Make some noise

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To już nie był pojedynek Thanos kontra Kapitan Ameryka, Iron Man i Thor. 

To była pełnowymiarowa bitwa. Armia Thanosa kontra odnowione pstryknięciem Bannera siły Avengers. Thor i Kapitan wymieniali się Mjollnirem. Thor ładował kombinezon Iron Mana. Tony i Steve tworzyli ruchome, potężne strumienie lasera. 

Wanda masakrowała wszystko na swojej drodze. Czarna Pantera był tylko czarno-fioletową smugą, rozlewającą wokoło krew. Spider Man w trybie zabójcy robił za kuriera Rękawicy. Walkiria do spółki ze swoim wierzchowcem tratowali co popadnie. Clint słał strzały we wszystkich kierunkach.

Wszyscy dawali z siebie wszystko. 

I to wszystko nie wystarczało.

Armia Thanosa powoli zdobywała przewagę. Kapitan Marvel się spóźniała, nawet jeżeli wiedział o tym tylko Strange.

- Chłopaki, trzeba obmyślić jakiś nowy plan! Zaraz zdobędą przewagę! - krzyk Steve'a rozległ się przez komunikatory.

- A jaki masz pomysł, Kapitanie? - Falcon zatoczył pętlę nad weteranem, wąsko unikając zderzenia z powracającym Mjollnirem.

- Jeszcze nad tym myślę!

Tysiące na wpół wypieczonych planów, kotłujących się w głowie Steve'a, zostało nagle zmiecionych na drugi plan. Powodem był komunikat nadany głosem Thora.

- Spokojnie, skołowałem posiłki.

Cisza.

- Chwila, nie wiem czy wszystko ogarnąłem. Skołowałeś posiłki? Ty? Czy ty przypadkiem nie spędziłeś ostatnich pięciu lat w depresji, zamknięty w domu, grając w gry i oglądając kablówkę? Kiedy miałeś na to czas? - Iron Man nie chciał wierzyć. Tak, sam też się wycofał do domowego zacisza, ale Tony teraz miał rodzinę i ona była najważniejsza. Co nie znaczy, że nie był na bieżąco z sytuacją innych Avengers.

- Cóż, zanim "zamknąłem się w domu", zdarzyło mi się zabłądzić w Kalifornii i odkryć coś ciekawego. Poznać kilka ciekawych osób... 

- Thor, o czym ty mówisz? - przez maskę Kapitana nie było widać jego zmarszczonych brwi, ale zdradzał go ton głosu i usta wygięte w podkówkę. - Wszyscy wiedzą, że wnętrze Kalifornii to jedna wielka pustynia i nikogo tam nie ma. Po pstryknięciu wybuchło tam mnóstwo bomb! Promieniowanie wszystkich zabiło.

Thor tylko uśmiechnął się pod wąsem. Podniósł palec do warg, sugerując ciszę. 

Oczy Thanosa prawie wypadły z orbit, kiedy z oddali dobiegł ich narastający ryk silników. 

Dźwięk sprawił, że walki na chwilę ustały. Wszyscy byli ciekawi, co powoduje ten hałas.

Coś się zbliżało.

Nie wiadomo skąd, pojawiło się całe morze koloru. Wśród ryku silników na pole bitwy zjechało się tysiące kolorowych pojazdów, ujeżdżanych przez jeszcze bardziej barwnych kierowców.

Całą paradę maszyn prowadził biały samochód, obklejony graffiti, z ogromnym pająkiem na masce.

Parada otoczyła zamrożoną w miejscu armię Thanosa, kompletnie ignorując Avengers, i zatrzymała swoje maszyny. Oczy aż pozytywnie bolały od jaskrawości barw. To, co jeszcze bardziej się rzucało w oczy (przynajmniej dla Avengers) to fakt, że wszyscy nosili maski. Maski na pół twarzy, na całą twarz, kaski motocyklowe, gumowe maski na całą głowę, stare maski Halloweenowe... do wyboru, do koloru. Wszystko wyglądało na ręcznie malowane.

- Co to ma znaczyć? - Thanos nerwowo zakręcił mieczem, niepewny swojej sytuacji. Wszystko szło w porządku, miał ich w garści, nawet z dodatkowym wsparciem, które ściągnął czarownik w czerwonej pelerynie. 

- Thor, jak ty to?.... Przecież Kalifornia jest kompletnie odcięta! - Clint poczuł, jak mu opadają ramiona - Myślałem, że tylko ja i Natasha o tym wiemy! 

Thor, z krzywym uśmieszkiem denerwującym wszystkich Avengers na twarzy (bo to była poważna, epicka bitwa, a Thor uśmiechał się jakby wiedział jakiś konkretny sekret) podniósł do ust ... walkie talkie? 

- Look alive, Sunshine - głos Thora rozniósł się po całym terenie... za pomocą włączonych radiów w każdym kolorowym samochodzie, czasem przywiązanych do bagażnika motocykla. Te słowa tylko potwierdziły teorię Clinta.

- Skurczybyk. - wyrzucił z siebie na wydechu, z uśmiechem kręcąc głową. Jeśli ktoś mógł pomóc Thorowi, to właśnie oni. Tak, Clint (i Natasha) był zaznajomiony z przybyłą paradą. Wszak nie bez powodu był w Japonii. Był jednym z niewielu "outsiderów", którzy wiedzieli co się działo za barierą pustyni w Kalifornii. Wiedział, kim są ci wszyscy ludzie, a nawet słyszał o załodze samochodu z pająkiem na masce.

- 109 in the sky, but the pigs won't quit. You're here with me, Thunderstruck. I'll be your surgeon, your proctor, your helicopter! Pumpin' out the Slaughtermatic Sounds to keep you live. A system failure for the masses, anti-matter for the master plan! Louder than God's revolver, and TWICE AS SHINY! This one's for all you rock-n-rollers, all you crash-queens and motorbabies...

Thanos zaczynał się bać, a nie lubił tego uczucia. Jego armia, zastygła w miejscu i zdezorientowana, czekała na rozkazy. Szkarłatna wiedźma dała radę go przestraszyć, nie powinien bać się zgrai dzieciaków na przestarzałych maszynach transportowych. Ale zaczynał się ich bać. Z głosem Asgardczyka dobiegającym z ich komunikatorów wyglądali na gotowych rzucić się do walki, mając gdzieś własne życie.

- LISTEN UP!

Clint poczuł, że się uśmiecha. Thanos miał przekichane po całej linii. Ponieważ to, co wyglądało jak przypadkowa zbieranina, w rzeczywistości była weteranami wojennymi. Zahartowani przez ciężkie życie na pustyni, w trakcie wojny nieznanej światu. Te dzieciaki nie bały się śmierci. Witały ją z otwartymi ramionami. Żyły najdłużej jak się dało, kolorowo i głośno. Wykorzystywały swój czas do granic możliwości, by nic nie żałować kiedy Phoenix Witch zabierze ich z tego świata.

- The future is bulletproof! The aftermath is secondary! It's time to do it now, and do it loud!

Avengers zesztywnieli, wyczuwając narastające napięcie. 

- Killjoys... for the last, f*cking time.... MAKE SOME NOISE!

Z piskiem opon, z muzyką ryczącą z głośników, Killjoys ruszyli prosto w środek bitwy. Thor mocniej chwycił Stormbreaker'a i zanurkował razem z nimi.

Drugs! Gimme drugs! Gimme drugs! I don't need it

But I'll sell what you got, take the cash and I keep it

Eight legs to the wall, hit the gas, kill them all

And we crawl, and we crawl, and we crawl

You be my detonator!

Z okien samochodów wysuwały się górne połowy ciał. Ręce ściskały pistolety strzelające laserowymi pociskami. Bomby wybuchały na prawo i lewo. Część Killjoys wyskakiwała z pojazdów tylko po to, by przerzucić się na wrotki. 

Chaos powstały na polu bitwy przestał mieć jakikolwiek porządek. Kosmici padali na prawo i lewo. Thanos rzucił się aportować Rękawicę. Większość Avengers wzruszyła ramionami i wróciła do bitwy. 

Love, gimme love, gimme love, I don't need it

But I'll take what I want from your heart and I'll keep it

In a bag, in a box, put an X on the floor

Gimme more, gimme more, gimme more

Shut up and sing it with me!

Samochód z pająkiem zrobił ostry zwrot i ruszył za Thanosem. Kierowca był albo szalony, albo genialny. Przynajmniej tak myślał Tony, ubezpieczający samochód z powietrza. 

W końcu Tony uznał, że załoga tego konkretnego samochodu jednak jest szalona. A powód miał kręcone włosy, bazookę w ręku i niewiele więcej lat na karku niż Morgan. Dziewczynka wysunęła się z tylnego okna w asyście osoby w stylizowanym hełmie astronauty, wycelowała i strzeliła. Pocisk trafił sporą hordę żołnierzy Thanosa, wybuchając i rozrywając ich na strzepy. Dziewczynka i astronauta przybili piątkę i schowali się do wnętrza samochodu.

Rodzicielskie instynkty Tony'ego kazały mu zerwać dach z samochodu i dać kierowcy oraz pasażerom długi wykład na temat bezpieczeństwa dziecka. Jakaś małą część była pod wrażeniem strzału. Na szczęście wokół wciąż szalała bitwa, więc nie było czasu nawet na postukanie w dach. 

Głos, który nie należał do Thora kontynuował audycję.

And right here, right now

All the way in Battery City

The little children raise their open, filthy palms

Like tiny daggers up to heaven

Jeżeli większość tu zebranych zastanawiała się gdzie do różowej skarpetki leży Battery City, bo nigdy o nim nie słyszeli, to nie miała jak tego wyrazić w środku chaosu bitewnego.

Jakaś osoba w nakrapianym hełmie i leginsach właśnie ukradła zabójstwo Thorowi. Bóg Gromu, zamiast się wściekać, przybił jej piątkę, kiedy przejeżdżała obok niego na wrotkach.

And all the Juvie halls and the Ritalin rats

Ask angels made from neon

And f*cking garbage scream out: "What will save us?"

And the sky opened up

Everybody wants to change the world

Everybody wants to change the world

But no one, no one

Wants to die

Wanna try, wanna try, wanna try

Wanna try, wanna try, now, I'll be your detonator!

Thanos zdobył rękawicę, kiedy białe auto go dogoniło. Tony, który jako tako zabrał się na przejażdżkę, nie tracił ani chwili, strzelając w tytana z laserów. W powietrze poleciała bomba, wybuchając na lewo od Thanosa.

Tony zaangażował się w walkę jeden na jednego z Thanosem, by dać załodze samochodu czas na odjazd. Jakie więc było jego zdziwienie, kiedy do walki włączył się dzieciak w czerwonej kurtce i żółtym hełmie. Zwinnie podciął Thanosowi nogi dobrze wymierzonym kopniakiem, zmuszając tytana do wykonania przewrotu. Zanim miecz dekapitował dzieciaka (z białym napisem GOODLUCK na wizjerze, zauważył Tony), tytan dostał strzał prosto w oko od kogoś z boku.

- NIE CELUJ TYM W KOBRĘ, MOTHERF*CKER!

To był gość w hełmie astronauty. Ale bez hełmu. Jego imponujące afro drżało od, Tony podejrzewał, ochronnej furii. Oczy miał schowane za parą ciemnych okularów.

- HELL, YEA! MAMMA JET ZNÓW UDERZA! O cholera, Jet trafił go w oko! Powtarzam, Jet w coś trafił!

Thanos zamachnął się, z zamiarem zaatakowania osoby w gumowej masce potwora Frankensteina, ale znowu oberwał kopniaka od "Kobry". 

"Jeesus, jaki zasięg ma ten dzieciak z tymi nogami?" przemknęło przez myśli Tony'ego, kiedy Kobra kontynuował maltretowanie tytana swoimi chorymi ruchami wojownika kung fu. 

Frankenstein, jak Tony zamierzał go na razie nazywać, jedną ręką strzelał, drugą rzucał bomby, śmiejąc się przy tym jak wariat. W pobliżu zauważył dziewczynkę z afro, która z pomocą pistoletu oraz bazooki nieźle sobie radziła. Jet... strzelał. Ale poprzedni strzał to chyba był na czystym szczęściu, bo ledwo w cokolwiek trafiał. Krzyczał też dobre rady do reszty zespołu

Była to nawet niezła rodzinka. Przynajmniej z tego, co Tony zaobserwował. Wciąż, dalej da im wykład na temat zabierania dziecka na wojnę, kiedy wszystko się uspokoi.

I'd rather go to hell

Than be in a purgatory

Cut my hair, gag and bore me

Pull this pin, let this world explode

- DOSYĆ! - ryknął w końcu Thanos, zmęczony byciem tłuczonym na miazgę

- Racja, też się nudzę - odparł Frankenstein, podbiegając nieco bliżej by uniknąć szczególnie dużego kosmity, który miał być zaraz wysadzony - KOBRA, KOPSNIJ TĘ RĘKAWICĘ!

To, co się za chwilę wydarzyło, sprawiło, że szczęka Iron Mana pomknęła z zawrotną prędkością w dół. Albo zrobiłaby to, gdyby nie siedziała wewnątrz hełmu.

Kobra wykopał rękawicę z Kamieniami Nieskończoności z uchwytu Thanosa, Jet ją złapał, po czym.... zaczęła się gra w Głupiego Jasia. 

- Orient!

- Tutaj, śpiochu!

- Dalej na dole, wolny bawole!

- Choleraczemuwszyscysąwyżsiodemnie!

- Goń królika! Goń!

Niestety, albo stety, Thanos w końcu złapał rękawicę. Tony przeżył mały, kontrolowany atak paniki, bo zbyt wkręcił się w ich oglądanie.

- Onieeeeee ... - wyrwało się Frankensteinowi.

- Oho, wpadło - Jet środkowym palcem poprawił okulary.

- To nie ja! - hełm nieco stłumił krzyk Kobry, ale i tak był całkiem głośny.

- A właśnie, że ty! - rozległ się krzyk dziewczynki w akompaniamencie huku wybuchu.

- Wreszcie... - Thanos włożył rękawicę, uśmiechając się paskudnie - Po tylu latach, wreszcie dopełnię mojego dzieła! 

-pstryk-

Cisza.

Kiedy po pełnej minucie wciąż nic się nie wydarzyło, serce Tony'ego wreszcie przestało się telepać jak dziki ptak w klatce. 

Thanos zdezorientowany zerknął na rękawicę. W której brakowało kilku elementów.

- Tego szukasz?

Tytan zrobił zwrot o 180 stopni i spojrzał prosto w lufę żółtego pistoletu. Za lufą znajdowała się para oczu ukryta w ciemnych oczodołach żółtej maski. Twarz okalały brudne kosmyki włosów, dalej zachowujących swój nienaturalnie jasny, czerwony odcień. Usta wykrzywione w uśmieszek odsłaniały zęby, pomiędzy którymi tkwił zapalony papieros.

W wystawionej na pokaz dłoni rudowłosego spokojnie leżało sobie sześć Kamieni Nieskończoności. Bez iskierek, palenia ciała czy innych efektów, które normalnie działy się z osobami, które trzymały wszystkie sześć jednocześnie.

Thanos się spiął, przygotowywując do ataku z barku i odebrania kamieni.

- Nie radzę. Ma cela, jak baba z wesela!

Wszyscy spojrzeli w stronę Frankensteina. Tytan zamarzł w miejscu, główkując skąd skurczybyk znał jego zamiary.

- To jak dobrze ten rudzielec strzela? - wyrwało się Tony'emu.

Kobra, który na 1000% miał uśmieszek na twarzy, ale wizjer z "GOODLUCK" go zasłaniał, skrzyżował ręce na piersi. I z dumą stwierdził fakt:

- 100 na 100. Bullseye. Środek nocy, ruchome cele.

Clint zagwizdał, słysząc to przez komunikator. Chodziły słuchy o strzelniczych umiejętnościach lidera załogi poruszającej się w białym samochodzie z pająkiem na masce. Ale usłyszeć je z ust członka samej Fabulous Four to inna sprawa. Plotki mogły być przekręcone i ubarwione.

Thanos, wypalający wzrokiem dziury w masce rudzielca, nabrał powietrza.... ale nie dane mu było przemówić. Z powodu rudzielca, który zbyt długo był poza centrum uwagi.

- Fajnie, fajnie, a teraz japa i dajcie mi mówić.

Thanos wybuchł gniewem. Już go nie obchodziła lufa wycelowana miedzy jego oczy, liczyły się Kamienie Nieskończoności w ręku strzelca.

- Ja jestem przeznaczeniem! Nie możesz mnie powstrzymać! - ryknął, sięgając po Kamienie.

Światło padło tak, że oświetliło oczodoły maski. Para przenikliwych, zielono-brązowych teczówek zadrwiła że starań tytana. Kamienie zniknęły w błysku zielonego światła. Kamień Czasu przetransportował je z powrotem.

Usta rudzielca wykrzywiły się w drwiący uśmieszek, unosząc papieros nieco wyżej.

- Bicz, please. A ja jestem Party Poison. I jestem Red F*cking Motherf*cker.

BLAM!

Thanos osunął się na ziemię z dymiącą dziurą między oczami.

Bańka ciszy otoczyła zebranych najbliżej. Wszędzie indziej jeszcze nie dotarło, że Thanos ot tak nie żyje, zabity ze spluwy. Killjoys radośnie tworzyli sztukę wojenną, a Avengers walczyli o życie.

Głowa Tony'ego obracała się, raz patrząc na dymiące ciało Thanosa a raz na Party Poison. Zupełnie jakby widział interesujący mecz ping-ponga.

Kobra i Jet przybili sobie piątki.

- Jak ty to zrobiłeś?! - w końcu wydusił z siebie Tony. Nie wiadomo, czy odnosił się do zabicia tytana czy do sztuczki z Kamieniami. Tak czy siak, Party Poison tylko wypluł peta, zgasił go butem, zdmuchnął wyimaginowany dym z lufy i schował pistolet do kabury na udzie.

- Nie wiesz? Jestem Geesus. A teraz, Ghoul, nie byłem piêprzony przez cztery i pół godziny i to musi się zmienić

I z tymi słowami Party Poison zaciągnął Frankensteina (a, czyli nazywa się Ghoul, pomyślał Tony) do białego samochodu.

- Nie zbliżam się tam przez co najmniej cztery kolejne godziny. - stwierdził twardo Kobra. Jet tylko mu przytaknął.

...

Bitwa trwała do wybicia wszystkich kosmitów. Kapitan Marvel w końcu zrobiła wejście smoka, rozwalając statek Thanosa.

Ale Killjoys już dawno zdążyli zebrać manatki i zawinąć się z powrotem tam, skąd przybyli. Zabierając ze sobą Thora a w zamian zostawiając tonę farby i brokatu.

############

Notka od Nieuchwytnej dla nie-anglojęzycznych: Geesus w języku angielskim czyta się tak samo jak Jesus

Końcówkę pisałam na braku weny, chyba to widać, wybaczcie. Starałam się, żeby to miało ręce i nogi.

No i miałam to opublikować wczoraj, 23.07.2019, na Międzynarodowy Dzień MCR, ale byłam chora i zasnęłam. Wiec publikuję dzisiaj!~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro