VII. Pamiętnik

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Nadszedł kolejny poniedziałek. Ostatnie dni zlewały się w jeden. Nie opuszczałam domu, nie kontaktowałam się z Hexą, Orifielem, Samem. Próbowałam dojść do siebie, a kiedy nastąpił początek nowego tygodnia uznałam te misję za w miarę udaną. Koszmary powoli męczyły mnie co raz rzadziej i były mniej wyraźne.

Prosto przed wyjściem do szkoły nieco zwątpiłam w to, czy aby na pewno sobie poradzę. Stojąc przed lustrem w moim pokoju zmierzyłam swoje odbicie wzrokiem. Przy pomocy starannego makijażu i dobrze dobranej apaszki dałam radę ukryć dalej rysującą się na mojej szyi bliznę po ugryzieniu demona. Teraz wyglądała na o wiele starszą niż była, powoli blakła i stapiała się z tonem mojej skóry, ale dalej nie chciałam aby ktoś ją zobaczył. Sama nie chciałam jej widzieć. Kiedy patrzyłam tak na siebie, czułam się, jakbym patrzyła na kogoś obcego. Moje włosy dalej były jasne i lśniące, a oczy niebieskie, chociaż czułam się jakby ktoś podkręcił ustawienia kontrastu. Błękit moich tęczówek był intensywniejszy, czerwień wargowa żywsza. Wyglądałam zadziwiająco zdrowo i czułam się z tym okropnie dziwnie. Było prawie tak, jakby Ezaiach był tylko potworem pod łóżka, żyjącym w moich koszmarach. Jakby nigdy się nie pojawił i nie rozerwał mojego życia na pół. Wzięłam głębszy oddech i ruszyłam w stronę drzwi, ale po drodze jasnoróżowy kształt przykuł mój wzrok. Zatrzymałam się przy biurku, wpatrując się tępo w zeszyt, który na nim leżał. Błąd systemu, który pojawił się w mojej głowie był na tyle potężny, że z mojego gardła wyrwał się zszokowany śmiech. Podeszłam powoli w stronę pamiętnika, czując się, jakby miał mnie poparzyć, gdy go dotknę. Obok zeszytu leżała pojedyncza niebieska róża wraz z małym kawałkiem białej papeterii. Ostrożnie podniosłam papier.

"Nigdy nie powinienem zabierać czegoś, co do mnie nie należy. Mam nadzieje, że to pomoże wrócić Ci do Twojego starego życia i odda Ci choć trochę beztroski. -O." - Gdy czytałam te krótką notatkę oczy mi się zaszkliły przez natłok emocji. Dalej byłam na niego zła, nie miał prawa zabierać mojego pamiętnika, ale to co zmotywowało Orifiela do oddania mi go rozczulało mnie. Róża, którą pozostawił na biurku była piękna. Jej płatki barwił głęboki, ciemny błękit, przywodzący na myśl niebo prosto przed zapadnięciem całkowitego zmroku. Przy końcach płatków kolor powoli przechodził w czerń. Moje serce nieco rozmarzło, gdy podniosłam ją ku twarzy. Pachniała lasem i morzem, tak samo jak chłopak.

Dopiero gdy zobaczyłam kroplę uderzającą o jasny papier zdałam sobie sprawę, że faktycznie się popłakałam. Szybkim ruchem otarłam kolejną z łez. Nie miałam czasu na płacz, musiałam się pospieszyć, jeśli chciałam zdążyć na lekcję historii z Morissem. Pozwoliłam sobie na ostatnie tęskne spojrzenie w stronę pamiętnika i wyszłam z pokoju z postanowieniem, że po zajęciach przeczytam go od deski do deski.


**

Koniec końców wbiegłam spóźniona na lekcje. Moje miejsce było jedynym wolnym. Sam siedział już przy ławce. Spojrzałam na niego zdziwiona, zastanawiając się czemu tak właściwie dalej tu przychodził. Czy upadły anioł nie miał nic ciekawszego do roboty niż uczęszczanie do szkoły?

"Albo po prostu jest tu ze względu na Ciebie" - podpowiedział śpiewnie głos w mojej głowie. Wywróciłam oczami, siadając na krześle, nie mogłam się powstrzymać. Część mnie wierzyła, albo chciała wierzyć, że Sam faktycznie przyszedł tu po to, aby być gdzieś obok. Druga część miała ochotę sprzedać mu kulę anielskiego ognia za to, że przez cały czas mnie okłamywał i używał na mnie tyle razy wpływu. Nie miałam wiele czasu, aby zastanowić się, której z tych połówek mnie ufam bardziej. Poczułam jak w ramię dźga mnie długopis i doznałam potwornego deja-vu. Obróciłam się w kierunku Sama, zaciskając usta. Chłopak uśmiechał się łobuzersko i patrzył raz po raz na mnie i na ławkę. Nie odzywał się, tylko patrzył, jakbym sama miała się domyślić o co mu chodzi. Był irytujący.

-O co Ci chodzi? - burknęłam. Chłopak momentalnie nachylił się w moim kierunku.

-Po pierwsze, zadbaj o modulację głosu, bo Moris wlepi Ci naganę. Po drugie, skoro już postanowiłaś zachować pozory normalności i wrócić do świata żywych dobrze by było, jakbyś wypakowała podręcznik, albo chociaż zeszyt - wyszeptał wyraźnie rozbawiony. Miałam ochotę go walnąć, ale powstrzymałam się. Za to faktycznie dostałabym naganę. Westchnęłam cicho i wypakowałam wszystko, co mogło przydać mi się podczas lekcji historii. Moris opowiadał coś o wojnie secesyjnej, ale nie potrafiłam się skupić. Cały czas rozpraszał mnie zapach cynamonu i dłoń Sama skrzętnie szkicująca coś w zeszycie, którą widziałam kącikiem oka.

-Obleje historie, bez jaj - jęknęłam pod nosem, gdy tablica w co raz szybszym tempie zapełniała się datami. Nie nadążałam z zapisywaniem, ta krótka przerwa od szkoły skutecznie odzwyczaiła mnie od tempa naszego historyka.

-Jestem całkiem dobry z historii, zawsze mogę Cię podszkolić - mruknął Sam, zwracając na siebie moją uwagę. Wpatrywał się we mnie intensywnie swoimi żywo zielonymi oczami. Jego twarz wykrzywiał figlarny półuśmiech, od którego skóra na moich policzkach poróżowiała.

-Kiblowanie nie jest takie złe - bąknęłam na odczepnego i spuściłam wzrok na swój zeszyt. Był ostatnią osobą, którą prosiłabym o pomoc, a jego nastawienie tylko to pogorszyło. Co prawda musiał być świetny z historii, patrząc na to, że chodził po świecie już niewyobrażalnie długi czas. Resztę lekcji starałam się ignorować chłopaka, który raz po raz zaczepnie się wygłupiał, Bóg wiedział, że miałam już stanowczo zbyt dużo problemów. Kiedy dzwonek zadzwonił zerwałam się z miejsca szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej.

*

Lekcje mijały w zatrważająco powolnym tempie, a ja przez cały dzień nie widziałam Hexy. Zastanawiałam się czy była chora, czy po prostu te całe nadnaturalne przepychanki, których przeze mnie uświadczyła wreszcie się na niej odbiły. Modliłam się w duchu, aby prawdziwą okazała się pierwsza wersja. Wystukałam smsa, pytając jak się czuję i dlaczego nie przyszła, ale pozostał bez odpowiedzi. Kiedy nadszedł czas długiej przerwy, czułam się zagubiona. Powoli przemierzałam kafeterię, starając się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z zebranymi w niej ludźmi. To było komicznie tragiczne, wcześniej miałam tylu przyjaciół i byłam tak samo żywa jak oni, a teraz, gdybym mogła, schowałabym się przed wszystkimi rówieśnikami. Kiedy wyłoniłam się zza zakrętu i spojrzałam przed siebie zobaczyłam, że przy stoliku, który zwyczajowo należał do mnie i do Hexy siedzą dwie osoby. Gdy zdałam sobie sprawę z tego kim były, omal nie zakrztusiłam się śliną. Nie zdążyłam odwrócić się na pięcie, bo Sam szybko podniósł się z miejsca i zamachał w moją stronę, wołając mnie po imieniu. Zwrócił tym uwagę blondyna, z którym dzielił stolik podczas posiłku. Benji, siedzący dotąd tyłem do mnie, odwrócił się i uśmiechnął się pogodnie w moim kierunku. Powoli, zrezygnowanym krokiem zbliżyłam się do nich, zastanawiając się jaki chory żart zgotował mi los. Kiedy usiadłam chłopcy zajęli się swoim posiłkiem, jak gdyby nigdy nic. Sam raz po raz zaczepiał chłopaka, a on nie pozostawał mu dłużny.

-Dobra, o co chodzi? - Zapytałam wprost, kiedy te szarady przeciągały się już parę minut. Obydwoje podnieśli wzrok i spojrzeli w moją stronę. Sam uśmiechał się zagadkowo, a Benji nosił "niewinną" minę, którą znałam z przeszłości. Totalnie coś się działo. 

-Co masz na myśli? - Zapytał Sam, skubiąc palcem donuta, odrywając kawałek pokrytego czekoladą ciasta. Patrzył mi w oczy, gdy wkładał go do ust. Na chwilę przymknął oczy, widocznie rozkoszując się jego smakiem. Boże. On naprawdę kochał czekoladę. 

-Nienawidzicie się, więc czemu siedzicie razem? - Nie odpuszczałam. Sam wzruszył ramionami, a Benji wpatrywał się jasnoniebieskimi oczyma w posiłek na swojej tacy, jakby od tego miało zależeć jego życie. 

-Długo Cię nie było. Ja i blondas postanowiliśmy się zakumplować - stwierdził Sam i objął ramieniem chłopaka. Blondyn wyraźnie zesztywniał, ale na jego twarzy pojawił się upozorowany uśmiech. Nawet ja nie byłam na tyle głupia, aby się na to nabrać. 

-Taa jasne.. - mruknęłam, podnosząc swoją tace. -Bawcie się dalej i dajcie mi znać, jak przestaniecie zgrywać idiotów - powiedziałam, wstając. Zdążyłam zrobić parę kroków, podczas których żegnał mnie głośny śmiech Sama, zanim poczułam dłoń na ramieniu. 

-Rose, poczekaj - powiedział blondyn ściszonym głosem. Spojrzałam na niego mimowolnie. W jego błękitnych oczach czaiło się zmartwienie. 

-Benji, nie mam na to siły, serio.

-Sam powiedział mi, że stało się coś złego. Jak nie było Cię tak długo zacząłem się martwić, więc zacząłem za nim łazić. Na początku nie chciał się wygadać i mówił, że jesteś na wycieczce z ojcem, ale wiesz.. - uśmiechnął się łobuzersko i lekki błysk pojawił się w jego oku.

-... potrafię być wybitnie irytujący - dokończył zwycięsko. Na przekór sobie roześmiałam się. 

-Czyli nie kumplujesz się z Samem? - zapytałam dla pewności.

-Boże, nie. Znoszę go - odparł radośnie. -Usiądź z nami, a przysięgam, że pomogę Ci go podręczyć - wymruczał obiecująco. Skinęłam głową niepewnie mimo rozbawienia, jakie we mnie budził i ruszyłam z nim na powrót do stolika. Sam dręczył niewinną porcję jedzenia widelcem. Wybitnie nie chciał tego jeść. "Rozpieszczony" - pomyślałam, zastanawiając się jak można tak nie doceniać spaghetti. To było jedno z niewielu znośnych i faktycznie smacznych dań, które pojawiały się na tej stołówce. Benji usiadł obok mnie, przesuwając swoją tacę głośno. 

-Chcesz muffina? - zapytał niewinnie. 

-Nie, dzięki - wymamrotałam. Nie miałam wcale apetytu od jakiegoś czasu, zastanawiałam się ile pół-anioł może wytrzymać bez jedzenia. 

-Szkoda, dzisiaj poniedziałek - powiedział sugestywnie, a ja uniosłam jedną z brwi. Wiedziałam, że powinnam wiedzieć, o co mu chodzi, ale za chiny nie mogłam dokopać się do tej informacji w głowie. Spojrzałam na niego przepraszająco. Chłopak zachichotał. 

-W poniedziałki można dostać twoje ulubione jagodowe wypieki - powiedział, wyciągając z papierowej torebki jednego muffina. Oderwał kawałek i podsunął mi pod usta.

-Dalej, spróbuj. - Wymruczał, a w jego oczach widziałam wyzwanie. A więc to miał na myśli, mówiąc, że pomoże mi dręczyć Sama. Wiedziałam, że to dziecinne, ale poczułam dreszcz ekscytacji na myśl o tym, że mogłabym wywołać w nim zazdrość po tym wszystkim. W sumie mu się należało. Uśmiechnęłam się do blondyna i wzięłam kawałek z jego palców, ujmując go zębami. Było warto, wypiek rozpływał się w ustach i smakował jeszcze lepiej, niż pamiętałam. Kiedy Benji oddał mi całą jedną muffinkę obróciłam się w stronę Sama. Uważnie przyglądał się nam cały czas w milczeniu, co nie było jego typowym zachowaniem. Złoto delikatnie poruszało się w jego oczach, a gra mięśni przedramion, które trzymał na stole, mówiła mi, że cel został osiągnięty. Był zazdrosny. Omal nie pisnęłam z radości. Reszta posiłku minęła nam w spokoju. Benji przekomarzał się ze mną raz po raz. Byłam mu wdzięczna, te momenty normalności pozwoliły mi na chwilę zapomnieć o ostatnich tygodniach. Wszystko było cudownie normalne, aż do momentu, gdy telefon Sama rozdzwonił się dźwiękiem Highway to Hell. Omal się nie oplułam sokiem, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo chłopak odebrał. 

-Hej Jake, co jest? - Zapytał. Jego ton zawsze diametralnie się zmieniał, gdy rozmawiał z chłopakiem. Stawał się twardszy i bardziej władczy. Czy taki właśnie był Sam, kiedy nie był przy mnie? Na dźwięk imienia demona zesztywniałam, a on to chyba zauważył, bo jego zielone oczy na moment się na mnie skupiły. Słuchał spokojnie, gdy chłopak mówił coś rozgorączkowanym tonem. Skupiłam swoje zmysły, żeby wyłapać jak najwięcej.

-..zostanę dzisiaj z nią, czy Deriel może zająć się wszystkim w klubie? - Wyłapałam pytanie. "Z nią?" - powtórzyłam w myślach. Czy chodziło o Hexę? Poczułam jak moje mięśnie nieprzyjemnie się napinają na myśl o blondwłosym demonie, siedzącym sam na sam z moją przyjaciółką. Dlaczego ona tak właściwie nie była w szkole? Czy to przez niego nie odpisywała i nie odbierała moich telefonów?

-Nie ma problemu - rzucił Sam i rozłączył się bez pożegnania. Jego wyraz twarzy zdradzał, że nad czymś się zastanawia, kiedy wpatrywał się we mnie chłodno. Czułam, że nadciągają kłopoty, na szczęście koniec przerwy na lunch wybawił mnie z opresji.


*

Po zajęciach pognałam od razu pod dom Hexy. Nie odpisała na ani jednego SMSa, a wysłałam ich chyba dwadzieścia. Próbowałam też do niej wielokrotnie dzwonić, ale bez skutku. Dziewczyna albo wybitnie nie chciała ze mną rozmawiać, albo Jake jej na to nie pozwalał. Dalej nie byłam pewna, czy to właśnie on był jednym z demonów, które mnie przetrzymywały, ale wolałam dmuchać na zimne. Chłodny ucisk, który czułam w klatce piersiowej wzrastał przez cały dzień, a kiedy podchodziłam powoli do drzwi wejściowych, był wręcz duszący. Zapukałam sześć razy, chcąc aby przyjaciółka wiedziała, że to ja. Po chwili drzwi wejściowe się uchyliły i zobaczyłam Jake'a. Długie, jasne włosy, które zazwyczaj miał związane w kitkę tym razem zwisały swobodnie, opadając na jego klatkę piersiową. Jasne oczy wpatrywały się we mnie ostro, spod delikatnie zarysowanych brwi. Jego mina była delikatnie mówiąc nieprzyjazna. 

-Czego chcesz? - warknął. Na ten dźwięk obleciały mnie ciarki, ale nie dałam tego po sobie poznać. Uniosłam podbródek nieco wyżej i spojrzałam mu w oczy.

-Porozmawiać z moją przyjaciółką, więc się odsuń - skontrowałam go. Chłopak wywrócił oczyma i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. 

-Ona nie chce rozmawiać z Tobą - wycedził. Zdębiałam w odpowiedzi na jego słowa. Tego się nie spodziewałam. 

-Czemu? - Zapytałam bezmyślnie. To było bez sensu. Jeszcze parę dni wcześniej mnie odwiedziła, rozmawiałyśmy ze sobą, wszystko było w porządku. Byłam skołowana a w mojej głowie brzęczało tysiąc myśli. 

-Może dlatego, że przez Ciebie ktoś ją opętał. Albo przez to, że ukrywałaś przed nią tyle sekretów przez tyle czasu. Może po prostu ma dość tego wszystkiego i się boi? - Powiedział protekcjonalnie. Miałam ochotę walnąć mu w tę buźkę, ale to co powiedział zabolało. To nie brzmiało jak kłamstwo, a jak realne powody. To było dokładnie to, czego się bałam. Skinęłam głową w zrozumieniu, kapitulując. Nie wiedziałam nawet co miałabym powiedzieć Hexie, jeśli przedarłabym się przez te zaporę z Jake'a, a skoro dziewczyna poprosiła demona, aby był jej osobistym ochroniarzem, to najwyraźniej na serio nie chciała mnie widzieć.

-Dobra decyzja - powiedział cierpko, gdy odwracałam się tyłem, ale nie miałam siły na dalszą konfrontację z nim. Wiedziałam, że zanim zacznę się w to wszystko mieszać muszę się upewnić co do faktów.


_________________________________________

Następny rozdział wpadnie niebawem. Wiem, że była dłuższa przerwa, ale byłam na urlopie w górach i nie bardzo miałam jak pisać i publikować. Dajcie znać co myślicie o rozdziale

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro