Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gabinet Albusa jak zawsze był pełen cichych dźwięków. Filigranowe mechanizmy cicho pykały i stukały metalicznie, a niektóre nawet wyrzucały z siebie małe obłoczki pary, które natychmiast rozwiewały się w powietrzu. Zwykle te odgłosy działały kojąco na gości, jednak teraz Severus miał ogromną ochotę zebrać wszystkie przedmioty i wrzucić je do kominka. Powodem nie była jednak wściekłość, lecz nadmiar emocji – zupełnie jakby to on gromadził w sobie odczucia i niepokoje wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu ludzi.

– Jesteś pewna, że masz siłę na tę rozmowę? – Albus pochylił się nad biurkiem, patrząc poważnie na Moranę. – Możemy odłożyć to do jutra.

– Uważam, że to rozsądne – wtrąciła Poppy, zakładając ręce na piersi. – Przypominam, że zostałaś ranna, a poza tym zasłabłaś na schodach. Tak było, profesorze Snape?

Mistrz Eliksirów pokiwał głową. Co prawda Morana z korytarza na drugim piętrze podniosła się sama, tylko wspierając się na jego ramieniu, jednak szybko okazało się, że jest bardziej osłabiona, niż sądzili. Zaczęła się chwiać jeszcze nim dotarli do klatki schodowej, a na schodach rzeczywiście osunęła się na ziemię, na moment tracąc przytomność. Ostatecznie więc Severus musiał raz jeszcze wytężyć wszystkie siły i po prostu zanieść ją do skrzydła szpitalnego. Przy tej okazji po raz kolejny przyszło mu przekonać się, jaki jest słaby. Nigdy nie miał w głowie treningów, brzydził się jakiejkolwiek aktywności i chyba tylko dzięki szybkiej przemianie materii nadal był tak chudy – no, może jeszcze temu, że zajęty pracą wcale nierzadko pomijał posiłki. W kryzysowym momencie zawiodła go więc nie tylko kondycja, ale również siła mięśni, bo Morana, choć smukła, wcale nie ważyła mało. Nie chcąc okazywać słabości, Snape zrobił więc pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy – zwyczajnie pomógł sobie magią, skrywając różdżkę w rękawie i całkiem sprawnie udając, że doskonale sobie radzi. Starał się również zachować spokój, choć nerwy miał napięte jak postronki.

W skrzydle szpitalnym pani Pomfrey, trwająca w gotowości niemal od samego początku zamieszania, od razu zabrała się do pracy. Hawkins nie miała żadnych widocznych obrażeń, ale w miejscu, w którym otrzymała cios, natychmiast pojawiła się dziwna, paskudnie wyglądająca wysypka, która zresztą wywołała gorączkę i za nic nie chciała dać się usunąć. Mistrz Eliksirów wiedział o tym, bo zwyczajnie podsłuchał rozmowę toczoną za pospiesznie rozstawionym parawanem, zupełnie nie zwracając uwagi na dochodzącego do siebie ucznia na jednym z łóżek. Choć na początku wydawało się, że nauczycielka co najmniej dobę spędzi pod opieką pielęgniarki, jeszcze tej samej nocy stanęła na nogi na tyle pewnie, że uparła się, by od razu porozmawiać z dyrektorem. Po szybkiej naradzie uznali, że warto rozmówić się w większym gronie, dlatego poza samym Albusem, Severusem oraz Poppy, do dyrektorskiego gabinetu zaproszono również Silwanusa, a także Minerwę, Pomonę i profesora Flitwicka jako opiekunów domów. Wszyscy rozsiedli się na przyniesionych krzesłach, ale po pytaniu dyrektora z uwagą zerknęli na Moranę.

Ona jednak, choć blada i przygarbiona ze znużenia, stanowczo kiwnęła głową.

– Tak – odpowiedziała z całą mocą, na jaką było ją stać. – Musimy ustalić, co dalej.

– Do jutra raczej niewiele się zmieni. – Pani Pomfrey odchrząknęła znacząco.

Hawkins uśmiechnęła się do niej słabo.

– Dzisiaj też już pewnie nie. Po prostu muszę odpocząć, to wszystko.

– Właśnie o tym mówię.

– Najwyżej przerwiemy i dokończymy w innym terminie – wtrąciła Minerwa. – A zgadzam się, że warto mieć pełen ogląd na sytuację, chociażby dlatego, że coś musimy powiedzieć uczniom. Możemy spróbować.

– No dobrze, to zacznijmy od początku. – Dumbledore oparł się o blat biurka. – Wyszliście z Wielkiej Sali, powitaliście dziennikarzy i...?

Morana już otworzyła usta, ale Severus ją ubiegł.

– Ja opowiem – rzucił i jak mógł najdokładniej streścił wszystkie wydarzenia aż do chwili, gdy dotarli do klasy obrony przed czarną magią.

Albus słuchał tego w skupieniu.

– Więc poczułaś, że zabezpieczenia zostały zdjęte? – zapytał, patrząc na Moranę.

– Tak... a byłam pewna, że je założyłam. Zawsze zakładam, kiedy w klasie jest demon, używam nawet kilku różnych technik, by mieć pewność.

– A czy te stworzenia mogły się same uwolnić? – spytała McGonagall.

– Nie ma takiej możliwości. Są za mało... zaawansowane.

– Czyli ktoś się włamał, bez wątpienia – skwitowała Pomona. – Uczeń?

– Najprawdopodobniej – orzekł Severus. – Ktoś spragniony przygód z szóstego lub siódmego roku, ewentualni jaki samorodny talent z piątego.

– Skąd ta pewność?

– Bo to nie takie proste złamać potrójne zabezpieczenia. Też je czasem zostawiam. Normalnie powiedziałbym, że to poza zasięgiem uczniów, ale jeśli nie oni, to wychodziłoby, że ktoś z nauczycieli. Albo Irma.

– Nie podejrzewam nikogo z was – zapewniła szybko Morana, patrząc na niego ostro. – Naprawdę. Chociaż... no, zgadzam się, że dla ucznia to ogromne wyzwanie.

Zapadła chwila ciszy.

– Ci dziennikarze mi się nie podobali – mruknął Severus bardziej do siebie, niż do rozmówców. – No ale cały czas byli z nami...

– A czemu ci się nie podobali? – zapytał Albus, tym razem zerkając wprost na niego.

Mistrz Eliksirów poczuł się niezręcznie, ale zgrabnie zatuszował to cynizmem. Wzruszył ramionami.

– Po pierwsze z zasady. Po drugie przeczucie. Byli zbyt... powiedziałbym zaaferowani, jak na wycieczce, a nie w pracy. Poza tym zachowywali się dziwnie jak na mój gust. Zwłaszcza ten Rufus...

– Rupert – poprawiła Morana.

– Wszystko jedno. W każdym razie fotograf. Zwróć uwagę, że zrobił zdjęcie zaraz jak weszliśmy. Jeden rzut oka i już. Jakby wiedział.

– Och, to bardzo mocne oskarżenie – stwierdził profesor Flitwick, choć wyglądał na zaniepokojonego.

– Nie oskarżam nikogo. Jeszcze. – Severus znów wzruszył ramionami.Tylko mówię, jak to odebrałem. Nikt nie ma odruchu robienia zdjęcia, kiedy widzi coś takiego i właśnie dowiedział się, że uciekł groźny potwór.

– Błotniki nie są takie groźne – wtrąciła Hawkins, pocierając czoło drżącą dłonią. – Właśnie dlatego nalegałam na to spotkanie, by wyjaśnić... Obiecałam, że nie przyprowadzę do zamku naprawdę niebezpiecznych bestii i dotrzymałam słowa. Nie miałam zamiaru się popisywać. Właściwie błotniki są dosyć nudne, walczyłam z nimi dziesiątki razy...

Po tych słowach umilkła.

– Tak, ja wiem, co myślicie – dodała po chwili, nerwowo zakładając za ucho kosmyk, który wymknął się z warkocza. – Że najwyraźniej jestem mocna tylko w gębie, bo dałam się pokonać. Ale to wszystko nie tak, jak...

– Nikt niczego takiego nie sugeruje, Morano. – Albus popatrzył na nią poważne. – Nawet mistrz, gdy zostanie zaskoczony, może nie dać rady. Niespodzianka daje ogromną przewagę.

– Mimo wszystko czuję, że zawiodłam. Ale musicie mi zaufać, jeden z tych błotników... był inny. Znam te stworzenia bardzo dobrze, one tak nie atakują. Nie w ten sposób i nie z taką siłą.

– A skąd go wzięłaś? – wtrąciła Pomona. – Może twój... hm, dostawca będzie wiedział więcej?

– Może to on jest winowajcą? – Minerwa spoważniała.

– Ona. To kobieta. Moja... znajoma z Polski. Łowczyni. Ale nie, ufam jej w pełni, to świetna specjalistka, znamy się od szkolnych czasów. Ma nieposzlakowaną opinię, chociaż w środowisku trochę... dziwnie patrzą na jej metody. W tym wypadku to nieistotne. Grunt, że już od kilku lat zajmuje się łapaniem słowiańskich demonów na terenie Anglii. Błotnik był brytyjski, chociaż trudno powiedzieć, skąd się tu wziął i kiedy przybył.

Severus zmarszczył lekko brwi. Coś w wypowiedzi Morany dało mu do myślenia, ale nie do końca wiedział co, postanowił więc odłożyć wątpliwości na potem. I tak miał wiele spraw do rozważenia. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nagle Silwanus wpadł mu w słowo.

– Tak się zastanawiam, Morano, z całym respektem dla twojej ogromnej wiedzy...

Mistrz Eliksirów przymknął oczy. Do tej pory profesor Kettleburn, który przecież uczył również jego, do tej pory był mu całkiem obojętny. W tym roku coś się zmieniło i starszy czarodziej irytował go bardziej niż ktokolwiek inny.

– Skąd wiedziałaś, gdzie szukać tych błotników? Że mogły się dostać do rur?

– Wiem, jak się zachowują. To istoty wodne, zawsze szukają wilgoci, bo im dłużej przebywają na wolnym powietrzu, tym są słabsze. Pęka im skóra, mogą wylać się wnętrzności...

– Ale skąd wiedziałaś, w którą stronę poszły? Od razu zaczęłaś szukać na drugim piętrze, nigdzie indziej.

Morana odsunęła nieco kołnierzyk koszuli i pokazała wszystkim wisiorek na szyi – ten sam, który Severus zauważył u niej już kilka razy.

– Strzała Welesa – wyjaśniła. – Symbol mojej szkoły i dosyć mocny artefakt. Każdy dostał coś takiego na zakończenie edukacji. Jest obłożony specjalnym zaklęciem, ma nas chronić, ale jeśli dokładnie pozna się jego właściwości i pewien dosyć szczególny czar, pomaga tropić demony. Wskazuje ścieżkę, ale tylko ja mogę ją zobaczyć... czy może raczej wyczuć. To niełatwe, ale uznałam, że tak najszybciej usunę zagrożenie. Liczył się czas.

Severus nagle coś sobie przypomniał: ten moment, gdy spotkali się na korytarzu na drugim pietrze i w pustej klasie znaleźli dwójkę Puchonów. Morana wyglądała na zmęczoną, jakby nieco zamroczoną, choć bardzo chciała udawać, że jest inaczej. Zacisnął dłonie.

– On cię wyczerpywał – powiedział cicho. – To jeden z tych amuletów, które wysysają z człowieka życie, jak pocałunek dementora. Mogłaś zginąć.

– Tylko gdybym używała tego za długo. Na szczęście nie było takiej potrzeby.

– Ale to może wyjaśniać, dlaczego błotnik cię trafił, czyż nie?

Hawkins zastanowiła się przez chwilę, ale ostatecznie pokręciła głową.

– Być może byłam trochę mniej skoncentrowana, ale nie. Robiłam już gorsze rzeczy. Cały problem polega na tym, że atak był zupełnie inny; to chyba odpowiedź na twoje pytanie. Z czymś mi się kojarzy, ale nie mam pojęcia z czym... Może powinnam obejrzeć truchło. Co się z nim stało?

Minerwa odchrząknęła.

– Cóż, ja stałam na stanowisku, że dobrze byłoby się go pozbyć, ale Silwanus miał nieco inne zdanie. I, jak rozumiem, zrobił po swojemu.

– Och, moja droga, nie ma powodu do urazy. – Profesor Kettleburn zaśmiał się cicho i oparł mocniej na lasce. – Sama pomyśl, to jedyna okazja, by na własne oczy zobaczyć słowiańskiego demona, w dodatku z tak bliska i całkiem bezpiecznie. Grzech nie skorzystać.

– To średnio rozważne – burknął Severus. – Niektóre organizmy bardzo szybko zaczynają wydzielać trujące toksyny. A błotnik mieszka na bagnach. Prosisz się o kłopoty.

– No cóż, któż jak nie my dwaj wiemy o tym najlepiej! Dlatego obaj potrafimy przygotować się na wszystko. Spokojnie, zabezpieczyłem tego stworka w nieużywanej szklarni.

Pomona Sprout aż wciągnęła głośniej powietrze.

– W mojej szklarni?!

– Przyznasz, tam nikt nie będzie szukał, a miejsca na to, by ewentualnie się odsunąć, będzie dużo. Nie ma się czym martwić.

– Akurat błotniki nie są niebezpieczne pod tym względem – wtrąciła Morana, by zapobiec awanturze. – Owszem, ich ciała szybko mogą spuchnąć, ale... najwyżej brzuch mu wybuchnie, nic strasznego. Będzie tylko bardzo cuchnąć. Zresztą, jutro możemy się go pozbyć, chcę tylko zobaczyć, jak wygląda. Może... nie wiem, coś mi przyjdzie do głowy? Nie spodziewam się żadnych rewelacji, ale wszystko jest możliwe.

Zapadła chwila ciszy.

– No dobrze, ale pomijając zwłoki błotnika, które mogą ewentualnie eksplodować, nie ma już żadnych zagrożeń? – Albus dla odmiany oparł się w fotelu. – A poza włamaniem żadnych innych spraw wymagających wyjaśnienia?

Severus spojrzał na Moranę – długo i twardo. Podświadomie czuł, że tę najbardziej zastanawiającą część historii będzie chciała zachować dla siebie i najwyraźniej miał rację, bo dostrzegając jego wzrok, odwróciła głowę.

– Jest... jeszcze coś – odrzekła niechętnie.

– Co takiego?

– Na ścianie, tuż obok schodów do gabinetu, ktoś namalował dziwny symbol.

Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem.

– Jaki znowu symbol? – Minerwa zmarszczyła brwi.

– Nie mam pojęcia. – Hawkins westchnęła. – Nic mi to nie mówi. Może... trochę przypominał przewróconą klepsydrę, ale nie mam pewności. Nie przyjrzałam mu się dokładnie.

– Przyjrzał mu się za to fotograf – mruknął Severus. – Zrobił zdjęcie i w błysku flesza zobaczyłaś to coś na ścianie. Można powiedzieć, że wykonał perfekcyjny kadr... ale oczywiście absolutnie niczego nie sugeruję.

– Wygląda na to, że ktokolwiek włamał się do klasy, nie zrobił tego z czystej przekory czy złośliwości – skwitował Albus poważnie. – Chodziło mu o ten symbol. A to dużo poważniejsza sprawa. Morano, będę mógł go zobaczyć?

– Oczywiście, nawet dzisiaj, jeśli chcesz.

– Nie ma pośpiechu. – Dyrektor uniósł dłoń. – Wszyscy powinniśmy odpocząć, tym razem zgadzam się z Poppy.

– No nareszcie – mruknęła pielęgniarka. – Proponuję pójść tym torem nieco dalej i...

– Chwileczkę.

Wszystkie spojrzenia znów skierowały się na Severusa, który niepodziewanie zabrał głos właśnie wtedy, gdy wydawało się, że spotkanie dobiega końca.

– To pewnie głupie pytanie, ale muszę się upewnić – zaczął. – Błotniki nie potrafią pisać, prawda?

– Nie, na pewno nie. – Morana potarła oczy, jakby zaczynały ją szczypać. – Brałam różne ewentualności pod uwagę, ale błotnik to stworzenie dosyć prymitywne, a do tego dobrze przebadane. Ma raczej zwierzęcą jaźń i... no cóż, pewnych rzeczy po prostu nie jest w stanie zrobić. To trochę tak, jakbyś próbował nauczyć pisać psa.

– Inteligentne zwierzęta są w stanie nauczyć się różnych sztuczek. – Severus potarł podbródek, czując, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach. – Szczególnie jeśli mają dobrą motywację... Albo czują przymus.

Ledwie wypowiedział te słowa, już wiedział, co mogło się wydarzyć.

– Morano, czy błotniki są podatne na klątwy?

– Jakie klątwy?

Snape popatrzył jej w oczy – poważnie, stanowczo, licząc, że zrozumie. Zrozumiała. Z ust wyrwało jej się dziwne, obco brzmiące słowo, które mogło być polskim przekleństwem, ale nikt nie miał głowy, by o to zapytać.

– Jakie klątwy? – powtórzy Albus, patrząc to na nią, to na Severusa.

Ponieważ Hawkins nie kwapiła się z odpowiedzią, Mistrz Eliksirów postanowił ją wyręczyć.

– Wiesz, jaka klątwa jest w stanie zmusić do wszystkiego, Albusie – powiedział cicho. – Imperius. Prawdopodobnie ktoś użył go na błotniku, ale tak, że nikt nie był w stanie tego wykryć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro