XV. Historia i pochodzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kiedy Orifiel wprowadził mnie do sporego salonu z biblioteczką, czułam się skonsternowana. Nie wiedziałam, co takiego może mi pokazać, co mogłoby mi pomóc zrozumieć to wszystko. Wszystko co mówił, wydawało się zawiłe, ale chyba próba zrozumienia nowego świata zawsze taka jest. Usadowiłam się na jednym z uszatych, granatowych foteli ustawionych przy solidnym, drewnianym stole. To, w jaki sposób chłopak umeblował pomieszczenia, było eleganckie, ale brakowało w nich personalnej nuty, przez co zawsze miałam wrażenie, że nie traktuje tego miejsca jak domu. Orifiel stał przy regale, powoli sunąc palcem po grzbietach książek. Kiedy znalazł wreszcie tą, której pragnął, podszedł do mnie powoli, kartkując opasłe tomiszcze. Bez słowa usiadł w fotelu naprzeciwko i położył tom na blacie. 

- Wiem, że nie przepadasz za lekcjami historii, ale najłatwiej będzie ci zrozumieć, jak działa nasz świat, jeśli zapoznasz się z tym. 

Zmierzyłam wzrokiem wolumin, leżący na stole. 

- To musi mieć z milion stron, chyba żarty sobie stroisz - prychnęłam sfrustrowana. 

- Nie możesz mi po prostu wytłumaczyć tego wszystkiego? - zapytałam z nadzieją. Pochyliłam się nad stołem, wpatrując się w jego oczy nagląco. Celowałam w imitację kota ze Shreka.

Orifiel pokręcił głową i wydał z siebie cichy śmiech. 

- Wiesz, że to na mnie nie zadziała. Mógłbym, ale to zajmie strasznie długo, a ty musisz zaraz wracać, to znaczy, jeśli chcesz spędzić noc u siebie w domu. - Ostatnie słowa praktycznie wymruczał, pochylając się nad blatem. 

Wzięłam głębszy oddech, starając się zignorować uczucie łaskotania w podbrzuszu. 

- Nie musisz czytać całości. - Pomiędzy kartki powolnym ruchem włożył granatową zakładkę. -  Zajmij się tymi dwoma rozdziałami przed naszym następnym spotkaniem.

- Czy ty zadajesz mi zadanie domowe? - jęknęłam na pokaz. Nie podobała mi się wizja wertowania tej księgi, ale potrzebowałam informacji z pewnego źródła. 

- Jak będziesz narzekać, dorzucę jeszcze tom o specjalnych zdolnościach wśród aniołów - zażartował, figlarny błysk pojawił się w jego oku. 

Przejrzałam pokrótce rozdział, który zaznaczył. Z tytułu i nagłówków wynikało, że traktuje o tym, w jaki sposób powstała hierarchia wśród aniołów, jak ewoluowała i dlaczego jest ona im potrzebna. Kolejny rozdział mówił z kolei o systemie sprawiedliwości. Czułam się, jakbym dorwała paranormalny podręcznik do wiedzy o społeczeństwie. 

- Powinnam już wracać - powiedziałam, gdy zdałam sobie sprawę, że zadał mi czytania na dobre parę nocy. - Kiedy się znowu zobaczymy?

- Spotkajmy się pojutrze.

- Jak, według ciebie, mam to wszystko do licha przeczytać tak szybko? - pisnęłam. Tego było okropnie dużo, nie miałam na tyle czasu, aby użerać się z Hexą, Jake'iem, chodzić do szkoły i to odbębnić. Doba nie miała tylu godzin, aby to pogodzić. Chłopak uśmiechnął się protekcjonalnie, zanim odpowiedział. 

- Nie pakuj się w kłopoty, to zdążysz - podsumował. Zmrużyłam oczy, wpatrując się w niego. 

- Znowu włazisz mi do głowy? - syknęłam, domyślając się jednak, że gdyby tak było, to nie odpuściłby tematu Jake'a. 

- A masz coś do ukrycia? - bardzo szybko znalazł się przy mnie. Jego twarz od mojej dzieliła nikła przestrzeń, gdy wpatrywał się w moje oczy. 

- Mówiłam ci już, dziewczyna musi mieć swoje sekrety - przypomniałam. Głos mi zadrżał. 

- To niech ta dziewczyna pamięta, że zawsze może mi je powierzyć, jeśli tylko zechce. Chętnie pomogę - szepnął, jego usta otarły się o moje, sprawiając, że głupie serce przyspieszyło. 

- Co jeśli ta dziewczyna boi się, że gdy poznasz te sekrety, to zrobisz coś głupiego? - Nie zdążyłam ugryźć się w język. Sposób w jaki na mnie patrzył, wyrabiał cuda z moim mózgiem. Z tymi jego oczami nawet nie musiał używać wpływu, żeby mnie ogłupić. Zawsze tak było.

- Nie dowie się, jeśli nie zaryzykuje - wymruczał. 

Całe ciało mrowiło mnie, gdy był tak blisko. Czekałam, praktycznie nie oddychając, aż mnie dotknie, ale chłopak tego nie zrobił. Miałam pierwotną ochotę, aby wygiąć się w jego kierunku, w jakiś sposób go poczuć, ale on się nie ruszał. Po prostu patrzył. Uniosłam dłoń, chcąc dotknąć jego policzka, ale Orifiel wycofał się. 

- Dlaczego się odsuwasz? - zapytałam zbita z pantałyku. Dopiero co obściskiwał się ze mną na klifie, a teraz nie chciał pozwolić mi na dotknięcie swojej twarzy?

- Nie kłamałem, gdy składałem obietnicę twojemu ojcu. Połączenie krwi nie sprawia, że czujesz do mnie coś, czego normalnie byś nie czuła, ale tak jak już ci wspominałem, potęguje te emocje. Myślę, że powinniśmy trochę zwolnić, przynajmniej póki ono nie wygaśnie - powiedział cicho.

- To nie połączenie się z tobą całowało, tylko ja. Dałeś mi wybór, nie dotknąłeś mnie, to ja cię pocałowałam - przypomniałam mu. Byłam pewna swoich uczuć i nie żałowałam tych pocałunków, mimo ich przedziwnego zakończenia. 

- Co jeśli, kiedy to wszystko się uspokoi, ty zaczniesz żałować? Nie wybaczę sobie tego - tłumaczył prawie szeptem. Jego oczy znowu przeszły w ten jasny błękit. Wiedziałam, że ciężko przechodzi mu to przez gardło. Westchnęłam.

- Ale Orifielu, tak jak powiedziałeś mojemu tacie, jestem dorosła, wiem czego chcę i mogę podejmować własne decyzje - pretraktowałam z nim dalej. Nie wierzyłam w to, co się działo. Przez tyle czasu o mnie zabiegał, praktycznie umarłam zanim udało nam się zejść, a teraz chciał to tak po prostu odsunąć na bok i to przez coś, co powiedział mu mój ojciec?

 Irytacja, którą obudził wprawiła w ruch Płomień we mnie. Czułam, jak doprasza się, aby wypuścić go na zewnątrz, chociaż na chwilę.

- Aniołku... Oczy ci się jarzą - powiedział, zakładając jeden ze zbłąkanych blond kosmyków za moje ucho. 

- Nie dotykaj mnie. To nie jest fair - warknęłam, odpychając jego dłoń. Chłopak uśmiechnął się jednym kącikiem ust i złapał mnie za rękę. 

- Wiem, ale mamy bardzo dużo czasu, aby się sobą nacieszyć. Dalej będziemy się spotykać, tak jak wcześniej, po prostu... Ograniczymy nieco fizyczny kontakt, dobrze? - mówił do mnie spokojnym, ciepłym tonem. Wiedziałam, że chce dobrze, ale to i tak nieco bolało. 

- Jasne - mruknęłam, biorąc książkę z blatu. Kiedy wstawałam, on również się podniósł. Machnęłam ręką w jego kierunku, sygnalizując, aby usiadł.

- Potrzebuje to wszystko przemyśleć. Odprowadzę się sama

Widziałam, że walczy ze sobą, więc uśmiechnęłam się lekko w jego kierunku. Nie chciałam, żeby czuł się źle, bo rozumiałam jego intencje, ale serio potrzebowałam pięciu minut na ogarnięcie tego, co się wydarzyło. 


***


Na lekcji matematyki Sam dźgnął mnie w ramię długopisem. Powinnam się już przyzwyczaić, że ma nawyki ruchowe siedmiolatka, gdy chce zwrócić na siebie moją uwagę, ale dalej za każdym razem brał mnie z zaskoczenia. Spojrzałam na niego spod byka, czekając. Czegoś chciał.

- Zrelaksowałaś się wczoraj? - zapytał. W jego oczach gościł tajemniczy blask. 

Na wspomnienie poprzedniego popołudnia, serce nieco mi przyspieszyło. To, co zrobiliśmy z Orifielem i do czego mogło dojść, gdyby nam nie przerwano, sprawiało, że robiło mi się ciepło. Ten facet topił mój mózg, to było przerażające.

- Tak - odpowiedziałam krótko. Zbyt szybko. Jego oczy błysnęły groźnie intensywniejszą zielenią, wiedziałam, że chłopak musiał odebrać moje emocje. Nie chciałam się nad nim pastwić, więc zmieniłam temat, starając się odciągnąć od niego również siebie.

- Dostałam ogromne tomiszcze o waszym ustroju. Czemu do diabła to musi być takie skomplikowane? - zażartowałam, ale chłopak nie zareagował. Zamiast tego przysunął się nieco bliżej mnie w ławce, tak, że nasze uda się stykały. Jego skóra była tak ciepła, że prawie parzyła, nawet przez gruby jeans. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale podniósł powoli dłoń i dotknął mojego policzka. 

- Wydaje mi się, że ta książka nie była najbardziej interesującym punktem wczorajszego dnia. Mylę się? - zaszeptał miękkim głosem, pod którym czułam, że czai się zagrożenie. Momentalnie ogarnął mnie gniew. 

- Nawet jeśli, to nie twoja sprawa - wycedziłam. Chłopak zaśmiał się cicho, delikatnie ciągnąc za kosmyk moich włosów. 

- Tak sobie wmawiaj. Myślałaś o mnie, kiedy byłaś z nim? - zapytał bezlitośnie, w jego oczach złoto poruszało się żywo, walcząc z tą głęboką zielenią. Czułam moc, krążącą pod jego skórą i obleciał mnie strach, bo mimo jego spokojnej fasady wiedziałam, że był zły. 

Nauczycielka wybawiła mnie z opresji. Obydwoje byliśmy na tyle pogrążeni w tej cichej rozmowie, że nie zauważyliśmy, jak się zbliżyła. Upuściła na nasz stolik opasły podręcznik, który huknął na tyle głośno, że aż podskoczyłam. 

- To jest lekcja matematyki, a nie szkolenie z debatowania. Jak chcecie randkować, to róbcie to po moich zajęciach - warknęła, mierząc nas wzrokiem. Momentalnie krew odpłynęła z mojej twarzy. 

- Przepraszam pani Simmons - wydukałam przerażona. Tej nauczycielce nie chciałam podpaść, miała opinię mściwej i ponoć to do niej należał największy odsetek uwalonych uczniów. 

Sam zaśmiał się cicho, w milczeniu spiorunowałam go spojrzeniem. 

- Co cię tak bawi, młody człowieku? - zapytała ostrym tonem. Sam wzruszył arogancko ramionami, patrząc jej wyzywająco prosto w oczy. Miałam na serio ochotę go uderzyć w tą ładną buźkę.

Ku mojemu zdziwieniu, nauczycielka pozostała całkowicie niewzruszona. Mówiąc kolejne słowa, nawet nie podniosła głosu.

- Po ósmej lekcji obydwoje macie tu być. Godzina kozy.

Chciałam coś powiedzieć, ale podniosła dłoń, przeczuwając to.

- Bez dyskusji - ucięła.

Kiedy wróciła do prowadzenia zajęć, miałam ochotę strzelić sobie w łeb. Miałam stanowczo za dużo do zrobienia, aby siedzieć za karę w szkole. Najwyraźniej tylko mi to przeszkadzało, Sam siedział obok z durnym uśmieszkiem, widocznie dumny z siebie. Dalej czułam jego ciepło. Chłopak ani na moment się ode mnie nie odsunął. 

*

Na zajęciach raz za razem próbowałam dobić się do Hexy. Pisałam, dzwoniłam. Kiedy wreszcie dostałam powiadomienie, moje serce omal nie wyskoczyło z piersi. 

"Potrzebuje przestrzeni" - te dwa słowa, mimo ich wydźwięku, sprawiły, że nieco się uspokoiłam. Były lepsze niż radiowa cisza. Miałam ochotę lecieć do niej od razu po zajęciach, chociaż wiedziałam, że w ten sposób pogwałcę jej prośbę. 

To było ciężkie. 

Dodatkowo trudności przysporzyła mi godzinna koza. Okazało się, że tylko ja i Sam musieliśmy gnić w tej sali. 

- Witaj partnerko w zbrodni! - zawołał, obserwując, jak wchodzę do pomieszczenia. Wywróciłam oczami, mając ochotę posłać w jego stronę pocisk z Płomienia. Starałam się go skrzętnie unikać przez cały dzień. Chłopak uśmiechał się drapieżnie, gdy siadałam obok niego. 

- Czemu się tak szczerzysz? - zapytałam na przekór sobie. 

- A czemu nie? Spędzimy razem trochę czasu... - Jego wypowiedź została urwana przez wejście nauczycielki. 

Siwa, korpulentna kobieta stanęła przed nami. Jej ramiona opatulał liliowy, gruby sweter, który wyglądał na nieprzyjemnie szorstki. Zapach kawy i papierosów wdarł się do moich nozdrzy. Odruchowo się skrzywiłam, czując tą kwaśną mieszankę. Postawiła na naszej ławce cienki podręcznik.

- Zróbcie zadania z dwóch pierwszych rozdziałów. Wszystkie. 

- Ale nie zdążymy, mamy tylko godzinę - wyjąkałam, próbując przemówić jej do rozsądku. Znałam ten tom aż za dobrze, zadania były skomplikowane i potrzebowalibyśmy o wiele więcej czasu. Kobieta uśmiechnęła się wrednie, całkowicie tego świadoma.

- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zaczęliście odstawiać końskie zaloty w środku lekcji - skontrowała mnie. 

Sam podniósł się ze swojego miejsca, zanim zdążyłam zareagować. Poczułam przeskok energii w powietrzu i od razu wiedziałam, co robi. Używał wpływu. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczyma, niezdolna do ruchu.

- Wyjdziesz i zapomnisz o nas. Ufasz swoim uczniom, wiesz, że zrobią to, co kazałaś, to wystarczająca kara. Pójdziesz do domu i zrobisz sobie dobry obiad - powiedział głębokim, melodyjnym głosem, wpatrując się w ciemne oczy nauczycielki, które nagle, jakby zaszły mgłą. Jej cała postawa się zmieniła. Barki opadły nieco ku dołowi, wydawała się mniejsza, gdy się tak garbiła. 

Sam uśmiechnął się, kiedy kobieta opuszczała salę powolnym krokiem. Patrzyłam na niego, czując, jak lód skuwa mi serce. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Ty dalej niczego się nie nauczyłeś, prawda? - wyszeptałam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku, tak bardzo byłam w szoku. Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem. 

- Gadasz, jak mój brat - skwitował i uśmiechnął się z politowaniem, unosząc brwi. Walczyłam z rosnącą we mnie agresją i... Bólem. Miałam nadzieje, że po tym wszystkim, co stało się między nami, zrozumiał, że nie można tak po prostu bawić się czyjąś wolną wolą. Wyglądało na to, że byłam w błędzie.

- Chyba wolę być jak on, niż jak ty - przyznałam cicho. 

Czułam się, jakby cała nadzieja ze mnie uleciała. Może i się rozstaliśmy, ale kochałam go. Wierzyłam w niego. Chciałam wierzyć, że to, co zrobił mi, było odosobnionym przypadkiem. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego wszystkiego na chłodno. Wstałam z miejsca i ruszyłam w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Gdy chwyciłam za klamkę i pociągnęłam, jego dłoń wylądowała na drewnie i docisnęła je. Drzwi trzasnęły głośno. Dreszcz spłynął po moich plecach, kiedy obracałam się w jego kierunku. Staliśmy twarzą w twarz. 

Chłopak oparł obie dłonie po moich bokach, nawiązując kontakt wzrokowy. Złoto w jego oczach ściemniało, przechodząc w bursztyn. Przeszył mnie przeraźliwy strach, momentalnie przypomniały mi się oczy Ezaiacha.

- Mówisz tak tylko przez połączenie - powiedział cicho. Pochylił się, nie odrywając ode mnie spojrzenia. Jego oddech owiewał mi skroń. 

- Nie, Sam. Nie masz prawa wpływać na wolną wole ludzi. To jest złe. Tu nie chodzi o Orifiela, ani o mnie. To jest po prostu złe - wyszeptałam, ale mój głos i tak się załamał. Byłam tak cholernie zawiedziona, a to w połączeniu z przerażeniem było wybuchową mieszanką. 

- Nie zrobiłem jej krzywdy. To nie była jakaś ważna decyzja w jej życiu, ułatwiłem nam kozę - skontrował mnie zirytowany. 

- Nie chodzi o to, czy to ważne, czy nie. Tworzysz pole do nadużyć, myśląc w ten sposób. Wpływ jest zły, wiesz o tym! - podniosłam głos. 

- Wpływ jest zły? To co powiesz o tym cholernym połączeniu, które sprawia, że tak szalejesz za moim bratem, co? Że go pragniesz? Do czego doszło między wami, może chcesz mi opowiedzieć o tym? - Zwinnie zmienił temat, a ja zdałam sobie sprawę, że on ukartował tą całą sytuacje. Wszystko szło zgodnie z jego planem. Chciał, żebyśmy trafili do kozy, tak samo jak od początku miał zamiar mnie przesłuchiwać. Jęknęłam głośno, walcząc z ochotą przywalenia mu. 

- Połączenie sprawia, że czujesz coś mocniej, nie tworzy nowych emocji, doskonale o tym wiesz. A to, co robię i z kim robię, powtarzam, nie jest twoją sprawą, nie jestem twoja! - krzyknęłam. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. 

- Nie moja sprawa? Zabawne, że tak uważasz... - Oderwał jedną z dłoni od ściany i dotknął mojej szyi. Momentalnie zadrżałam w odpowiedzi na ten dotyk. - Najwyraźniej to moja sprawa, skoro dalej tak na mnie reagujesz, mimo tego, co łączy cię z Orifielem. Jak bardzo musisz mnie pragnąć, skoro nawet mimo tego cholernego połączenia, nie potrafisz mnie zignorować? 

Jego słowa bolały, kontrastowały z tym, jak delikatnie mnie dotykał. Zacisnęłam powieki z całej siły, próbując zachować nad sobą kontrolę. 

- Wypuść mnie, albo będę musiała cię zneutralizować - powiedziałam cicho. Nie chciałam tego robić, ale on nie zachowywał się normalnie. Moja intuicja krzyczała, że coś tu nie gra.

- Nie zrobisz tego - wyszeptał, jego usta musnęły płatek mojego ucha. Rozkołatane już serce rzuciło się w szaleńczy bieg.

- To nie jesteś ty, Sam. Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale to nie jesteś ty. Proszę cię ostatni raz, wypuść mnie. 

Chłopak roześmiał się. Otworzyłam oczy, akurat w porę, aby zobaczyć jak dziwaczny, bursztynowy blask w jego oczach przygasa. Odsunął się, ale dalej nie spuszczał ze mnie wzroku. 

- To jestem ja i to właśnie w takim mnie się zakochałaś - powiedział, kiedy otwierałam drzwi. Nie dałam po sobie poznać, jak ogromny cios wymierzył w moje serce. Już miałam opuścić pokój, gdy powiedział coś, co zamroziło mnie w miejscu.

- Nie chcesz dowiedzieć się, co udało mi się wyciągnąć z Jake'a? - zapytał tajemniczo. Jego głos, słowa, wabiły mnie. Zamknęłam drzwi, a gdy odwracałam się na powrót w stronę chłopaka, modliłam się, aby to nie był błąd. 

Wpatrywał się we mnie z krzywym uśmieszkiem. Ciemnobrązowe kosmyki opadały na jego czoło, delikatnie muskając mocny łuk brwi. 

- Słucham - powiedziałam chłodno i założyłam ręce na klatce piersiowej, opierając się o drzwi. Sam zbliżył się o krok, oparł jedną z dłoni po mojej prawej stronie. 

"Próbuje cię zastraszyć" - odezwał się głos w mojej głowie. Zgadzałam się z nim. Sam używał mowy ciała, jako broni. Musiałam o tym pamiętać. 

- Jake faktycznie kłamie. Nie wiem, czy to znaczy, że pracował z Ezaiachem, bo nie chce nawet myśleć o tym, że mógłby być takim idiotą, ale było ewidentnie widać, że coś przede mną ukrywa. Gdy tylko skończył ze mną rozmawiać, zwiał, powiedział, że musi wracać do Hexy... - powiedział i uniósł jedną brew do góry.

- Co w związku z tym? - zapytałam sztywno. Ciepło jego ciała docierało do mnie przez nikłą odległość, która nas dzieliła. Starałam się to ignorować. Chłopak uśmiechnął się szelmowsko, zanim kontynuował, trzymając mnie w napięciu.

- Oczywiście poszedłem za nim. Spotkał się z jakimś demonem i pełen emocji tłumaczył mu, że muszą być ostrożniejsi - wyszeptał. Jego głos był chrapliwy. Spojrzałam w oczy chłopaka, które jarzyły się intensywną zielenią, przecinaną jedynie przez żywo płynące wokół źrenic złoto. Widząc ich na powrót normalny kolor, uspokoiłam się trochę.  

- Przykro mi - powiedziałam, domyślając się, że cierpi. Nie do końca rozumiałam relację Jake'a i Sama, ale można było zauważyć, że tak jakby się przyjaźnili. Jego twarz momentalnie zastygła  w nieokreślonym grymasie, który jednak szybko zastąpił jego typowy, drapieżny uśmiech.

"Kolejna maska" - odparł głos.

- Nie przejmuj się. Muszę się jeszcze upewnić, co dokładnie robi, ale wygląda na to, że masz rację. Jeśli tak jest, będziemy musieli zamieszać w to Orifiela.

- Dlaczego?

- Bo tylko on może ze stuprocentową pewnością określić, czy Jake faktycznie jest winny. 


*


W domu otworzyłam to przeklęte tomiszcze, mimo wszystkich myśli, które szalały w mojej głowie. Tak bardzo potrzebowałam porozmawiać o tym wszystkim z Hexą. Ona wiedziałaby, co należy zrobić z Samem, z Orifielem, ze mną. Była o wiele mądrzejsza ode mnie. To, co zaszło między mną i Samem dzisiaj, rozstroiło mnie nie na żarty. Jego nagła zaborczość i zazdrość wybiły mnie z rytmu, tak samo jak moje reakcje na niego. Jeszcze ten przerażający bursztyn, który wziął się nie wiadomo skąd. 

"Czy wpadam w paranoję? Widzę wszędzie Ezaiacha?" - zastanowiłam się. Obiecywałam sobie, że nie będę wątpić w moją intuicje, ale to było całkiem możliwe. Na pewno miałam coś w rodzaju stresu pourazowego, a to tłumaczyłoby chwilowe, prowokowane stresem halucynacje. 

Wiedziałam, że nie zdziałam wiele gdybaniem, więc skupiłam się na tym, co miałam do zrobienia. Odetchnęłam głęboko, wpatrując się w kartki zapisane dziwnym językiem.

- Co on mi do cholery dał... - mruknęłam pod nosem, kartkując rozdział. 

To wyglądało jak jakieś mało skomplikowane hieroglify. Wpatrywałam się w nie intensywnie, zastanawiając się, czy anioł chciał zrobić mi jakiś chory dowcip, gdy nagle wszystko nabrało sensu. Nie wiedziałam w jaki sposób, ale każdy znak w sekundę zdobył znaczenie. Sapnęłam zszokowana i dotknęłam delikatnego papieru.  Zaczęłam czytać. 


W Królestwie bardzo ważnym elementem, zapobiegającym wewnętrznym konfliktom jest Hierarchia. Jest ona systemem, określającym rozkład władzy poszczególnych jej członków. To, jak dużo władzy mają określeni członkowie Hierarchii, jest zależne od poziomu ich mocy, rodzaju specjalnych umiejętności oraz poparcia. 

Szczyt Hierarchii stanowi Siódemka - składa się z najsilniejszych, najbardziej uzdolnionych i najstarszych aniołów. Należą do niej: Michał, Raphael, Elijah, Gabriel, Uriel, Sariel oraz Remiel. To Siódemka podejmuje najważniejsze decyzje, kiedy niższe szczeble Hierarchii nie są w stanie. Decyzje Siódemki są niekwestionowalne. 

Drugim piętrem Hierarchii są dowódcy Legionów. W Królestwie istnieje siedem Legionów, każdy z nich odpowiedzialny jest za utrzymywanie bezpieczeństwa w jego ramach oraz w świecie ludzi. Każdy Legion ma przydzielone określone zadania. Dowódcy Legionów odpowiadają bezpośrednio przed Siódemką i w przypadku popełnienia błędu albo dopuszczenia się zdrady, to właśnie Siódemka decyduje o odpowiedniej dla dowódców karze. Dowódcami Legionów są: Raguel, Orifiel, Eliasz, Darius, Piotr, Deriel oraz Martrel. 



Zatrzymałam się na moment przy tym fragmencie, odruchowo gładząc imię mojego anioła palcem. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z jego funkcji, ale to wyjaśniało jego niecodzienne zachowanie. Ten chłód, który znikał dopiero, gdy byliśmy sami. Ostrożność. To, jak zamknięty w sobie był. Mimowolnie zastanowiłam się, co byłoby gdyby Siódemka zapragnęła mojej śmierci, tak samo jak Ezaiach. Co zrobiłby Orifiel?

"Dla Ciebie zniszczyłbym cały świat" - przypomniały mi się jego słowa. Były piękne, ale czy prawdziwe?

Jak na zawołanie, w mojej głowie pojawił się obraz, do którego nie lubiłam wracać. Orifiel, trzymający Ezaiacha za szyję, gdy mój ojciec krzyczał, aby się powstrzymał. To, jak Daniel próbował do niego panicznie dotrzeć, tłumacząc, że wywoła wojnę domową.

Orifiel stanąłby w mojej obronie, a to oznaczałoby jego koniec. Czy właśnie to miał na myśli Merks, mówiąc mi, że będę jego końcem?

Coś w moim sercu zamarzło i chociaż próbowałam to od siebie odepchnąć, zignorować, czułam, jak przenika mnie całą. 

Z uporem maniaka skupiłam się na powrót na tekście. 



Każdy z dowódców Legionów ma swojego zastępcę, którego rolą jest przypominanie mu o tym, co jest ważne. Zastępca ma prawo kwestionować decyzję dowódcy, stanowi jego prawą rękę i wspomaga osąd. W przypadku, gdy dowódca z jakiegoś powodu nie jest zdolny do podjęcia najkorzystniejszej dla Królestwa decyzji, to właśnie zastępca go wyręcza. Zastępca odpowiada przed dowódcą Legionu, a w przypadku jego niedomogi - przed Siódemką. 

Członkowie Legionu są odłamem wykonawczym, któremu powierzone zostają zadania, mające na celu realizację decyzji, podjętych przez dowódcę. Ich decyzję i działania są weryfikowane przez dowódców Legionów. Ich obowiązkiem jest całkowite przestrzeganie woli dowódcy. Nie mają prawa do kwestionowania jego decyzji. 



Ilość informacji w wielkiej księdze mnie dobijała. System, który utworzyły anioły, wydawał się być nie do końca sprawiedliwy, był wręcz okrutny, ale rozumiałam dlaczego jego konstrukcja wyglądała tak, a nie inaczej. Ten rodzaj dyscypliny nie pozwalał na nadużycia. Delikatnie rozmasowałam skronie palcami, czując nadchodzący ból głowy. Ten dzień był zbyt pełny wrażeń. Już miałam zamknąć księgę, ale wśród wymienionych imion zastępców, jedno przykuło moją uwagę.

Ezaiach.

Zimno rozeszło się po całym moim ciele, a zaraz za nim pojawił się ogień. Moje ramiona zaczęły drżeć, gdy do głowy napłynęły obrazy niedawnej udręki. To, jak bez żadnego zawahania pastwił się nade mną. Ciemność, która pojawiła się przed moimi oczyma, gdy jego dłoń przebiła moją klatkę piersiową. Wstałam machinalnie, oddychając głęboko. Czułam się, jakby całe powietrze uleciało z pokoju. Na dłoniach pojawiły się zielone iskry.

- Nie - powiedziałam ochrypłym głosem, cofając się, oddalając od biurka. Uderzyłam plecami w ścianę. Wszystko wyglądało na zbyt łatwopalne, a ja czułam, jak z każdą sekundą tracę kontrolę. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro