Rozdział XXXIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Obudził mnie zapach morza i lasu. Leżałam na czymś ciepłym i rozkosznie przyjemnym w dotyku. Senna mgła dalej otaczała mój umysł, gdy przeciągnęłam się delikatnie, a wtedy okropny ból rozniósł się po moim mostku. Momentalnie rozbudziłam się i zrobiło mi się zimno. Serce przyspieszyło gwałtownie, dudniąc i obijając się o ściany klatki piersiowej, gdy wróciły do mnie z całą mocą wspomnienia. Porwanie. Ezaiach. Ratujący mnie Orifiel.

"Przecież ja umierałam".

Otworzyłam szeroko oczy i zerwałam się do siadu, przytulając kolana do klatki piersiowej. Brałam wdech za wdechem, czułam się, jakbym nie mogła oddychać, a każdy wdech tylko sprawiał mi ból i jeszcze mocniej przypominał o tamtych wydarzeniach. Nagle ciepłe ramiona objęły mnie, otaczając znów zapachem morza i lasu. Niepokój zaczął przygasać powoli. Ten prosty dotyk osadzał mnie w rzeczywistości i odganiał koszmary. Podniosłam głowę i spojrzałam w najbardziej błękitne oczy, jakie widział ten świat.

"Spokojnie" - usłyszałam jego znajomy głos w głowie.

Patrzyłam na niego, powoli orientując się w sytuacji. Orifiel mnie uratował. Nie byłam do końca pewna jak. A to ciepłe, przyjemne coś, na czym leżałam, to był on. Rumieniec oblał moje policzki, schodząc niżej, aż pod obojczyki, co odczuwałam jako nieproszone ciepło. Najwyraźniej uwiłam sobie z niego posłanie. Uczucie wstydu, które mnie ogarnęło, było nie do wytrzymania. Skrzywiłam się, a anioł zinterpretował to w nieprawidłowy sposób.

"Boli Cię" - stwierdził.

- Tylko trochę - powiedziałam wymijająco, a raczej wyrzęziłam. Mój głos był okropnie ochrypły, a mówienie sprawiało mi ból. Chłopak uśmiechnął się wyrozumiale.

"Myślę, że zostaniemy przy komunikacji niewerbalnej" - zażartował, a ja wywróciłam oczyma.

"Gorzej ze mną nie będzie."

"Pozwól mi obejrzeć Twoje rany" - poprosił. Coś we mnie szarpnęło się w odruchu, aby mu odmówić. Jego troska była słodka i sprawiała, że się topiłam, ale nie chciałam się jej poddawać.

"Już i tak przyznałaś mu, że go kochasz." - Wredny głos w mojej głowie odezwał się pierwszy raz od dawna.

Miał rację. Kiedy myślałam, że już po mnie, powiedziałam mu prawdę. Nie żałowałam tego, w żadnym wypadku, ale obudzenie się na nim prosto po tym potrafiło namieszać w głowie. Westchnęłam w duchu i położyłam się na plecach. Chłopak spojrzał na mnie i uniósł jedną brew w wyczekiwaniu.

"Co?" - zapytałam skonsternowana. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, koło którego ukazał się dołeczek. Czarne kosmyki opadały na jego czoło figlarnie.

"Musisz ściągnąć bluzkę. Największa rana jest na mostku" - wydawał się rozbawiony.

Moje serce przyspieszyło i zaschło mi w ustach. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie widział mnie bez koszulki. Przełknęłam gulę w gardle i powoli ściągnęłam T-shirt, dziękując bogu za to, że mam pod nim stanik. Przez chwilę przemknęło mi przez głowę to, że ktoś musiał mnie w to wszystko ubrać, ale wolałam nawet nie pytać, kim był ten tajemniczy ktoś. Wystarczyło mi wstydu na kolejne dwadzieścia lat. Odwróciłam głowę w bok speszona, kiedy chłopak mierzył moje ciało wzrokiem. Poczułam, jak jego palce chwytają mój podbródek i delikatnie obracają moją głowę ku niemu. Anioł klęczał nade mną z kolanami rozstawionymi obok moich bioder, jego skrzydła przesłaniały mi widok na pokój. Nachylał się teraz, patrząc mi prosto w oczy.

- Nie wstydź się. To, co zrobiłaś, jak broniłaś się, to jak pokiereszowałaś Ezaiacha, to wszystko sprawiło, że wygraliśmy. Jesteś wojowniczką Rose, a jedyne czego chce, to upewnić się, że rany po tej bitwie goją się tak, jak powinny. Obiecuje - powiedział tym razem na głos.

Nagły przypływ emocji ścisnął moje gardło i zachciało mi się płakać. To jak duży szacunek i podziw widziałam w jego oczach, to nie mogło być udawane. Tym razem nie odwróciłam wzroku, gdy badał skrupulatnie wszystkie rany. Ta na mostku dalej się nie zabliźniła, co nie było dziwne, patrząc na to, że Ezaiach chciał pozbawić mnie serca. Według tego, co mówił Orifiel, tłumacząc mi co robi i widzi, rana na szyi już się zabliźniała. Słuchając jego opisu, do mojej głowy wdarło się jedno, bardzo ważne pytanie. Kiedy nachylał się, oglądając bok mojego brzucha, pociągnęłam go za włosy. Spojrzał na mnie rozbawiony.

"A to za co?" - zapytał niby zdziwiony. Uśmiechnęłam się, ale pohamowałam śmiech. Wiedziałam, że to by porządnie zabolało.

"Jak długo byłam nieprzytomna?"

"Dwa tygodnie" - odpowiedział, wycofując się. Usiadł obok mnie, kiedy próbowałam przeprocesować... Tak właściwie wszystko. Poczułam lekki szok, ale to było logiczne. Rany, których doznałam, były bardzo ciężkie, więc i regeneracja pochłaniała dużo energii. W głębi serca byłam wdzięczna, że odpłynęłam i nie czułam całego bólu, który zapewne towarzyszył temu procesowi. Nasunęło mi się kolejne pytanie, bo skoro Orifiel był ze mną... To gdzie byliśmy?

Rozejrzałam się powoli po pomieszczeniu, jednak nie widziałam nic, co mówiłoby mi, gdzie jestem. Nie był to szpital, brakowało tu aparatury. Ściany były miętowe, łóżko, na którym leżałam, było ogromne, mogłyby się na nim zmieścić cztery dorosłe osoby i to bez zbytniego upychania. Duże okno na przeciwległej ścianie zasłaniały ciężkie, ciemnozielone zasłony. W pokoju było dosyć pusto, koło łóżka znajdował się mały stolik, a w innej części pokoju stał duży, uszaty fotel, koło którego znajdował się szklany stół. Zdębiałam, gdy zdałam sobie sprawę, gdzie najprawdopodobniej się znajduje.

"Czy to tu mieszkasz?" - zapytałam nieśmiało. W pomieszczeniu brakowało personalnych detali. Nie było obrazów, zdjęć, zeszytów, kubków, czegokolwiek, co mówiłoby cokolwiek o właścicielu pokoju.

"Tak. Jesteśmy w moim domu, w Królestwie" - przyznał z niepewną miną, a mnie ścisnęło w klatce piersiowej.

Wpuścił mnie do swojego domu. Trzymał mnie tutaj, czekając, aż wydobrzeje. Opiekował się mną przez ostatnie dwa tygodnie osobiście. Moje oczy zaszły łzami, kiedy wyciągnęłam do niego ramiona i przytuliłam mocno. Chłopak delikatnie opadł na łóżko, a ja razem z nim. Gdy głaskał mnie po włosach, łzy zaczęły niekontrolowanie wypływać z moich oczu. Łzy strachu, szczęścia i ulgi. Tak bardzo cieszyłam się, że przeżyłam. Że on przeżył. Że mojemu tacie i Samowi nic nie jest. A przede wszystkim z tego, że Ezaiach nie chodził już wolno, nie stanowił dla nas zagrożenia. Płakałam dłuższą chwilę i nie był to ładny płacz, ale raczej ten z rodzaju brzydkich i gwałtownych, po których człowiek wstydzi się, że ktoś to widział. Gdy dałam radę się uspokoić, jego dłoń zjechała na moje plecy.

"Nie potrafiłem zostawić cię w twoim domu. Zbyt bałem się, że coś może ci się stać. Przepraszam, że podjąłem tą decyzję za ciebie" - powiedział ostrożnie.

Nie mogłam uwierzyć w jego słowa. On obawiał się, że będę na niego zła. Pokręciłam głową w milczeniu, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć.

"Nie czuj się winny. Wiem, że nie miałeś niczego złego na myśli" - odpowiedziałam w końcu zwięźle. Nie byłam w stanie nic więcej z siebie wydusić. On nie zdawał sobie sprawy, ile znaczyło dla mnie jego zachowanie. Jego uścisk nieco się zacieśnił.

"Tak bardzo bałem się, że cię stracę" - przyznał.

"Ale nie straciłeś" - przypomniałam mu łagodnym tonem, czując wkradającą się do jego serca melancholię.

"Możesz to powiedzieć jeszcze raz?" - zapytał, a może bardziej poprosił. W jego głosie czaiła się niepewność, sprawiająca, że wydawał się młodszy i bardziej wrażliwy. Zastanowiłam się chwilę nad tym, o co chłopak mnie prosił, ale nie byłam pewna, czego chciał.

"Co masz na myśli?" - zapytałam w końcu, mając nadzieje, że nie wyjdę na niedomyślną.

"Chcę wiedzieć, że sobie tego wtedy nie wyobraziłem." - Jego głos w mojej głowie był praktycznie szeptem. Moje serce przyspieszyło, gdy zrozumiałam, o czym mówi. Odsunęłam się lekko od niego i spojrzałam mu w oczy, zanim się znowu odezwałam. Chciałam, żeby widział mnie, gdy to mówię.

"Kocham cię" - przyznałam. Powiedziałam to wtedy i powtórzyłabym to milion razy. Nie wiedziałam do końca, jak do tego doszło i kiedy zaczęłam go kochać. Wiedziałam, że istnieje milion powodów, dla których nie powinnam tego mówić, że mam milion powodów, aby go nie cierpieć i nie chcieć go w swoim życiu, ale nie obchodziło mnie to.

"Wiesz, że też cię kocham?" - zapytał. Skinęłam powoli głową.

Nie rozumiałam, czemu mnie pokochał. Co we mnie widział. Sprawiałam mu dużo problemów, kochałam jego brata. To coś między nami, czymkolwiek było, było bardzo skomplikowane. Dalej czułam coś do Sama, nie zapomniałam o jego bracie i w tym momencie ciążyło mi to. Poczucie winy powoli zakradało się z powrotem do mojego serca, ale chłopak nie pozwolił mi w nim utonąć.

"Nie obchodzi mnie, ile osób kochasz, ile już kochałaś. Nie masz na to wpływu, a ja nie mam prawa wymagać od ciebie, żebym był jedynym w twoim sercu. Nie chcę od ciebie niczego, czego nie chcesz mi dać" - jego głos był jak delikatne muśnięcie bryzy, czułam jego spokój i akceptację.

Wiedziałam, że nie kłamie. Kiedy patrzył tak na mnie, a na jego twarzy rozkwitał uśmiech, podjęłam decyzję. Pewnie miały na nią wpływ ostatnie wydarzenia, to, że omal nie umarłam, to jak bardzo się bałam i to ile dla mnie zrobił, ale postanowiłam martwić się tym później. Nachyliłam się w jego kierunku i pocałowałam go delikatnie. Orifiel nie pozostał mi dłużny, jego ramiona oplotły się wokół mnie, kiedy składał na moich ustach raz po raz pocałunki, każdy następny głębszy od poprzedniego. Czułam w nich początkowo tęsknotę i niepewność, które bardzo dynamicznie zmieniły się w pasję i pragnienie, którego nie potrafiłam pojąć. Przez tak długi czas tak dobrze krył się ze swoimi emocjami, że nie byłam pewna, czy coś do mnie czuje, ale te pocałunki, to, w jaki sposób mnie dotykał, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. To była miłość. Wylądowałam na plecach, kiedy chłopak wpił się w moje usta po raz kolejny, budząc we mnie pragnienie, którego tym razem już się nie wstydziłam.

Przez ten krótki moment byłam cholernie szczęśliwa.

Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co szykuje dla mnie przyszłość.

____________________________

Hej, jeśli doszłaś/eś do tego momentu to dziękuje Ci za przeczytanie całości. Następna część zacznie pojawiać się wkrótce. Daj znać co myślisz o zakończeniu koniecznie w komentarzu :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro