowami. Już w kolejnej chwili się do mnie zbliżył i przyciągnął. Zderzyłam się z jego piersią, a jego ramiona mnie oplątały, nie pozwalając mi się odsunąć. Babilońskie wychowanie wzięło górę, nie pozwalając mi się ruszyć nawet na jeden centymetr. Stałam w ten sposób, a Nadim wszystko doskonale rozumiał. Miałam wszelkie zasady wychowania tak mocno zagnieżdżone, że nie wszystkie byłam w stanie wyplenić. Niektórych nawyków nie dało się zneutralizować i pozostaną zapewne ze mną do końca życia. Pamięć z zajęć o tym, co kobieta może, a czego nie tym bardziej.

— Naprawdę dorosłaś, Tahira.

Westchnęłam lekko.

— Dasz sobie radę beze mnie?

Zaśmiał się delikatnie.

— Żyłem w tych murach, zanim spotkałem ciebie — zauważył. — Fakt, będę trochę samotny bez mojej najlepszej przyjaciółki, ale dam radę. Tylko mnie kiedyś odwiedź. Upiekę ci twoje ukochane ciastka ryżowe z daktylami.

Odsunął się. Uniósł dłonie, objął nimi moją twarz i się smutno uśmiechnął. Jego szorstkie kciuki przesunęły się po twarzy, jednak dla mnie one wcale nie były niemiłe. Należały do Nadima, a za tym szło, że to najdelikatniejsze ręce, jakie istniały. A przynajmniej dla mnie. Uniosłam delikatnie kąciki ust, choć wiedziałam, że ten ruch pozostawał ledwo zauważalny. Nadim go jednak widział.

— Z chęcią znowu zjem te ciastka — powiedziałam, ale od razu przypomniałam sobie sytuację z ostatniego razu. — Tylko następnym razem uważaj przy zeskakiwaniu z murów obronnych Muszallal. Ostatnim razem zniszczyłeś wóz przewożący zapasy wody.

Zaśmiał się na moje słowa.

— Postaram się być ostrożniejszy przy zdobywaniu twoich ukochanych daktyli, ale obiecać nie mogę, że znowu czegoś przez przypadek nie zniszczę.

Westchnęłam głęboko i poprawiłam torbę. Po chwili przypięłam ją do siodła Sabār, które pomógł mi założyć Nadim. Spojrzałam na niego, gdy zeszłam po drugiej stronie podwyższenia. Stał z dość smutnym wyrazem twarzy. Mógł mówić, że nie będzie samotny, ale doskonale znałam prawdę. Ukochał mnie jak członka rodziny. Widział we mnie młodszą siostrę, na której mu zależało, jak na nikim innym. Dla mnie było podobnie. Widziałam w nim familię, jakiej pragnęłam ponad wszystko. Teraz jednak ją rozdzierałam. Odchodziłam, bo chciałam dokonać swojego celu.

Nadim to jednak nie tylko bliska mi osoba. To także mój mistrz, który przeprowadził mnie przez trening. Powinnam oddać mu należny szacunek za wszystko, co dla mnie zrobił i czego nauczył. Podzielił się ze mną wiedzą, choć nie musiał. Gdy go prosiłam o wytrenowanie, nie znał mnie, jednak mimo tego się zgodził. Przyjął pod skrzydła nieznajome mu dziecko, które nakarmił i nawodnił. Zawdzięczałam mu wiele, ale prawie nigdy mu nie dziękowałam.

Chyba nadeszła pora, by to zrobić.

Odwróciłam się do niego, trzymając w dłoniach lejce Sabār. Nadim wyraźnie nie rozumiał, dlaczego jeszcze nie wyruszyłam. Przyglądał mi się uważnie, by po chwili unieść wysoko brwi, gdy uchyliłam czoła, zginając się pod małym kątem. Nie spodziewał się, że kiedyś użyję najbardziej zaszczytnego sposobu na oddanie szacunku względem drugiej osoby, jaki w ogóle był używany w Babilonie.

Gdy tylko się wyprostowałam, dalej widziałam zaskoczenie u mężczyzny, jednak w ciągu chwili dostrzegłam szeroki uśmiech. Uniósł prawą dłoń, którą mi pomachał. Zrozumiał przekaz. Zwróciłam się do Sabār. Wsiadłam na jej grzbiet, usadawiając się w siodle. Ruszyłam lejcami, dając jej znak, że może ruszyć. Niemal natychmiast ruszyła swoim szybkim pędem. Czułam dalej na sobie wzrok Nadima, dlatego się odwróciłam. Dalej mi machał, ale widziałam go coraz słabiej, gdy wraz z odległością zmniejszał się jego wzrost.

Spojrzałam przed siebie. Ponownie ruszyłam skórzanym paskiem, a Sabār jeszcze bardziej przyspieszyła.

Przygotuj się, ojcze... Niedługo moja zemsta cię dosięgnie. 


**************************** 

No i zaczynamy!

Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobał rozdział!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro