XVIII. Niespodzianka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Obudziłam się przed Samem. Chłopak leżał rozwalony na materacu, kołdrę wykopał najwyraźniej w nocy, bo nic oprócz bokserek nie zakrywało lekko opalonej skóry. Oddychał miarowo, wyglądał tak spokojnie i niewinnie kiedy spał, że to było aż przerażające. Powoli przetoczyłam wzrokiem po jego ciele, zatrzymując się mimowolnie na moment na wyrzeźbionym brzuchu. Policzki zaczęły mnie palić, więc wróciłam wzrokiem wyżej. Błogi wyraz twarzy mówił, że albo nie dręczą go żadne sny, albo śni o czymś miłym.

"Menda" - podsumował głos w mojej głowie.

"Po tym co wczoraj zrobił?" - dodał po chwili.

Uśmiechnęłam się diabolicznie i powoli wzięłam do dłoni jedną z dekoracyjnych poduszek.

Rzuciłam w niego, używając nieco więcej siły, niż musiałam. Chłopak zerwał się momentalnie do siadu i rozejrzał skonsternowany. Zielone oczy miał szeroko otwarte, musiałam zdusić chichot. Gdy dojrzał przedmiot, którym został zaatakowany, spojrzał na mnie spode łba.

- Serio? - zapytał, jego głos był nieco ochrypły, dalej zaspany.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

- Czas zbierać się do szkoły, co nie? - zaćwierkałam.

- Ty chyba żartujesz, że po wczoraj chcesz tak po prostu iść do szkoły. - Uniósł jedną brew zagubiony.

- Ani trochę.


***


Jeśli myślałam, że w szkolę dam radę odpocząć, myliłam się. Nie dość, że byłam okrutnie w tyle z całym materiałem dzięki zafundowanej przez Ezaiacha "drzemce", to na dodatek ludzie się na mnie dziwnie gapili.

Na początku naprawdę myślałam, że ubrałam buty nie do pary, albo wyjechałam eyelinerem komicznie za daleko. Najpierw przed wejściem do sali z matematyki jakiś chłopak lustrował mnie spojrzeniem, jakbym śmierdziała szambem. Zignorowałam to, bo nie rozpoznawałam go, nie był moim znajomym. Kiedy przemierzałam korytarze, niosły się za mną szepty.

Z minuty na minutę czułam się coraz bardziej nieswojo.

To nie tak, że wcześniej byłam miss popularności, ale utrzymywałam raczej neutralne stosunki z większością ludzi. Miałam niedużą grupę znajomych, która mi całkowicie wystarczała. Zaniedbałam ją przez całą sytuację z Płomieniem, ale mimo wszystko. Już od jakiegoś czasu coraz częściej słyszałam szepty, czy zauważałam nieprzychylne spojrzenia, ale ignorowałam to. Dzisiaj to jednak było apogeum.

Na stołówce tego dnia serwowali kolejne danie z kategorii zagrożeń biologicznych, którego nazwy nawet nie umiałam przeczytać. Najwyraźniej panował jakiś orientalny tydzień Lidla. Kiedy chciałam przedostać się do stolika na końcu dużej hali, wysoki chłopak wpadł we mnie z impetem. Omal nie upuściłam tacy.

- Uważaj, jak łazisz - burknął i spojrzał na mnie z wyższością. Znałam go, nazywał się Tyler i nieraz z nim rozmawiałam. Zazwyczaj był miły.

Najwyraźniej nie dzisiaj.

- Ale to ty we mnie wlazłeś - zwróciłam mu uwagę. Uderzyła mnie, bijąca z jego oczu nienawiść. Cofnęłam się o krok, Płomień delikatnie się poruszył, gdy dojrzałam w jego brązowych tęczówkach ślad bursztynu. Serce mi przyspieszyło.

"To nie pierwszy raz, nie ignoruj tego!" - krzyczała intuicja. Miała rację, ten bursztyn pojawiał się zbyt często, ale nie zdążyłam tego przemyśleć. Między mną, a Tylerem wyrosła nagle postawna sylwetka blondyna. Wysoki chłopak złapał Tylera za koszulkę, delikatnie, jakby od niechcenia. Jego zachowanie pokazywało, że ani trochę nie obawiał się mojego agresora. Znałam te wyćwiczoną postawę aż nazbyt dobrze.

- Masz jakiś problem? Jeśli masz za dużo energii, to spożytkujemy ją na dzisiejszym treningu - Benji powiedział spokojnym, chłodnym tonem, po czym wypuścił Tshirt chłopaka z dłoni i powoli go wygładził. Wyraz jego twarzy był całkowicie opanowany, tylko w jasnobłękitnych tęczówkach można było dojrzeć odrobinę gniewu, jeśli znało się go wystarczająco długo.

Zastraszał go w swój ulubiony, konfundujący sposób, ale byłam mu wyjątkowo za to wdzięczna.

- Nie, ja... - Tyler zaczął się tłumaczyć, jego oczy były znów normalnej barwy, przypominającej głęboki brąz kory drzew w lato. Spojrzał na mnie przepraszająco, wydawało się to szczere. Mrugnęłam zdziwiona, zastanawiając się, co tak właściwie się stało.

- Ja nie wiem, co mi palnęło do głowy. Widzimy się na treningu?

- Tylko się znowu nie spóźnij, bo Manfred skopie mi za to dupę, nie mogę cię wiecznie kryć.

Kiedy Tyler się oddalał, ja wpatrywałam się zszokowana w mojego wybawcę. Nie spodziewałam się, że ten dzień właśnie w taki sposób się potoczy, a już na pewno nie przewidziałam tego, co stanie się dalej. Chłopak powoli wodził wzrokiem po mojej twarzy, ramiona skrzyżował na klatce piersiowej.

- Musimy porozmawiać - powiedział stanowczo. Zazwyczaj, gdy przybierał ten ton, stawałam się defensywna, ale coś w jego niebieskich oczach kazało mi się wstrzymać. Podążyłam za nim, opuściliśmy teren szkoły i weszliśmy na wzgórze nieopodal.

- Co jest na tyle ważne, że musimy zrywać się z lekcji? - zażartowałam, próbując nieco zmniejszyć napięcie, które mnie dręczyło. Byłam jak zbyt naprężona struna.

- Nikt nie może nas usłyszeć. Dzieje się coś bardzo złego.

Opadł ciężko na oszronioną trawę i poklepał miejsce obok, zachęcając mnie do tego samego. Z lekkim zawahaniem usiadłam. O dziwo powitałam zimno z radością, wszystko we mnie buzowało.

- Co masz na myśli? - spytałam. Dziwnie rozmawiało mi się z nim po tym wszystkim.

- Rose... Dużo słyszę. O tobie. Ludzie gadają, nie wiem o co chodzi, ale nagle wszyscy tak jakby... Cię znienawidzili. Zachowują się od czapy, kiedy próbuje dopytać o powody, to nie umieją ich znaleźć i nie raz sami są jakby zdziwieni, nie rozumieją, skąd to się bierze.

- Okej, wow, to jest trochę dziwne - odpowiedziałam niepewnie. Zabolało jak cholera. Czyli nie wydawało mi się, że ostatnio wszyscy coraz częściej na mnie łypią. Miałam ochotę zapaść się pod ziemie. Wolałabym, aby cała sytuacja okazała się być tylko moją paranoją.

- Trochę? - Nachylił się i przymrużył niebieskie oczy. - Nie jestem idiotą. Wiem, że o czymś mi nie mówisz. Wszystko zaczęło się robić dziwne, kiedy Sam pojawił się w Lakeland, czy to zbieg okoliczności?

Zadawał właściwe pytania i to było przerażające. Nie miałam go za głupka, ale nie spodziewałam się, że tak sprawnie połączy kropki, chociaż wyglądało na to, że idzie w złym kierunku.

- To nie wina Sama - westchnęłam i opadłam na plecy. Zimno, które biło od podłoża, pozwalało mi się uziemić.

- To czyja? Cokolwiek się tutaj dzieje, to jest to złe. Oni cię zlinczują, nie rozumiesz, martwię się o ciebie. - Podniósł nieco głos. Obejrzałam się na niego, na wiecznie zrelaksowanej twarzy widoczne było realne napięcie. Oparłam się na przedramieniu, aby móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy.

- Nic mi nie będzie - obiecałam, sama nie będąc pewna, czy nie kłamię.

- Musisz mi powiedzieć, co tu się dzieje, bo zwariuje - jęknął i przeczesał nerwowo jasne włosy. - Ludzie gadają o tobie niestworzone rzeczy, jarzą im się oczy dziwnym, brązowawym blaskiem...

- Czekaj, widziałeś ten bursztyn? - zapytałam, przyjmując pozycję siedzącą, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Prąd przeszedł cały mój kręgosłup na myśl o tym, że nie wymyśliłam sobie tego widoku.

- Ty też? - Jego oczy rozszerzyły się.

Umilkłam.

Nie mogłam powiedzieć mu, co się dzieje.

Orifiel musiałby wtedy na niego wpłynąć, usunąć to wszystko. Albo gorzej.

Wiele się między nami wydarzyło, ale nie życzyłam mu źle, szczególnie nie teraz, kiedy próbował mi pomóc.

- Musiało mi się wydawać - wydusiłam. Pierwszy raz od dawna tak bardzo chciałam być z nim szczera i nie mogłam. Pokręcił głową, patrząc na mnie smutno.

- Czemu do cholery dalej mnie okłamujesz?

- Przestań drążyć, nie chcesz wiedzieć.

Widziałam oburzenie na jego twarzy, ale nie zdążył go wyartykułować.

- Serio olałaś lekcje historii, żeby posiedzieć z Bernardem? Myślałem, że już ci wystarczy wrażeń miłosnych - zawołał Sam, żwawo zmierzając w naszym kierunku zdecydowanym krokiem. Chłopak miał na sobie jeansy i zieloną koszulkę, podkreślającą kolor jego oczu. Nawet nie narzucił kurtki na szerokie ramiona.

Benji momentalnie wstał i przyjął obronną postawę. Wyprostował plecy i mimo tego, że Sam był wysoki, chłopak nad nim górował.

- Przestańcie - warknęłam, wstając szybko, kiedy ta dwójka mierzyła się wzrokiem. Wojna na spojrzenia trwała w najlepsze.

- Chciałem się dowiedzieć, co do cholery się dzieje, ale zgaduje, że to ty jesteś powodem, dla którego Rose nie chce mi nic powiedzieć - wycedził Benji.

Zielone oczy powędrowały na moment w moim kierunku, chłopak posłał mi pytające spojrzenie.

- Benji zauważył, że nastroje w szkole stały się... Napięte - wytłumaczyłam.

- Napięte? - parsknął blondyn. - Jak tak dalej pójdzie, to oni spalą cię na stosie mała i nie mam zamiaru na to bezczynnie patrzeć!

Oddychał głęboko i aż zakuło mnie w sercu, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo się martwił. O mnie. Po tym wszystkim.

Nie miałam dla niego żadnych emocji, nie po tym, jak wyglądała nasza relacja, ale dalej był moim przyjacielem.

- Powiedz mi, co się dzieje, albo przysięgam, tym razem się nie pohamuję i obije ci te arogancką facjatę - rzucił do Sama. Wyglądał na zdeterminowanego, aby faktycznie wprowadzić swoje groźby w życie. Włoski na moim karku stanęły dęba jak przed burzą.

Anioł uniósł jeden kącik ust, a złoto delikatnie poruszyło się w zielonych oczach. Złapałam go za przedramię, modląc się, aby skupił się na mnie, a nie na chłopaku.

"Przestań. On chce dobrze" - sięgnęłam do niego.

"Wiem. Pomogę mu, rozwieje jego wątpliwości" - odpowiedział, jego głos otulał moje zmysły. Odskoczyłam, czując ciepło rozchodzące się w moim wnętrzu jak intruz. 

- Chcesz wiedzieć, co się dzieje? - wymruczał i złapał blondyna za ramiona. - Powinieneś być bardziej ostrożny w tym, czego pragniesz.

Niebieskie oczy rozszerzyły się, gdy za plecami Sama otworzyły się białe jak śnieg skrzydła.

Przestałam oddychać.

Nie byłam na to gotowa.

Zapomniałam, jak dużym wrażeniem jest zobaczenie go w prawdziwej formie.

Nie umiałam oderwać wzroku od anioła, który przekrzywił lekko głowę, dalej wpatrując się w oczy Benjiego.

- A więc, Bernard... Masz jakieś pytania? - zapytał melodyjnym tonem, od którego zakręciło mi się nieco w głowie. Przestał ukrywać to, kim jest.

- Czym ty do cholery jesteś? - sapnął i bez wahania dotknął skrzydła chłopaka. Sam uśmiechnął się niezrażony jego poufałością.

- Jaskółką do cholery - zażartował. - Jak myślisz, czym jestem?

- Wygląda na to, że aniołem, ale twój charakter za cholerę do tego nie pasuje - mruknął.

Stałam, obserwując ich w szoku. Jakim cudem jeszcze się nie pozabijali? I jakim cudem Benji podszedł do tego z takim spokojem? Czy to szok nim kierował, czy miał aż tak mocną psychikę?

- Jeśli oceniamy na podstawie charakteru, to powinieneś być demonem - parsknął Sam. Blondyn zmrużył oczy, ale zanim zdążył się odgryźć, silne ramiona owinęły się wokół jego torsu.

- Co ty do diabła wyrabiasz?! - Benji krzyknął. Krew zamarzła mi w żyłach, gdy stopy Sama oderwały się od podłoża.

- Coś, czego pragnąłem stanowczo zbyt długo. - W jego głosie słyszałam śmiech, ale dalej obawiałam się o bezpieczeństwo Benjiego.

Sam poszybował w górę, trzymając go w ramionach. Chłopak krzyczał, a potem zniknęli gdzieś ponad lasem.

Kiedy czekałam na ich powrót, moje serce wybijało najszybszy rytm z możliwych. Zaczęłam liczyć drzewa wokół, próbując się uspokoić.

Na szczęście ich wycieczka nie trwała zbyt długo. Kiedy wylądowali, twarz Benjiego była biała jak kreda.

- Jesteś szalony! - krzyknął, odpychając zielonookiego od siebie z całej ludzkiej siły. Sam zachybotał się nieco i zrobił krok w tył.

- Normalność to pojęcie względne - zażartował i mrugnął do chłopaka.

Benji zgiął się w pół i oddychał głęboko. Położyłam dłoń na jego plecach, próbując go nieco wesprzeć.

Sam uśmiechał się drapieżnie, a ja mierzyłam go oskarżycielskim spojrzeniem.

"Musiałeś być takim dupkiem?"

"Nie, ale ile frajdy ominęłoby mnie, gdybym nim nie był?"


***


Cała nasza trójka nie wróciła do szkoły. Skończyliśmy przy stole kuchennym w moim domu, gdzie zaparzyłam nam wszystkim jaśminowej herbaty. Sam na szczęście po zafundowaniu Benjiemu traumy życia postanowił schować skrzydła. Inaczej dostałabym apopleksji. Benji dalej był rozdygotany, ale starał się hardo trzymać rezon, kiedy po raz kolejny próbowaliśmy omówić sytuację. Filiżanka, którą trzymał w prawej dłoni, lekko drgała.

- Co widziałeś? - zapytał Sam, po czym upił łyk naparu. Skrzywił się i posłał w moją stronę oskarżycielskie spojrzenie. Sięgnął po cukier w kostkach i dorzucił dwie do kubka.

- Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Ludzie w szkole wariują. Ich oczy jarzą się bursztynowym blaskiem, kiedy to się dzieje. To jest tak, jakby nagle nie wiadomo czemu zaczynali nienawidzić Rose, a po chwili to mija  - wytłumaczył Benji. Stukał nerwowo palcami o blat drewnianego stołu.

Sam spojrzał na mnie porozumiewawczo, a ja skinęłam głową.

"Bursztyn jak w oczach Ezaiacha?" - zapytał.

"Na to wygląda" - odparłam niechętnie, ale pod tą niechęcią krył się paniczny strach. Przez ten cały czas próbowałam przestać się bać, a wyglądało na to, że miałam o wiele więcej powodów do obaw, niż wiedziałam.

- U kogo widziałeś ten blask? - zapytał Sam.

- Łatwiej by było, gdybyś mnie zapytał u kogo w ciągu ostatnich tygodni ani razu go nie widziałem - jęknął chłopak.

Moje serce przyspieszyło. Cała sytuacja wyglądała coraz gorzej.

- Pierdolony Ezaiach - zaklął pod nosem Sam.

- Kim jest Ezaiach? - zapytał Benji.

Spojrzałam na Sama spode łba. Benji nie powinien wiedzieć o żadnej z tych rzeczy, a wciągaliśmy go tylko coraz głębiej w sytuację.

- Benji, nie chcę cię w to mieszać - powiedziałam ostrzegawczym tonem. Chłopak złapał mnie za rękę, jego spojrzenie było zdeterminowane.

- Nie pozwolę, abyś mierzyła się z tym sama - odparł zadziwiająco łagodnie.

Nagle na naszych dłoniach wylądowała ręka Sama.

- A więc, praca zespołowa? - zaszczebiotał i zmierzył blondyna spojrzeniem. Benji zacisnął usta w wąską linie.

- Na to wygląda.

Wprowadziliśmy go powoli w szczegóły sytuacji. Opowiedziałam chłopakowi o Płomieniu i Ezaiachu, pomijając najbrutalniejsze szczegóły. Kiedy doszło do tematu Orifiela, stało się niemożliwe.

- Przedstawiasz swojego chłopaka w samych superlatywach - skomentował Sam. - Nie pamiętasz, że próbował na ciebie wpłynąć?

Nie zdążyłam się odgryźć.

- Brzmi jak nadęty kutas - parsknął Benji. Mięśnie na jego przedramionach drgały.

- Wyjątkowo się z tobą zgadzam, Benjaminie - przyznał Sam. Otworzyłam oczy szerzej, słysząc, jak używa faktycznego imienia chłopaka.

- Serio? - jęknęłam. - Możecie w tym momencie przestać być tacy terytorialni? Z tego co pamiętam, z żadnym z was nie chodzę - przypomniałam.

- Jeszcze - napomknął Sam.

Zignorowałam go, miałam większe zmartwienia.

- W jaki sposób Ezaiach mógłby powodować to... Cokolwiek się teraz wyczynia? - zapytałam, wpatrując się w zielone tęczówki. Sam spojrzał niepewnie na Benjiego.

"On nie powinien tego słuchać"

"Od kiedy trzymasz się zasad?"  - zapytałam. Faktycznie mnie to zdziwiło, Sam był definicją buntowniczości, a jednak gdzieś w środku dalej pozostały mu jakieś szczątkowe zasady, które przyswoił w Królestwie.

Chłopak westchnął ciężko.

- Jak już wiesz, anioły mają różne zdolności. Nie każdy z nas potrafi to samo. Moje zdolności i Orifiela dla przykładu opierają się po części na mentalności. Potrafimy w jakimś stopniu poruszać się po umysłach innych. Rozumiesz? - Jego spojrzenie nabrało intensywności. Oczywiście, że rozumiałam. Od początku pchali się do mojej głowy, sprawiając, że omal nie spaliłam sobie policzków na amen. Nawet teraz dziwiło mnie to, że czerwień nie stała się ich stałym kolorem.

- Rozumiem. Czyli Ezaiach również posiada zdolności tego rodzaju?

- Tak, tylko że jest bardziej utalentowany. Pamiętasz, gdy mówiłem ci o tym, że Orifiel potrafi poruszać się po czyimś umyśle lepiej niż ja?

Przytaknęłam, zastanawiając się do czego pije.

- Tak. Powiedziałeś, że potrafi poruszać się po umyśle, jak ptak lata po niebie. Nazwałeś go mistrzem okrucieństwa, bo ze względu na to potrafi zniszczyć innego anioła mentalnie. - Na wspomnienie tego porównania dreszcz przebiegł po moich plecach, mimo tego, że wiedziałam, że mój anioł nie jest tak okrutny, jak Sam sądził.

Zielonooki uśmiechnął się drapieżnie, wiedząc doskonale, o czym myślałam, ale wstrzymał się od komentarza. Uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, gdy zaczął mówić.

- To Ezaiach nauczył go wszystkiego, co wie.

Wzięłam niekontrolowany, głęboki wdech, aż zaświszczało. Zakręciło mi się w głowie i przypomniało mi się jak przez mgłę, to co powiedział Ezaiach do Orifiela.

"Nie wierzę, że Ty, Orifielu, bronisz tej Abominacji! Byłeś tak obiecującym uczniem"

Zimny pot spłynął mi po plecach, momentalnie zaczęłam się hiperwentylować. Wbiłam paznokcie pod stołem w udo, próbując się uziemić.

- Jeśli cię to uspokoi, ja też byłem jego uczniem. Co prawda niedługo, bo Ezaiachowi nie podobało się moje podejście do nauki, wymagał stuprocentowej dyscypliny - wyszeptał, jego oczy wydawały się zamglone, jakby sam walczył ze swoimi demonami. Pokręcił lekko głową, jakby odganiając nieproszone myśli. - Ezaiach potrafił dosięgnąć umysł kogoś, kto nie był przy nim, nawet nie posiadając z nim więzi emocjonalnej. Byliśmy pewni, że skoro jest zamknięty w Królestwie i zakuty, to nie uda się mu dosięgnąć nikogo, ale najwyraźniej się przeliczyliśmy.

Dzięki Bogu, rozmowę przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi, bo nie byłam pewna, ile jeszcze mogę znieść bez zajęcia się ogniem.

- Co to za spotkanie? - Daniel zapytał wesoło, przekraczając próg kuchni. Zmierzył naszą trójkę wzrokiem.

"Ani słowa" - usłyszałam w myślach głos Sama. Nie musiał powtarzać dwa razy, byłam zbyt przerażona, aby cokolwiek mówić.

- Wieczór gier, proszę Pana - powiedział z uśmiechem Benji. Nawet się nie zająknął. Na twarzy blondyna widniał przyjazny, niewinny uśmiech. Mój tata zmierzył nas badawczym spojrzeniem.

- W co będziecie grać?

- Twistera - odpowiedział Sam z polubownym uśmiechem. - Rose nie wspomniała Panu, że jesteśmy na dzisiaj umówieni? - dopytał grzecznym tonem.

To wszystko było takie nierealne. Chłopak jednak wstrzelił się w temat, nie miałam wielu gier w domu, ale pod łóżkiem leżał schowany Twister.

- Musiała zapomnieć - odparł łagodnie. Kiedy rozpakował zakupy, zostawił nas samych.

- Nie możesz mu o niczym powiedzieć - wyszeptał Sam. - Ani on, ani Orifiel nie mogą się dowiedzieć, inaczej blondas straci pamięć.

- Że co? - syknął Benji.

- To, nie masz prawa o nas wiedzieć. Jeśli mój brat, albo Daniel się o tym dowiedzą, będą musieli odebrać ci wspomnienia, czy tego chcą, czy nie. Nie cierpię tego, ale jesteś przydatny, możesz być naszym kretem, więc trzeba cię chronić.

Miał rację, ale czułam się źle z tym, że miałabym okłamywać Orifiela. Więź delikatnie dała o sobie znać, ciągnąc w mojej piersi.

Sam patrzył na mnie wyczekująco, wiedziałam, że nie przestanie, póki nie wydam ostatecznej decyzji.

- To będzie nasza tajemnica - powiedziałam cicho.


*** OGŁOSZENIE PARAFIALNE***
Kolejny rozdział może wpaść trochę później niż zazwyczaj.
Kończę korektę pierwszej części i z drżącym sercem zbieram odwagę, żeby spróbować swoich sił i wysłać szkic do wydawnictwa. Trzymajcie kciuki 😭

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro