XVI. Wybuch

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Uderzyłam plecami w ścianę pokoju, gdy wycofywałam się, próbując unikać łatwopalnych rzeczy. Cała kontrola, jaką miałam nad sobą, uleciała. Moje ręce najpierw tylko się iskrzyły, ale teraz zaczynały jarzyć się zielonym płomieniem.  Wszystko mogło spalić się zbyt łatwo. Drzwi do pokoju stanęły otworem, ale ledwie słyszałam huk drewna, uderzającego o beton. Wszystko zagłuszała krew, płynąca w zawrotnym tempie przez arterie. 

- Uspokój się, wszystko będzie dobrze - mówił, kojącym głosem. W jego szarych oczach ożyła zieleń, która zazwyczaj tylko nieznacznie odznaczała się wokół źrenic. Głos mężczyzny płynął do mnie, jak zza grubej tafli wody. 

Oczami wyobraźni widziałam Ezaiacha i wszystko co mi zrobił. Obrazy rzeczywistości, przeplatały się z koszmarami, w których obiecywał, że Siódemka mnie dorwie. Urywane wdechy nie przynosiły żadnej ulgi. Tata zbliżał się do mnie powoli, ostrożnie, tak jak myśliwy podchodzi do zwierzyny, którą chcę schwytać.

- Nie zbliżaj się! - krzyknęłam przerażona. Wiedziałam, że jeśli mnie dotknie, to nie dam rady się powstrzymać. Wszystko zajmie się ogniem, również on. 

- Nie bój się, to tylko ja - nie przestawał mówić, a to tylko potęgowało buczenie, które rozbrzmiewało w moich uszach. Było nie do zniesienia. 

Przesuwałam plecami po ścianie, próbując dostać się do wyjścia, ale nie byłam wystarczająco szybka. Daniel dopadł mnie w jednej chwili, mocno chwytając za ramiona. Poczułam swąd spalenizny, jego koszula zajęła się ogniem, ale on dalej nie odpuszczał.

- Nie zrobisz mi krzywdy - zapewniał, ale nie słuchałam go, przerażenie przejęło nade mną kontrolę. 

Czułam, jak palący płomień rozprzestrzenia się, schodzi na moje przedramiona. Płonęłam. Odepchnęłam go z całych sił. Wylądował na podłodze i dopiero wtedy mogłam przyjrzeć się zniszczeniom, które spowodowałam. Ciemna koszula była całkowicie zrujnowana, tylko skrawki ostały się na ciele mężczyzny. Jasna skóra nosiła świeże znaki poparzeń, ale on dalej uparcie próbował podnieść się z podłogi. 

- Co tu się dzieje? - Piskliwy głos mojej matki zmusił mnie, abym podniosła wzrok. Stała w przejściu przez moment, jakby zamarzła, po czym podbiegła do ojca i uklękła. 

- Daniel! - krzyknęła i potrząsnęła nim. Tata podniósł dłoń i pogłaskał ją delikatnie po policzku.

- Uciekaj - powiedział stanowczo, delikatnie się uśmiechając, jakby chciał ją pokrzepić. 

Matka zdębiała i spojrzała na mnie. Widziałam szok, który malował się na jej twarzy, kiedy zdała sobie sprawę, na co patrzy. Musiałam wyglądać okropnie, stałam przecież w płomieniach.

- Rose... - wychrypiała, wstając. Cofała się, krok po kroku. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę przerażenia, które widziałam w jej niebieskich oczach. Wybiegła z pokoju, może nawet z domu, nie wiem. Jak w amoku otworzyłam okno i wyskoczyłam, nie bacząc na ewentualne konsekwencje. Moje ciało przecięło powietrze, ledwie poczułam chłód zimy, która hulała już w najlepsze.

Upadek z pierwszego piętra na stopy był łatwiejszy, niż się spodziewałam. Może to fakt, że byłam Nefilem, a może po prostu adrenalina zabiła moje odczuwanie bólu. Nie wiedziałam, co robię, nie mogłam pójść nigdzie, nie ryzykując, że spalę wszystko wokół. Trawnik, na którym stałam, zajmował się ogniem mimo szronu. Chciałam płakać, ale nie potrafiłam.

- Uspokój się. - Usłyszałam te słowa po raz kolejny, ale tym razem wypowiedziane przez inny głos.

Książe wyłonił się zza linii drzew, wpatrując we mnie. W jego oczach nie widziałam gwiazd, były jednolicie czarne. Smukła sylwetka odziana w samą czerń zlewała się miękko z obrazem nocnego otoczenia, sprawiając wrażenie, jakby sam był cieniem.

- Jak mam się uspokoić, skoro w każdym momencie ten psychopata może uciec z głupiego więzienia w pieprzonym Królestwie i po mnie wrócić?! - wykrzyczałam, stawiając parę kroków w jego stronę. 

Książe uniósł jedną brew, mierząc mnie wzrokiem. 

- Czyli... Nie potrafisz zapanować nad swoimi mocami, bo boisz się Ezaiacha? - zapytał cicho. 

- A ty byś się nie bał? On próbował wyrwać mi serce - wykrztusiłam. Samo wspomnienie, mówienie o tym, sprawiało, że nie potrafiłam oddychać. 

Płomień pochłonął mnie całą, doszczętnie i nie potrafiłam nic z tym zrobić. Serce biło mi tak mocno, jakby miało zaraz wyłamać żebra, wyrwać się z klatki piersiowej i eksplodować. Pot ściekał po plecach, a każdy wydech tworzył gęstą parę, która tylko bardziej mnie dezorientowała. 

- Rozumiem twój strach, ale nie zauważasz czegoś. Kiedy pozwalasz sobie na to, aby tobą zawładnął, stajesz się dokładnie takim niebezpieczeństwem, jakie Ezaiach chciał wyeliminować. Ściągniesz na siebie uwagę aniołów, a wtedy nawet Orifiel ci nie pomoże - wyszeptał. Bez wahania położył dłonie na moich barkach. Płomień dotknął jasnej skóry chłopaka, ale wydawał się nie mieć na niego wpływu. 

Obserwowałam to wszystko zaskoczona. Uśmiechnął się zimno, w czarnych oczach pojawiły się gwiazdy. 

- Co robisz? - zapytałam spanikowana. Wiedziałam, że kiedy widzę błyski w ciemnych jak noc tęczówkach, to oznacza, że Książę używa swoich zdolności. 

- Nic specjalnego - odparł kojącym tonem, dalej lustrując mnie spojrzeniem. Przełknęłam gulę, która nieprzyjemnie uwierała w gardle. 

- Nie potrafię przestać. Wiem, że masz rację, ale nie potrafię przestać - przyznałam bezsilnie. Zimne dłonie chłopaka zacisnęły się mocniej na nagich ramionach. 

- Potrafisz i musisz. Jeżeli tego nie zrobisz, zniszczysz więcej niż tylko swój rodzinny dom.

Dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie tych słów i jak za dotknięciem magicznej różdżki zrozumiałam, czym był zapach, który tak drażnił mój nos. Spalenizna. 

Odwróciłam się gwałtownie, aż zakręciło mi się w głowie. Nasz dom płonął w najlepsze. Wszystkie wspomnienia, moje przeszłe życie, pamiątki; odchodziły z dymem. Serce, które jeszcze przed chwilą tak panicznie biło, zamarło.

- Moi rodzice - wydusiłam. Chłopak złapał mnie w talii i  przyciągnął do siebie. Ciało Księcia było okrutnie zimne. 

- Nie zdążyli. Twoja matka uciekła do sypialni, była przerażona. Nie miała jak zbiec z piętra. Daniel był zbyt ranny, aby wydostać się samodzielnie - wyszeptał, mój plastyczny umysł obrazował każde, pojedyncze słowo, które padało z kształtnych ust, dręcząc. Jego oddech opadał zimnymi prądami na moją szyję, gdy mówił. 

Po plecach przebiegł mi dreszcz. Strach, który czułam, kumulował się, rozchodził po żyłach i podsycał ogień, który i tak już nie chciał zgasnąć. Zrobiłam krok do przodu, ale Książę złapał mnie mocniej w talii, przyciskając plecami do swojego torsu. Jego ramiona były jak imadło. 

- Nie słuchasz. Jest za późno - znów zaszeptał. Mój umysł pękał jak szkło, które spadło ze zbyt dużej wysokości, rozsypywał się w drobny mak, gdy fale cierpienia przelewały się we mnie.

Wyrywałam się uparcie, miotałam, ale chłopak nawet się nie zasapał. Moje działania były bezowocne. Książe dysponował stanowczo większą siłą niż ja. 

- Co ja mam teraz zrobić? - Mój głos brzmiał dziwnie zgrzytliwie, jakby miał się złamać w pół. Ból przykuwał mnie do ziemi, osaczał, sprawiał, że chciałam się poddać.

Nacisk dłoni, który krępował mi ruchy, nieco zmalał. Obróciłam się. W oczach Księcia gwiazdy wirowały w najlepsze, hipnotyzując. 

- Nie pozwolić na to, aby do tego doszło. Ani teraz, ani nigdy. 

Spojrzałam na niego skonsternowana. 

- Nie cofnę się w czasie - wyszeptałam. Smukłe, chłodne palce złapały mój podbródek, ciągnąc ku górze. 

- To było tylko ostrzeżenie - wymruczał. Zapach spalenizny znikł tak samo gwałtownie, jak się pojawił, zastąpiony wonią egzotycznych kwiatów i zrozumiałam. To była tylko kolejna sztuczka. 

- Nienawidzę cię - powiedziałam szczerze, łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Byłam wściekła, ale odczuwałam też ulgę.

Nie zabiłam ich.

Jeszcze.

Rozumiałam, co miał na myśli, jego intencje, ale to, co zrobił, było okrutne. Chłopak uniósł brew do góry i uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy mierzyłam go spojrzeniem raz po raz, próbując pohamować złość. Jego oczy się nie uśmiechały.

- Lubię wywoływać emocję. A to potraktuj jako przysługę.

- Co? - zapytałam zdębiała. Chłopak nachylił się jeszcze bardziej i przyciągnął mnie do siebie. 

Całe powietrze uleciało z moich płuc, gdy usta Księcia znalazły się na moim czole. 

Chłód zalał moje żyły tak gwałtownie, że to aż zabolało. Nagle poczułam, jakbym przeniosła się na Antarktydę. Całe ciało napięło się w potężnym skurczu, aby po chwili całkowicie rozluźnić. Opadłam w jego ramiona, gdzieś na pograniczu świadomości zdając sobie sprawę z tego, że przestałam płonąć. Chłopak kołysał mną delikatnie, nucił melodię, którą przysięgłabym, że skądś już znam. Nie potrafiłam się ruszyć, myśleć, mówić. 

Nie wiem, jak długo trwał ten stan. 

Najpierw dałam radę poruszyć małym palcem. Potem ustami. 

- Co mi zrobiłeś? 

- Już ci mówiłem, wyświadczyłem ci przysługę. Pamiętaj, przed czym cię ostrzegałem. 

- Ale...

- Co tu się do cholery stało?! - Głos Orifiela rozległ się jak huk w powietrzu. Próbowałam odwrócić głowę w jego stronę, ale szło mi mozolnie. Moje ciało było jak z waty. 

- Nasz aniołek postanowił pobawić się w piromana - odpowiedział spokojnie Książe. Moje serce zatrzymało się na moment, kiedy przez połączenie wyczułam złość Orifiela. Była zimna, pierwotna, nieokiełznana. 

Czekałam, aż ją uzewnętrzni, ale tak się nie stało. 

- Myślę, że dam radę opanować sytuację - mruknął anioł. Słyszałam go lepiej, musiał zbliżyć się do nas. Po chwili ciepła dłoń pojawiła się na moich plecach, odganiając część chłodu. Poruszyłam łopatkami. 

- Jak szlachetnie. Wystarczyłoby podziękować - odparł Książe. W jego tonie nie wyczuwałam żadnego napięcia, ale dalej mnie trzymał. 

- Dziękuje, że zadbałeś o bezpieczeństwo Rose - powiedział bez cienia zawahania. Brzmiał szczerze, a przez nasze połączenie nie czułam, aby z niego kpił. 

- Proszę. Nie zrobiłem tego dla ciebie - zimna dłoń pogłaskała moje włosy. Znów ogarnęło mnie błogie otępienie. 

- Nie wątpię. - Anioł zaczynał brzmieć, jakby się niecierpliwił. 

- Puść mnie - szepnęłam. Mięśnie klatki piersiowej, na której opierałam głowę, lekko zadrgały. 

- Dasz radę ustać? - zapytał żartobliwie. 

"Teraz go wzięło na żarty, super" - pomyślałam kwaśno. 

- Spróbuję - odparłam. 

Nie byłam pewna, czy mam na tyle siły, ale nie chciałam tak do niego przylegać. Może i mi pomógł, ale to dalej był Książę. Był potężny, niebezpieczny i więził w swoim świecie Bogu winne duszę. 

Postawił mnie ostrożnie na ziemi. Zachwiałam się, ale nie wywróciłam. Poczułam małe zwycięstwo. Czarne oczy dalej się we mnie wpatrywały. "Gwiazdy" w nich stały nieruchomo, przyprawiając mnie o palpitacje na milion różnych, nieprzyjemnych sposobów. 

- Dziękuje za pomoc. Nie wiem, co zrobiłeś, ale moje emocje... Uspokoiły się - przyznałam niechętnie. Na jego twarzy niespodziewanie pojawił się łobuzerski uśmiech.

- Do usług. Zawsze - powiedział cicho. 

Poczułam falę gniewu i... Zazdrości, płynących gdzieś zza mnie. Emocje Orifiela zalewały moje serce, pozostawiając w nim kwaśno-ostry posmak. Przymknęłam powieki, starając się skupić, oddzielić to, co czuł chłopak od własnych emocji.

- Zostawię was. Odwiedź mnie, myślę, że mogę ci pomóc - powiedział Książę, ujmując moją dłoń.

"Jeśli nie skonfrontujesz się z tym, co zrobił ci Ezaiach, to tylko kwestia czasu, zanim wybuchniesz. Spotkajmy się pod Drzewem Życia, gdy będziesz gotowa" - jego głos wybrzmiał jasno w mojej głowie, gdy tylko się dotknęliśmy.

- Przemyślę to - powiedziałam na głos, odpowiadając zarówno na to, co przekazał mi werbalnie, jak i w myślach. 

Gdy chłopak zniknął w ciemności lasu, wiedziałam, że czeka mnie kolejna, poważna rozmowa. Ciepłe dłonie Orifiela wylądowały na moich ramionach. Powoli obróciłam się w jego kierunku. Ciemnoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie uważnie. 

"Czy on uważa mnie za niebezpieczną?" - zastanowiłam się, gdy tak lustrował mnie spojrzeniem. 

Jego wzrok przetaczał się powoli od mojej twarzy przez ramiona, tors, nogi, chłopak nie odzywał się. Dopiero gdy wziął głębszy wdech i uniósł moją dłoń ku sobie, zrozumiałam, co robił. 

Wyrwało mu się westchnienie, gdy ze skóry zmazał krew, nienależącą do mnie. 

On sprawdzał, czy nic mi nie jest. 

- Gapisz się na nią jak jakiś psychol. - Drwiący, melodyjny głos wybrzmiał od strony lasu. Nie dało się go pomylić z nikim innym. Sam opierał się o drzewo, obserwował nas. Ramiona miał skrzyżowane na klatce piersiowej.

- Jak długo tu jesteś? - zapytałam z przekąsem, ale martwiłam się, jak wiele chłopak mógł zobaczyć. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie. 

- Wystarczająco długo. Ja i pisklak przyszliśmy razem, Książe nas wezwał. - Uśmiechnął się krzywo. 

- W takim razie to ty wychodzisz na psychola, nawet się przez ten cały czas nie odezwałeś - zripostowałam chłopaka. Odbił się delikatnie od drzewa plecami i ruszył w naszą stronę. 

- Ja nigdy nie ukrywałem tego, że mam nierówno pod sufitem - mruknął, kiedy zatrzymał się obok nas. - Co się stało?

- Nie chcę o tym rozmawiać. 

Na dobrą sprawę nie kłamałam, serio nie miałam zamiaru rozmawiać o tym z Samem, nie po tym, co zrobił w szkole. On zbyt szybko potrafił mnie sprowokować, a nie miałam ochoty na powtórkę. 

- Ja nie proszę, żebyś mi opowiedziała. Musisz nam powiedzieć, do czego tutaj doszło - warknął zielonooki, złoto w jego tęczówkach zatańczyło groźnie.

Spojrzałam niepewnie na Orifiela.

- Wiem, że to ostatnie, na co masz ochotę, ale musimy dowiedzieć się, co tu się stało - wytłumaczył.

"I ty przeciwko mnie?" - zapytałam.

"To dla twojego dobra" - brzmiał na rozbawionego. Uśmiechnęłam się kącikiem ust, kiedy Sam skonsternowany patrzył raz po raz na mnie i na niego.

- Nieładnie tak wykluczać mnie z konwersacji - bąknął. Widziałam, jak mięśnie jego skrzyżowanych przedramion tańczą. 

Orifiel odsunął się ode mnie o krok i skinął głową.

- O tym możemy porozmawiać później. Trzeba pomóc mojemu tacie. Moja mama... Ona widziała, co się ze mną działo. Później.

Chłopcy spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Pewnym krokiem ruszyli w stronę domu, a ja na miękkich nogach próbowałam ich dogonić.

- Zajmę się kobietą, ty idź do Daniela - powiedział rzeczowym tonem Orifiel. 

- Chodź - Sam odwrócił się i złapał mnie za rękę, po czym pociągnął za sobą. 

Spojrzałam niepewnie na niebieskookiego anioła, ale on tylko pokręcił głową. 

"Posłuchaj go" - usłyszałam w myślach. Uniosłam jedną brew, ale w milczeniu podążyłam za Samem. Chłopak nie puszczał mojej dłoni. Jego skóra zwyczajowo parzyła. 

Szybkim tempem przemierzyliśmy schody i korytarz, chłopak uwolnił mnie z uścisku dopiero, gdy padał na kolana przy moim ojcu.

- Żyjesz? - zapytał, potrząsając delikatnie jego ramie. 

Szare oczy, w których tańczyła teraz intensywna zieleń, otworzyły się powoli, leniwie. 

- To nie moje pierwsze tango z płomieniem. Nic mi nie będzie - mruknął. 

Sam roześmiał się i posadził mężczyznę do siadu. 

- Ivonne, ona wszystko widziała - powiedział, przecierając skronie, na którym nie było ani śladu siwizny. Gdzieś w trakcie całego zajścia opadła jego osłona, kamuflaż, który utrzymywał od tylu lat prawie bez przerwy. 

- Orifiel już się tym zajmuje.

- Dobrze, nie chcę, żeby ją to dręczyło - powiedział z ulgą. Moje plecy napięły się, kiedy zrozumiałam.

- Co Orifiel z nią robi? - spytałam ostro.

- Kwiatuszku... - szepnął Sam ostrzegawczo i złapał mnie za przedramię, przeczuwając, co zrobię. 

- Nie, nie, nie... - Tylko to potrafiłam powiedzieć. 

- Chyba robicie sobie jaja! - Podniosłam głos i spojrzałam oskarżycielsko na Daniela. Wyglądał na smutnego.

- Śmiertelnicy nie mogą o nas wiedzieć dziecko - wyszeptał.

- Gówno prawda, Hexie nikt nie wyprał mózgu! - Nie potrafiłam utrzymać spokojnego tonu głosu. Sam spuścił wzrok i złapał się za nasadę nosa, przymykając oczy. Wziął głębszy oddech, zanim się odezwał.

- Bo Hexa nie jest śmiertelniczką - powiedział w końcu. 

Cały mój świat zadrżał w posadach. Wyrwałam się chłopakowi i przebiegłam do sypialni moich rodziców. Drzwi były otwarte. 

Nie mogłam myśleć o wszystkim naraz, musiałam działać. Przekroczyłam próg i wpatrzyłam się gniewnie w scenę, która rozgrywała się przed moimi oczami.

Orifiel stał przed moją matką, trzymał ją za ramiona. 

W jego oczach prawie nie widziałam błękitu, mieniły się złotem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro