Rozdział 7: Tahira

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przerzuciłam nogę nad karkiem Sabār, by kolejno zsunąć się z jej grzbietu. Nogi wbiły się w piaszczyste podłoże, jednak kompletnie się tym nie przejmowałam i odwróciłam się do siodła. Odpięłam torbę, z niej wyjęłam wciąż w połowie wypełniony wodą bukłak. Kolejno podeszłam do paszczy pancernika, sunąc przy tym dłonią po jej pancerzu. Nie chciałam jej wystraszyć, co zdarzyło mi się niegdyś niejednokrotnie. Sabār była płochliwa i najlepiej czuła się przy Nadimie. Od kiedy zabiłam Ta'labu, nabrała do mnie nieco dystansu i lekko się mnie obawiała. Cóż, nie mogłam jej winić. Czuła na mnie krew swojego przyjaciela.

Zatrzymałam się przed pyskiem zwierzęcia, a kolejno wyciągnęłam korek i dałam jej do powąchania. Uznając to za bezpieczne, uchyliła paszczę, a ja wlałam do niej całą zawartość. Mnie już nie była potrzebna. Od Babilonu dzieliła mnie ogromna wydma, za którą się zatrzymałyśmy i mały odcinek drogi, który już mogłam przebyć o własnych siłach. Po chwili wrzuciłam jej do pyska jeszcze kilka owoców i suszonych daktyli, które także uwielbiała. Oblizała swoją mordkę, a przy tym na mnie spojrzała, gdy chciałam położyć dłoń na jej chropowatej skórze. Ostatecznie jednak tego nie zrobiłam.

Opuściłam dłonie, wzdychając głęboko.

— Wracaj do Nadima — powiedziałam, a ona obniżyła łeb i powąchała moją prawą dłoń.

Kolejno się o nią lekko otarła i na mnie spojrzała. Prosiła, żebym ją pogłaskała, co nie miało miejsca od dawna. Spełniłam jej prośbę.

— Wracaj, Sabār — dodałam. — Nadim pewnie jest samotny. Uważaj tylko na dzikie zwierzęta i Iblisy.

Wydała z siebie swoje charakterystyczne dźwięki, przypominające meczenie kozy, a już w kolejnej chwili ruszyła w stronę wydmy, na której dalej dostrzegałam nasze ślady. Poczekałam chwilę, aż ta zniknęła z zasięgu wzroku, a po chwili odwróciłam się do góry piasku po drugiej stronie. Poprawiłam turban, zakryłam usta i nos, a już w kolejnej chwili ruszyłam na nią, by wejść na szczyt. Powoli widziałam wyłaniającą się zza krawędzi wieżę, która rosła z każdym postawionym krokiem. Po chwili ujrzałam ją w całej swojej okazałości.

Złapałam głębszy wdech.

Wróciłam tu...

Wysoka budowla rosła w górę na wysokość pięćdziesięciu metrów. Obok niej znalazła się druga, minimalnie niższa, do której prowadziło kilka mostów. Wokół głównego trzpienia znajdowały się trzy ogromne odnóża, gdzie żyli wszyscy poddani Ohara. W tych murach kryli się Babilończycy, którzy nie wystawiali nosa dalej, niż zewnętrzny targ. Widząc straż stojącą przy wejściu, niemal natychmiast padłam na piasek.

Moim planem była zemsta na Oharze i jego synach, ale wpierw, jeszcze zanim dostałam się do Wojowników i w jego łaski, potrzebowałam się dostać do samego Babilonu. Główne wrota odpadały. Na wejściu trzeba się wylegitymować, a nie chciałam się zdradzać. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Pozostawała także opcja, by wkraść się na czyjś wóz z towarami, ale istniała możliwość, iż ktoś mógłby sprawdzić przewoźnika. Ostatnią drogą pozostawała ta, którą dziesięć lat temu się stamtąd wydostałam – o ile jej nie odkryto.

Spojrzałam na wieżę, zamrużyłam lekko powieki. Znajdowałam się zbyt daleko, by móc dostrzec pale powbijane w mury. Pozostawało mi jedynie zbliżenie się i przekonanie, czy takie wejście należało jeszcze do moich opcji. Najpierw jednak potrzebowałam odwrócić uwagę strażników. Gdyby zobaczyli samotną duszę, która skradała się do murów budowli, uznaliby to za podejrzane i wysłali konwój, by to sprawdzili. Tym sposobem zostałabym odkryta.

Zacisnęłam szczękę, nie mogąc wymyślić niczego, co odwróciłoby uwagę armii. To wtedy przez cichą pustynię przedarł się krzyk, który nie był zwykłym wrzaskiem. Zbyt skrzekliwy. Za mało ludzki. O wiele za głośny. Pod palcami czułam delikatne dudnienie. Dłonie powoli przysypywały małe kamyczki. Zbliżało się coś dużego i wiedziałam o tym nie tylko ja. Usłyszałam dzwon informujący o zagrożeniu. Ludzie na zewnętrznym targu wpadli w panikę i zaczęli pędem wracać w bezpieczne mury.

Zwróciłam wzrok na północ. To tam dostrzegłam tworzącą się chmurę uniesionego piasku. To nie atak na Babilon. To walka zwierząt, które znałam doskonale z treningów. Akrep próbował powalić Dikenli Kertenkele. Niestety, Dikenli był znacznie większy. Wyglądem przypominał jaszczurkę pokrytą kolcami. Jego paszczę wypełniały kły, a długi ogon był zakończony wielką kulą z ostrymi czubkami. To jego właśnie używał głównie do walki. Nie posiadał pazurów, ale uznawano go za trudnego przeciwnika ze względu na gruby i śmiercionośny pancerz. Akrep był zwinny i szybki dzięki ilości odnóży. Mógł atakować ogonem zakończonym igłą i szczypcami znajdującymi się na przednich kończynach.

Doskonale pamiętałam, jak się z nimi walczyło. Akrepa trzeba było powalić na plecy, co przy jego wielkości okazywało się dużym wyczynem, a potem rozciąć całe ciało, by dostać się do wnętrzności i serca. Dikenli pozostawał jako większy problem. Przez jego skórę łamały się wszystkie ostrza, nawet te stworzone w Babilonie, które wszędzie uznawano za najlepsze. Ale miał kilka słabych punktów. Wystarczyło pozbawić go zmysłu wzroku i już zaczynał wariować. Tracił orientację w terenie, atakował na oślep. Oczy to najdelikatniejsze miejsce w ich ciałach, a od nich, gdyby mieć wystarczająco długą broń, można łatwo dotrzeć do mózgu. Przy walce z nim najlepszą bronią okazywała się halabarda. Do Akrepa używałam sztyletu lub miecza.

Spojrzałam na bramy Babilonu. Właśnie wyjechał stamtąd konwój, a ja doskonale wiedziałam, że to Wojownicy. Tylko oni poruszali się na zwierzętach: konie, Akrepy z uciętymi ogonami, Boyuny bez skrzydeł i wiele innych. Jechali sprawdzić, co się dzieje. Mimo wszystko, gdy tylko któreś zwierze wygra, istniała szansa, iż ruszy na Babilon.

To moja szansa.

Wszyscy żyli aktualnie atakiem, a to znaczyło, że mogłam się ruszyć i wślizgnąć do Babilonu niezauważona. Wstałam, skoczyłam z wydmy. Wylądowałam w jej połowie i się zsunęłam na sam dół. Stanąwszy pewniej, od razu postawiłam pierwszy krok, by po chwili biec w stronę budowli. Im bliżej się znajdowałam, tym więcej szczegółów dostrzegałam. Między innymi te wyrastające ze ścian pale drewna. Nie odkryto tej drogi. Nie znaleziono jej. Mogłam się tam dostać tym sposobem.

Nawet nie zwalniałam. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej przyspieszyłam, by wbiec na mur, a kolejno się od niego odbić i złapać się słupa. Nieco się rozbujałam, by po chwili wskoczyć na niezbyt równą i śliską powierzchnię drewna pokrytą warstwą piachu. Stanęłam, a kolejno zaczęłam się wspinać po kolejnych balach, póki nie dostałam się do pierwszego okna. Nie sięgałam do niego z moim wzrostem, dlatego odsunęłam się do jednego końca, by się móc bardziej wybić. Ponownie wbiegłam nieco na ścianę i chwyciłam się krawędzi przy lancecie, podciągnęłam i kucnęłam na parapecie, by kolejno przenieść wzrok na Wojowników.

Walczyli z Dikenli. Akrep przegrał, a jego ciało leżało rozpłatane kawałek od nich. Miałam idealny widok na ich sposób walki. Widziałam wiele mankamentów, za które gdybym je zrobiła, Nadim ukręciłby mi łeb. Cóż, ten problem był ich. Nie potrafili zauważyć własnych błędów i się ich pozbyć, by dążyć do pożądanej w tym świecie perfekcji. Dziwił mnie jedynie fakt, iż sam Ohar nie wyciągał z tego konsekwencji. Jakby na to nie spojrzeć, Wojownicy to elitarna jednostka babilońskiej armii. Oni nie posiadali prawa do braku perfekcji. Każdy mankament zostawał natychmiast wytknięty, kara za to zostawała wymierzona, a osoba już nigdy więcej nie powtarzała swojej omyłki.

Cóż, nie powinnam się tym przejmować. Toteż uczyniłam i po prostu wskoczyłam przez okno, by wylądować na workach wypełnionych ziarnami jakiejś pszenicy. Momentalnie było ciemno, ale wzrok natychmiast się przystosował do panującego tu półmroku. Znajdowałam się na targowisku, gdzie tętniło życie. Nie mogłam tak po prostu wkraść się na najwyższe piętra Babilonu. Byłoby to nierozważne z mojej strony i zdradziłabym się takim postępowaniem natychmiast. Musiałam uważać i podejść do wszystkiego powoli, zdobywając promocję na Wojownika.

Mniej więcej o tej porze roku, trzy miesiące przed świętem na cześć Ismaela, w połowie miesiąca zbiorów, następował nabór do tej armii. Strażnicy wybrani przez samego Ohara zostawali wysłani na najniższe piętra w poszukiwaniu młodej krwi, u której widziano potencjał. Prawdopodobnie było już po tym, ale pozostawała jeszcze opcja, by ukraść czyjąś promocję.

Ruszyłam między stoiskami, a kolejno skręciłam w alejkę targową. Słyszałam nawoływanie, propozycje i kłótnie o ceny. Do tych ostatnich zbliżałam się najbardziej, by zgarnąć coś ukradkiem ze straganu, kompletnie nie wyglądając przy tym na podejrzaną. Zatrzymałam się przy czymś, spojrzałam na dorodne plony świeżych śliwek. Z tego co zauważyłam, w tym roku Babilonowi przyświecało szczęście pod względem upraw. Już chciałam po jedną sięgnąć, by przyjrzeć jej się bliżej, kiedy to ktoś mi przerwał.

— Dotykasz! Kupujesz! — krzyknął sprzedawca.

Podniosłam na niego spojrzenie, starając się nie ukazywać za dużo koloru własnych oczu. Musiałam coś z nim zrobić, ale nie miałam odpowiednich ziół. Wskazałam na mężczyznę po drugiej stronie jego stoiska.

— On dotyka, ja jeszcze niczego nie ruszyłem — powiedziałam, zmieniając głos na bardziej męskie brzmienie.

Sprzedawca natychmiast się odwrócił, po czym zwrócił się z krzykiem do wskazanego przeze mnie rzezimieszka. Gdy tylko się odwrócił, strąciłam dwie śliwki do głębokiej kieszeni luźnych spodni. Następnie wtopiłam się w tłum, by po chwili zniknąć w innej alejce i zatrzymać się w zaułku. Oparłam się o ścianę jednego budynku, rozejrzałam się ukradkiem, po czym wyjęłam owoc z kieszeni i wytarłam go o materiał koszulki. Po chwili odkryłam nieco twarz i wgryzłam się w miąższ. Po brodzie spłynął mi sok, ale od razu wytarłam go bandażem znajdującym się na przedramieniu.

Niejednokrotnie towarzyszyłam Nadimowi w napadach. Musieliśmy się czymś żywić, a nie posiadaliśmy wystarczającej ilości monet, by coś zakupić. Nauczyłam się odwracać uwagę i kraść, aby nie zostać zauważoną. Wiedziałam, że to zasługiwało na karę, jednak robiłam to ze względu na własne przeżycie. Gdyby ludzie patrzyli na innych pod względem tego, że czasami kogoś na coś nie stać, nikt nie podejmowałby się zbrodni.

Westchnęłam cicho, a kolejno wyrzuciłam pestkę i zakopałam ją pod naniesionym przez lata piaskiem. Już miałam czyścić drugi owoc, gdy kątem oka dostrzegłam błysk. Gdy się odwróciłam, dostrzegłam małe dziecko, które mierzyło do mnie z noża. Opuściłam ręce, spoglądając na może dziesięcioletniego chłopca, z którego zwisała skóra. Na klatce piersiowej, ramionach, nogach, nawet na twarzy dostrzegałam wystające kości i wklęśnięte policzki. Czarne włosy opadały na twarz, a brązowe oczy mierzyły mnie z chęcią odebrania mi jedzenia.

Ponownie odetchnęłam, a kolejno odsunęłam się od ściany.

— Zrobisz sobie krzywdę — zauważyłam.

Nie odpowiedział. Zamiast tego bez słowa na mnie ruszył. Nawet się nie wysiliłam, by go obezwładnić. Ostrze wsunęło się między palec wskazujący a środkowy, a ja chwyciłam jego chude dłonie w jedną rękę.

— Takim atakiem mi nic nie zrobisz.

Kolejno wykrzywiłam mu nadgarstki. Jęknął cicho z bólu, puścił broń, którą ja obróciłam w palcach i dokładnie się przyjrzałam. Ostrze było zardzewiałe z ubytkami na krawędzi. To stary nóż. Spojrzałam na chłopaka. Skulił się w strachu, że zamierzałam mu coś zrobić. Ja jednak jedynie kucnęłam i wyciągnęłam w jego stronę owoc. Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Zjedz — powiedziałam. — W Babilonie przeżyją tylko najsilniejsi, a żeby mieć siłę, trzeba jeść.

Zgarnął śliwkę niczym zwierzę widzące kawał mięsa, po czym uciekł w cień. Słyszałam jedynie, jak nawet nie czekał. Mruczał i wgryzał się w owoc, jakby to był jego pierwszy posiłek od kilku dni. Cóż, to całkiem możliwe. Rzuciłam nóż na piasek, a kolejno wstałam i zakryłam twarz. Już w następnej chwili wyszłam z zaułka.

Mogłam mówić, że szkoda mi tego chłopca, ale wtedy bym kłamała. Wiedziałam, co to znaczy głodować. Przeżyłam to podczas treningu. Taki stan na pustyni uważano za niebezpieczny, bo człowiek potrzebował pożywienia do funkcjonowania. Ja jednak przeżyłam przez własny upór i motywujące mnie postanowienie. Nie mogłam zginąć, bo miałam cel do zrealizowania.

Westchnęłam cicho, po czym rozejrzałam się wokół. Byłam ciekawa, czy zawsze to tak wyglądało. Nie pamiętałam zbyt wiele z mojego ostatniego razu, gdy spacerowałam tymi alejkami. Prawdopodobnie zostałam wtedy za bardzo zbita i nie kontaktowałam na tyle, by cokolwiek móc sobie teraz z wtedy przypomnieć. Ewentualnie mogłam po prostu nie mieć wystarczająco lat, by coś zapamiętać.

Momentalnie stanęłam, gdy usłyszałam coś o Wojownikach. Zwróciłam głowę w tamtym kierunku, by ujrzeć grupkę młodych mężczyzn. Zauważyłam, jak chwiali się na boki. Byli pijani, a wciąż świeciło słońce. Mogła też istnieć możliwość, iż dopiero zakończyli swoje świętowanie. Zmarszczyłam lekko brwi, nie chcąc wierzyć, że ktoś z takim zachowaniem dostałby promocję do elitarnej jednostki Ohara. Minęło dziesięć lat, czy tu się naprawdę aż tyle zmieniło?

Nie miałam innej możliwości, by po prostu ruszyć za młodym mężczyzną, któremu bardzo gratulowali. Pozostawili go samego, a ten nawet nie zwrócił uwagi, iż go śledziłam aż na czwarte piętro, gdzie gdy tylko nadarzyła się okazja, złapałam go za ramię i wciągnęłam do zaułka. Rzuciłam o ścianę. Chłopak był na tyle pijany, że zjechał plecami po murze. Usłyszałam, jak czknął, więc ledwie wiedział, co się działo. To mi jedynie ułatwiało robotę.

— Jak masz na imię? — spytałam.

— Labib — wymruczał.

Skrzywiłam się.

— „Inteligencją" nie grzeszysz, ale dobra — wymamrotałam. — Ile masz lat?

Mruknął coś pod nosem niezrozumiale, dlatego sięgnęłam do jego uszu i zerknęłam na brązową monetę. Była zrobiona w osiemset czterdziestym trzecim, co znaczyło, że to chłopak ledwie dwa lata młodszy ode mnie. Zdjęłam mu kolczyki, schowałam do torby. Uderzyłam go w twarz, chcąc go bardziej ocucić.

— Kto z armii za ciebie poręczył?

— Fakhir...

— Generał Fakhir?

— Mhm...

— Widział cię na oczy?

— Nie...

— Jakim sposobem za ciebie poręczył?

— Nie wiem. Po prostu dostałem to pewnego dnia, a na tym pisało, że on za mnie poręczył. — Wyjął spod koszuli zwinięty zwój ze złotą wstęgą.

Od razu mu go odebrałam i rozwinęłam kawałek. To była promocja na Wojownika. Oddał mi to z własnej woli.

— Chcesz być Wojownikiem?

— Niezbyt... — odpowiedział.

— To sobie tu zostań. Zostanę nim za ciebie.

Mruknął cicho, a po tym się zaśmiał, by po chwili się zsunąć na ziemię i zasnąć. Podniosłam się, a kolejno bardziej się przyjrzałam dokumentowi, rozwijając go w całości, by po chwili ujrzeć siedem pieczęci rodziny Oharskiej. Momentalnie poczułam ulatujące ze mnie wszelkie zadowolenie, jakie nastąpiło po odebraniu tej promocji.

— Czyli jeszcze żaden nie zdechł? — powiedziałam do siebie, a kolejno zwinęłam zwój i wyszłam z zaułka, zmieniając złote kolczyki na te z brązu, które także zabrałam.

Z tego, co zostało zapisane na papirusie, do poboru na najwyższe piętra pozostały nadal dwa dni. Miałam szczęście z wyczuciem czasu.

Ruszyłam dalej targami. Potrzebowałam kilku rzeczy, w tym noclegu na kolejne dwie noce. Zawsze mogłam zatrzymać się w jakimś zaułku, choć do najbezpieczniejszych opcji to nie należało. Musiałam coś wymyślić.

Wyszłam z zacienionych murów na jeden z wielu tarasów targowych. Oczy od razu się przyzwyczaiły. Przeszłam do krawędzi otoczonej niskim murem, by móc się rozejrzeć. W oddali widziałam wracających z wcześniejszej walki Wojowników. Całym zaprzęgiem ciągnęli martwego Akrepa i Dikenli. Pokonali go, ale powracali w zdecydowanie mniejszej grupie niż wcześniej. Kilku zginęło, ale jutro nawet nie będzie widać pozostałości po zakrwawionym piasku.

Odwróciłam się, oparłam o mur i uniosłam wzrok na niebo. Słońce znajdowało się idealnie nad Babilonem, dzięki czemu zobaczyłam tarasy z komnat Oharskich i to, że na jednym ktoś się znajdował. Od razu ciałem coś ruszyło i chwyciłam się podpory za mną, by nogi samoistnie nie popędziły do przodu, zmuszając mnie po chwili do wspinaczki po ścianie wieży. Pokręciłam głową, opuszczając ją, by jak najszybciej uspokoić nagłe buzowanie emocji w ciele.

Złapałam powoli głębszy wdech, a kolejno go wypuściłam.

— Spokojnie, Tahira... — powiedziałam cicho, sama do siebie. Ponownie uniosłam wzrok na osobę, której dostrzegałam jedynie czerwoną szatę. Zmarszczyłam brwi. — Po wszystkim wrócisz do Nadima i zostaniesz tam na zawsze.


༓・*˚‧˚*・༓☾ ☽༓・*˚‧˚*・༓


Stałam z rękoma założonymi za plecami i lekko puszczoną głową. Przy tym patrzyłam przed siebie z przymrużonymi oczami, by nikt nie zauważył ich zaczerwienienia. Zostały one nieco podrażnione przez wywar z ziół, jakiego nauczył mnie Nadim. Miał on zmieniać kolor oczu, co się udało. Dotychczas różowe tęczówki stały się brązowe. Nie był to stały efekt. Nie do końca wiadomo, jak długo to działało. Zależało od ilości podanych kropli. Mogło się to utrzymywać dzień, kilka godzin bądź dób. Mogłam to zawsze wymyć wodą, ale chwilowo wolałam tego uniknąć.

Podniosłam bardziej wzrok, widząc zbliżające się trzy sylwetki. Zeszły po schodach na arenę, na której się znajdowaliśmy. Po mojej lewej stało sześć osób, po prawej kolejne dwie. Za nami znajdowały się kolejne cztery rzędy, ale już czułam, że coś nie pasowało. Na to wrażenie zmarszczyłam brwi, czekając w pełnej gotowości, aż coś się wydarzy.

Podniosłam wzrok na dwie z niewielu kobiet, które znajdowały się w armii Wojowników. To był bardzo rzadki precedens, by nasza płeć dostawała promocję, ale się zdarzał. Nawet teraz w szeregu nowo przyjętych dostrzegłam dwie, ze mną trzy. Zazwyczaj uważano nas za najsłabsze ogniwa, dlatego poddawano nas cięższym próbom, które miały nas zmusić do rezygnacji, zanim straciłybyśmy życia, ale to się nigdy nie działo. Kobiety mogły pozostawać słabe, ale upartości można nam pozazdrościć.

Znałam te dwie, które szły w towarzystwie młodego Wojownika. Iman, ta, która maszerowała na samym przodzie, od lat zajmowała się trenowaniem Wojowników. Wyrobiła sobie szacunek na polu walki podczas wojny z Isztarem przed ogłoszeniem chwilowego zawieszenia broni, czego dowodziło kilka blizn znajdujących się na twarzy. Miała prawie pięćdziesiąt lat. Jej czarne włosy powoli przeplatały się z siwymi, które związywała w warkocz z tyłu głowy. Jego z kolei upinała w niskiego koka. Była ubrana w niepełne białe umundurowanie Wojownika. Miała na sobie jedynie spodnie, koszulę i sandały. Brakowało jej wierzchniego ubrania, ale nie dziwiłam się, że przy obecnej temperaturze wolała go nie zakładać.

Po jej lewej stała druga Wojowniczka – Lama. Identycznie jak Iman, ubrała mundur, pomijając narzutę na plecy. Ją także pamiętałam. Kiedyś pogłaskała mnie po głowie, gdy na nią wpadłam zapłakana. Dalej widziałam w niej tę kobietę, której miękło serce na widok dzieci. Miała sześćdziesiąt osiem lat, ale dalej znajdowała się w armii. Nie brała już udziału w walkach, ale dalej mogła uczyć młode pokolenia. Posiadała do tego wystarczająco wiedzy – dodatkowo niewielu zdawało sobie sprawę, że jej ojcem pozostawał były już generał. Nie widziałam jej włosów, zakrywała je pod hidżabem. Widziałam jedynie jej twarz, która praktycznie się nie zmieniła. W przeciwieństwie do Iman, Lama posiadała delikatniejsze rysy, a w jej ciemnych oczach widziałam tę delikatność, którą pokazywała niewielu osobom.

Ostatnią osobą był Ayaz, mężczyzna w wieku najstarszego z synów Ohara, co znaczyło, iż miał trzydzieści jeden lat. Stał po prawej ręce Iman. Tak jak kobiety, pokazał się w niepełnym umundurowaniu. Jego ciemnobrązowe włosy pozostały krótko przycięte, brodę i miejsce pod nosem obrastała ciemna broda. Brązowe oczy wydawały się surowe, a tego wrażenia z kolei dodawały grube brwi. Przez prawą i kawałek policzka przechodziła pojedyncza szrama. Był wysoki i zdecydowanie przerastał kobiety o ponad głowę.

Zauważyłam, jak Iman wzięła głębszy wdech.

— Witam przyszłych Wojowników i przyszłych martwych — zaczęła poważnie i niezbyt delikatnie, przez co usłyszałam, jak kilka osób przełknęło ślinę. — Nie zamierzam udawać, że wszyscy przeżyjecie daną wam szansę, by pozostać Wojownikiem. Nie zamierzam też przedłużać. Zamierzam podać tylko najważniejsze rzeczy. Wszystkim zostaną przydzielone komnaty. Osobne, by uniknąć niepotrzebnych sporów i ewentualnych morderstw... — Podniosła wzrok.

Dopiero teraz uchyliła powieki, ukazując jasnobrązowe oczy, a ja uznałam to od razu za coś dziwnego. Dlaczego cały czas pozostawała z zamkniętymi? Od razu zrozumiałam, że to miał być pierwszy sprawdzian, gdy , poczułam żądzę krwi za plecami. Uchyliłam się, zanim w pierś został mi wbity sztylet. Złapałam atakującego za rękę, przerzuciłam przez plecy. Obezwładniłam go z łatwością, by po chwili przyłożyć mu sztylet do gardła.

Usłyszałam oklaski, podniosłam wzrok, a kolejno się rozejrzałam. Była nas dwudziestka, została czternastka.

— Ty w turbanie — odezwała się Iman, a ja od razu zrozumiałam, że mówiła do mnie.

Uniosłam na nią oczy ze zmienioną barwą. Kobieta się lekko uśmiechała i przyglądała z zaciekawieniem.

— Jak cię zwą?

— Labib — odpowiedziałam, zmieniając barwę głosu — ale wystarczy Ib.

— Łatwe do zapamiętania i szybkie do zapomnienia w przypadku śmierci.

— I szybkie do wypowiedzenia w razie niebezpieczeństwa.

Uśmiech Iman momentalnie się poszerzył, a w oczach narosła ekscytacja, której kompletnie nie rozumiałam. Dlatego też pozostałam niewzruszona. Przytaknęła kilkukrotnie.

— Dobrze, to był pierwszy test — zwróciła się do wszystkich. — Ci, co przeżyli, zdali go. Teraz możemy wam przyznać pokoje.

Czas wszystko zacząć.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro