Rozdział XXXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałeś rację, Severusie – wspomnienie Alicji było kluczem. Właściwie już tamtego wieczoru, gdy rozmawialiśmy w The Moon Under, myślałam, że wiele mogłoby się zmienić, gdybyśmy mogli spojrzeć na wszystko jej oczami, choć na chwilę... Ale chociaż byłam dobrze zaczepiona na Żmijowisku i słyszałam o różnych rzeczach, nie spotkałam się jeszcze z myślodsiewnią. U nas trochę podobną funkcję pełnią takie specjalne, cienkie notesy i powiązane z nimi pióra. Mówimy na to myślenniki. Przyznam ci się, że w ostatnich dniach mojego używałam częściej niż kiedykolwiek wcześniej. I wiesz, okazało się, że Alicja też. Tyle zdążyła mi powiedzieć, gdy się spotkałyśmy. Tyle i niewiele więcej...

Kiedy wyszedłeś z sali, marzyłam, by lekcja skończyła się jak najszybciej. Chyba jeszcze nigdy tak beznadziejnie nie prowadziłam zajęć, ale chciałam po prostu mieć to za sobą. Byłam zdeterminowana, żeby skontaktować się z Alicją i miałam kilka pomysłów, jak to zrobić. Zaczęłam klasycznie, od listu. Wyszłam z klasy razem z uczniami, złapałam tylko pergamin i pióro, a wiadomość napisałam na ścianie, już w sowiarni. Zwykłe „musimy się spotkać, to pilne, ja i Sev mamy trop. Odezwij się przez kominek". Wiem, co sobie myślisz, ale postanowiłam zrobić to na wszelki wypadek, gdyby inne techniki zawiodły. Takie zabezpieczenie.

Alicja nie ma jednego adresu – właśnie dlatego tak trudno ją znaleźć. Nie chodzi nawet o to, że często się przemieszcza, jak to łowczyni, chociaż to też. Ona... ma trochę kłopotów. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, zresztą teraz to już bez znaczenia, ale na pewno nie mają związku z tym wszystkim. Po prostu są osoby, które jej szukają, a ona, całkiem słusznie, się ich obawia. Pewnie dlatego tak zachowała się w The Moon Under, chociaż wiedziała, z kim przyjdę. Chciała się upewnić, że nie jesteś niebezpieczny, dla mnie lub dla niej.

Są takie miejsca, w których bywa tylko raz, ale do niektórych wraca – nieregularnie, bez zapowiedzi i jakiegoś klucza, dla zmylenia pościgu. Znam te przybytki i ludzi, którzy je prowadzą – zaczęłam więc od nich. Nie poszłam na lunch, właściwie nie zrobiłam sobie żadnej przerwy między zajęciami – cały ten czas spędziłam, szukając Alicji za pomocą kominków. Kręciło mi się w głowie od tych skoków, ale nie zwracałam na to uwagi. Jeden barman powiedział, że ostatnio tropiła jakiegoś potwora, więc zapewne pojechała na łowy, ale nie potrafił powiedzieć dokąd. Mówił tylko, że wydawało mu się, że wspominała coś o wschodnim Surrey. Uzyskałam też kilka innych adresów i zapewnienie, że mogę śmiało o nią pytać. Tuż przed kolejną lekcją skontaktowałam się jeszcze z moją mamą, bo ona i matka Alicji, pani Elżbieta, przyjaźnią się jeszcze od czasów szkolnych. Do tego tropu też nie przywiązywałam wielkiej nadziei, ale chciałam mieć czyste sumienie. Oczywiście nie zdradziłam prawdziwych powodów. Powiedziałam, że Albus poprosił mnie o listę potworów do pokazania w następnym semestrze i muszę to uzgodnić z Alą, ale nigdzie nie mogę jej złapać. Wiem, głupie kłamstwo, ale wykorzystałam to, że mama nie prenumeruje Proroka i nie wie, co działo się w listopadzie. Rozmawiałam z nią jeszcze po mojej ostatniej lekcji i niestety, nie miała dobrych wieści. Pani Ela wiedziała tylko o tej wyprawie do Cambridge, nic więcej.

Czas mi się kończył, a nie chciałam przychodzić do ciebie z niczym – dlatego zaczęłam szukać Alicji bardziej tradycyjnymi metodami. Ostatnią lekcję skróciłam o kwadrans i najszybciej jak mogłam dostałam się do punktu teleportacyjnego za bramą. Może trochę przesadziłam, ale naprawdę zależało mi na czasie i... och, nie mów nikomu, ale zwinęłam jedną ze szkolnych mioteł. Została tam, ukryta na drzewie. Jutro po nią pójdę... mam nadzieję.

Teleportowałam się z miejsca na miejsce, po tych wszystkich knajpach, których nie znałam i nie chciałam używać kominka. Pewnie teraz po Londynie i okolicach chodzą plotki, że jakaś stuknięta kobieta chodzi i wszędzie wypytuje o jakąś Alicję, ale tak właśnie było: chodziłam i wypytywałam. Aż w końcu, wierz mi lub nie, trafiłam na nią, tak po prostu. Prawie w ostatnim miejscu, gdy już zerkałam na zegarek, wiedząc, że nie zdążę do ciebie dotrzeć na czas. Chciałam ci wysłać wiadomość, choćby przez kominek, ale postanowiłam, że lepiej będzie najpierw porozmawiać z Alą i wyjaśnić jej, z czym przychodzę. Nie dostała mojej sowy, nie miała pojęcia, co wymyśliłeś. Ledwie zaczęłam mówić, Ala zarządziła, żebyśmy wyszły. Mówiła, że to miejsce nie jest jak Dziurawy Kocioł, że jest dosyć szemrane, lepiej, żebyśmy były w ruchu.

Gdybym wiedziała, co nasz czeka...

Chociaż właściwie nie. Mylę się. Nieważne, czy wyszłybyśmy, czy zostały, to najwyraźniej miało nas spotkać, tak po prostu. Ten człowiek na pewno nas obserwował, pewnie wcześniej miał na oku Alicję, a gdy wyszłyśmy razem... po prostu za nami poszedł.

Chyba zauważyłam go jako pierwsza. Właściwie odkąd wyszłyśmy z pubu, miałam nieprzyjemne wrażenie, że ktoś za nami idzie, ale myślałam, że jestem przewrażliwiona. To wszystko... bardziej mnie męczy, niż możesz sobie wyobrazić. Ale w końcu pomyślałam, że trudno, kto jak kto, ale Ala nie będzie mnie oceniać. Szepnęłam jej, że chyba ktoś nas śledzi, a ona odpowiedziała, też szeptem:

– Czyli nie tylko ja to widzę.

Właśnie wtedy obie poczułyśmy, że dzieje się coś złego. Poczułyśmy smród tego szamba, w które wpadłyśmy, chociaż żadna z nas nie widziała go dokładnie. I chyba właśnie wtedy zaczęłyśmy walczyć.

Ten... ktoś szedł za nami i niczym się nie przejmował. Próbowałyśmy go zgubić, pamiętając, że w okolicy mogą być mugole. Nie chciałyśmy używać magii, więc po prostu kluczyłyśmy między uliczkami. Ale za każdym razem, gdy już myślałyśmy, że jesteśmy same, on się pojawiał, jak jakiś duch... Wtedy się wściekłam i w pierwszym zacisznym kącie po prostu teleportowałam nas do parku kawałek dalej, tylko po to, by dał nam spokój, bo wciąż nie mogłam dokładnie wyjaśnić, o co mi chodzi.

I wtedy... Severusie, musisz mi uwierzyć, chociaż sama sobie nie wierzę. Kiedy pojawiłyśmy się w parku, ten ktoś po prostu... teleportował się zaraz obok nas. Jakby dokładnie wiedział, gdzie się udamy. Całkowicie zgłupiałam, szczęśliwie Alicja zachowała przytomność umysłu i teleportowała nas obie do pierwszego miejsca, które przyszło jej do głowy. Pod Cambridge. Zdążyła tylko szepnąć „tu był ten błotnik" i usłyszałyśmy dźwięk aportacji. To znowu był on. Znowu wiedział.

Przeniosłyśmy się jeszcze kilka razy – w większości nielegalnie, za granicę. Po ostatnim skoku, do Bułgarii, byłam wyczerpana, miałam wrażenie, że się rozpadam i błagałam w myślach, żeby to był już koniec... Ale nie, nawet tam nas znalazł, nawet na jakimś zadupiu w Bułgarii. Ostatni raz teleportowała nas Alicja. Kiedy wróciłyśmy do Anglii, on już tam był. Tym razem nie pojawił się zaraz za nami, ale był wcześniej. Czekał. Zaatakował od razu.

Wiem, o co chcesz zapytać: jak wyglądał, co miał na sobie, czy dostrzegłam jakiekolwiek cechy charakterystyczne, które umożliwiałyby rozpoznanie go, ale niestety, nic takiego nie zapamiętałam. Tak naprawdę zobaczyłam go tylko przez chwilę po tej ostatniej teleportacji, bo wcześniej był tylko sylwetką. Tylko cieniem, który był cały czas za nami. Kiedy zaczęliśmy walczyć... sama nie wiem. Może byłam zmęczona, a może już wcześniej rzucił na nas jakiś urok, ale chociaż widziałam zarys jego twarzy, rysy rozmywały mi się przed oczyma. Jakby nie istniały. Jakby on nie istniał. Walczył z nami, ale cały czas był cały czas tylko cieniem, nieuchwytnym dla oczu. Widziałam obszerną szatę z kapturem, nic więcej nie pamiętam. Tylko jedno wiem na pewno – nie przejmował się ustawą o tajności czarów. Nawet się nie rozejrzał, czy w okolicy nie ma mugoli; po prostu zaczął walkę.

Najpierw trafił mnie. Nie wiem, jakim zaklęciem, zupełnie go nie rozpoznałam, ale bolało jak diabli. Nie mogłam się podnieść. Nawet nie mogłam złapać tchu, nie mówiąc o różdżce, która wyleciała mi z ręki. Alicja walczyła dzielnie sama, chociaż wydawało mi się, że nic nie robi. Ciskała jeden czar za drugim, a on, jak mi się zdawało, ciągle unikał trafień. Kiedy wreszcie sama zaczęłam atakować, zrozumiałam, że Ala nie pudłowała. Coś było nie tak. Ja... och, znów musisz mi uwierzyć, trafiałam tego człowiek raz za razem, ale to nie przynosiło żadnego rezultatu. Nieważne, czy to był Expelliarmus, Colligatio, czy klątwy, bo w końcu puściły mi hamulce – zero efektów. Jakbym nic mu nie robiła. Jakby moje czary po prostu przez niego przelatywały. Co gorsza... ich było więcej. A przynajmniej takie miałam wrażenie, chociaż Alicja krzyknęła coś o iluzji. A potem powiedziała coś jeszcze. Na początku nie zrozumiałam, dotarło do mnie dopiero gdy było po wszystkim.

– Poznaję! To ten od błotnika!

Właśnie wtedy... chyba właśnie wtedy ją trafił. Dalej... nie mam pojęcia, co było dalej. Przypominam sobie tylko jakieś krzyki, błyski światła i ten okropny smród krwi, wszechobecny. I ból. Pamiętam jeszcze, że w którymś momencie... że trzymałam ją, już martwą, całą zakrwawioną... Słyszałam jeszcze coś, słowa dobiegające zewsząd i znikąd jednocześnie, których nie mogłam zrozumieć. Chyba sama też zaczęłam krzyczeć.

Ocknęłam się tutaj. Nie wiem, jak dostałam się do zamku. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że nikt nie wszczął alarmu, gdy zobaczył mnie... taką. Poppy powiedziała, że posłałam wiadomość przez jeden z portretów, ale nic takiego nie pamiętam. Nie pamiętam też, bym cokolwiek mówiła, ale podobno jak mantrę powtarzałam jedno zdanie. „Nie mów nikomu".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro