Rozdział XXXVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Orifiel

To jezioro było okrutnie zimne. Nawet nie wiedziałem, jak długo już w nim leżę. Było ciemno i potwornie cicho. Nie byłem przyzwyczajony do takich wrażeń. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem chłód. Nie widziałem nic, woda była całkowicie nieprzejrzysta, więc po krótkiej chwili po prostu zamknąłem oczy. Ogarniała mnie niewyobrażalna cisza, coś na wyraz anty huku, który następuje chwilę po ogłuszającym wybuchu bomby. Cały czas starałem się skupić, sięgając do Rose. Chwilami czułem, jakbym był blisko, ale potem znowu zatracałem się w czerni. Wiedziałem, że nie powinienem tego pospieszać - kontakt powinien nadejść samoistnie, inaczej ryzykowałem, że stracę rozum. Nie chciałem wiedzieć, do czego byłem zdolny w tej sytuacji.

W którymś momencie usłyszałem szept. Najpierw pomyślałem, że to dusze próbują ze mną igrać, ale powtarzał się i narastał, ciągnąc mnie w swoją stronę.

- Orifiel...

Byłem pewny, że to jej głos. Skupiłem się na nim, starając się nie walczyć z przerażającym przyciąganiem, które poczułem. Całe moje Ja krzyczało, żebym przerwał połączenie, a kiedy się umocniło, pierwszym co poczułem, był okrutny ból, rozprzestrzeniający się w klatce piersiowej, tak jakby ktoś rozerwał ją gołymi rękoma. Minęła dłuższa chwila, zanim dałem radę wrócić mentalnie do tego, co miałem do zrobienia, byłem oszołomiony. Powoli do mojej głowy wkradał się strach. Nie byłem pewny, czy ona jest w stanie to przeżyć.

"Kiedy ostatnio się bałem?"

Zastanowiłem się przez chwilę. To uczucie też było mi obce, od stuleci nie miałem okazji go poczuć. Zazwyczaj czułem gniew albo po prostu kalkulowałem, jak rozwiązać ryzykowną sytuację na chłodno. Dopiero przy niej poczułem coś więcej. Zadziwiła mnie sobą, kiedy przy naszym pierwszym spotkaniu zobaczyła we mnie coś więcej niż anioła. Zawstydziłem się, kiedy patrzyła na mnie, myśląc o mnie jak o mężczyźnie. I kiedy śmiała się, zapragnąłem, aby to trwało, więc próbowałem ją rozbawić. Moja sympatia do niej urosła do tego stopnia, że plułem sobie w brodę za to, że nie mogę ochronić jej przed pisanym jej przeznaczeniem. Pragnąłem dla niej normalnego życia i czułem się winny za to, że nie będzie go mieć, chociaż nie miałem na to wpływu. To przy niej pierwszy raz poczułem zazdrość i wiedziałem, co prawda po fakcie, że w którymś momencie stałem się zbyt zaborczy. Kiedy w końcu zrozumiałem, że ją kocham, przeraziłem się. To był pierwszy raz, jak poczułem realny strach, bo wiedziałem, że ona kiedyś zginie, a ja będę trwać. Więc broniłem się przed tym nawet wtedy, kiedy czułem, że ona też mnie kocha. Walczyłem ze sobą i tak, czasem przegrywałem, ale nie żałowałem tych chwil, nawet mimo strachu. Bałem się i hamowało mnie to, ale tak było do momentu, gdy przeszła przez portal. Wtedy już wiedziałem, że nie może być człowiekiem. Stałem się pełny nadziei, myślałem o tym, jak byłoby spędzić wieczność albo chociaż jej dłuższy urywek z nią u boku. 

Teraz czułem jej ból. Ból, którego żaden śmiertelnik nie miał prawa przeżyć. I czułem, że czas przecieka mi przez palce, że jeśli się nie pospieszę to mimo tego, że jest w połowie aniołem, stracę ją. Nawet ekstra domieszka Niebiańskiego Ognia w jej wnętrzu mogła jej nie ocalić.

- Rose - włożyłem w to mentalne wołanie całą swoją moc. Normalnie bałbym się, że przygniotę jej umysł, ale teraz nie mogłem pozwolić sobie na wahanie. Czułem ledwie wyczuwalny szum jej jestestwa w oddali. Migotało, próbując mi odpowiedzieć. Dziewczyna słabła.

- Odezwij się do mnie, proszę - próbowałem dalej, ale dziewczyna nie potrafiła utrzymać połączenia.

- Kocham cię! Nie możesz umrzeć, nie teraz, nie w ten sposób! - Wiedziałem, że naciskam z ogromną mocą, ale musiałem przebić się przez ból, który odczuwała.

- Orifiel. - Jej głos ponownie przebił się przez ciemność, tym razem nieco mocniej.

- Mów do mnie - rozkazałem, wyszło ostro, ale to było zbyt ważne, aby zważać na delikatność.

- Ja chyba nie dam rady dłużej - przyznała, a ja poczułem, jak krew w moich żyłach zamarza. To było gorsze niż fizyczny ból.

- Też cię kocham. - Jej słowa wybrzmiały znów słabiej, ale udało mi się określić kierunek. Czułem, jak rozpacz rozrywa mnie od środka, kiedy użyłem całej swojej siły, aby wyrwać się z jeziora.

"Chrzanić szaleństwo, jeżeli jej nie uratuje, to oszaleje, a wtedy świat stanie w płomieniach"- pomyślałem, kiedy przebijałem ciałem taflę czarnej wody.

Ból, który rozszedł się po tkankach, był dojmujący, wnikający głębiej niż tylko mięśnie i kości. Gdy wyszedłem na brzeg, złapałem w dłonie jeansy i ubrałem je pospiesznie, ignorując wżerające się w moje ciało i dusze odczucia. Książę obserwował mnie spokojnie.

- Nie oszalałeś. - To było stwierdzenie. Kiwnąłem głową.

- Dorwij Czarną Różę. Powiadomię Daniela i Sama - powiedział, ale słuchałem go tylko połowicznie, nie miałem czasu do stracenia. Znalazłem dobry punkt startowy, gdzie korony drzew nie nachodziły tak chaotycznie na siebie i wzbiłem się do góry.

***

Rose

„Też cię kocham" - pomyślałam, czując, jak słabnę jeszcze bardziej.

Może to właśnie ta słabość pozwoliła mi na szczerość? A może po prostu wiedziałam, że raczej nie wyjdę z tego żywa. Ból, który wcześniej czułam w klatce piersiowej, zaczynał zanikać i wiedziałam, że to wcale nie jest dobry znak. Znów byłam w tej przeklętej piwnicy, ale tym razem nikt nie pofatygował się, aby przykuć mnie do podłogi i ścian. Zresztą po co? Nie potrafiłam nawet podnieść dłoni. Drzwi na ścianie naprzeciwko otworzyły się z głośnym zgrzytem, kiedy przeszedł przez nie ubrany na czarno demon. Kiedy uklęknął przede mną, jego czarne włosy opadły po obu stronach klatki piersiowej. Uśmiechnął się lodowato i ściągnął okulary przeciwsłoneczne.

- Czego chcesz? - warknęłam, próbując odwlec w czasie nieuniknione. Mój głos brzmiał jak zgrzyt, a mówienie paliło krtań. To nie mogło oznaczać niczego dobrego. Demon uniósł jedną brew do góry, taksując mnie spojrzeniem.

- Chciałem z bliska zobaczyć tą wielce groźną Nefilim, o której tyle mówił Ezaiach - wyszeptał, po czym nacisnął mój obojczyk.

Poczułam nową, okrutną falę bólu i zrozumiałam, że on też musi być złamany.

"Nawet jeśli mnie uratują, to nie przeżyje" - dotarło do mnie i przełknęłam z trudem ślinę. Gardło dalej okropnie mnie bolało po tym, jak Ezaiach złapał mnie za szyję prosto przed zadaniem mi ciosu w klatkę piersiową.

- Co, już nie jesteś taka duża i straszna? - zapytał, a jego ton wskazywał na to, że jest rozbawiony.

- Daj mi spokój. Nie widzisz, że i tak już po mnie? - odgryzłam się.

- Zabawa dopiero się rozpoczyna - powiedział, uśmiechając się drapieżnie, po moich trzewiach rozlał się kwaśny strach. Nie miał zamiaru pozwolić mi odejść łagodnie.

- Ezaiach będzie rozczarowany, jeżeli pozbędziesz się mnie bez niego - mruknęłam.

Musiałam zdobyć więcej czasu. Wiedziałam, że Orifiel i reszta mnie szukają. Czułam jego obecność w swoim umyśle nawet teraz jak powiew bryzy nad morzem w Królestwie.

- Kto mówił coś o pozbywaniu się? - zapytał, a ja zdębiałam. Mężczyzna zbliżył swoją twarz do mojej, zanim odezwał się ponownie. Patrzył mi w oczy i tak samo, jak w oczach Ezaiacha, w jego własnych nie widziałam nic. Zero. Żadnych emocji, czy wątpliwości. Tylko okrutną, bezdenną pustkę.

- Znam wiele sposobów na to, aby dostarczyć ci wrażeń bez odbierania życia. Ezaiach musi się podleczyć, zanim będzie mógł do nas dołączyć. To daje nam naprawdę dużo czasu na zabawę - zamruczał.

Moje wnętrzności zwinęły się w supeł w oczekiwaniu. Jego dłoń zbliżyła się do szyi, a po chwili poczułam piekący ból, kiedy paznokciem przeciął wrażliwą skórę.

- Wiedziałaś, że krew Nefila smakuje cudownie? - zapytał, jego źrenice momentalnie się powiększyły.

Czy to on mnie wcześniej ugryzł? Przypomniałam sobie ból, który poczułam, gdy zęby rozszarpały moją szyję. Zadrżałam. Czarnowłosy podniósł dłoń. Jego wskazujący palec był czerwony, umorusany we krwi. Bardzo powoli włożył go do ust, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przeszła mnie intensywna fala obrzydzenia.

- Pyszna, tak jak mówiłem - wymruczał i uśmiechnął się słodko.

Gdybym tylko była w stanie unieść dłoń, podarowałabym mu w prezencie kulę Niebiańskiego Ognia. Prosto w twarz, ale nie potrafiłam nawet ruszyć palcem, prawdopodobnie ze względu na dużą utratę krwi. Instynkt kazał mi spojrzeć w dół. Moja koszulka była rozdarta, ukazując ziejącą ranę w klatce piersiowej, która przyprawiała mnie o mdłości. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Poczułam szarpnięcie za włosy, kiedy demon ustawił moją głowę z powrotem w pionie.

- Nie wypada tak ignorować swojego rozmówcy - warknął.

- Co mi zrobiliście? - zapytałam, nie licząc na odpowiedź, jednak demon, jak gdyby nigdy nic odpowiedział na moje pytanie.

- Ezaiach chciał pozbawić cię serca w lesie. Nie spodziewał się tylko, że dostanie Niebiańskim Ogniem. Nie zdołał go złapać - wyjaśnił ze skwaszoną miną.

Mimowolnie otworzyłam oczy szerzej w szoku. Najwyraźniej Ogień działał też niezależnie od mojej woli. W takim razie, czy istniała jeszcze szansa na to, że przeżyje?

„Jestem tu" - Głos Orifiela wybrzmiał tym razem o wiele silniej niż poprzednio, tak jakby mówił obok mnie, przerywając skutecznie wewnętrzny monolog. Starałam się nie zdradzić przed demonem w żaden sposób, że komunikuje się z nim. Element zaskoczenia był dla nas korzystny.

„Jeżeli potrafisz, schowaj głowę w dłoniach" - poinstruował mnie.

Użyłam całej siły, aby podnieść ręce i dzięki Bogu, zrobiłam to na czas. Wszystkie małe szyby w piwnicy dosłownie eksplodowały w jednym momencie, a szkło rozsypało się po całym pomieszczeniu. Kiedy podniosłam wzrok, widziałam, że demon wygląda jak jeż ze szklanymi kolcami. W konwulsjach opadł na ziemię. Nagle ze ściany posypały się cegły, a huk, który temu towarzyszył, ogłuszał. Zamknęłam oczy, chroniąc je przed uszkodzeniem. Kiedy je otworzyłam, widziałam, że przez opadający powoli pył przedziera się skrzydlata sylwetka mężczyzny i nawet pomimo tego, że powietrze było nieprzejrzyste, mogłam zobaczyć prawie że biały blask jego oczu.

Orifiel natychmiastowo naparł na demona. Łapiąc go za szyję, podniósł do góry. Jego twarz nosiła barbarzyński wyraz, który sprawiał, że miałam ochotę zamknąć oczy, podejrzewając, co się zaraz stanie. Demon zdążył tylko zakwilić, zanim anioł przebił jego klatkę piersiową na wylot gołą dłonią. Kiedy odrzucił jego ciało na bok, zaczął iść w moim kierunku. Jego nagi tors pokrywało coś czarnego i oleistego, zmieszanego ze świeżą krwią. Oczy dalej płonęły białym blaskiem, kiedy klękał przy mnie. Objął mnie ramionami ostrożnie, jakby się bał, że jeszcze bardziej mnie uszkodzi.

„Przepraszam." - Usłyszałam go w myślach. Poczułam emocje, które nim targały. Gniew, ból i strach. Podniosłam powoli rękę, wytężając całą moją uwagę, aby dotrzeć nią do jego barku.

„Wynośmy się stąd" - odpowiedziałam, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech.

Nagły przypływ nadziei jaki odczułam, gdy tylko go zobaczyłam, gwałtownie zgasł, gdy ciszę przerwał skrzekliwy śmiech. Obejrzałam się, a za ramieniem Orifiela zobaczyłam Ezaiacha, który stał w otwartych drzwiach. Orifiel stężał w miejscu, po czym delikatnie odłożył mnie na ziemię. Odwrócił się powoli w kierunku psychotycznego anioła, który nie wyglądał za dobrze. Resztki jego skrzydeł ciągnęły się za nim, a jego skóra była trupio blada. Wyglądał, jakby miał się rozpaść. Jego klatka piersiowa była zwęglona.

„To ty go tak załatwiłaś?" - Ciche, rozbawione pytanie nie pozwoliło mi na zatopienie się w nawracającym uporczywie mroku, który groził tym, że stracę przytomność.

„Oczywiście" - odpowiedziałam, skupiając się na naszym połączeniu.

„Moja wojowniczka." - W reakcji na jego słowa, coś słodkiego zakiełkowało w mojej piersi.

Miłość. Zabawne, że dopiero teraz, stojąc na granicy między życiem a śmiercią, potrafiłam przyznać otwarcie, że go kocham i nie czuć się z tego powodu winna.

- Co cię tak bawi? Nie wyglądasz najlepiej Ezaiachu. - Głos Orifiela wybrzmiał drwiąco.

Przybrał znaną mi aż za dobrze maskę arogancji. Zszargany anioł w odpowiedzi skrzywił się, jakby zjadł cytrynę. Obserwowałam uważnie każdy jego ruch w strachu. Tym razem nie bałam się tylko o siebie. Mimo tego, w jakim Ezaiach był stanie, wiedziałam, że był niebezpieczny.

- Nie wierzę, że ty, Orifielu, bronisz tej abominacji! Byłeś tak obiecującym uczniem - zaskrzeczał. Najwyraźniej jego struny głosowe też zostały w jakiś sposób uszkodzone.

- A ty wydawałeś się całkiem poczytalny. Popatrz, jakie niespodzianki przyszykował dla nas los - skwitował go ironicznie czarnoskrzydły anioł. Kiedy oni obrzucali się obelgami, zobaczyłam, jak przez dalej zapylone powietrze przedzierają się dwie uskrzydlone postaci, przechodzące przez dziurę w murze.

„Orifiel!" - zawołałam ostrzegawczo. Anioł nawet nie drgnął.

„To posiłki, nie bój się" - odpowiedział mi, dalej rozmawiając z Ezaiachem.

- Zginiesz dla pół-krwi suki?! - wycharczał starszy anioł. Orifiel przekrzywił głowę, a powietrze zgęstniało od mocy do tego stopnia, że włoski na moich przedramionach stanęły dęba.

- To nie ja dzisiaj zginę, drogi przyjacielu - powiedział bez emocji.

Sam i Daniel podbiegli do mnie, ale kiedy Sam uklęknął przede mną, odepchnęłam go w bok. Może raczej spróbowałam to zrobić, moje ramiona odmawiały posłuszeństwa. Na szczęście zrozumiał intencję. Czułam, że zaraz stanie się coś bardzo złego. Musiałam widzieć, co się dzieje. Chłopak opadł na kolana obok mnie, oglądając rany, które powoli przestawałam czuć.

„Musisz pomóc Orifielowi" - starałam się komunikować z nim mentalnie, ale nie potrafiłam.

Chłopak, albo mnie nie słyszał, albo ignorował, a ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Panika we mnie narastała, gdy widziałam, jak powietrze wokół Orifiela zaczyna iskrzyć. Ezaiach jednak oglądał to z niejaką satysfakcją, wredny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wtedy zrozumiałam sytuację. On chciał umrzeć. Tylko nie rozumiałam dlaczego. Zobaczyłam, jak mój ojciec dopada Orifiela i kiedy już miał złapać go za ramię, rozbłysk energii odepchnął go.

- Przestań! Wywołasz wojnę domową! - Daniel krzyczał, starając się dotrzeć do anioła, jednak bez skutku, jego słowa przebiły mój odpływający w ciemną otchłań umysł, serwując mi wyjaśnienie.

Ezaiach był gotowy umrzeć, jeśli to miało oznaczać początek chaosu. Daniel w dalszym ciągu próbował dopaść Orifiela, jednak ledwie niebieskie, przechodzące w biel światło nacierało na niego, odsuwając raz po raz. Zdałam sobie sprawę, że widziałam już wcześniej ten kolor. To właśnie on jaśniał w oczach Orifiela, gdy ten próbował się kontrolować z całych sił. Orifiel tracił kontrolę. A ja nie mogłam nic zrobić. Nie miałam czasu na namysł, bo wtedy wszystko zaczęło dziać się o wiele za szybko. Orifiel w mgnieniu oka dopadł Ezaiacha, łapiąc go jedną dłonią za szyję tak jak wcześniej jego pobratymcę. Rozłożył czarne skrzydła na boki, a emanująca od niego moc sprawiała, że wyglądał jak anioł śmierci.

- O bracie, nie... - szepnął Sam, który tak samo jak ja przyglądał się wszystkiemu z otwartymi szeroko oczyma. Pierwszy raz w tych żywo zielonych tęczówkach widziałam strach. W panice uderzyłam go ramieniem, wykorzystując resztkę sił na ten prosty ruch i spojrzałam na niego nagląco, ignorując okrutny ból, który rozlał się w całej klatce piersiowej.

- Nie zdążę - szepnął zrezygnowany.

Jego twarz była pełna emocji do tego stopnia, że bolało mnie serce i sama zaczynałam się bać tego, co będzie dalej. Kiedy odwróciłam wzrok w stronę morderczego widowiska, zobaczyłam, że dłoń Orifiela jaśniała tym samym blaskiem, który roznosił się wcześniej wokół niego.

- Orifiel przestań! Jeśli to zrobisz, anioły będą zabijać anioły i nic z nas nie zostanie! Naprawdę tego chcesz, tej krwi na swoich rękach? - Daniel krzyczał, podchodząc coraz bliżej. Anioł zwrócił twarz w jego stronę, jego oczy jaśniały bielą.

- Jeśli to znaczy, że on przestanie istnieć, tak - powiedział przerażająco spokojnie. Jego głos rozbrzmiał głośno, czułam go w kościach.

Wtedy zrozumiałam. To nie była utrata kontroli. Orifiel dokonał świadomego wyboru. Chciał go zniszczyć, nie bacząc na konsekwencje, bo kochał mnie, a on mnie zranił. Był gotowy poświęcić wszystko, co znał i w co wierzył w imię zemsty. Próbowałam wstać, powstrzymać go, ale nie potrafiłam się ruszyć.

- Pożegnaj się ze światem. - Orifiel znów stał do mnie tyłem, gdy zwracał się do Ezaiacha. Wcześniejsze samozadowolenie widoczne na twarzy Ezaiacha, zniknęło. Ustąpiło lękowi przed śmiercią. Najwyraźniej nawet takie szumowiny jak on się jej bały. Ranny anioł zaczął się szamotać, próbując wydostać z uścisku Orifiela.

„Przestań." - Wiedziałam, że brzmię słabo i cicho, ale liczyłam na to, że mnie usłyszy. Nie mogłam pozwolić na to, aby z mojego powodu doszło do bratobójstwa. Ezaiach nie był tego wart.

„Nie mogę mu pozwolić chodzić po tym świecie, nie po tym, co zrobił." - Jego głos był zimny i przepełniony furią. Skrzywiłam się, mimo tego, że te emocje nie były skierowane do mnie.

„Wiem, że jest potworem, ale nie chcę nosić tego na sumieniu. Jeżeli mnie kochasz, to przestań. Znajdziemy inny sposób." - Mój głos był praktycznie szeptem, czułam się, jakbym zanikała.

Włożyłam w ten szept wszystko, co do niego czuję, wszystko, co chciałam, aby poczuł. Widziałam, że się zawahał. To wystarczyło, bo na ten jeden moment roztaczająca się wokół niego falami energia przygasła, a Daniel dopadł go i odepchnął od Ezaiacha. Orifiel się nie bronił, uskoczył na bok, gdy Ezaiach upadł na kolana. Daniel złapał pokiereszowanego anioła pod pachy i uniósł go z łatwością do pionu.

- Ja się nim zajmę, nie ufam, że któryś z was go nie zabije. Do diabła - zaklął wyraźnie skonfliktowany. Pokręcił głową, jakby kłócił się sam ze sobą, zanim znów się odezwał.

- Wy zajmijcie się moją córką. Jeśli schrzanicie, to będziecie mieli większy problem, niż Ezaiach - powiedział, a jego głos zabrzmiał tak odmiennie, od tego, co znałam. Brzmiał... Groźnie.

Sam skinął głową i powoli wstał, jakby dopiero teraz się otrząsnął. Pochylił się do mnie, aby mnie podnieść, gdy Orifiel zjawił się obok i złapał go za ramię.

- Poradzę sobie - Sam mruknął, ale wyraz jego twarzy mówił, że nie był tego do końca taki pewny.

W dalszym ciągu widziałam strach w jego oczach. Orifiel zmierzył go wzrokiem dalej groźnie jaśniejących oczu, a chłopak westchnął i ustąpił.

- Kapuje stary, ale nie musisz być taki terytorialny - powiedział zrezygnowany.

Wyglądał na pokonanego, a ja nie rozumiałam, o co chodzi. Działo się coś więcej, niż to, co widziałam, ale byłam tak cholernie zmęczona...

„Czy ja umieram?" - zapytałam Orifiela, kiedy mnie podnosił.

"Nie pozwolę na to" - odparł pewnym tonem. Przymknęłam oczy, czując kolejne uderzenie bólu, gdy przytulał mnie do klatki piersiowej. Było mi tak okropnie zimno. Kiedy wszystko zaczęło gasnąć, poczułam coś niebotycznie słodkiego, rozchodzącego się w moich ustach.

"Pij" - głos rozległ się cicho w moim umyśle, ledwie go wyczuwałam.

"Pij albo zrobię kserokopie tego twojego sprośnego pamiętnika i rozdam go wszystkim w Lakeland" - Orifiel nalegał. Rozbawił mnie na tyle, abym na chwilę wynurzyła się z otaczającego mnie mroku. Posłuchałam go. Piłam. Robiło mi się powoli ciepło i błogo, a ból odchodził. Nie wiedziałam, czy to dobrze. Kiedy ciemność zaczęła się przerzedzać, usłyszałam Sama.

- Wiem, że ją kochasz, ale czy jesteś gotowy na konsekwencje tego, co właśnie zrobiłeś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro