XXI. Ból serca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Następne dni przyniosły kolejne treningi pod okiem Księcia. Niezależnie od tego ile razy wołałam Orifiela w myślach, ten mi nie odpowiadał. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, czy znaleźli już Ezaiacha, czy Orifiel jest cały. Nie umiałam spać po nocach ze stresu, a jedzenie nie chciało przejść mi przez gardło. Mimo tego starałam się utrzymywać moje życie w ryzach, chodziłam do szkoły, udawałam, że nie widzę nienawistnych spojrzeń przypadkowych osób i próbowałam jakimś cudem zdać wszystkie przedmioty, co graniczyło z cudem.

Całkowicie nie miałam do tego głowy. 

Każdego dnia towarzyszyli mi Sam i Benji, chodzili za mną jak cienie, strażnicy wypatrujący  zagrożenia. Czasami dogryzali sobie nawzajem, ale coraz częściej zapadała między nimi spokojna cisza. Wyglądali, jakby powoli się do siebie przyzwyczajali. Zaczynałam popadać w stan otępienia, kiedy przez ten cały czas nie dostawałam żadnych wieści na temat Ezaiacha, stres i strach zmieniły się w pustkę. Moją rutynę przerwało dopiero pojawienie się Hexy po tygodniu monotonii. 

Tego dnia Sam zawiózł mnie na zajęcia. Od dwóch dni pojawiał się pod moim domem z rana. Twierdził, że "pilnuje mojego bezpieczeństwa", ale zgaduje, że czuł się samotny i też się trochę martwił o brata. Gdy tylko wysiadłam z jego samochodu po jeździe wypełnionej ciszą, zostałam popchnięta na zamknięte już drzwi auta. 

- Co ty sobie wyobrażasz!? - Dziewczyna podniosła głos, jej piwne oczy delikatnie się jarzyły. Była wściekła. 

- Cieszę się, że żyjesz - jęknęłam, przecierając obolałe ramię. Hexa miała stanowczo za dużo siły. - O co ci dokładnie chodzi? - zapytałam zbita z tropu. 

Sam wysiadł z samochodu i stanął między nami. Wpatrywał się w dziewczynę i chociaż nie widziałam jego twarzy, to wiedziałam, że przyjęła ten sam wyraz, który znałam z jego interakcji z Jake'iem. Chłodny, zdystansowany, tak samo jak jego głos, kiedy przemówił.

- Nie mieszaj jej w to - warknął. Hexa pchnęła go w klatkę piersiową długim, czarnym paznokciem. Zbliżyłam się do nich zaciekawiona. 

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Nie jesteś moim szefem.

- Nie wiem, na ile Jake ci wszystko wytłumaczył, ale tak właściwie, to nim jestem. - Złapał ją za nadgarstek, powstrzymując od ciągłego dźgania. 

- Gówno mnie to obchodzi. Gdzie do diabła jest mój chłopak i czemu mam wrażenie, że Rose i jej pierzasty kolega benefit mają z tym coś wspólnego?! - Podniosła głos na tyle, że rozejrzałam się wokół. Na szczęście parking był pusty. Jeszcze.

Emocje we mnie rozgrzały ogień, który zaczął łaskotać pod skórą, prosząc, aby go wypuścić. Wyminęłam Sama i przesunęłam go nieco na bok, aby stanąć twarzą w twarz z przyjaciółką. O dziwo chłopak nie zaprotestował.

- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziałam, artykułując każde słowo powoli. Jej piwne oczy zmrużyły się nieufnie. Westchnęłam.

- Hexa, do diabła, przyjaźnimy się od lat, dlaczego mi nie ufasz? - zapytałam niemalże błagalnie. Ona nie odpowiadała, spuściła jedynie wzrok.

- Przysięgam, że nie mam nic wspólnego z jego zniknięciem. I przepraszam za wszystko, co cię przeze mnie spotkało. 

- Nie musisz mnie za to przepraszać, to nie twoja wina. Ale chcę odzyskać Jake'a i w tym momencie nie liczy się dla mnie nasza przyjaźń. Nie, kiedy wiem, jak patrzysz na demony, jak je oceniasz. 

Zdębiałam. 

Czy Hexa miała tak właściwie... Rację? Przypomniały mi się słowa Sama, kiedy spotkał mnie przestraszoną w galerii. Jeden z jego demonów śledził nas, a ja spanikowałam.

"Dlaczego od razu założyłaś, że on chce wam zrobić krzywdę?"

Pamiętam, jak odpowiedziałam mu w myślach.

Bo jest demonem. 

Gdzieś w tym wszystkim wbiłam sobie do głowy przekonanie, że demony są złe i należy się ich obawiać. 

A w tym momencie stałam przed jednym, który był moją najlepszą przyjaciółką. Hexa znała mnie na wylot. 

- To nie tak - zaczęłam się bronić. Jedna z ciemnych brwi poszybowała do góry w sceptycznym grymasie, kiedy obserwowała mnie w milczeniu. Nie wierzyła mi i miała ku temu logiczne podstawy.

- Cholera jasna - zaklęłam pod nosem. - Masz rację, okej? To chciałaś usłyszeć? Oceniałam demony z góry, ale już tak nie jest.

- Czemu? Bo ja też jednym jestem? Tylko to sprawia, że jesteś w stanie pomyśleć o demonach, jako o istotach, które też czują? Mają swój własny świat, intencję, a może nawet plany na przyszłość? Wcześniej byłaś przekonana, że są złe do szpiku kości - parsknęła, a kolor jej oczu subtelnie ożył. Pośrodku piwnych tęczówek, naokoło źrenic, pojawiła się czerwień. Wzięłam głośny wdech, widząc to. Ogień we mnie był gotowy do walki, chociaż ja wcale nie zamierzałam walczyć. 

"To demon" - przypomniał głos. 

"To Hexa" - odpowiedziałam gniewnie. 

- A co jeśli tak jest? Tak, dałam radę zmienić swoje przekonania, bo mi na tobie cholernie zależy. Co w tym złego? - syknęłam i odsunęłam się od niej prewencyjnie o krok. Czułam, że mogę stracić nad sobą kontrolę. 

- Jeśli ci na mnie zależy, to oddaj mi mojego chłopaka! - krzyknęła, a ten dźwięk przebił moje serce.

Ona nigdy nie krzyczała. 

Nie na mnie. 

- Właściwie... Chciałem ci to powiedzieć od początku, ale cały czas próbujecie się zagryźć na śmierć... To ja mam twojego chłopaka - odparł Sam na pozór znudzonym tonem. Chłopak w którymś momencie oparł się o maskę samochodu biodrami. 

- Że co?! - Hexa momentalnie ruszyła na niego, jej oczy całkowicie rozjarzyły się czerwienią. 

Zanim się pohamowałam, odruchowo stanęłam między nimi i delikatnie ją odepchnęłam. 

- No chyba sobie robisz jaja, Rose, cofnij się do cholery albo wyrwę ci te kłaki! - warknęła i popchnęła mnie. Ogień odpowiedział momentalnie, rozgrzewając wnętrzności. Z mojego gardła wydobył się zimny śmiech, który zszokował nawet mnie. 

- Odsunę się, jak tylko się uspokoisz - odpowiedziałam cicho, nie spuszczając z niej wzroku. 

- Masz ostatnią szansę. - Jej głos zachrypł i mimo walecznej pozy, widziałam, że się waha. 

To mi wystarczyło. 

Wyćwiczonym ruchem rzuciłam się do przodu i popchnęłam ją. Szybko poleciałyśmy w dół, ale zamortyzowałam jej upadek, żeby się nie poobijała. Wierzgała nogami i rękoma, próbując mnie odepchnąć, ale treningi z Merksem i Orifielem się opłaciły. Momentalnie ją unieruchomiłam. 

- Nie będziemy o tym gadać na parkingu, który zaraz zapełni się uczniami - warknęłam. Jej spojrzenie było pełne gniewu, ale nie zerwałam kontaktu wzrokowego. 

Sam zagwizdał. Przez moment zastanowiłam się, czy warto opanowywać odruch, aby posłać w jego stronę pocisk z Płomienia, ale nie miałam na to czasu. Nie blefowałam, lekcje za niedługo miały się rozpocząć i nie miałam zamiaru zaczynać nadnaturalnej wojny w pobliżu szkoły. 

- Rozumiesz mnie, czy mam ci to przeliterować? - zapytałam twardo. Dziewczyna patrzyła na mnie dalej wyzywająco, ale w milczeniu skinęła głową. 

Kiedy wstałyśmy, Sam już trzymał otwarte drzwi pasażera. 

Hexa zmierzyła go spojrzeniem, które mogło zabić.

- Chcesz spotkać swojego lowelasa? To wskakuj.

Jechaliśmy w ciszy. Usiadłam koło Hexy, nie wiedziałam, co może strzelić jej do głowy. Po jej minie widziałam, że ma milion pytań, ale żadnego z nich nie zadała. Uparcie milczała, wydymając pełne wargi. Westchnęłam mentalnie, odwodząc się od próby uspokojenia jej. Dziewczyna mi nie ufała, to było widoczne jak na dłoni i w sumie miałam w tym swoją winę. Kiedy zaparkowaliśmy koło De-Town, zdębiałam. Czy Jake przez cały boży czas był tam? Jeśli tak, to dlaczego nie rozmawiał z Hexą?

- Byłam tu przez ostatni tydzień chyba z dziesięć razy, nie ma go tu - prychnęła brunetka, otwierając drzwi samochodu. 

- Jest, po prostu... Delikatnie mówiąc, nie zasługujesz na miano mistrza gry w chowanego - skwitował Sam. Obszedł auto i otworzył mi drzwi. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on posłał mi tajemniczy uśmiech, który posłał dreszcz wzdłuż kręgosłupa. 

- Ma'am - mruknął, czekając aż wysiądę. 

Nie odezwałam się, przeszłam obok niego i jak na złość owiał mnie ten słodki zapach cynamonu, od którego ściskało mi wnętrzności. 

- Gdzie on jest? - warknęła Hexa, podchodząc do chłopaka.

- Spokojnie Impiku, już cię do niego prowadzę.

Nacisnął guzik na kluczach, po czym auto wydało piskliwy dźwięk. Powoli podążałyśmy za aniołem przez parking. Sam wprowadził nas głównym wejściem, przeszliśmy przez pustą o tej godzinie, ogromną sale, na której odbywały się przyjęcia. Czułam się dziwnie, będąc w De-Town poza godzinami otwarcia. Te miejsce było takie... Puste i mroczne, jedynie czerwone oświetlenie rozwiewało mrok w pomieszczeniu pozbawionym okien. Wreszcie dotarliśmy do niepozornych drzwi w rogu, za którymi znajdowała się klatka schodowa. 

- Chyba żartujesz, trzymasz go w piwnicy?! - rzuciła Hexa, patrząc na Sama oskarżycielsko. Chłopak zatrzymał się w pół kroku i zmierzył ją wzrokiem.

- Nie. Czy Jake nigdy wcześniej nie zaprosił cię do siebie? - zapytał szczerze zdziwiony. Złoto w jego oczach delikatnie zatańczyło, podkreślając rozszerzone w tym momencie źrenice. Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok zakłopotana.

- Nie musisz się mu tłumaczyć - powiedziałam, patrząc ostro na Sama. Chłopak posłał mi łobuzerski uśmiech, a jego zielone tęczówki błysnęły w mroku. 

- Nie miałam zamiaru - bąknęła. 

- Idziemy do jego mieszkania. Chodźcie.

Ruszył na piętro. Kiedy wdrapaliśmy się po stanowczo zbyt wielu schodach, moim oczom ukazały się dwie pary drzwi, po przeciwległych stronach klatki schodowej. Obie pary były wykonane z solidnego drewna, pod jedną stała prosta, czarna wycieraczka, a pod drugą jedna z tych popularnych, tandetnych wycieraczek z napisem "Welcome Home". Napis otaczały starannie wydziergane liście bluszczu i monster. Musiałam pohamować chichot. Sam spojrzał na mnie spod byka. 

- Nie wiedziałam, że demony lubią akcesoria z Home and You - skwitowałam z uśmiechem. 

- Żaden demon tu nie mieszka - prychnął i podprowadził nas pod drzwi, przed którymi leżała czarna wycieraczka.  Spojrzałam na niego i zastanowiłam się.

Jeśli nie demon...

Czy to Sam tu mieszkał?

Moje serce zabiło mocniej, gdy zdałam sobie sprawę, że najprawdopodobniej jestem o krok od miejsca, w którym śpi i spędza wolny czas.

Czy tam też maluje? Czy tak samo jak w jego domu w Królestwie, znalazłabym tam opasłe tomy, sztalugi i miliony farb?

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Zielone oczy spojrzały na Hexę, zanim otworzył drzwi.

- Trzymaj się z tyłu, ja wchodzę pierwszy - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Włoski na moich przedramionach stanęły dęba. Zapominałam, że w chłopaku też kryła się ogromna, niszczycielska moc i pokłady autorytetu. To była ta strona Sama, której nie widywałam na co dzień. 

O dziwo Hexa nie protestowała. Posłuchała go i kiedy wszedł do środka, spokojnie weszła za nim, a ja wraz z nią.

- No wreszcie Judaszu, mam nadzieje, że przyniosłeś coś dobrego na śniadanie, bo umieram z głodu! - Zdenerwowany głos blondyna dobiegł z głębi mieszkania. Widziałam, że Hexa walczy ze sobą, aby nie rzucić się do przodu biegiem. Złapałam ją delikatnie za ramię i pokręciłam głową, starając się przybrać przyjazny wyraz twarzy.

- Nie, ale mam coś, co ucieszy cię bardziej. Dzisiaj masz gościa - odpowiedział Sam śpiewnie, przechodząc przez przedpokój. 

Jake'a znaleźliśmy w sporym, zadziwiająco jasnym salonie. Półleżał na kremowej kanapie bez koszulki, jego blond włosy były rozpuszczone i w nieładzie opadały na muśniętą słońcem, wysportowaną klatkę piersiową. Grał w coś na konsoli. Szare dresy wisiały nisko na jego biodrach. Odwróciłam wzrok, nie chcąc się gapić, ale chłopak nie wydawał się w ogóle mnie zauważyć. Gdy tylko dostrzegł Hexę, zerwał się z kanapy, wyrzucił pada i skoczył w jej kierunku. Odruchowo spojrzałam na nich, gdy podniósł ją do góry, a potem przycisnął do swojego ciała, jakby nigdy więcej nie chciał jej wypuszczać. Uśmiech, który odznaczał się na jej profilu sprawił, że serce ścisnęło się w bolesnym, wesołym skurczu.

On za nią tęsknił i to diabelnie, tak samo jak ona za nim.

Demon czy nie, kochał Hexę i byłam głupia, jeśli uważałam, że może być inaczej. To było widać jak na dłoni. 

Kiedy blondyn opuścił moją przyjaciółkę na ziemię, ta natychmiastowo przybrała wojowniczy wyraz twarzy.

- Czemu on cię tu trzyma? - zapytała podejrzliwie. Jej głos lekko drżał od nadmiaru emocji. 

- Niech on ci to wytłumaczy, ale spokojnie, to nie wbrew mojej woli - odpowiedział spokojnie Jake i uśmiechnął się delikatnie. Zdębiałam, kiedy spojrzał na mnie, dalej uśmiechając się tak pogodnie. 

Sam westchnął, kiedy Hexa mierzyła go wrogim spojrzeniem. Atmosfera w pokoju znacznie się zagęściła, ale gotka tylko zaciskała pełne usta, nie odzywając się. 

- Rose słyszała Jake'a, kiedy walczyła z Ezaiachem. Nie była pewna, czy to faktycznie był on, bo go nie widziała, więc poprosiła mnie o pomoc w ustaleniu faktów. Zanim się na nią zezłościsz, możesz docenić to, że przyszła z tym do mnie, szukając pokojowego rozwiązania, zamiast iść do Orifiela, który najpierw by go zaatakował, a dopiero potem zadawał pytania - mówił powoli, patrząc jej prosto w oczy bez żadnego skrępowania. Spokój, który słyszałam w jego głosie, sprawiał, że mięśnie na plecach się spinały. Nie byłam przyzwyczajona do poważnego Sama.

- Super, dzięki bardzo, Rose - bąknęła w moim kierunku, ale widziałam iskrę zwątpienia w jej oczach, kiedy przerzucała długie, ciemne włosy przez ramię, osłaniając przede mną swoją twarz. 

- Nie ma za co - odparłam cicho. Sam uniósł jedną z brwi i uśmiechnął się do mnie sardonicznie, zanim kontynuował. 

- Na początku po prostu próbowałem ustalić fakty samodzielnie, ale to było skomplikowane i rodziło więcej pytań, więc zapytałem Jake'a wprost, co robił w czasie, gdy Rose została porwana - powiedział i w milczeniu spojrzał na blondyna, przekazując mu pałeczkę. Jake przeczesał nerwowo włosy, przez co część splątanych kosmyków opadła na szczupłą twarz.

- A ja przyznałem, że nie pamiętam. Mam dziurę w głowie, nie mam pojęcia, co wtedy robiłem, więc możliwe, że Ezaiach na mnie wpłynął i użył mnie, aby cię porwać - podsumował Jake. 

- Przepraszam. - Słowo opuściło moje usta w chrapliwym tonie. Nie umiałam nawet nazwać emocji, które czułam, kiedy powoli, tyłem wycofywałam się z mieszkania. Przez tak długi czas byłam pewna, że Jake konspirował z aniołem. Jego zachowanie kiedy Hexa mnie unikała, tylko bardziej mnie w tym utwierdzało. Teraz, kiedy prawda wyszła na jaw, nie wiedziałam, jak się z nią czuć, jak reagować. Znów nic nie wiedziałam, naraziłam Sama na rozłam jednej z jego jedynych, bliskich relacji, zaryzykowałam więź z najlepszą przyjaciółką... Na nic.

 Kiedy zamykałam za sobą drzwi, usłyszałam głos Sama.

- Macie godzinę, aby sobie wszystko wyjaśnić. Wtedy tu wrócę. 

Zaczęłam biec. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. To nie tak, że chciałam uciec przed Samem, albo nawet przed blondwłosym demonem, po prostu... Chciałam uciec przed sobą. Czułam się jak skończona idiotka. Kiedy przebiegłam paręset metrów przez las otaczający De-Town, zatrzymałam się i odruchowo oparłam dłonie o uda. Nie byłam zdyszana, tak jak byłoby wcześniej, zanim Anielski Ogień i geny aniołów postanowiły się obudzić. To, co mi ciążyło, było bardziej psychiczne. 

Miałam ochotę zwymiotować, tak źle czułam się sama ze sobą. Ciepłe dłonie na moich ramionach, podciągające mnie ku górze, abym się wyprostowała, ocuciły mnie. Sam stał przede mną, a w jego oczach widziałam szczerze zmartwienie. 

- Ja... - Nie wiedziałam, co chcę powiedzieć.

- Potrzebujesz przyjaciela. Chodź ze mną. 

Spojrzałam na niego jak na wariata. 

- Proszę - wyszeptał, a jego oczy lekko zabłyszczały złotem. Westchnęłam i ujęłam jego dłoń, kiedy wyciągnął ją w moim kierunku. Z pewną ulgą powitałam ciepło chłopaka, które nie pozwalało mi zatracić się w niszczycielskich emocjach. 

Kiedy mijaliśmy drzewa w ciszy, starałam się wyrównać oddech. Cała sytuacja mnie przygniotła, byłam tak zaaferowana Ezaiachem, Orifielem, Samem i wszystkimi nowościami, że nawet nie zastanowiłam się nad własną oceną sytuacji. 

Przyjęłam zero jedynkowy punkt widzenia za pewnik i to był błąd. Miałam ochotę się spoliczkować.

Sam ścisnął moją dłoń nieco mocniej i spojrzał na mnie z żalem w oczach. Musiał przysłuchiwać się chaosowi, który panował w moim umyśle. Zacisnęłam usta w wąską linię, starając się wypchnąć chłopaka z mojego umysłu, ale zaowocowało to jedynie zadziornym uśmiechem na jego twarzy. 

"Jeśli nie przestaniesz się nad sobą użalać, zacznę śpiewać hity z lat osiemdziesiątych" - Przytyk, który usłyszałam po chwili, sprawił, że omal się nie uśmiechnęłam. 

"Won. Z. Mojej. Głowy" - zakomunikowałam, skupiając całą swoją energię na wypchnięciu go poza granice mojej jaźni. 

Tym razem zadziałało, albo Sam po prostu odpuścił. Kiedy na horyzoncie zaczął majaczyć budynek dyskoteki, odruchowo się spięłam. Jake i Hexa dalej byli tam, najpewniej nadrabiając stracony czas. Przełknęłam gulę formującą się w gardle i podążałam hardo za chłopakiem. 

Od razu po przejściu przez ciężkie drzwi wejściowe, Sam podążył w kierunku głównej sali. Wypuścił moją dłoń, jak gdyby nie mógł się doczekać, aż znajdzie się u celu. Obserwowałam go z zaciekawieniem, kiedy przyspieszył prawie że do truchtu i podbiegł do kontuaru, znajdującego się w centralnej części parkietu. Stanął za barem, a kiedy go dogoniłam, skinął ręką na wolny, wysoki stołek. 

Z wahaniem usiadłam, a on bezpardonowo zaczął przyrządzać drinki.

- Chyba jest za wcześnie na picie - zwróciłam mu uwagę. 

- Jest dwunasta w południe... Gdzieś na pewno - stwierdził, wzruszając ramionami. W dłoniach trzymał srebrny shaker, do którego powoli wlewał różne alkohole i syropy. Kiedy zaczął nim potrząsać, usłyszałam charakterystyczny dźwięk lodu, uderzającego o metal. 

Nalał zarówno mi i sobie po drinku. Gdy zobaczyłam ten charakterystyczny kolor i poczułam lekko ziołowy zapach, nie musiałam nawet pytać, co nam przygotował.

- Serio, Piekielna Frajda?

- Od tego wszystko się zaczęło, czyż nie? - zapytał cicho. Ciepło obudziło się w moim brzuchu i zaczęło rozchodzić się po całym ciele, ale tym razem nie miało nic wspólnego z Anielskim Ogniem. Spuściłam wzrok zakłopotana własną reakcją. 

Podał mi drinka. Nasze palce zetknęły się ze sobą i nie potrafiłam się ruszyć. Przeszedł mnie prąd i wszystkie wspomnienia zalały mnie, jakby jakaś tama w środku puściła. Jego śmiech, blask, który tak wiele razy widziałam w zielonych oczach. To jak przeczesywał włosy dłonią, gdy się denerwował, sposób, w jaki zaciskał szczęki, kiedy coś mu się nie podobało. To, w jaki sposób jego wargi wyginały się w uśmiechu, moment przed tym, gdy mnie całował. Na moje własne usta wypływał uśmiech, gdy widziałam te migawki, ale szybko zgasł, przytłumiony czymś o wiele bardziej dojmującym.

Poczułam przeokropny, palący ból w klatce piersiowej. Wzięłam chrapliwy, gwałtowny wdech, ale nie potrafiłam zrobić wydechu, każdy mięsień w ciele spiął się w okrutnym, niepozwalającym na najmniejszy ruch skurczu. Gdyby nie fakt, że Sam tak samo jak ja zamarł w bezruchu, szklanka, którą trzymałam, skończyłaby w kawałkach. Czułam się tak, jak wtedy, gdy Ezaiach chciał pozbawić mnie serca. Skurcz minął, a ja zgięłam się w pół i położyłam czoło na blat, wszystko we mnie paliło żywym ogniem.

- Rose? - Sam znalazł się po drugiej stronie blatu, szybciej niż jakikolwiek człowiek by mógł. 

Nic mi nie jest - to chciałam powiedzieć, ale to, co wyszło z mojego gardła, bardziej przypominało zgrzyt. 

- Cholera jasna - zaklął, podnosząc mnie z krzesła. Szybko przeniósł mnie na sofę w odosobnionej części klubu i położył. 

Ból powoli mijał, a mi wracały zmysły. 

- Myślałam, że mam atak serca - przyznałam niepewnie. Nie miałam pojęcia, co się tak właściwie stało. Było mi nagle diabelnie zimno w środku.

- Zawał ci nie groźny, nie teraz, kiedy obudził się w tobie Płomień. Nie powinnaś już więcej chorować, ani cierpieć na inne, ludzkie dolegliwości. 

- Co to w takim razie było?

- Zgaduje, że twoje Połączenie z Orifielem. Co dokładnie poczułaś?

- Poczułam, jakby miało mi rozerwać serce. 

Sam patrzył na mnie skonsternowany, wydawał się być nawet... Zakłopotany. 

- Czemu poczułam te rzeczy, Sam?! - ryknęłam na niego. Miałam w głowie najgorsze wizje. Co jeśli Ezaiach dopadł Orifiela i zrobił mu coś? Czy to dlatego anioł mi nie odpowiadał od tygodnia? Smutek zalewał mnie od stóp do głów, uczucie, którego nie potrafiłam zrozumieć. 

- Spokojnie - powiedział, łapiąc mnie za rękę. 

- Jak mam być spokojna?! - Zerwałam się do siadu, odpychając go od siebie. 

Chłopak pokręcił głową, jakby zrezygnowany. 

- Nic mu nie jest, możesz schować pazurki. 

Patrzyłam na niego, oczekując wyjaśnień. Nie zrywałam kontaktu wzrokowego, chociaż te zielone tęczówki doprowadzały mnie do szału na milion różnych sposobów. 

- Najwyraźniej wasze Połączenie się zerwało - powiedział cicho. 

Jeśli wcześniej czułam zimno, to wtedy skuło mnie lodem. Czy Sam miał rację?

Odruchowo spróbowałam sięgnąć ku Orifielowi, ale nie poczułam nic. Zero, żadnej obecności, żadnego napięcia. 

Tylko pustkę. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro