=Metro 2033 cz.1=

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przedstawiane po niżej fragmenty są fanowskim wymysłem, który zaczerpnął pomysłu z zwiastunów, audiobooków oraz gier o tytule "Metro 2033". Sama powieść, bo tak gry są jej adaptacją, została napisana przez Dmitrija Głuchowskiego (sorry za odmianę jak coś). Jednak poniższe fragmenty nie będą odnosić się do życia w Rosyjskim Metrze, a do życia w Amerykańskim Metrze. 

Może powinienem wyjaśnić, że akcja dzieje się w 2033 roku czyli 20 lat po wojnie atomowej.

Specjalnie na ten rozdział bohaterowie i Readerzy mają po 20 lat więc nie bić.

PS: Będę się starał jakoś to tak pisać aby osoby nie znające tej powieści i jej adaptacji coś rozumiały.

P.S V2: Specjalnie na potrzeby będzie bardziej pesymistycznie niż zazwyczaj, a to tylko po to by dać klimat Metra. Jak coś to się staram.

----------------------------------------------

Stan-

-Znowu idziesz na powierzchnię?- spytał od niechcenia Stuart McCormick sprawdzając dokumenty młodego mężczyzny

-Po prostu mnie przepuść.- rzekł pusto czarnowłosy

-Byle nie było, że cię nie próbowałem powstrzymać.- powiedział oddając dokumenty i dodał.- Ale jak spłodzisz potomstwo z płetwami albo innym gównem to nie licz, że się nimi zaopiekuję gdy zdechniesz.

Stanley przewrócił oczami i ruszył tunelem metra. Kawałki szkła pękały pod jego butami gdy szedł przed siebie. Znowu to robił. Wychodził na powierzchnię. Nie był Stalkerem, którego rolą było szukanie potrzebnych zapasów na zimnych pustkowiach. Był zwykłym chłopakiem, który jedyne co robił w społeczeństwie to pomagał przy hodowli grzybów, które nie potrzebowały światła. Gdy nie było innych "normalnych" produktów do spożycia, ludzie musieli się zadowolić grzybami oraz świniami, które przed zabiciem karmili grzybami. Gdy świat się sypał, człowiek musiał się jedynie przystosować. Teraz żyje pod ziemią jak szczur i wpierdala co popadnie.

Miernik pod nadgarstkiem chłopaka dał znany mu już sygnał. Stan spojrzał na urządzenie, po czym odpiął z paska maskę przeciwgazową i ją założył. Soczewki maski były przyciemnione aby chronić wzrok przed promieniami słonecznymi. Czarnowłosy był ciągle wychowywany pod ziemią jak większość jego rówieśników, więc jego wzrok nie miał kontaktu z słońcem. Jego oczy przyzwyczajone do ciemności pewnie by oślepły gdyby wyszedł bez maski. 

Po chwili podróży chłopak ujrzał światło lampy. Odpiął karabin z boku plecaka i już szykował się do wyjścia na powierzchnię gdyby nie zaczepiłby go młody chłopak. Stan spojrzał na dzieciaka. Na oko miał 12 lat. Czarne, roztrzepane włosy, szczupła twarz i te wyblakłe niebieskie oczy. Dzieciak był ubrany w stare, a nawet przy duże ciepłe ubrania. Najdziwniejsze było to, że nie miał na sobie maski będąc na części gdzie już wdzierało się promieniowanie.

Twarz Stana przybrała pytający grymas, którego chłopak nie mógł zobaczyć, ale jednak mógł przypuszczać po ruchu brwi. Dzieciak wyjął zdjęcie i pokazał młodemu mężczyźnie. Zdjęcie ukazywało chłopaka oraz jego rodzinę. Była tam matka, ojciec, on oraz siostra. Jednak coś się nie zgadzało. Twarze rodziny były rozmyte poza twarzą chłopaka. Stanley spojrzał na swojego rozmówcę, który wskazał na położone pod sufitem drzwi. Wzrok sam tam powędrował. Było to wyjście na powierzchnię, które było celem Stana. Mężczyzna poczuł jak chłopiec ciągnie go w kierunku jego celu. Uzbrojony szarpnął i powstrzymał dzieciaka przed wyjściem. Wiedział, że młody nie przeżyje na powierzchni. Chłopiec spojrzał gniewnie i usiadł pod ścianą. Wyjął stary zegarek i zaczął się bawić jego wskazówkami przy okazji olewając stojącego przed nim mężczyznę.

-Czy zdołasz ich ochronić, Stanley?- spytał i spojrzał na Stana

Źrenice mężczyzny się rozszerzyły na słowa chłopaka. Nie przedstawiał mu się. Nagle z ciemnej części tunelu wyleciał mocny wiatr z śniegiem. Stan pomimo maski zasłaniał dłońmi swoje oczy. Po chwili poczuł jak jego plecy uderzają o coś twardego. Wiatr ustał. Czarnowłosy powoli wstał i podniósł swój karabin. Był przerażony i ciężko oddychał na widok zniszczonego miasta, które było wiecznie pokryte śniegiem. Był jak na talerzu podczas ciemnej nocy. Usłyszał jakieś dźwięki. Skierował w ich stronę karabin, a zamontowana do niego latarka oświetliła martwe ciało jakiegoś Stalkera. Mógł to stwierdzić po przyszytej ikonie na ramieniu kurtki. Amerykańscy Stalkerzy musieli mieć przyszytą ikonę przedstawiającą symbol frakcji, w której są. Serce Stana zaczęło bić coraz szybciej. Źródłem dźwięku były mutanty, które pożerały ciało. Łuszcząca skóra, rozkładające się ciało, długie paznokcie służące za pazury oraz humanoidalny wygląd. Były to Zombie. Stan przełknął ślinę.

-Kurwa.- powiedział, ale zdał sobie sprawę, że jego ton był zbyt głośny

Zombie natychmiast porzuciły martwe ciało i ruszyły w kierunku żywego. Były szybkie i zwinne. Czarnowłosy zaczął strzelać w losowe części ciała mutantów, a te padały. Jednak szybko się obrócił w lewo i zaczął strzelać to biegnących w jego kierunku mutantów, które usłyszał. Większość upadła martwa jednak wtedy Stanley usłyszał jak jego karabin wydaje puste dźwięki. Rzucił na ziemię pusty karabin, wyjął nóż z pochwy przy jego nodze i rzucił w ostatniego Zombie trafiając w jego klatkę piersiową. Potwór upadł na ziemię. Czarnowłosy nie miał chwili na odpoczynek. Zombie zainteresowane dźwiękiem strzelaniny wybiegały z alejek. Stan ruszył przed siebie. Śnieg skrzypiał pod jego butami, a ciężkie oddychanie parowały soczewki maski. Wbiegł do losowego budynku i zbiegł schodami do piwnicy. Schował się w pomieszczeniu zamykając i przytrzymując na kilka sekund drzwi po czym przerażony podszedł do małego okna znajdującego się pod sufitem. Ujrzał jak mutanty biegły przed siebie w dużej grupie. Jego oddech przyśpieszał, a słuch wychwycił inny oddech. 

Obrócił się za siebie i ujrzał tego samego chłopaka. Patrzyli sobie w oczy przez kilka sekund. Chłopiec znowu zaczął bawić się wskazówkami zegarka.

-Czy zdołasz ich ochronić, Stanley?- spytał przekręcając dużą wskazówkę

Wtedy mężczyzna usłyszał na zewnątrz czyjś krzyk. Krzyk o pomoc. Mógł jasno stwierdzić czyj był. Szybko spojrzał przed okienko i zauważył, że przed mutantami uciekali członkowie jego rodziny. Jednak ojca nie widział. Dostrzegł też [T.I] biegnącą razem z jego rodziną. Zaczął wbiegać po schodach i wybiegł z budynku. Jednak zamiast skrzypienia śniegu usłyszał deptanie  trawy. Nie był w mieście, a w lesie. Jego najbliżsi uciekali do starego drewnianego domu przed czterokrotnie większym niedźwiedziem, którego pazury mogły osiągać długość standardowych noży. Stan ruszył w ich kierunku. Czuł, że na plecach coś mu leży. Coś niezbyt ciężkiego. Coś ważącego jak broń. Chwycił dłonią za plecy i wyjął kuszę z załadowanym bełtem. Będąc na tyle blisko jak tylko mógł pociągnął za spust. Bełt z zamontowanymi ładunkami wybuchowymi trafił w przednią łapę niedźwiedzio-podobnego. Ładunek od razu wybuchł gdy trafił w szorstkie futro. Stwór na sekundę spojrzał na Stana i ryknął krótko po czym kontynuował swoją pogoń za grupką ludzi. Mężczyzna był zdeterminowany. Biegł tak szybko jak tylko mógł, a może nawet i szybciej. Po mimo zmęczenia jego ciało wydzielało coraz więcej adrenaliny. 

Najbliżsi wbiegli do chatki z krzykiem, a mutant swoim wielkim ciałem rozwalił ścianę. Stanley stanął przy rozwalonym wejściem do chatki. Jego oczy z przerażeniem patrzyły. Nie mógł uwierzyć własnym uszom i oczom. Stwór rozrywał ciała jego najbliższych, ale nie zabijając ich od razu. Tworzył im powolną i pełną cierpienia śmierć. Czarnowłosy nie spodziewał się jak człowiek może krzyczeć, jak może cierpieć. Wzrok miał skupiony na wszystkich, ale głównie na swojej dziewczynie, która krzyczała najgłośniej. Łzy napływały mu do oczu. Czuł się bezradny.

Wtedy się obudził. Cały spocony z dreszczami na plecach. Rozejrzał się powoli po namiocie. Był już pewien, że to był koszmar. Realistyczny koszmar. Po kilku minutach był już ubrany do wyjścia na powierzchnię. Szedł powoli przez stację metra rozmyślając o swoim koszmarze. Kątem oka dostrzegł ludzi gotujących coś na ognisku, śpiących przy źródle ciepła, a nawet dzieci, które rysowały coś na ścianach metra. Wstąpił do prowizorycznego budynku, który pełnił funkcję baru o nazwie "Pod Powierzchnią". Przy ladzie znajdowały się stare stołki, które były zabrane z powierzchni. Usiadł i spojrzał na barmankę.

-To co zwykle?- spytałaś odruchowo

-Tak, proszę.- powiedział smętnie wlepiając wzrok w ladę

Poszłaś na zaplecze i zaczęłaś robić śniadanie chłopakowi. Jako jedyny był optymistyczny, a raczej się starał. 20 lat minęło od wybuchu. Teraz każdy stał się realistą. Strach przeważał nad emocjami. Każdy bał się o jutro. Po kilku minutach postawiłaś przed chłopakiem talerz suszonych grzybów z niewielkimi kawałkami mięsa jakiegoś mutanta oraz puszkę bimbru oczywiście zrobionego z grzybów. Mięso leżące na talerzu pochodziło od stworzenia, które było słabo napromieniowane. Stan spojrzał na swoje jedzenie i zaczął je jeść. Spojrzałaś na niego i postanowiłaś spytać co chłopaka trawi.

-Czy znowu idziesz go szukać?- spytałaś przez co przerwałaś chłopakowi posiłek

-Wiem, że gdzieś tam jest.- rzekł przeżuwając suche mięso

-Nie chcę zabrzmieć jak inni, ale może to już czas abyś przestał.- powiedziałaś

Bałaś się, że kiedyś nie wróci z swoich wypraw. Wiedziałaś, że jego ojciec podobno zaginął, choć inni mówią, że nie żyje. Byłaś pewna, że Stan przyjmuje duże ilości promieniowania i martwiłaś się, że go stracisz. Był pierwszą osobą, którą poznałaś gdy w wieku dziesięciu lat strażnicy przynieśli cię z upadającej pod naporem mutantów sąsiedniej stacji. Gdy wbiegali z tobą na rękach, strażnicy tego metra przy barykadzie zdjęli płachtę z zrobionego przez miejscowych mechaników miotacza ognia. Nadal pamiętasz smród palonego mięsa, bo ludzie wiedzą jak skutecznie zabijać.

-Nie przestanę. Słyszałem go przez radio. Skoro jest szansa to chcę się z nim spotkać.- rzekł biorąc łyka trunku

-Ale to było siedem miesięcy temu.- rzekłaś nieco poddenerwowana

Jedyne co czarnowłosy zrobił to wstał i zostawił na ladzie trochę amunicji i dwie baterie. Wyszedł bez słowa, a ty z po prostu wzięłaś zapłatę i sprzątnęłaś naczynia. Ludzie chwilę się na ciebie patrzyli po czym wrócili do swoich spraw. Łzy same chciały opuścić twoje oczy jednak szybko je wytarłaś. Ty się po prostu o chłopaka martwisz, a on robi swoje. Gdy ty obsługiwałaś klientów, Stanley zdał sobie sprawę, że chłopak z jego koszmaru był nim samym te kilka lat temu. W głowie ciągle słyszał to samo zdanie:

"Czy zdołasz ich ochronić, Stanley?"


Wendy-

-Stać! Hasło!- krzyknąłeś celując karabinem w ciemną część tunelu

Miało lekkie kroki i się przestraszyło twojego tonu przez co pobiegło w głąb tunelu. Zrezygnowany usiadłeś przy ognisku. Niemal od razu zauważyłeś skierowany w twoją stronę wzrok swoich towarzyszy.

-No nic. Nie pokazał się. Nic nie powiedział tylko zwiał.- zacząłeś się tłumaczyć

-Ty ofermo miałeś rozkaz: "Nie odpowiadają, strzelać od razu."- skarciła cię twoja dziewczyna Wendy i dodała- Skąd ty wiesz co to było? Może to jakiś potwór, który czekał i obmyślał plan ataku?

-Nie, to na pewno nie mógł być potwór. Inne dźwięki i lżejsze kroki, a na człowieka tym bardziej nie brzmiało.- powiedziałeś szczerze opierając karabin o ścianę tunelu 

-Poza tym jedynym potworem, który czeka i obmyśla plan ataku jest człowiek.- rzekł szorstko siedzący obok was Kyle

Na chwilę zapadła cisza. Wendy znałeś od prawie dwóch lat. Ostatnio ścięła włosy i zaczęła się chwytać męskich prac. Od pomocy w hodowli grzybów po pracę w strażnicy. W sumie jakoś ostatnio się często składa, że razem w trójkę jesteście przydzieleni do tych samych strażnic. Nie przeszkadzało wam to. Mieliście czas na rozmowy, wymianę ciekawostek oraz różnych informacji. Kyle pomagał przy tworzeniu amunicji i broni. Poznałeś go przypadkowo i znacie się prawie od pięciu miesięcy. Jednak mocno się polubiliście. Dziewczyna i rudzielec bardzo łatwo znajdowali tematy do rozmów. Mieli podobne zajęcie, bronić ludzi. Może nie w takim samym sensie, ale nadal to robią. Ty mocno się różniłeś od nich. Pasłeś szarawe świnie by były tłuste, grube i dawały dużo mięsa. Na tle swoich przyjaciół byłeś zwykłym świnopasem, któremu ręce drżały gdy trzymał broń.

-Jak tam na Prezydenckiej?- spytała czarnowłosa

Od razu wyczułeś, że to pytanie było skierowane do ciebie. Kyle i Wendy pochodzili z stacji Nostrand Av i mieli prawie godzinę piechoty do tej strażnicy, która nawet nie jest położona na bezpośrednim rozwidleniu szyn. Jak teraz na to patrzysz z perspektywy czasu to nie przypominasz sobie aby, któreś z was odwiedzało inne stacje. Nigdy nie postawiłeś stopy w stacji Nostrand Av, a oni mieli tak samo z twoją stacją.

-To co zwykle. Staramy się przeżyć. Pomagamy sobie, handlujemy, rozmnażamy się i wpierdalamy to co jadalne.

Na twoją wypowiedź rudowłosy prychnął z krótkim śmiechem. Ty też się zaśmiałeś tylko, że sztucznie. W twojej wypowiedzi było ziarno prawdy, a może tylko ziarno kłamstwa. Rzekłeś swoje. Zaciągnąłeś się nosem i poczułeś dziwny zapach. Nie był to zapach błota czy świńskiego łajna. Był inny, taki dziwny.

-Kyle? Czujesz to?- spytałeś

Chłopak się zaciągną, a w jego ślady poszła Wendy. Oboje spojrzeli po sobie, ale to Kyle pierwszy otworzył usta.

-Strzelałem.

-Do kogo?- spytała czarnowłosa

-No było to tak. Rano, chyba rano, bo tak wywnioskowałem po zegarze, idę przemyć twarz w wodzie. Wchodzę do mniejszej części namiotu i pierwsze co widzę to długi, łysy ogon. Potem trochę brudnej sierści i mały pyszczek. W myślach krzyczę " O Panie toż to szczur!". Ale nie taki jak zwykle widzimy, czyli łysy i wielkości świni. Był to zwykły szczur i na dodatek wpierdalał mydło. Pierwsze co robię to szybko w ledwo zasuniętej bluzie biegnę po swój rewolwer. Wracam i oddaje strzał. Gdybyście słyszeli ten ochrzan ludzi. Matka się wydarła, ojciec starał się ją uspokoić, a brat patrzy co ja odwaliłem. Miałem ochotę mu powiedzieć, że pół stacji obudziłem, ale się powstrzymałem. Schowałem broń do kieszeni i poszedłem przepraszać sąsiadów.

Chłopak opowiadał z zaciekawieniem swoją historię. Ty i Wendy słuchaliście popijając od czasu do czasu herbatę. Herbata, a raczej jej podróbka zrobiona z tutejszych hodowanych grzybów. Tej normalnej wiele nie zostało, a jak zostało to tylko pito ją podczas specjalnych okazji. Nie tutejsi na początku po wzięciu łyka wypluwali herbatę, ale po czasie przyzwyczajali się do niej. Napój został rozpowszechniony po większości stacji metra. Twoja stacja posiadała najwięcej hodowli grzybów, a co za tym idzie i produkcji herbaty. Ciągle ty jej przynosiłeś do strażnicy aby rozgrzać choć trochę innych.  

-I co zastrzeliłeś szczura?- spytała w końcu Wendy

-Nie. Skubany mi spierdolił.- rzekł chłopak i napił się herbaty

Razem z dziewczyną chwilę się zaśmialiście po czym przestaliście. Nagle usłyszałeś pękające szkło. Uciszyłeś się i chwyciłeś za karabin przy okazji dając znać towarzyszom aby byli cicho. Kroki były cięższe od ostatnich. Wycelowałeś w ciemną przestrzeń.

-Stać! Hasło!- krzyknąłeś

Osoba zatrzymała się. Wydawało się jakby starała się przypomnieć hasło aby nie zostać rozstrzelana. Po chwili przemówił lekko żwirowaty głos:

-Ty dobrze wiesz gdzie mogę wsadzić ci to hasło i jeszcze dopcham karabinem aby więcej się zmieściło!

Po kilku sekundach rozpoznałeś kto to. Opuściłeś broń, a z ciemnicy wyszedł mężczyzna z kapturem na głowie, a w dłoni trzymał torbę sportową wypełnioną przydatnymi zasobami. Jego naszywka na ramieniu kurtki zdradzała z jakiej frakcji jest. Okrągła naszywka przedstawiająca piorun uderzający z klucz na niebieskim tle. Był z Franklinów. Franklinowie była frakcją specjalizującą się na handlu broni oraz wytwórni herbaty. Broń była najwyższej jakości, a ludzie przyjeżdżali aby ją kupić. Wiedziałeś to bo twoja Stacja znajdowała się w jej zasięgu. "Państwo" liczyła 14 stacji przez co mogła być uważana za jedną z największych.

-Będziecie tak siedzieć bez czynnie czy zaparzycie mi waszej herbaty??- powiedział zdejmując kaptur

-O kurwa! Kenny jeszcze nie zdechł!- krzyknął z entuzjazmem Kyle

Przynajmniej byłeś pewien, że twój znajomy przeżył. Przerzuciłeś karabin na plecy i ruszyłeś do ogniska. Zdjąłeś metalowy czajnik i nalałeś napój do metalowego kubka. Podałeś go blondynowi, który usiadł koło was i położył torbę koło swojej nogi. Napił się i spojrzał na was. Wyczuł, że coś jest nie tak.

-Co wy tacy cicho siedzicie? Zawszę było was słychać na kilometr.-rzekł

-A szkoda gadać. [T.I]  usłyszał w tunelu mutanta i nie strzelił. Mówiłam mu jakie mamy zadanie, a on się zawahał.- wypowiedziała się Wendy 

-To nie był mutant. Miał zbyt lekkie kroki.- broniłeś się

-Nie zmienia to faktu, że się zawahałeś.- rzekł Kyle popierając dziewczynę

-A poza tym ominęła cię poranna strzelanina Kyle'a.- powiedziała Wendy

-Dobra my już opowiedzieliśmy co robiliśmy. Teraz twoja kolej. Jak było na powierzchni?- spytałeś ciekawsko

Mogłeś pytać. Nigdy tam nie byłeś, a Kenny był, wiele razy. Jako Stalker musiał tam wychodzić, a dzieci nieznające pojęć takich jak "Strażak" czy "Policjant" chcieli zostać Stalkerami. Chcieli wracać z powierzchni witani i podziwiani jako bohaterów.

-Cóż.- zamyślił się blondyn i podrapał się po swojej brodzie.- Dziś przeszukałem kilka budynków. Nic specjalnego. Wejść, zabrać co przydatne i wyjść.

-Czyli typowy ty u jakiejś laski w nocy.- przerwał mu Kyle

Cicho zaśmiałeś się na komentarz rudowłosego. W sumie nie tylko ty. Wendy też się zaśmiała, ale zasłoniła usta dłonią. Blondyn może kiedyś by się z tego śmiał, ale nie teraz. Życie pod ziemią zmienia ludzi. 

-Bardzo zabawne.- powiedział sarkastycznie.- A wracając. Niespodziewanie podczas przeszukiwania jednego domu zostałem zaatakowany przez Demony. Normalnie bym się ukrył w miejscu gdzie by mnie nie dosięgnęły, ale jak się ukryć gdy całego dachu nie było. Potwory wyglądające jak gigantyczne nietoperze. Słuch niewybaczalnie czuły, a o węchu już nie wspomnę. Jak taki cię zobaczy to lepiej się chować albo cię złapie, odleci z tobą i zrzuci z zabójczej wysokości. Niektóre to takie skubane, że jak się z tobą wzniosą w powietrzę to rozszarpują, a ty umrzesz tylko wtedy gdy uderzysz plecami o twardą ziemię.

Słuchaliście z zaciekawieniem. Blondyn miał to do siebie, że lubił wyolbrzymiać niektóre sytuację. Jednak na swój sposób jego historie powodowały uczucie niepokoju. Czasem tak opowiadał, że mogłeś się poczuć jakbyś sam był na powierzchni co nigdy się nie stanie. Nie byłeś głupi. Chciałeś przeżyć. Wolałeś już żyć jak szczur niż narażać życie przeszukując pozostałości po starym świecie, który już jest własnością mutantów. 

Blondyn wziął łyka herbaty i wytarł usta rękawem.

-A czemu taka słaba dziś?- spytał nagle

-Ostatnio polityka jakoś się spieprzyła. Kazali dać podatki za picie na strażnicach, bramach herbaty z najdojrzalszych grzybów. Musiałem chwycić za niższą półkę.- rzekłeś lekko zirytowany

-Debilizm i tyle. Przecież nikt nas nie sprawdza.- powiedział Kyle

-Debilizm debilizmem, ale jakby się okazało, że ktoś nas nakryłby na piciu "droższej" herbaty to by całą grupkę obciążyli podatkami. Nie ważne kto przyniósł, każdy płaci. Lepiej nie ryzykować.- wytłumaczyłeś i wziąłeś łyka

-A kiedy dali te podatki?- spytała Wendy

-Niecały tydzień temu. Na Prezydenckiej wszystkiego się dowiesz wcześniej. Nie zauważyliście, bo nie byliście wtedy na strażnicach. Też nie byłem, ale inni mi mówili.

Zapadła cisza. Jednak nie na długo. Kenny postanowił kontynuować swoją opowieść.

-Uciekłem Demonom jak widać. Musiałem wpakować potworom kilka serii. Były oszołomione, a ja z torbą wybiegłem na schody. Byłem na chyba piątym piętrze. Jednak mniejszy Demon ruszył za mną w pościg. Jak nagle schody się zawaliły. Myślałem, że nie żyję. Jednak się obudziłem, ale stwór był w gorszym stanie. Ja z lekkim bólem w plecach spoglądam na Demona. Nadział się na wystające pręty. Nie mógł się uwolnić. Wiedziałem, że cierpiał. Może wyda to się dziwne, ale zrobiło mi się go żal. Wyjmuje broń, załadowałem ją i skróciłem jego męki. Gdybyście słyszeli jaki ryk z bólu wydał. Najgorsze było to, że jego oczy o ile to były oczy wyglądały jakby łzy w nich były. Podczas podróży do was czułem ból.

-Jesteś przykładem, że ludzie jeszcze nie zmienili się w rozumne potwory.

Zapadła cisza. Z ciemnej części tunelu wydobył się dźwięk przypominający ciche łkanie. Spojrzeliście tam. Kenny wyjął rewolwer i zaczął się iść w kierunku łkania. Włożył naboje do komory i zapalił latarkę. Wy natomiast wyjęliście karabiny i w razie czego byliście gotowy wystrzelić serię jakby coś zaatakowało blondyna. Chłopak spojrzał i go zamurowało. Stał tak kilka sekund.

-Kenny?- spytałeś się powoli podchodząc

Chłopak się zaśmiał przez co wprawił was w zakłopotanie. Poszedł w głąb tunelu, a wy spojrzeliście po sobie. Wrócił po kilku sekundach, a w rękach miał małego szczeniaka. Słaby i wychudzony z przerażeniem w oczach patrzył na obcych ludzi. Zarzuciliście karabiny na plecy, a chłopak z uśmiechem podszedł.

-Toż to szczeniak. Dwa razy chciał do was podejść aby się ogrzać.

-Skąd mogłem wiedzieć, że to pies? Jak sam wiesz, że u nas szczury są wielkości świni. Wystrzelasz do takiego serię, a ten nawet się nie ugnie.- powiedziałeś

-Podejdźmy bliżej ognia. Może coś znajdę dla tego psa.- powiedział Kyle idąc do ogniska

Usiedliście przy ogniu, a rudzielec na podłogę wysypał trochę smażonych grzybów. Kenny postawił szczeniaczka przy jedzeniu. Zwierzę choć nie ufne i przerażone, ale bardzo głodne zaczęło wcinać grzyby. Był jednym z normalniejszych zwierząt. Podczas picia herbaty po róż patrzyliście na pieska i wymienialiście kilka zdań. Kenny natomiast wyjął małą miseczkę i nalał trochę czystej wody aby pies miał co wypić.

-Może wyrośnie z niego Owczarek lub inny pies bojowy.- powiedział z uśmiechem Stalker

-Wątpię. Jednak jak podrośnie można go trochę nauczyć.- powiedział Kyle i dopił swoją herbatę

Po kilku minutach mogliście usłyszeć jakąś osobę.

-Koniec zmiany!!- krzyknęła idąc wraz z innymi ludźmi

Wstaliście, wżęliście swoje rzeczy i ruszyliście w stronę waszych stacji. Szczeniak spał spokojnie w kapturze blondyna. Kyle i Kenny szli na czele, a ty i Wendy z tyłu. Mogłeś poczuć jak dziewczyna starała się przystosować do twojego tempa. Spojrzałeś kątem oka na nią. Zawszę mogłeś ujrzeć jej urodę. Jej teraz krótkie włosy z grzywką zaczesaną na prawą stronę jakoś nigdy nie przestawały tracić swojego czarnego koloru.

-Wiesz.-zaczęła- Tyle czasu minęło od naszej znajomości, a nawet nie byliśmy na twojej stacji.

-Racja.- potwierdziłeś

Między wami zapadła cisza. Jednak nie na długo.

-Miałbyś coś przeciwko, gdybym przenocowała u ciebie?- spytała z niepewnym uśmiechem

-Chyba nie.- powiedziałeś niepewnie

Twoi rodzice o tej godzinie powinni spać. Była godzina wieczorowa. Jak coś będziesz rano się tłumaczyć. Niestety ktoś musiał podsłuchać waszą rozmowę.

-Gołąbki będą mieć niezapomnianą noc?- spytał z zboczonym uśmiechem blondyn

-Pamiętaj, że mój karabin jest pełny.- powiedziała zirytowana Wendy

-Dobra, dobra żart. W razie czego powiadomię twoich rodziców. Dziś muszę u Kyle'a dokupić amunicji.- rzekł i spojrzał na rudego

-A za co kupisz?- spytał z ciekawością

-Coś się znajdzie.- rzekł blondyn i potrząsnął torbą

Kumple już zaczęli się targować, a ty i Wendy śmieliście się. Opowiadałeś trochę o swojej stacji i powiedziałeś, że ją oprowadzisz po niej. Mogłeś poczuć się bezpiecznie przez chwilę. Przecież nikt was nie zaatakuje.


Kyle-

Nikt się tego nie spodziewał. Każdy myślał, że skończy się ten dzień tak szybko jak szybko się zaczął. Jednak życie miało inne plany. Ty gadałaś z swoich chłopakiem o tym jak było na strażnicy. Jednak waszą rozmowę przerwała puszka z włączonym zapalnikiem. Chłopak pierwszy zauważył i szybko zareagował. 

-Padnij!- krzyknął łapiąc cię w pasie i upadając na podłogę z dala od prymitywnego granatu

Po krótkiej chwili granat wybuchł, a z niego wyleciały małe metalowe kawałki. W uszach ci szumiało, a wzrok się rozmazywał. Chłopak wstał i coś do ciebie mówił jednak dalej ci szumiało. Po chwili zaczęłaś dobrze słyszeć. 

-Atakują!!!- krzyknął rudzielec

Mogłaś zobaczyć jak strażnicy z twojej stacji zaczęli biec do bramy i barykad z załadowaną bronią. Jednak każdy z nich dostawał. Padali jak muchy. Krew się lała, a ciała padały. Poczułaś pod swoją pachą dłoń. Spojrzałaś na właściciela dłoni. Był nim Kyle.

-Możesz chodzić?- spytał nie patrząc na ciebie tylko przed siebie

-Chyba tak.

-Dobrze. Wstawaj i biegnij do barykady za mną.- powiedział po czym strzelił do napastnika, który się zbliżał

Wstałaś i pobiegłaś tak jak ci wskazano. Chłopak ruszył za tobą. Przeskoczyłaś barykadę i szybko oparłaś się plecami o nią. Ciągłe strzały. Czy to twoich ludzi czy napastników. Bałaś się i to mocno. Ktoś przeskoczył barykadę. Myślałaś, że to Kyle, ale po chwili zdałaś sobie sprawę, że to nie on. Napastnik już celował do ciebie z karabinu. Myślałaś, że już umrzesz. Jednak ktoś cię ocalił. Twój wybawiciel przeskoczył barykadę lądując na napastniku, który przez to spudłował i cię nie trafił.

Blondyn szybko za pomocą noża bojowego zabił napastnika i podszedł do ciebie.

-Gdzie Kyle?- spytał

Twój głos odmawiał posłuszeństwa. Twoje wargi drżały i nie mogły się uchylić. Na szczęście za barykadę wskoczył Kyle i szybko przeładował swój rewolwer. Po chwili zobaczył leżącego trupa obok. Spojrzał na ciebie potem na blondyna.

-Musimy resztę ostrzec.- powiedział z rozwagą

-Ale jak? Chcesz się na chama przez nich przedrzeć?!

Wtedy oczy chłopaka powędrowały na ciebie. Nie chciałaś biec w samobójczym wyścigu. Jednak coś ci w sercu podpowiadało, że musisz to zrobić. Nie chciałaś umrzeć jak tchórz. Chciałaś jeszcze pożyć jednak musiałaś zaryzykować.
Zamknęłaś oczy, skupiłaś się, mocniej przegryzłaś zęby oraz otworzyłaś oczy. Pozbyłaś się chwilowo strachu.

-Zrobię to.- powiedziałaś pewnie

Chłopaki popatrzyli na ciebie po czym spojrzeli na martwe ciało. Kenny wyrwał naszywkę frakcji z rękawa ciała i ci ją dał. Kyle natomiast dał ci w razie czego swój rewolwer. Byłaś gotowa.

-Kenny!! Działko!! Już!!- krzyknął rudzielec

-Robi się!- krzyknął i podbiegł do działka

-Dobiegnij do Prezydenckiej i powiedz, że atakują. Będziemy cię osłaniać.- skierował do ciebie i chwycił za karabin

Rozpoczęła się czysta jatka. Każdy się bronił. Kenny za pomocą działka, które było stworzone przez tutejszych inżynierów zaczął zabijać przeciwników. Kyle też strzelał, ale mniejszymi seriami i to celnie.

Wyskoczyłaś za barykady i zaczęłaś biec przed siebie. Trupy, które mijałaś sprawiały ci problem w biegu. Jakby same salwy pocisków nad twoją głową nie były problemem. Postanowiłaś biec przy ścianie gdzie było najmniej światła przez co miałaś szansę przeżyć dłużej niż kilka kroków. Jednak jakiś wróg cię musiał zobaczyć i zaczął celować w ciebie. Na twoje szczęście twój chłopak zabił go na odległość. Nic dziwnego. Poza wytwarzaniem broni mógłby ubiegać się za robotą snajpera.

-Nieźle strzela sukinsyn!- krzyknął Kenny chowając głowę za osłonę działka

Biegłaś dalej. W końcu przeskoczyłaś ostatnią barykadę i wybiegłaś przez bramę. Jednak nie mogłaś czuć się bezpiecznie. Przeciwnicy zaczęli strzelać w twoją stronę i na dodatek wypuścili psa. Po prawie pół godzinnym, samobójczym wyścigu skręciłaś w tunel prowadzący do Prezydenckiej. Po mimo zmęczenia musiałaś biec dalej. Możliwe, że od twojej misji mogły zależeć życia osób na twojej stacji oraz dalszych.

Pies chyba wyczuł twoje zmęczenie, bo cię dogonił i złapał pyskiem za twoją nogę przez co się wywaliłaś. Zwierzę złapało cię za rękę i wywróciło cię na plecy. Zatopił swoje kły w ręce i zaczął ją szarpać niemiłosiernie. Krew, ból oraz krzyki były ogromne. Zaczęłaś okładać psa pięścią po pysku aby cię puścił. Jednak to tylko pogarszało sytuację. Wyjęłaś broń Kyle'a i nią uderzyłaś psa. Musiało poskutkować, bo pies poleciał na kilka stóp dalej. Zaczęłaś panicznie na łokciach cofać się do tyłu. Zwierzę wstało i zaczęło biec w twoim kierunku. Poczułaś jak wypełnia cię panika. Skierowałaś rewolwer w kierunku psa. Strzeliłaś. Idealnie w momencie gdy skakał aby wgryźć ci się w szyję. Ranne zwierzę upadło na twoje nogi. Zdjęłaś go i panicznie wstałaś. Bardzo szybko oddychał. Czuł niewybaczalny ból. Jednak twoja psychika nie pozwoliła ci na dobicie go. Odwróciłaś się i powoli ruszyłaś w swoim kierunku. Ranną ręką wyjęłaś naszywkę przedstawiającą pomarańczowe koło, a w nim czarna swastyka. Obraz zaczął się rozmywać. Czułaś jak nogi zaczynają odmawiać ci posłuszeństwa. Na twoje szczęście przed tobą była barykada, a za nią ludzie. Na początku chcieli do ciebie strzelić myśląc, że jesteś mutantem.

-Nie strzelać!!- krzyknął jeden z dorosłych

-Atakują.- na ostatnich siłach powiedziałaś i straciłaś przytomność

-Cholera.- powiedział mężczyzna przeskakując barykadę i podbiegł do nieprzytomnej dziewczyny. Spojrzał na jej ranę i dodał do swoich.- Zabieramy ją! Jest ranna!

Po kilku minutach do namiotów szpitalnych na Prezydenckiej wbiegło dwóch mężczyzn. Nie byli ranni, ale jeden z nich niósł na rękach nieprzytomną, ranną dziewczynę. Lekarze kazali szybko ją dać na prowizoryczne łóżko. Podwinięto rękaw dziewczynie i zaczęto ją opatrywać. Do skrzydła weszło dwóch dorosłych. Nie byli ranni, rozmawiali i wydawać się mogło, że chłopak oprowadzał dziewczynę. Od razu przestali gadać i podbiegli do rannej.

-Kojarzycie ją?- spytał żołnierz

-Nie.- powiedziała Wendy

-Ale ten rewolwer już tak.- dodał jej chłopak wskazując na inicjały znajdujące się na wspomnianej broni

-O Boże czyli...- rzekła z niedowierzaniem Czarnowłosa

Chłopak zamilkł i spojrzał na żołnierza. W jego oczach można było dostrzec determinację. Chęć ocalenia przyjaciela.

-Kto?- spytał podnosząc ton głosu

Mężczyźni od razu zrozumieli przekaz. Pokazali mu tylko naszywkę z swastyką. Chłopak spojrzał i od razu poszedł po broń. Dziewczyna ruszyła za nim nadal nie wiedząc co się dzieje. Po chwili oboje wrócili wyposażeni w karabiny i bronie do walki wręcz.

-Idziemy ich uratować. Nie ważne ile krwi się przeleje na stacji Nostrand Av.- rzekł przeładowując swoją broń

Na jego słowa oczy Wendy się rozszerzyły. Jej rodzinna stacja została zaatakowana. Czuła jak wypełnia ją determinacja. Niestety, albo stety na słowa chłopaka, ktoś też postanowił się przyłączyć. Czarnowłosy chłopak starał się wstać jak poparzony, a lekarz chciał próbował go uspokoić.

-Puszczaj!-warknął do lekarza i wstał trzymając się za prawą stronę brzucha.- Tam jest moja dziewczyna! Przysięgam na Boga, że jeżeli nie dasz mi morfiny to sam po nią pójdę.

Wszyscy spojrzeli na Czarnowłosego. Lekarz, który był najbliżej spojrzał na swoich kolegów z fachu z pytającym wzrokiem. Ci natomiast niezdecydowani kiwali głowami na "Tak" i na "Nie".

-Dobrze, ale wiedz, że taka rana goi się 5 tygodni.-powiedział podając chłopakowi morfinę

Stan bardzo szybko skrzyknął lek i poszedł po swój plecak. Założył go i wyjął karabin. Podszedł do reszty uzbrojonych i rzekł:

-Nasza trójka pójdzie tych frajerów zajebać. Wy natomiast poinformujecie starszyznę, żeby przysłali wsparcie.

-Oszalałeś?! Nie wiemy ilu tam jest ludzi. Odmawiam. Nigdzie nie idziecie.- powiedział starszy żołnierz

-Oj. Zdziwiłbyś się jak wiele ludzi mnie nazywa szalonym. W sumie jak tam chcesz. Siedź sobie na dupie i patrz jak Państwo upada od rąk wroga.- rzucił wściekle i ruszył biegiem w kierunku wyjścia

Dwójka młodych ruszyła za nim zostawiając lekarzy i żołnierzy w szoku. Stan nie mógł pozwolić aby jego koszmar się spełnił. Musiał ich ocalić po mimo swoje stanu zdrowia. Wendy i jej chłopak biegli przed czarnowłosym, bo byli wyspani i nie mieli świeżej rany. Oboje byli zdeterminowani aby ocalić stację.

-Z kim walczymy?- spytał szybko Stan

-Naziści. Czwarta czy tam Piąta Rzesza. Huj już ich wie.- odparł równie szybko świnopas

Po chwili mieli minąć strażnicę. Jednak na niej znajdowali się ludzie, a konkretnie Naziści. Stan w wściekłości wybiegł na prowadzenie i pociągnął serię w ich stronę. Wrogowie nawet się nie przygotowali, a już leżeli podziurawieni jak durszlak. Minęli strażnicę i ruszyli w kierunku zaatakowanej stacji. Gdy dobiegli sytuacja nie wyglądała jak najlepiej. Po cichu przedostali się przez barykadę i schowali za najbliższymi osłonami. Stan za kilkoma beczkami, Wendy i świniopas za jakieś pudła. Chłopak od razu zgasił lampę znajdującą się na pudłach, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo wykrycia. Stan wyjrzał za swoją zasłonę i zaczął liczyć wrogów. Wskazał palcami ich ilość. Było jak na razie siedmiu. Najbardziej wpływowe osoby klęczały z rękami za głową. W śród nich nie było Kyle'a. Stan zaczął obmyślać plan. Nie był w tym tak dobry, bo nigdy nie odbijał zakładników. Jego myślenie przerwał nagły strzał oddany przez przywódcę grupki Nazistów. Trio delikatnie wyjrzało czy czasem nikogo nie zabito. Na szczęście jeszcze nie.

-Kończy mi się cierpliwość. Mówcie gdzie jest wasz najzdolniejszy wytwórca broni.- powiedział strzelając jeszcze raz z pistoletu w sufit

Nikt nic nie powiedział. Wiedzieli, że jeżeli zabiorą im wytwórcę broni to lepszego już nie znajdą. Natomiast Kyle i Kenny będący po drugim końcu Stacji likwidowali Nazistów, którzy szukali rudzielca. Kenny jeszcze zdążył wysłać jakiegoś mężczyznę na stację Kingston Av po posiłki.

-Rozumiem. Wolicie milczeć. Dawać tego szczeniaka!- rozkazał przywódca Nazistów

Jakiś żołnierz przyprowadził małego chłopca. Był to Ike. Stał i łkał z przerażenia. Nazista trzymał go za ramię, a lufa karabinu dotykała tył głowy dziecka. Trio już gotowało się w wściekłości, jednak wyprzedził ich Kyle. Dał sygnał Kenny'emu, który po skończeniu likwidacji większej części Nazistów czekał na pozycji z cichą snajperką i celował w łeb przywódcy. Nie mógł się śpieszyć, bo inaczej dzieciak zginie. Musiał czekać.

-Zastrzel dzieciaka.- rzekł sucho przywódca widząc, że nie dało to efektu

-Stać!- krzyknął Kyle wychodząc z ukrycia z karabinem w ręce

Rzucił go na ziemię i podszedł do napastnika. Spojrzał mu w oczy z groźnym wyrazem. Stan spojrzał na świniopasa i rzucił mu pistolet z tłumikiem. Chłopak złapał nie robiąc hałasu. Czarnowłosy wskazał palcem na wystające rury za chłopakiem. Świnopas załapał o co chodzi, albo starał się załapać. Z pistoletem wszedł po rurze i trzymając się niej szedł, a raczej wspinał się wzdłuż ściany. Jako pierwsza zauważyła go dziewczyna Stana, ale nie dawała to po sobie poznać.

-Masz mnie.- powiedział cicho rudowłosy i dyskretnie pokazał jakiś gest dłonią

Kenny zauważył gest i zaczął celować do Nazisty, który miał Ike'a. Nadal nie był pewien planu Kyle'a. Musiał zaryzykować. 

-No widzę.- powiedział przywódca po czym uderzył z nienacka chłopaka w oko

Chłopak upadł na ziemię, a napastnik dalej uderzał go swoim pistoletem w oko totalnie je miażdżąc, a rudowłosego posyłając do stanu stracenia przytomności. Krew się lała, krzyki było słychać, a Kenny strzelił. Nazista trzymający brata rudzielca padł z dziurą w głowie. Dzięki krzykom jeszcze gorzej było usłyszeć strzał. Jednak Naziści się zorientowali, że ich kolega umarł. Przywódca wstał i spojrzał na zabite ciało przy okazji odwracając się tyłem do wiszącego na ścianie świniopasa. Chłopak odchylił się i wycelował z pistoletu. Oddał strzał. Przywódca przyłożył dłoń do miejsca gdzie znajdowało się jego ucho. Krew spływała, a jego ucho leżało na brudnej ziemi. Wtedy Stan i Wendy wyskoczyli za osłon i zaczęli celnie strzelać do zdezorientowanych Nazistów. Kilku, którzy przeżyli położyła broń na ziemię i zaczęło klękać z rękami założonymi za głowę.

-Na ziemię, na ziemię dziwki!- rzekła Wendy celując do Nazistów

Świniopas zeskoczył i uderzył pięściami w głowę przywódcę przez co ten został chwilowo ogłuszony. Stan szybko uderzył go kolbą karabinu w twarz, przez co posłał go na ziemię. Przestrzelił mu kolano, z którego po chwili zaczęła lecieć krew i kopnął w twarz przez co stracił przytomność. Po chwili przybiegł Kenny.

Stan zanim się obejrzał poczuł mocny ból dobywający się z jego rany. Zaczęła krwawić. Chłopak padł nieprzytomny na ziemię, a jego przyjaciele zaczęli wołać okolicznych lekarzy. Nie tylko dla Stana, ale dla wszystkich rannych. Gdy ranni byli w dobrych rękach, Wendy i świniopas pilnowali jeńców do czasu kiedy przybyły posiłki. Dziewczyna Stana siedziała przy nim, a Kyle ani się nie obudził. Lekarze zaczęli dawać teorię, że mogło nastąpić uszkodzenie mózgu. Stacja została obroniona, ale jakim kosztem. Teraz już było pewne, że tym atakiem Czwarta Rzesza rozpoczęła Wojnę z Franklinami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro