Rozdział XXXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sylwetki drzew rozmazywały mi się przed oczami, kiedy biegłam. W mojej głowie dzwoniły wszystkie alarmy, wiedziałam, że ścigam się ze śmiercią. Słyszałam szelest jego skrzydeł, gdy wiatr wokół mnie uderzał coraz gwałtowniej. Czułam zapach sosen i zbliżającą się zimę w powietrzu. 

- Nie uciekniesz. - Jego głos rozbrzmiał zadziwiająco blisko mnie. Biegłam dalej, czując, że powoli płuca protestują. 

Wiedziałam, że ma racje. Nawet biegnąc z ponadludzką prędkością, nie mogłam wygrać z aniołem. Zatrzymałam się i obróciłam szybko na pięcie, stając z nim twarzą w twarz. Ezaiach wylądował, przekrzywiając delikatnie głowę. Okrutny uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy zbliżał się powoli, krok po kroku. Wyglądał na rozluźnionego. Lekceważył mnie, a to mogło zadziałać na moją korzyść.

- A więc poszłaś po rozum do głowy - wymruczał. 

Czułam coś dziwnego, jakiś prąd w powietrzu, jakby przesycone było mocą. Było w nim coś pierwotnego, coś co krzyczało o niebezpieczeństwie i bólu. Patrzyłam prosto w bursztynowe oczy i nie widziałam w nich nic. Żadnych emocji. Nie żałował tego, co miał zamiar zrobić. Nie wahał się. Myśli ucichły, kiedy rzuciłam się w jego kierunku. Popchnęłam go z całej siły, uwalniając ogień. Przerażający huk rozległ się, kiedy uderzył plecami o pień drzewa. Nie rozluźniłam się, trwałam w gotowości. Każdy mięsień w moim ciele był naprężony do granic możliwości, a zmysły były boleśnie wyczulone. Anioł zaśmiał się cicho i powoli, niezgrabnie podniósł z ziemi. Uśmiechał się szeroko, a jego oczy jarzyły się ciemnym złotem.

- Nie powinnaś była tego robić. Chciałem zabić cię szybko i bezboleśnie, ale nie mogę zignorować takiej zniewagi - wyszeptał, mimo tego słyszałam go idealnie. Na usta wkradł mi się mimowolnie gorzki uśmiech. 

- Wyjąłeś mi to z ust - powiedziałam. 

Wiedziałam, że nie było tu miejsca na wątpliwości. Albo ja zabije go, albo on zabije mnie. Nie było możliwości, abyśmy obydwoje wyszli z tego żywi. Tak samo dobrze wiedziałam, że szansa na to, że to ja przeżyje, była kosmicznie niska. Może dlatego pozwoliłam sobie na odrzucenie lęku. Nie chciałam być przestraszona, nie jeśli to miały być dla mnie ostatnie momenty w świecie żywych. Czułam, jak ogień ogarnia całe, zziębłe ciało, a jego oczy na chwilę się rozszerzyły w zdziwieniu. 

- Czym ty do cholery jesteś? - zapytał, stawiając chwiejny krok w moją stronę. Nie zaszczyciłam go odpowiedzią. 

Kiedy podszedł wystarczająco blisko, spróbował mnie pochwycić. Zanurkowałam pod jego ramieniem i kolejne uderzenie trafiło w szerokie plecy, wypalając dziurę między łopatkami. Anioł jęknął, ale nie upadł.

- Potrzebujesz czegoś więcej, jeśli chcesz mnie pokonać - warknął i obrócił się w zawrotnym tempie.

Popchnął mnie na drzewo, moc uderzenia wycisnęła powietrze z palących od biegu płuc. Wiedziałam, że muszę zignorować ból, chociaż byłam pewna, że połamał mi żebro lub dwa. 

"Jeśli pozwolę sobie na ból, zginę" - zdałam sobie sprawę z tego faktu, zagryzając zęby.

- Nie udawaj odważnej. Wiem, że się boisz. Obserwowałem cię znacznie dłużej, niż sądzisz. - Znów szedł w moim kierunku, a ja odkleiłam plecy od pnia z mokrym dźwiękiem. Moja kurtka była czymś przesiąknięta. 

Gdzieś z tyłu głowy świtało mi, że to najprawdopodobniej krew. Moja krew. Mimo tego odepchnęłam od siebie palący ból, ogarniający cały lewy bok. Oddychałam płytko, starając się go nie potęgować. Krążyliśmy w kółko, obserwując się. Uśmiechnęłam się bezczelnie, licząc na to, że wytrącę go z równowagi. Miałam nadzieje, że jeśli poniosą go emocje, to popełni błąd. Musiałam liczyć na każdą kroplę szczęścia, która mogłaby mi pomóc. 

- To, że widziałeś parę rzeczy, nie oznacza, że mnie znasz - warknęłam. Anioł zaśmiał się głęboko, a ten odgłos zarezonował niebezpiecznie w moich kościach. 

- Widziałem cię już podczas pierwszej wizyty w Królestwie. Widziałem cię, kiedy Dan przyleciał wybłagać, abyś spotkała się z Orifielem. Widziałem, kiedy zakradałaś się do Międzyświata. Mam oczy wszędzie. 

- Czyli jesteś przebrzydłym stalkerem? I na dodatek zniżasz się do współpracy z demonami? - odgryzłam się, nie dając po sobie poznać tego, że jego słowa we mnie uderzyły.

- Przynajmniej nie jestem abominacją. Nefilem. - Splunął na ziemię z wyraźnym obrzydzeniem. Wszystko się we mnie gotowało. 

- I co, myślisz, że jak mnie zabijesz, to świat będzie na powrót idealny? - Zaśmiałam się, czując, jak gniew we mnie rozprzestrzenia się, grożąc wybuchem. 

- To pierwszy krok. Pozostają jeszcze ludzie - powiedział, a złoto w jego oczach rozbłysło jeszcze mocniej. Omal się nie potknęłam, a on skwitował to pobłażliwym uśmiechem. 

- Jesteś szalony - powiedziałam, nawet nie kryjąc obrzydzenia w moim głosie. 

Wyrzuciłam ramiona przed siebie, pozwalając złości opuścić ciało. Zielony płomień liznął bok jego lewego skrzydła, wypalając w nim nieznaczną dziurę. Anioł zgiął się w pół, a ja nie traciłam czasu. Uderzałam raz za razem, widząc, jak jego piękne skrzydła niszczeją. Kiedy skończyłam, sama musiałam podeprzeć się rękoma o uda. Ten atak wykorzystał dużo mojej energii. Kręciło mi się w głowie, kiedy poczułam ciężką, zimną dłoń na ramieniu. Anioł podciągnął mnie do pozycji stojącej, siła uścisku miażdżyła moje ramiona. Twarz Ezaiacha była szara, pozbawiona energii. Najwyraźniej mój atak faktycznie mu zaszkodził. Oddychał ciężko, kiedy patrzył na mnie, przez chwilę się nie odzywając. Miałam ochotę splunąć mu w twarz.

- Powinienem zabić cię na miejscu, ale chce usłyszeć, jak krzyczysz - powiedział niskim głosem. Jedna z dużych dłoni wylądowała na mojej szyi, kiedy poczułam przyciąganie.

"Wpływ" - szepnął głos. 

Zaczęłam się wyrywać. 

- Pójdziesz teraz grzecznie ze mną i nie będziesz stawiać oporu. - Głos był przesycony mocą, a ja nie umiałam odwrócić wzroku od jego oczu. Były czarne jak onyks, nie widziałam w nich źrenic. Wszystkie mięśnie spięły się w próbie stawienia miernego oporu.

- Rozumiesz? - zapytał. Całą sobą walczyłam, żeby się temu nie poddać. 

Ból był przeogromny, jakby cały mój umysł łamał się na małe kawałki pod jego mocą. To było całkiem inne uczucie, niż te, którego doświadczyłam, gdy Sam na mnie wpływał. Nawet Orifiel robił to w inny sposób. To, co robił Ezaiach, sprawiało, że czułam się, jakby dosłownie ciął mój mózg na kawałki. Zacisnęłam zęby i użyłam całej siły jaką w sobie miałam, aby zamknąć oczy. Użyłam wolnej dłoni, aby złapać za przód jego koszuli. Zrobiłam to delikatnie, powoli. Musiał wierzyć, że mu się udało.

- Brawo - mruknął cicho, a uścisk na szyi osłabł. Wtedy otworzyłam oczy. Nie wiem, co w nich zobaczył, ale domyślił się, co się dzieje o sekundę za późno.

- Nie! - krzyknął, w tym samym momencie płomień uderzył w jego klatkę piersiową. Anioł upadł na plecy, krztusząc się. 

W tym momencie rozpętało się piekło. Znikąd pojawiły się dwa demony, które pochwyciły mnie za ramiona. Wyrywałam się z całych sił, które z każdym momentem słabły. Kiedy znów miałam uwolnić ogień, jeden z nich wykręcił mi ramie, po  czym uchwycił mocno w talii. 

- Masz charakterek - powiedział śpiewnie. 

Jego głos wydawał się taki znajomy, ale zanim zdążyłam cokolwiek sobie przypomnieć, poczułam palący ból w szyi. Demon wgryzł się w nią z łatwością, a ja krzyknęłam. Odczucie, które rozeszło się po moim ciele, było nie do porównania z niczym innym. Miotałam się, próbując uwolnić, ale jego uścisk był zbyt silny. Ciemność zaczęła zalewać wszystkie zmysły, gdy zobaczyłam, jak Ezaiach idzie w moim kierunku. Kulał, chodzenie sprawiało mu trudność. To, co pozostało z jego skrzydeł, ciągnęło się za nim smętnie. Na jego twarzy nie było już nawet okrutnego uśmiechu. Czysta furia była wyczuwalna w powietrzu. 

- Nie chciałem być niepotrzebnie okrutny, ale sama przypieczętowałaś swój los - zagrzmiał. Jego obraz zanikał mi przed oczami,  gdy dłoń anioła uderzyła w moją klatkę piersiową. Kolejna salwa bólu wstrząsnęła mną, tak szokująca, że straciłam przytomność.


***

Książe

Telefon Sama odezwał się jakieś dwie godziny po tym, jak Orifiel zanurzył się w ciemnej toni jeziora. Zmierzyłem go wzrokiem, a on wzruszył ramionami. Nie odpuściłem, wpatrywałem się w niego z uporem maniaka, póki nie podniósł telefonu. 

- Wyciszę go, dobra - mruknął pod nosem i odblokował ekran. Jego oczy rozszerzyły się i bez wahania rzucił smartfona na glebę. Pociągnął mnie mocno za ramię. 

- Musimy iść! Rose jest niedaleko De-Town! - krzyknął, a Daniel momentalnie wstał. 

- Jesteście pewni, że to nie pułapka? - spytałem. Równie dobrze mogli otrzymać wiadomość od Czarnej Róży. To mógł być jakiś wybieg. 

- Jeśli to faktycznie Czarna Róża, to ci goście są na tyle starzy, że nie pomyśleliby o napisaniu mi smsa - odparował Sam. - Napisała, że zabrał ją Ezaiach, on jest przedpotopowy.

- Co za śmieć. - Daniel warknął, wyraźnie zbulwersowany. Obydwoje byli całkowicie zmobilizowani. Zamyśliłem się. Właściwie mógł mieć rację, demon który zabrał Rose też wyglądał na wiekowego. Mogli nie wpaść na pomysł, aby zabrać jej telefon. Westchnąłem. 

- Idźcie. Ja popilnuje twojego brata - powiedziałem. 

- Nie ma bata, potrzebujemy każdej możliwej pomocy - warknął, jego oczy mieniły żywą zielenią. Uniosłem dłoń, komunikując mu, że teraz moja kolej, aby się odezwać. Potrafił być tak niewychowany. 

- Jeśli wybudzimy go samodzielnie, może oszaleć. Na serio chcesz zobaczyć, co stanie się ze światem, jeśli Orifiel oszaleje? - zapytałem szeptem, a blask w jego oczach momentalnie przygasł. Nawet ja czułem odrobinę strachu na myśl o tym, do czego byłby zdolny, jeśli nie miałby swoich moralnych barier. 

- Pilnuj go - warknął, po czym wzbił się w niebo. Daniel podążył prosto za nim. 

- W takim razie zostaliśmy tylko ty i ja, przystojniaku - mruknąłem, wpatrując się w Jezioro Dusz. Naprawdę miałem nadzieje, że Orifiel nie zwariuje. Może nie darzyłem go sympatią, ale jego potęga połączona z szaleństwem mogła sprawić, że świat spłynie krwią.


***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro