XVII. Wojna umysłów cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Orifiel

Walka z Księciem była dokładnie tak satysfakcjonująca, jak myślałem. Musiałem użyć każdej szarej komórki i mięśnia, aby nadążyć za jego atakami i jeszcze sam na niego nacierać.

Nie spodziewał się, że moja wcześniejsza złość była zwykłym blefem. Miał mnie za aroganckiego i porywczego, dzięki czemu mogłem wykorzystać element zaskoczenia. Już dawno przestało mnie obchodzić, co ktoś o mnie myśli, ale czasem takie stereotypowe przekonania bywały przydatne.

Był pewny, że walczę przepełniony gniewem, kiedy ja krok za krokiem poznawałem jego strategię.

Zacząłem tą walkę z jednym zamiarem: zdemaskowaniem jego faktycznych intencji. Rose była zbyt ufna, kiedy sprawy się komplikowały, leciała do niego jak ćma do ognia, ślepo wierząc w potęgę Księcia. Już od jakiegoś czasu miałem swoje podejrzenia, sposób, w jaki ją faworyzował, dopuszczał do siebie.

Ten pocałunek.

Wszystko we mnie spinało się na wspomnienie tego widoku.

Miałem tylko pokazać jej, kim on naprawdę jest, ale sprawy wymknęły się spod kontroli.

Książę dał radę opleść mnie swoimi cieniami i powalić, przez moment myślałem, że przegram, gdy nagle to poczułem.

Delikatne ciepło na powierzchni skóry, nie parzyło mnie, ale uporczywie wędrowało w kierunku cieni.

„Anielski Ogień?" – zapytałem sam siebie, widząc zielonkawy poblask na skórze przedramion.

„Czy Rose interweniuje?" – Uniosłem wzrok, ale dziewczyna patrzyła na nas przerażona.

Musiała robić to podświadomie.

Chciała mnie chronić.

Uśmiechnąłem się pod nosem, ciesząc się jak nieopierzony dzieciak, gdy zdałem sobie sprawę z jej troski.

Dzięki jej pomocy uwolniłem się, Książę nie zdążył zauważyć milisekundy, w której chwyt cieni się poluźnił.

Przerzuciłem go pod siebie i przybiłem do ziemi, skupiając całą swoją energię na tym, aby dostać się do jego umysłu.

Książę przypuścił atak mentalny w tym samym momencie, co ja.

Nagle zrobiło się całkowicie ciemno i cicho.

Parłem z całych sił, tak samo jak i on.


*


– Jesteś moim ulubionym uczniem, wiesz? – Głos Ezaiacha przedarł się przez ciemność.


Zamarłem.

Dorwał się do moich wspomnień.

Stałem i przypatrywałem się wspomnieniu, kiedy lodowata dłoń ujęła moje ramię.

– Jestem ciekawy, jakie koszmary skrywasz – wyszeptał, przenosząc palce na moją klatkę piersiową. Stał za mną, nie pokazywał swojej twarzy, a ja nie umiałem się ruszyć.

– To nie koszmar. To już było – powiedziałem pewnie.

Czy te wspomnienia były bolesne? Z pewnością.

Ale nie były koszmarami.

Moje wspomnienia mnie stworzyły.

– Jak uważasz.


Czarnoskrzydły, naiwny anioł siedział na klifie, przed którym rozpościerał się widok na Kolebkę Dusz. Wpatrywał się w zielonozłote płomienie, gdy nauczyciel zmierzał w jego kierunku.

Ezaiach zatrzymał się za młodym mną i spojrzał na moment w tym samym kierunku, co on.

– Jesteś moim ulubionym uczniem, wiesz? – zaczął spokojnie.

Chłopak odwrócił się i spojrzał na niego zmieszany, nie wiedząc, jak zareagować.

– Dziękuje – powiedział po chwili.


Wywróciłem oczami, obserwując tę scenę.


Ezaiach obszedł chłopaka i usiadł obok niego, również zwieszając nogi z urwiska. Jedną dłonią rozczochrał czarne włosy młodszego i uśmiechnął się do niego figlarnie.

– Rozmawiałem z jednym z Siódemki o twoim pomyśle. Stwierdził, że „Porozumienie" jest całkiem przekonujące – pochwalił go. Mnie.

Na twarz czarnowłosego wstąpił przeszczęśliwy uśmiech, a jego oczy zamigotały złotem. Objął mężczyznę ramionami w przypływie radości.

– Dziękuje – powiedział, reflektując się i odsuwając, kiedy zrozumiał, co zrobił.


„Czułem, że naruszyłem zasady, gdybym wiedział" – pomyślałem kwaśno.


Oczy Ezaiacha jarzyły się złotem w zakłopotaniu, ale nie skomentował wybuchu emocjonalnego młodszego anioła.

– Nie dziękuj. Cieszę się, że wprowadzasz to, czego cię uczę w życie. Jesteśmy aniołami, jesteśmy najbliżej Stworzyciela. Naszą misją jest dbanie o równowagę świata i chronienie ludzi – odpowiedział spokojnie, ale jego wyraz twarzy mówił, że jest dumny z chłopaka, który spoglądał teraz nieśmiało w dół urwiska, nie wiedząc, co zrobić.

Ezaiach westchnął i złapał go za ramię, aby zwrócić jego uwagę.

– Ścigamy się do ruin?


Wspomnienie nagle zamigotało i zaczęło się rozpływać.

To było jedno z ostatnich „normalnych" wspomnień z Ezaiachem. Cokolwiek stało się potem w jego życiu, zmieniło go subtelnie, ale dogłębnie. Stał się mroczniejszy, z uprzejmego nauczyciela zmienił się w chłodnego belfra, który próbował formować mnie pod swoje upodobania. Skrzywiłem się, wiedząc, jaką ścieżką mentalną najprawdopodobniej zmierzamy.

Czułem pęd, gdy byliśmy wciągani do następnego ze wspomnień. Nie walczyłem z nim.

Musiałem zbierać energię.

Moje „koszmary" nie były jedynymi, które mieliśmy dzisiaj poznać. Nie mogłem na to pozwolić.


Ezaiach był wraz z nieco starszym już aniołem w Międzyświecie. Spacerowali, rozmawiając o swoich przekonaniach.

– Jak czujesz się z tym całym „Porozumieniem"? – zapytał blondyn, zatrzymując się w półkroku.

Czarnowłosy chłopak również przystanął i uniósł jedną brew ku górze.

– Cieszę się, że udało nam się namówić inne anioły na to wszystko. Dzięki temu ludzie są bezpieczniejsi.

– Nie masz wrażenia, że nieco krępuje nasze ruchy? – zapytał wprost, robiąc jeden krok w stronę czarnoskrzydłego, który odruchowo się cofnął. Próbował przestrzegać normalnej etykiety zachowania, która raczej nie dopuszczała zbyt wiele bliskości poza sparingami.

Wpadł na drzewo i zamarł w oczekiwaniu, kiedy tamten zbliżał się krok po kroku.

Jego twarz zbladła, a niebieskie oczy błysnęły w napięciu.

Inny anioł podchodzący tak blisko, kojarzył mu się tylko z jednym.

Konfrontacją.

– Trochę, ale przecież taki był cel. Mieliśmy chronić ludzi, tego chciał od nas Bóg – wydusił z siebie ten młodszy.


Przymknąłem oczy na moment, nie chciałem okazywać słabości przy Księciu, który cały czas stał za mną i pewnie rozkoszował się całym procesem.


– Bóg? – zapytał złotooki i zrobił jeden ostatni krok, zanim przystanął parę centymetrów od skołowanego chłopaka.


Nie chciałem myśleć o tym chłopaku jako o „mnie".


Powoli skierował dłoń w kierunku twarzy czarnowłosego i dotknął palcami policzek. Z gardła tego drugiego wyrwało się westchnienie, kiedy złote oczy utonęły w blasku. Zbliżył się do niego, nie zrywając kontaktu wzrokowego, który całkowicie pochłonął młodszego anioła.

Spojrzał na jego usta na ułamek sekundy, ale szybko powrócił spojrzeniem do oczu.

Jego dłoń powoli zjechała z policzka na szyję. Pieścił palcami skórę wzdłuż tętnicy.


Przełknąłem gulę w gardle.

To było wspomnienie, którego istnienia nie chciałem akceptować.

Do którego nigdy nie wracałem.


– Boga nie ma, tak samo jak sprawiedliwości, czy dobra. Nic nie jest czarne, ani białe. Nikt się nami nie opiekuje, ani nie dyktuje nam zasad – wymruczał i złapał szyję chłopaka w smukłe palce, po czym zacisnął je delikatnie na jego krtani. Wpływał na niego bez wahania, wykorzystał to, że znał jego umysł na pamięć, nauczył się go, kiedy pokazywał mu, jak kontrolować swoje moce. – To my jesteśmy Bogami, ci z nas, którzy są najsilniejsi, mają moc, aby zmienić świat pod swoje dyktando – zakończył i puścił szyję chłopaka. Odsunął się nieco, uwalniając go spod swojego wpływu.

– Ale mówiłeś – wyszeptał tamten zagubiony. Pokręcił głową, walcząc z tym, co włożył mu do głowy Ezaiach.

– Co ty mi zrobiłeś? – spytał przerażony.

– Naprawiłem cię – syknął Ezaiach, łapiąc jego koszulkę w dłonie.


– Przestań – huknąłem, słysząc cichy śmiech Księcia przy moim uchu. Jego dłoń była na moim brzuchu. Poruszał palcami raz po raz, posyłając falę zimna do mojego wnętrza.

– Zbyt dobrze się bawię – wymruczał.

Miałem ochotę zacisnąć powieki, wiedziałem, co będzie dalej, nie chciałem znów tego widzieć.


Ezaiach zreflektował się i wygładził odzienie niebieskookiego. Uśmiechnął się delikatnie.

– Przepraszam, miałem ciężki dzień, byłem trochę zbyt gwałtowny. Nie powinienem był tego na ciebie zrzucać – powiedział z udawanym spokojem.

Zdezorientowany chłopak pokiwał jedynie głową.


Kolejne wspomnienie wciągnęło nas w zatrważającym tempie.


Ezaiach stał za drugim aniołem na plaży. Zbierał się sztorm.

– Orifielu... - szepnął, kiedy podszedł wystarczająco blisko, aby ten drugi go usłyszał.

– Odejdź – huknął czarnoskrzydły anioł, jego oczy jarzyły się bielą.

– Musisz się uspokoić – powiedział i stanął z nim twarzą w twarz. Ujął chłopaka pod brodę, zmuszając go, aby spojrzał mu w oczy.

– Nie mogę! Nie jestem na to gotowy! – krzyknął młodszy.

Blondyn pokręcił głową.

– Jesteś. Bezpośrednio Siódemka wybrała cię na Dowódcę Legionu, wiesz jak rzadko do tego dochodzi? Widzą w tobie potencjał, więc musisz go mieć – tłumaczył. Przeniósł dłonie na ramiona chłopaka, który trząsł się niekontrolowanie.

Nie wiedział nawet, że to on wywołał ten sztorm.

Był zbyt młody, aby zrozumieć własną moc i odpowiedzialność, która z nią idzie.

– Boję się – przyznał niebieskooki.


Wziąłem głębszy wdech. Paznokcie Księcia wbiły się w skórę na moim podbrzuszu.

– Czy to jest to, co myślę? – zapytał dziwnie tępym głosem.

– Zamknij się – warknąłem. Nie chciałem, aby ktokolwiek, kiedykolwiek się o tym dowiedział.

Jego dłoń znieruchomiała, a potem zniknęła z mojego ciała.

Gdybym nie był taki wkurwiony, może byłbym za to wdzięczny.


– Wiem, że się boisz, ale nie będziesz z tym sam. Zawsze będę przy tobie, obiecuje – objął chłopaka ramionami i przytulił go do piersi.

Młodszy był głupi. Ufał mu, pomimo tego, że stawał się coraz bardziej odległy, zimny i inny.

Uspokoił się, tak samo jak i sztorm, który panował w Królestwie.

Zadarł głowę do góry, patrząc w złote oczy anioła, który wydawał się być jego zbawieniem. Mentorem. Przyjacielem.

– Dziękuje – powiedział zakłopotany. Spróbował cofnąć się o krok, ale tamten go nie wypuścił. Patrzył w jego oczy, wyglądał na rozdartego, jakby podejmował ogromną decyzję.

– Ezaiach?


Wiedziałem do czego dojdzie. Ale on nie musiał tego widzieć.

Odepchnąłem jego energię, chociaż uczepił się mnie jak rzep psiego ogona. Nie odpuszczał.

– Przestań – warknąłem.

– Nie mogę. Przepraszam. – Książę zabrzmiał zadziwiająco szczerze, kiedy to mówił.


– Nie musisz mi dziękować. Zawsze przy tobie będę. Razem możemy zmienić cały świat, ukształtować go dokładnie tak, jak tego chcemy. – Zacisnął palce na jego plecach mocniej.

– Ezaiach? – spytał ponownie młodszy, w jego głosie słychać było strach, kiedy walczył, aby oswobodzić się z uścisku blondyna.

Oczy jasnowłosego rozjarzyły się złotem, kiedy postanowił posiąść jego osłabiony stresem umysł. Podjął decyzję. Wkroczył pewnie do jego jaźni, zmuszając go do otwarcia się na niego.

– Nie chcę tego robić, ale ty nie zrozumiesz. Oni wyprali ci mózg, tak samo jak kiedyś mi.

– Przestań. – Próbował z tym walczyć, odsunąć się, chociaż ruszyć, ale całe jego ciało zamarło, niezdolne do ruchu.

– Zamilcz – wymruczał. Drugi nie miał wyjścia, musiał spełnić to polecenie. Walczył z całych sił, ale poległ, nie potrafił nawet uchylić ust.

Ezaiach pochylił się i pocałował młodszego, porzucając kontrolę i pozory. Przyparł go mocno do siebie, pozbawiając tlenu.

Kiedy się odsunął, obserwował przerażonego chłopaka. Był zawiedziony.

– Jesteś bardziej zmanipulowany, niż sądziłem. To rozczarowujące – westchnął, ale dalej nie uwolnił go spod wpływu. Kciuk położył na dolnej wardze bruneta, kiedy po raz kolejny naparł na jego umysł.

– Zapomnisz o tym. Pomogłem ci się opanować, a potem nasze drogi się rozeszły. Po naszym spotkaniu uwierzyłeś, że jesteś gotowy, aby zostać najlepszym Dowódcą Legionu, jakiego widziało Królestwo. Nie potrzebujesz już dłużej mentora. Nie ugniesz się przed odpowiedzialnością, nie pozwolisz nikomu się zastraszyć i będziesz szedł po trupach do celu, nawet jeśli to będzie oznaczało samotność. Boga nie ma, to najsilniejsi z nas są Bogami. Ty nim jesteś.

Kiedy skończył przytknął dwa palce do czoła młodszego, wrzucając go w sen.


– Jakim cudem to wspomnienie cię nie dziwi? Czy Ezaiach go nie usunął? – zapytał zdziwiony Książę. W jego głosie nie było już wcześniejszej wredności. Wydawał się zdystansowany.

– Zrobiłem to, co kazał. Szedłem po trupach do celu, robiłem wszystko, aby stać się silniejszy. W którymś momencie stałem się na tyle silny, aby przełamać jego wpływ.

– Dlaczego go nie wydałeś? Wykorzystał cię – szepnął, w jego głosie czaił się cień czegoś, czego nie chciałem nigdy słyszeć.

Litość.

Smutek.

Tego było zbyt wiele.

Zebrałem całą energię, którą kumulowałem, kiedy Książę pastwił się nad moim umysłem i wypuściłem ją gwałtownie. Przebiła mrok i poczułem, jak Książę odskakuje ode mnie. Rzuciłem się ku jego umysłowi.

– Twoja kolej, pieprzony sadysto – syknąłem, kiedy czułem, że próbuje mnie odepchnąć.

Bronił się zażarcie, jak zwierzę, które zaraz zostanie upolowane, ale nie odpuściłem.

– Widziałeś moje najgorsze koszmary, czas na ciebie! – krzyknąłem, przebijając się przez ostatnią linię obronną.

Udało mi się.

Byłem w jego głowie.


____________________________

Pytanie za 100 punktów: czy któraś z was spodziewała się tego obrotu sprawy?

I jak myślicie, jakie koszmary kryją się w głowie Księcia?


Statystyki: 1868 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro