♡ zwei ♡

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stefan próbował udawać, że nie myśli o jego wymianie zdań z Michaelem przez resztę tego tygodnia. Nie chciał o tym mysleć i nawet nie próbował przypominać sobie szczegółów tego spotkania. To po prostu pojawiało się w jego myślach nawet, jeśli robił coś innego. Nie chciało to wyjść z jego głowy. Wydawało się, że jego mózg utknął w jakiejś karuzeli i postanowił odtwarzać to niespodziewane spotkanie cały czas, nawet jego krępujące szczegóły. Dla bezpieczeństwa Stefan unikał Kofi's Coffee przez następne parę dni. Na szczęście, po rozpoczęciu nowego tygodnia, nagromadziło mu się trochę pracy i miał dwa ważne zlecenia do wykonania do końca tygodnia, więc miał co robić, by zająć swoje myśli. W dodatku miał wyjechać w ten weekend. Obiecał rodzicom, że ich odwiedzi. Jego rodzice mieszkali w małym miasteczku, oddalonym o około godzinę od miasta, w uroczym i małym domku z ogródkiem.

Przyjechał tam przed południem i spędził połowę dnia, pomagając ojcu w ogrodzie. Po południu sąsiedzi, którzy byli też przyjaciółmi rodziny, przyszli i urządzili grilla. W niedzielę odebrał maila od swojego kumpla, w którym wyjaśnił, dlaczego musiał przedwcześnie zakończyć swoją podróż do Indii i że wróci do kraju pod koniec miesiąca. Wiadomość zawierała również zdjęcie przyjaciela siedzącego na ziemi w pozie do medytacji oraz zdjęcia bardzo znudzonego tym wszystkim słonia.

Podsumowując, ten weekend był wspaniały i Stefan zdążył już zapomnieć o spotkaniu w kawiarni. Więc w poniedziałkowy ranek wyszedł z mieszkania i, jak zwykle, udał się na przystanek. Przyszedł, jak zwykle, nieco wcześniej. Był to okres wczesnej wiosny, więc poranne powietrze było nadal chłodnawe, ale niebo było niebieskie, do tego ozdobione puszystymi chmurami i jasno świecącym słońcem. Czekając na autobus, upił łyka kawy – była ona tak dobra, mocna, kwaśna i gorąca. Lubił chwile jak te: spokojne i ciche, zanim zaczynała się gorączka dnia, zimne, acz zrównoważone promieniami Słońca padającymi na jego twarz i ciepłem kawy.

Autobus przyjechał punktualnie i spokojnie wjechał do zatoki. W jednej dłoni Stefan trzymał kubek, drugą poprawił ramiączko z torby, po czym wsiadł do autobusu. Przywitał się grzecznie z kierowcą, odkąd od ponad trzech lat jeździł tym autobusem i znał imiona większości kierowców. Kiedy zajmował miejsce, zamarł.

Siedząc na jednym z pierwszych siedzeń, uznał, że był on ostatnia osobą, której się tu spodziewał. Najwidoczniej będą razem jechać. To nim nieco wstrząsnęło. Co do cholery Michael robił w tym autobusie? Na szczęście mężczyzna go nie zauważył. Miał założone słuchawki, przymknięte oczy i nucił cichutko do siebie, stukając bez echa swoimi palcami o oparcie. Stefan szybko sobie poszedł i zamierzał zająć miejsce z tyłu pojazdu, ale usiadł dwa rzędy za nim, z drugiej strony autobusu. Michael nie mógł go zobaczyć, jeśli nie obróciłby swojej głowy o co najmniej 90 stopni. Stefan założył słuchawki na uszy i otworzył na telefonie artykuł, który zamierzał przeczytać. Przez całą drogę, teraz i potem mógł patrzeć na... W pewnym momencie przyłapał siebie na myśleniu, że jeszcze nigdy nie widział takiego odcienia blondu, który można określić jako złoto z miedzianymi przebłyskami ukazującymi się w chwili, kiedy promienie słoneczne padały na włosy Michaela. Stefan kręcił głową poirytowany, kiedy uświadomił sobie, że się gapił i zachwycał. Zrobiło się to niedorzeczne.

##

Michael podjeżdżał tym autobusem tylko wtedy, kiedy zostawał na noc u siostry, odkąd to było jedyne bezpośrednie połączenie między miejscem jej zamieszkania, a konserwatorium. Była to długa jazda, więc zawsze słuchał muzyki, Tego dnia słuchał trzeciego koncertu skrzypcowego Mozarta, adagio – drugi segment. Idealnie się nadawało do tego wiosennego poranka; słodkie i lekkie, z czystym dźwiękiem skrzypiec podtrzymującym melodię, która była elegancka i prosta, z innymi instrumentami: altówką, wiolonczelą, kontrabasem, trąbami i fletami subtelnie grającymi w tle. Miał przymknięte oczy, by lepiej skupić się na muzyce i jednocześnie podziwiać widoki za oknem: świat skąpany w słońcu, kwitnące drzewa i trawa zieleniejąca z każdym dniem. W pewnym momencie, kiedy autobus się zatrzymał, zauważył ciemnowłosego mężczyznę czekającego na przystanku. Od razu go rozpoznał. To był ten uroczy chłopak, który chciał tydzień temu w kawiarni naładować laptopa przy jego stoliku. Lub Andi go o to poprosił. Michael uśmiechnął się na wspomnienie jego zirytowania, które malowało się na jego twarzy, kiedy Kofi ich zaznajamiał. Mówił, że nazywa się Stefan. Ładne imię. Czuł się zażenowany niedyplomatycznym zachowaniem baristy. Michael był do tego przyzwyczajony. To nie był pierwszy raz. Znał sztuczki Kofiego; mężczyzna był świetnym człowiekiem i jeszcze lepszym przyjacielem, ale czasem nie wiedział, jak dopilnować swoich spraw. Nie mógł zrozumieć, że niektóre osoby czuły się najlepiej w swoim własnym towarzystwie.

Michael rzadko czuł się pewnie w otoczeniu nieznajomych lub osób świeżo poznanych. Przez jego introwertyczną naturę otwarcie się na ludzi zajmowało mu duzo czasu i wolał integrować się z nimi jak najrzadziej. Gdyby miał wybierać pomiędzy spędzaniem czasu w towarzystwie kogoś, kto sprawiał, że czuje się niekomfortowo lub nie znał go za dobrze, a samotnym spędzaniem czasu, zawsze wybrałby samotność. Ludzie bywali zaskoczeni tym faktem, odkąd sprawiał on wrażenie osoby pewnej siebie, czasem nawet małomównej, ale jednocześnie raczej towarzyskiej i czarującej. To nie tak, że był nieśmiały lub wstydliwy. Po prostu wolał być w swoim świecie. Mogł poświęcać czas na robienie tego, co kochał najbardziej: studiowanie historii muzyki od czasów starożytnych po współczesne,uczenie się o sposobach jej ewolucji, czytanie o ludziach, którzy wnieśli wiele w rozwój muzyki i definiowali poszczególne epoki, poznawanie różnych metod strojenia i komponowania. I co najważniejsze, mógł grać godzinami. Nie miał nic przeciwko nieposiadaniu bogatego życia towarzyskiego, wolał zostać w domu i ćwiczyć. Sam, otoczony muzyką, z pianinem u boku czuł się dobrze i był szczęśliwy.

Jednocześnie musiał przyznać, że choć wymienili między sobą tylko kilka zdań, czuł się zadowolony z tej szybkiej wymiany zdań ze Stefanem. Był uroczy i to sprawiało, że wyglądał młodo, nawet młodziej od niego.Było w nim coś autentycznego, jego brązowe oczy były żywe i inteligentne. Kiedy go zobaczył, jak wsiadał do autobusu, poprawiał swoją torbę i trzymał kubek termiczny, z którgo ulatywał charakterystyczny zapach kawy, Michael, zaskoczony swoją postawą, uznał, że chciałby sie z nim ponownie spotkać i porozmawiać.

##

Ten sam kłopotliwy klient, który poprzednio zmienił termin na ostatnią chwilę, teraz poprosił o kilka dużych poprawek w oryginalnym projekcie. Stefana już nic nie zaskoczyło. Oto powód, który klient podał: nie dlatego, że nie podobał mu się pierwszy projekt, zmienił po prostu zdanie i chciał zrobić kilka rzeczy inaczej. Stefan musiał pojechać do jego domu i przedyskutować modyfikacje, by ustalić, które trzeba wykonać jako pierwsze. Jego dom znajdował się na obrzeżach miasta, więc podróż tam i z powrotem zajęła mu całe popołudnie, i prawie cały wieczór. Wrócił późno do domu, gdzie czekało na niego jeszcze więcej pracy. Skończył kolejny projekt zadany przez jego profesora, odpisał na mnóstwo maili i przeczytał kilka obowiązkowych rzeczy. Jednocześnie biegał do lodówki i zjadał wszystko, co w niej było, karcąc się wewnętrznie za niezrobienie zakupów w sklepie w drodze do domu. Skończył o pierwszej w nocy i od razu zasnął.

Rano wstał głodny, ale jakimś cudem w miarę wypoczęty. Udał się do kuchni, ziewając i rozciągając się po drodze, żeby znaleźć coś odpowiedniego na śniadanie. Znalazł jedno jajko, trochę chleba, z którego mógł przyrządzić tosty oraz połowę pomidora, który był miękki i gąbczasty z jednej strony. Spojrzał na zegar ścienny. Było wciąż wcześnie. Mógłby prawdpodobnie zjeść śniadanie u Kofiego bez spóźnienia się na spotkanie. I tak zamierzał kupić tam kawę, równie dobrze mógłby tam zjeść. Mają tam te świetne grillowane kanapki z ciabatty wypełnione prosciutto, mozzarellą i kaparami. Kiedy decyzja została podjęta, ogarnął się najszybciej, jak to możliwe i wyszedł na autobus. Nie było przystanku bezpośrednio przed kawiarnią Kofiego, więc kiedy wysiadał, musiał przejść jedną przecznicę, by się tam dostać.

Kiedy wyszedł zza rogu i zobaczył osobę idącą z przeciwnego kierunku do kawiarni, zamrugał kilka razy, bo sam nie dowierzał.

- Bez jaj – powiedział do siebie.

To nie było tak niespodziewane i przypadkowe, jak zobaczenie Michaela w autobusie kilka dni wcześniej, ale nadal – co to miało znaczyć? Zaczął nawet sądzić, że to było dość podejrzane, że wpadali na siebie w taki, a nie inny sposób. Czy Kofi ma z tym coś wspólnego?

Zwolnił na widok zbliżającego się mężczyzny. Nawet jeśli to był czysty przypadek i zagrywka Kofiego, musiał przyznać, że pomimo jego szczerych chęci zgrywania niedostępnego, zaczęło działać przyciaganie. Niezaprzeczalne. I motylki w brzuchu łaskoczące go od środka. I nadchodzące zawroty głowy połączone z lekkim wstrząsem. Mówił sobie, żeby wziął się w garść i zgrywał naturalnego – jak przystało na rozsądnego, dorosłego mężczyznę, którym był. Obydwaj dotarli pod drzwi w niemal tym samym czasie.

- Cześć – powiedział i nerwowo się uśmiechnął.

- Hej – Michael odpowiedział. Drzwi się otworzyły i weszli do środka razem. - Laptop ponownie rozładowany?

- Nie. Miałem ciężki dzień, pracowałem do późna i jakoś przeoczyłem fakt, że moje zapasy żywności się wyczerpały... - uświadomił sobie, że zaczął bredzić. Tak bardzo zachowywał się naturalnie. Michael spojrzał na niego z lekkim uśmieszkiem.

- Więc przyszedłeś na śniadanie? - spytał.

- Tak.

- Ja tak samo.

Rozejrzeli się; był sobotni poranek, więc miejsce to było praktycznie wyludnione, odkąd większość studentów albo spała, albo leczyła się z różnych stadiów kaca. Każdy mógł znaleźć stolik dla siebie.

- Idę tam – Michael wskazał na mały stolik i sofę w rogu. - To moje ulubione miejsce.

- Moje też. Lubię je, bo jest schowane z tyłu, gdzieś w kącie, więc jest tu zachowana prywatność i nie musisz siedzieć otoczony przez...

- Przez ludzi – Michael dokończył, kiwając na tak.

- Dokładnie.

- Chcesz je zająć?

- Nie. Idź, jest całe twoje.

- Mogę się podzielić. Nie mam nic przeciwko towarzystwu.

Mogłoby sie zdawać, że się za bardzo na tym skupił, ale sposób, w jaki Michael to powiedział i fakt, że nie lubi być otoczony ludźmi sprawił, że Stefan pomyślał, iż Michael chciał powiedzieć "Nie mam nic przeciwko twojemu towarzystwu".

Podeszli razem do lady, by złożyć zamówienia. Stefan cieszył się, że nie było tam Andiego. Zamiast niego, za ladą stała Julia, współwłaścicielka i mistrzyni deserów – miała 180 cm wzrostu, jasnobrązowe włosy zawsze spięte w kucyk i wydawała się zarozumiała, ale skądinąd bardzo miła. Co najważniejsze, nie interesowały ją wcale intrygi Kofiego, więc nie mogła nawet wspomnieć, że widziała ich razem.

- Co mogę ci dziś podać? - zapytała wpierw Stefana.

- Kanapkę z prosciutto i kawę. Dużą.

- Chcesz to w zestawie? Dostaniesz darmowego pączka.

- Jasne. Czemu nie?

- A dla ciebie? - odwróciła się do Michaela.

- To samo.

- Okej, chodźcie usiąść, zaraz wam przyniosę.

Podeszli do stolika i zdjęli kurtki. Stefan był przerażony, bo nie wiedział, co powiedzieć, a na dodatek zapadła między nimi niezręczna cisza. Michael nie wydawał się typem gaduły. Jednak, co go zaskoczyło i sprawiło, że mu ulżyło, w momencie zajmowania miejsc to Michael zapytał:

- Ostatnim razem nie mogłem się powstrzymać, ale zauważyłem, że pracujesz nad jakimiś poważnymi, technicznymi rysunkami. Co dokładniej robisz?

Słysząc to, Stefan poczuł się jeszcze bardzej pozytywnie zaskoczony; twierdził, że wtedy Michael ledwo zwrócił na niego uwagę.

- Studiuję architekturę. W przyszłym roku bronię pracy magisterskiej – odpowiedział.

- Wow.

- To nie jest tak imponujące.

- Myślę, że jest.

- Jeśli tak uważasz – uśmiechnął się. - Projektuję też wnętrza. Mam swoją małą firmę.

- Cóż, to jednak jest imponujące. Jakim cudem znajdujesz na wszystko czas?

- Jak widzisz, skończyłem z niczym do jedzenia w sobotni poranek. Nie, żartuję. Umiem się zorganizować i dobrze zarządzać czasem. To jeden z moich klientów pomieszał wszystko. Zmieniał zdanie, przesuwał terminy...

- Jak wpadłeś na pomysł założenia własnej firmy?

- Och. To długa historia.

- Zbyt długa, by opowiedzieć?

- Nie, ale...serio chcesz tego wysłuchać? Będę mówić tylko o sobie.

- W porządku. Nie lubię mówić o sobie, ale lubię słuchać – znowu była pauza na koniec, jakby chciał dodać "ciebie", ale się powstrzymał. Stefan nie mógł nic powiedzieć – wyobrażał to sobie, czy to się działo naprawdę?

- Okej, więc mam przyjaciela... - zaczął.

Jego przyjaciel urodził się w Australii, ale pewnego dnia jego rodzina się przeprowadziła. Kiedy mieszkał w Australii, uczył się w domu, więc pomimo, że był kilka lat starszy od Stefana, skończyli w tej samej szkole średniej. W pewnym momencie, w drugim roku studiów, ojciec tego przyjaciela chciał przebudować biuro swojej firmy i chciał to zrobić w sposób przyjazny środowisku. Jednakże jego firma miała problemy finansowe, więc ten przyjaciel poprosił Stefana o pomoc przy projekcie i zaczęli razem pracować nad tym. Zaangażowali się w to i odwalili kawał tak dobrej roboty, że kiedy sytuacja finansowa firmy się ustabilizowała, ojciec przyjaciela zaproponował mu większą wypłatę niż miał dostać i pomógł im założyć własne przedsiębiorstwo.

Jednocześnie Julia przyniosła ich zamówienia. Oniemiający zapach roztopionej mozzarelli, ziół i świeżo upieczonego chleba przypomniał Stefanowi, jak bardzo był głodny. Pierwszy kęs ciabatty smakował lepiej niż zazwyczaj.

- Zaryzykuję oklepane stwierdzenie, ale muszę przyznać, że to jest jedna z najlepszych kanapek, jakie zostały przyrządzone – zadeklarował.

- Zgadzam się. Przychodzę tu w każdą sobotę i prawie zawsze tą kupuję.

- W każdą sobotę?

Michael kiwnął głową na tak i obydwaj wrócili do konsumowania swoich śniadań. Żaden z nich nic nie powiedział, ale żaden z nich nie był zaskoczony, kiedy w kolejną sobotę znowu się spotkali pod wejściem. I w następnym tygodniu. I jeszcze następnym.

- Musisz być zmęczonym moim gadaniem o mojej pracy – Stefan zaznaczył w pewnym momencie.

- Wręcz przeciwnie. Mówisz o niej z wielkim entuzjazmem. Kochasz to, prawda?

- Tak – potwierdził i mówił dalej. - Lubię mysleć o tym, że ludzie będą mieszkać w domach, które dla nich zaprojektuję; będą bawic się z psem na podwórku, które dodam do ich domu lub ich dzieci postawią pierwsze kroki w pokoju, który zaplanuję tylko dla nich. Może dzięki mojej pracy więcej ludzi zdecyduje się na "zielone" domy? - potem przyjrzał mu się dokładnie i podejrzliwie. - Czekaj, dlaczego pytasz? Rozmawiałeś z Andim? Co on ci nagadał?

- Wspominał, że jesteś uzdolnionym malarzem.

Stefan machnął ramionami z irytacją.

- Nie słuchaj go. Uważa, że powinienem zostać artystą.

- Nie zgadzasz się z tym?

- Nie – Stefan odpowiedział, kręcąc głową na nie. - Wiesz, jak bardzo rodzice chcą, by ich dziecko poszło do szkoły dla prawników, zdobyło dobrą pracę, a dziecko chce być w rockowej kapeli, co nie?

- Łapię to.

- Odwrotnie było z moimi rodzicami. Oni są typem artystów. Mama jest kwiaciarką, tata rzeźbiarzem.

- Brzmi to sceptycznie. Nie zgadzasz się z jego ścieżką kariery?

- Nie zarobił ani grosza. Miał szczęście, że moi dziadkowie mieli dużo kasy i wspierali go finansowo przez całe życie. Nie zrozum mnie źle – kocham go, jest po prostu jednym z najgorszych przypadków syndromu Piotrusia Pana. Plus, choć tego nie powiedział wprost, sądzę, że jest mną nieco zawiedziony.

- Żartujesz?

- Nie. Chciał, żebym został malarzem. Chciał widzieć moje prace w galeriach i rozmawiać o nich z jego znajomymi artystami. Zamiast tego zdecydowałem, że zostanę architektem.

- Więc nie malujesz. W ogóle?

- Maluję. Rodzice zapisali mnie do szkoły średniej o profilu artystycznym, więc musiałem nauczyć się malować - we wszystkich technikach i w ogóle. Nie jestem w tym nawet zły. Po prostu uważam, ze nie mam tego w sobie.

- Czego?

- Tego, co powinien mieć w sobie artysta.

- Czyli czego?

- Tej iskry. Nieokiełznanej kreatywności. Odrobiny szaleństwa. Lubię, kiedy coś jest idealne, wymierne i ustrukturyzowane.

- Interesujące. Uważasz, ze żeby zostać artystą, trzeba być zdestrukturyzowanym?

- Przynajmniej trzeba mieć czym wypełnić tą przestrzeń – czymś, co wypływa ze środka i jest prawdziwe, surowe jak...

- Miłość – Michael skończył za niego. - Pasja. Ból. Żądza – w tym momencie poranne światło poraziło go i sprawiło, ze Stefan mocniej przytrzymał kubek. Zapierało to dech w jego piersiach. - To jest to, co czuję, kiedy gram, czuje to poprzez muzykę... - dodał spokojnie, pesząc się.

- Można cię gdzieś usłyszeć?

Nagle oczy Michaela ściemniały.

- Nie występuję... nie tak często – odpowiedział niechętnie. - Tylko, kiedy muszę, no wiesz, się pokazać jako autor.

- Och, przepraszam, mogę wiedzieć, dlaczego?

Michael westchnął.

- Strach sceniczny – wyznał. - Jeden z gorszych przypadków.

- Serio?

- Tak. Za każdym razem, kiedy muszę wystąpić, nawet jeśli robię to dla innych uczniów, jestem chory kilka dni przed.

Widząc niepokój u Michaela, Stefan uświadomił sobie, że podjął ciężki temat.

- Nigdy mi nie powiedziałeś, kto jest twoim ulubionym kompozytorem – powiedział, chcąc zmienić temat. - Zgaduję, że Chopin jest zbyt konwencjonalny dla ciebie.

- O nie – Michael odpowiedział, a jego oczy ponownie zajaśniały. - Nie można zostać wybitnym pianistą bez powszechnego docenienia Chopina. Żartujemy tak między sobą, to jest wręcz wymagane. Lubisz Chopina?

- Tak. Oczywiście uwielbiam nokturny. Lubię też koncert fortepianowy napisany przez Griega. Często tego słucham podczas pracy.

- Słuchałeś kiedyś kompozycji Satiego?

- Tak, ale Satie jest dla mnie zbyt nieuporządkowany.

- Myślałem, że będzie... - Michael skomentował, uśmiechając się. - To jest zaskakujące, wiesz? To więcej, niż ludzie zazwyczaj wiedzą o muzyce klasycznej.

- Cóż, mogę być tylko nudnym architektem, ale nie jestem kompletnie odcięty od świata.

- Nie jesteś nudny – Michael od razu odpowiedział i nagle jego wzrok był intensywniejszy i bardziej skupiony. Nie był to pierwszy raz, kiedy spojrzał na niego w ten sposób, ale za każdym razem, kiedy tak robił w przeciagu ostatnich tygodni, rumienił się, czuł motylki w brzuchu. - Słuchaj, jeśli chcesz, możesz kiedyś wpaść do konserwatorium – kontynuował. - No wiesz, nie mam nic przeciwko graniu dla jednej osoby.

- Naprawdę? To... to wspaniałe. Chciałbym. Kiedy? - Stefan zgodził się, próbując kontrolować swój głos, będący już nieco stłumiony.

- Jestem tam codziennie poza weekendami. Często zostaję do późna. Możesz przyjść, kiedy chcesz. Ale jakby co, gdyby coś się działo, napisz do mnie. Dam ci mój numer.

- Jasne – Stefan sięgnął do kieszeni tylko po to, by sobie przypomnieć, że zostawił telefon na stole. - Kurde. Uwierzysz, że zapomniałem telefonu?

Michael otworzył swoją torbę i wyjął z niej zeszyt, który zapewne nosił ze sobą wszędzie. Wyrwał zgrabną i czystą kartkę z ostatniej strony, napisał coś i mu podał. Kiedy wyszedł, Stefan siedział tam, patrząc się na kartkę z numerem telefonu napisanym na pięciolinii – jak nuty.

##

oto i dwójeczka! oficjalnie mam średnią 4,88 i będę mieć pasek! jupi! co do przyjaciela, wyjaśni się to w kolejnym rozdziale. mam wolne, więc raczej będzie tu mały spam. pozdrawiam skoczkoholiczki z konfy, bo mnie kopią w dupę, żebym to czyniła.
do następnego, Olczix ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro