Ból serca - cz. 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– Dobra gołąbeczki, czas się pożegnać – zawołał Sam, wchodząc do środka.

Z salonu dobiegł mnie rozczarowany jęk Hexy, dziewczyna wybitnie nie cieszyła się na te słowa.

– Nie mogę po prostu z nim zostać? – zapytała, kiedy przekroczyliśmy próg pomieszczenia. Siedziała obok blondyna na kanapie, kąciki jej ust drgały. Jake z kolei wyglądał na pogodzonego z losem.

– Już ci mówiłem, to niebezpieczne. Nie wiemy, kiedy Ezaiach znowu przejmie nade mną kontrolę – mruknął zrezygnowany.

– Jakby to ode mnie zależało, to moglibyście siedzieć ze sobą całymi dniami, zaufaj mi mała, ale Jake ma racje. Póki nie wymyślę, jak uodpornić go na Ezaiacha, musi zostać w kwarantannie. I tak wystarczająco dużo ryzykowałem, zostawiając was samych – wytłumaczył Sam twardo, ale po spiętej mowie ciała widziałam, że nie podoba mu się jego rola w tym momencie.

– A co, jeśli... - zaczęłam i oczy wszystkich zebranych poszybowały w moim kierunku. Spojrzenie Hexy było pełne nadziei. – Weźmiemy go do Księcia? On może mieć jakiś pomysł – rzuciłam luźno, ale miałam realną nadzieje, że Książe coś wymyśli. Nie chciałam spotykać wkurzonej Hexy w szkole, to byłaby tortura. Bolało mnie to, że cierpi, mimo jej wcześniejszego wybuchu.

– Nie pokładasz zbyt wiele wiary w Księcia? Od kiedy tak mu ufasz? – zapytał Sam, unosząc jedną brew. Kiedy nie odpowiadałam, zacisnął usta w wąską linię. Hexa cały czas go obserwowała, po chwili jej oczy zabłyszczały. Nieznacznie rozchyliła usta i spojrzała na mnie.

– To lepsze rozwiązanie, niż trzymanie go tutaj przez cały czas – stwierdziłam polubownie. Nie miałam zamiaru rozmawiać z nim o Księciu, a na pewno nie przy Hexie.

– Kiedy to zrobimy? – Brunetka wtrąciła się, zniecierpliwiona.

– Teoretycznie jestem z nim dzisiaj umówiona – bąknęłam. Sam spojrzał na mnie zdziwiony.

– Słucham? – zapytał. W jego oczach złoto zaczęło jarzyć się intensywnym blaskiem.

– Orifiel chciał, żebym trenowała z nim i Arenem, twierdzi, że jesteśmy niestabilni.

– Kim jest Aren? – zapytała Hexa.

– Drugim Nefilem – odparł Sam, nie spuszczając ze mnie wzroku. Gdyby umiał ciskać gromami z oczu, już bym stała w płomieniach.

Westchnęłam mentalnie, unikając spojrzenia zielonych oczu, które przeszywało mnie na wylot. Miało w sobie zaborczość, na którą nie miałam w tym momencie czasu.

– Jake może pójść ze mną. Powinnam spotkać Księcia o piętnastej pod Krwawą Rzeką.

– Świetny pomysł. W takim razie zarządzam przerwę do czternastej, gołąbeczki, przyfarciliście, właśnie zyskaliście parę godzin – mruknął Sam i złapał mnie za nadgarstek.

– A ty, idziesz ze mną.

Zanim zdążyłam zaprotestować, wytargał mnie z mieszkania.

– O co ci do diabła chodzi? – zaprotestowałam, kiedy podprowadził mnie pod drzwi naprzeciwko. Wcześniej jak diabli chciałam tam pomyszkować, ale nie, kiedy był w takim nastroju.

– O co mi chodzi? O co tobie chodzi?! – Podniósł głos i podszedł do mnie, zmuszając do wycofania się w kierunku drzwi. Uderzyłam w nie plecami i już wiedziałam, że nie ucieknę aniołowi.

– Czemu do diabła ufasz Księciu? – warknął.

– Czemu ty mu nie ufasz? Sam, to ty powiedziałeś, że ci pomógł, kiedy twoi bracia cię wygnali. – Próbowałam przemówić mu do rozsądku.

– Kiedy Orifiel mnie wygnał – sprostował, kładąc rękę na drewnianym skrzydle po mojej prawej stronie. – To nie to samo. Nie ufam mu, po prostu nie jesteśmy w stanie wojny. Książe jest potężny, zna twoje imię, ostrzegałem cię przed nim – wyliczał, jakby w nadziei na to, że zmienię nastawienie.

Książę był dziwakiem, bez dwóch zdań. Samo wspomnienie tego tajemniczego chłopaka sprawiało, że czułam, jakby pająki pełzały po mojej skórze, ale udowodnił więcej niż raz, że jest godny mojego zaufania.

– Do tej pory on jedyny nie próbował mnie ani razu okłamać – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się zreflektować, ale zdałam sobie sprawę, że to tak właściwie prawda.

– I to jest wyznacznik tego, żeby komuś ufać? – Jego oczy błyszczały niebezpiecznie złotem. Ciepło umięśnionego ciała wnikało w moją skórę, mimo nikłej odległości, która nas dzieliła. Jego zaborczość sprawiała, że włoski na karku stawały mi dęba, a instynkt krzyczał: „wiej!".

– To dobry początek. Bycie szczerym zachęca do zaufania, w przeciwieństwie do kłamstw i manipulacji – warknęłam, unosząc brodę ku górze. Może i się go bałam, ale jeśli myślał, że sprawi, że się poddam, to się mylił.

– Już ci mówiłem, że przepraszam – przypomniał, jego głos zachrypł.

– Tak, ale to moja decyzja komu ufam, a komu nie. Nie jestem dzieckiem, ani księżniczką, którą trzeba uratować – odwarknęłam i popchnęłam go lekko w próbie wydostania się z sytuacji.

– Doprawdy? Z mojej perspektywy jesteś. Nie wiesz, komu ufać, nie wiesz, ilu masz wrogów, nie uważasz na siebie. – Chłopak nie odpuszczał, mówił cicho, ale zacięcie.

– To nie twój cholerny biznes! – Tym razem to ja podniosłam głos.

– A właśnie, że mój.

– Nie Sam, przestań. – Popchnęłam go ponownie, ale był jak skała, nie odsunął się nawet o milimetr.

– Nie przestanę, nie, kiedy kładziesz swoje życie na szali i podejmujesz takie głupie decyzje – syknął, wbijając palce w moje ramiona. Pisnęłam, czując ból w mięśniach, chłopak nie był delikatny. Coś we mnie szarpnęło się, niepewne tego, co zrobić.

Część mnie nakazywała mi się bronić.

Druga część chciała zobaczyć, co się wydarzy.

– To moje decyzje – stwierdziłam nieugięcie, nie miałam zamiaru dać mu się przegadać.

– Ale są głupie! – jęknął i oparł czoło o moje. Cała zesztywniałam, gdy był tak blisko, nie potrafiłam się ruszyć.

– Ty jesteś głupi – bąknęłam, próbując się odsunąć.

– No to idealna z nas para, nie sądzisz? – zaśmiał się cicho i potarł mój nos swoim. Serce podeszło mi do gardła.

– Spadaj – warknęłam i po raz kolejny pchnęłam go w klatkę piersiową, tym razem delikatniej. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak wycofał się. Patrzył na mnie spokojnie, jak gdyby to wszystko przed chwilą się nie wydarzyło. W jego oczach nie widziałam już pożaru.

– Mamy trochę czasu do zabicia – stwierdziłam niezręcznie. Nie wiedziałam, co niby mam z nim wyrabiać do czternastej, ale nie miałam zamiaru wracać do szkoły.

– To prawda... Zgaduje, że skoro musisz zaliczyć trening, to kolejna Piekielna Frajda nie wchodzi w grę – mruknął jakby zawiedziony i podrapał się po karku.

– Dalej jesteś taka ciekawa mojego mieszkania? – zapytał.

Walczyłam ze sobą, próbując przybrać obojętną minę, ale chyba poległam, bo jego twarz rozświetlił uśmiech.

– Przyznaj się, chcesz odkryć moje mroczne sekrety – zażartował, zachęcając mnie.

Pokiwałam głową na boki. Miał rację, byłam okrutnie ciekawa, ale rozsądek przypominał mi, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Mam dziwne przeczucie, że jedyne mroczne sekrety, które skrywają te drzwi, to niewyprane, walające się wszędzie skarpetki i tony opakowań po czekoladowych batonikach – żachnęłam się. Uniósł jedną brew, niby urażony, ale kąciki jego ust drgały w rozbawieniu.

– Jesteś taka mądra, kwiatuszku? Przekonaj się na własne oczy – zachęcił cicho. Wyraz, jaki przybrały jego oczy, był niecodzienny. Nie umiałam odgadnąć, o czym myślał.

Skinęłam głową, mówiąc sobie w myślach, że to przecież niczego nie zmieni.

Zobaczę tylko, gdzie mieszka.

To nic wielkiego.

Kiedy otwierał drzwi wejściowe kluczem, wydawał się być spięty.

– Sam? – Chciałam upewnić się, że chłopak jest pewny swojej decyzji. Reakcja Sama na to, że odwiedziłam jego stary dom w Królestwie była dziwaczna i mówiła mi, że niechętnie wpuszcza innych do swojego domostwa.

– Jeszcze moment – powiedział pod nosem, przekręcając klucz po raz kolejny.

Zamek ustąpił. Za drzwiami powitała nas ciemność. Chłopak pewnie przekroczył próg, a ja ze stanowczo mniejszą pewnością podążyłam za nim.

Kiedy klasnął w dłonie, pomieszczenie wypełniło przydymione, ciepłe światło.

Wstrzymałam oddech­ niepewna tego, co zobaczę.

Przedpokój był jasny i przestronny. Nic nie zdobiło kremowych ścian. Zaraz obok drzwi stała staromodna szafka na buty, na której leżała tylko jedna para obuwia. Prosto nad nią umocowano wieszak na odzież wierzchnią, który z kolei był całkowicie zajęty przez kurtki i bluzy. Naprzeciwko nas na ścianie wisiało ogromne, okrągłe lustro, ze złotymi zdobieniami na ramie. Kiedy zobaczyłam nasze odbicie, zawahałam się.

Twarzy chłopaka, który stał przede mną, nie zdobił uśmiech. Wydawał się być zamyślony, wzrok spuścił na ciemną, szarą posadzkę. Między ostro zarysowanymi, ciemnymi brwiami widziałam lekką zmarszczkę, nawet mimo tego, że na jego czoło opadały ciemnobrązowe kosmyki. Przygryzał pełną, dolną wargę.

Sama wyglądałam na skołowaną. Mój kucyk praktycznie się rozpadł i większość włosów opadała mi w nieładzie po bokach twarzy, która była chudsza, niż pamiętałam.

„Przynajmniej wreszcie wiem, jak wyglądają moje kości policzkowe" – skwitowałam w myślach w próbie pocieszenia się, chociaż to nie fakt utraty wagi najbardziej mnie martwił.

Dzięki przydymionemu oświetleniu widziałam doskonale blask, rozświetlający środek moich tęczówek. Zieleń zmieszaną ze złotem, opalizującą na tyle mocno, aby odciąć się od zwyczajowego, spokojnego błękitu moich oczu.

„Wszystko, co miałam z człowieka, przepada" – pomyślałam mimochodem.

– Nigdy nie byłaś człowiekiem – wyszeptał. Nie zauważyłam, kiedy podniósł wzrok, ale w odbiciu widziałam, że patrzy na mnie. Intensywność tego spojrzenia porażała.

– Mówiłam ci, że masz nie włazić do mojej głowy.

– To nie ja wchodzę do twojej głowy, to ty wdzierasz się do mojego umysłu.

Zastygłam.

Nie chciałam tego zrobić, to stało się samo i nie do końca mi się to podobało. Czułam się, jakby moja prywatność została naruszona.

– To nie pierwszy raz. Zazwyczaj się tak dzieję, kiedy coś ci leży na sercu – przyznał.

– Czemu w takim razie, kiedy walczyliśmy z Ezaiachem, nie usłyszałeś mnie? – wyrzuciłam z siebie z impetem, którego sama się nie spodziewałam. Zabrzmiało to o wiele agresywniej, niż powinno. Zakryłam usta dłonią w odruchu, ale już było za późno.

Chłopak obrócił się ku mnie, jego brwi były nieznacznie uniesione.

– Próbowałaś się ze mną komunikować? – zapytał szczerze zdziwiony.

Pokiwałam niechętnie głową.

– Co chciałaś mi powiedzieć?

Zastanowiłam się. Nie lubiłam wracać wspomnieniami do tego wieczoru. Bo to chyba był wieczór? Czas, kiedy Ezaiach mnie przetrzymywał, w którymś momencie przestał istnieć.

Skupiłam się, starając zignorować strach, pełzający po moich plecach jak ohydny insekt.

Wspomnienia były w strzępach, zapewne dlatego, że zostałam solidnie ranna.

– Chciałam, żebyś mnie zostawił i pomógł Orifielowi – powiedziałam, gdy udało mi się dotrzeć do wspomnienia.

Chłopak roześmiał się gorzko.

– Co cię tak bawi?

– Na prawdę wierzysz, że zostawiłbym cię samą w takim stanie?

Moje policzki momentalnie zaczęły parzyć. Odwróciłam się gwałtownie, nie mając zamiaru pokazywać mu tego, jakie reakcje we mnie budził. Ten dzień, to wszystko, co się między nami działo, tego było za dużo. Musiałam nabrać więcej dystansu, nagły brak Orifiela mi nie pomagał, byłam skołowana. Nacisnęłam na klamkę drzwi po prawej stronie i wpadłam do pomieszczenia. Szukałam przełącznika, ale nadaremno. Mogłam macać te ściany przez millenium z moim szczęściem.

– Pamięć krótkotrwała nie jest twoją mocną stroną, co? – zapytał, tuż obok mojego ucha. Ciepłe dłonie spoczęły na mojej talii, kiedy delikatnie mnie do siebie przyciągnął.

– Sam...

– Muszę cię trzymać, bo znając twoją koordynację, zaraz na coś wpadniesz i uszkodzisz, albo siebie, albo coś drogiego – zażartował chrapliwie.

– Przysięgam, że zaraz... - Miałam przygotowaną doskonałą ripostę, ale chłopak mi przerwał.

– Swoją drogą... Ciekawy wybór pomieszczenia, masz nosa, nie powiem... - Jego głos wydawał się głębszy, a moje serce przyspieszyło.

„Gdzie ja do diabła wlazłam?!"

– Czyli już skończyłeś mnie obrażać, czas na komplementy? – syknęłam, robiąc krok do przodu. Jego dłonie zacieśniły uścisk, wbijając się delikatnie obok moich żeber.

– Puszczaj – warknęłam.

– Jasne, ale nie płacz potem, jak się wywrócisz.

– To zapal te diabelne światło. – Traciłam cierpliwość. Pod koniec zdania moja goleń zahaczyła o coś i poleciałam do przodu jak długa.

W tym samym momencie chłopak klasnął, a pomieszczenie zalało miękkie światło.

Upadłam płasko na chyba jedno z największych łóżek, jakie kiedykolwiek widziałam.

– Niecodzienny widok – skomentował Sam, podchodząc do ramy łóżka. Stanął nade mną, kiedy przewracałam się na plecy. Podparłam się na łokciach, chciałam mieć go na oku.

Bóg wiedział, że to była najbardziej pochrzaniona sytuacja, do jakiej mogłam dopuścić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro