Rozdział XXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poszukiwania włamywacza nie były jedynym problemem, z jakim się mierzyli – a w dodatku nawet nie tym najbardziej nieprzyjemnym. Zgodnie z zasadą, której hołdował Severus jako Mistrz Eliksirów, każda akcja wywoływała reakcję – czasami nawet nieadekwatną do czynu. Skoro napaści na Moranę i wielkiej burzy w Hogwarcie poświęcono niemal cały numer Proroka, trudno było oczekiwać, że ta sprawa przejdzie bez echa. I rzeczywiście, nie przeszła.

Już w poniedziałkowy poranek całe stado sów poleciało prosto do Albusa i zrzuciło na jego kolana, talerz, a nawet na podłogę wokół niego istne morze listów. Wiele ptaków upuściło też przesyłki przed Moraną, doszczętnie pokrywając jej skromne śniadanie. Choć każda wiadomość była inna, wszystkie zawierały tę samą myśl: ze względu na to, do czego doprowadziła, powinna natychmiast opuścić Hogwart.

– A myślałem, że wczoraj przyszło już wszystko – mruknął Albus, porządkując stosik.

– Dostawałeś wczoraj listy? – spytała Minerwa, kończąc zbierać pocztę z podłogi po swojej stronie.

– Niestety tak. Wygląda na to, że rodzice nieco się przestraszyli...

– Morano! – zawołał niespodziewanie Silwanus z drugiego końca stołu; tak energicznie, że wszyscy się wzdrygnęli. – Uwaga! Tam jest...

Profesor Kettleburn nie skończył jednak mówić. Dym który zobaczył pod światło, błyskawicznie zmienił kolor z szarego na czarny, a nim ktokolwiek zdążył się zorientować, ukryty pod stosem innych wiadomości wyjec eksplodował. Uczniowie przy stołach umilkli raptownie, wsłuchując się w niosące się po całej Wielkiej Sali echo obelg wykrzykiwanych pod adresem Morany. Gdy piskliwy głos jakiejś czarownicy, rzecz jasna anonimowej, nareszcie zakończył tyradę, list spalił się na ich oczach, a popiół przyozdobił wszystko dookoła.

– Och, to było naprawdę podłe. – Albus skrzywił się i wychylił nieco. – Nie bierz tego do siebie, Morano, stek oszczerstw to nie jest rzecz, która należy się przejmować. Ja dostaję średnio jednego wyjca na miesiąc, w gorącym okresie nawet więcej. To niczego nie zmienia.

Profesor Hawkins popatrzyła na niego przerażonym wzrokiem i przełknęła ślinę. Otworzyła usta, jakby chciała co powiedzieć, ale najwyraźniej w ostatniej chwili zmieniła zdanie, bo tylko pokiwała głową. O tym, jak była zdenerwowana, najlepiej świadczyły jej drżące dłonie, które wyciągnęła w kierunku pierwszego z brzegu listu.

– Nie czytaj tego – szepnął jej Severus. – Nie warto, naprawdę.

Ale Morana nie chciała go słuchać – a kto wie, może nawet nie usłyszała. Śmiało, choć nieco niezgrabnie otworzyła i przeczytała list – krótki, ale usiany kleksami, dobitnie świadczącymi o złości – a potem odłożyła go spokojnie i sięgnęła po kolejną wiadomość. W połowie trzeciej zaśmiała się nerwowo.

– Tego o sobie nie wiedziałam – rzuciła pozornie lekkim tonem, w którym zaczynała pobrzmiewać histeria.

Gdy jak w transie sięgnęła po kolejną wiadomość, Severus nie wytrzymał. Nie bacząc nawet na to, że w jego kierunku spoglądają już nie tylko nauczyciele, ale również uczniowie, najłagodniej jak mógł docisnął dłoń Morany do stołu i przytrzymał.

– Nie czytaj tego – powtórzył.

Niemal nie poznał swojego głosu. Wciąż mówił cicho, ale jeszcze chyba nigdy w całym swoim życiu nie brzmiał tak łagodnie. Tak... kojąco. Speszony, czując że robi mu się podejrzanie gorąco, zabrał dłoń i uciekł wzrokiem przed absolutnie wszystkimi, a potem zaczął zbierać porozrzucane tu i ówdzie przesyłki.

– Severus ma absolutną rację – oznajmił Albus, z werwą idąc w jego ślady – Najlepiej to spalić i niczym się nie przejmować. To nasze sprawy, które rozwiążemy w sposób, który uznamy za najlepszy. Wiecie co? Jeszcze dzisiaj napiszę list do Franka. I drugi, do całej redakcji „Proroka Codziennego". Zdaje się, że mam im kilka rzeczy do przypomnienia.

Już niebawem obelżywe listy zniknęły ze stołu, a dyrektor zachęcił wszystkich do jedzenia, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Nauczyciele, który byli świadkami całej sceny – zarówno wybuchu wyjca, jak o tego, co było później – mieli jednak zupełnie inne zdanie, a najlepiej świadczyły o tym ich miny. Severus, który niebawem odszedł od stołu, zostawiając niemal nietknięte śniadanie, również tak sądził. Po wszystkim, co wydarzyło się tego poranka miał tak ściśnięty żołądek, że wątpił, by tego dnia w ogóle był w stanie zjeść cokolwiek. Jednej rzeczy był za to pewien – tego, że zaczynał się trudny czas, który jakoś musieli przetrwać. Nie wiedział tylko jak, skoro najwyraźniej nawet on przestawał nad sobą panować.

Albus zadziałał z całą stanowczością, jaką tylko mógł, ale pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć. Choć wysłał nawet nie dwa, ale aż trzy listy do różnych osób w Proroku, doprowadził jedynie do tego, że rzeczywiście w wieczornym wydaniu ukazało się wyjaśnienie całej sytuacji z błotnikiem. Co prawda Severus nie miał racji, wieszcząc ponuro, że uzupełnienie zostanie wciśnięte gdzieś między nekrologi, a ogłoszenia matrymonialne i będzie miało najwyżej dwie linijki, ale nie zmieniło to absolutnie niczego. W ciągu kilku kolejnych dni stół nauczycielski w porze porannej poczty wprost uginał się od ilości przesyłek, w większości adresowanych właśnie do Morany i Albusa. Zawsze znajdowało się w nich to samo – długie skargi, cały potok zażaleń i coraz bardziej ostre apele o zażegnanie tej sytuacji w jedyny słuszny sposób: przez usunięcie Hawkins ze stanowiska. O ile jednak listy do Dumbledore'a były w jakiś sposób wyważone – ostatecznie był dyrektorem – i w większości wypadków podpisane, o tyle Morana najczęściej otrzymywała anonimy. Pełne złośliwości, okrutne, a nierzadko wręcz wulgarne.

– Wyżywają się, po prostu – westchnął Silwanus któregoś razu, obserwując, jak nauczycielka obrony zapoznaje się z kolejną wiadomością, z każdą linijką blednąc coraz bardziej. – Komuś czegoś w życiu brakuje.

– Najpewniej klątwy w rodzinie – warknął wtedy Severus, ale na tyle cicho, że tylko Hawkins mogła go usłyszeć.

Fala czystej podłości, której był świadkiem, wywołała w nim całkowicie niespodziewaną reakcję. Był jednocześnie wściekły – na Franka, na całą redakcję Proroka, w której najwyraźniej pracowali sami idioci, ale też na zwyczajnych ludzi, którzy dręczyli niewinną kobietę – oraz rozgoryczony własną niemocą. Bo chociaż wysilał się i kombinował, nie potrafił znaleźć sposobu na to, by zażegnać kłopot bez narażania się na Azkaban. Wszak nawet gdyby listy były podpisane, nie mógł przecież odwiedzić każdego nadawcy, by przemówić mu do rozsądku jakimś nieprzyjemnym zaklęciem i kilkoma gorzkimi słowami.

Wreszcie, w czwartkowy poranek Albus wychylił się w stronę nauczycielki obrony.

– Morano, będziesz miała dzisiaj chwilkę?

– Tak, mam okienko o jedenastej.

– Znakomicie. Wpadnij proszę do mojego gabinetu, chciałbym z tobą porozmawiać. Severusie, jeśli masz możliwość, również możesz zajrzeć.

Snape w ostatniej chwili powstrzymał się przed przekleństwem. On niestety nie miał okienka – a wręcz przeciwnie, dosyć napięty harmonogram i lekcje z dosyć wymagającymi grupami niemal jedna po drugiej. Był jednak gotów zrobić wszystko, by znaleźć się w gabinecie i przekonać się, czy stanie się to, czego się spodziewał.

– Postaram się być – odpowiedział, w myślach już planując, jak ułożyć sobie przedpołudnie.

Nieco później, dokładnie o dziewiątej trzydzieści, otworzył klasę i wpuścił trzecioklasistów z Ravenclawu i Slytherinu do środka.

– Mikstury, które macie uwarzyć są wymagające, więc skupicie się, tak dla odmiany – oznajmił, patrząc surowo po uczniach, gdy zajęli swoje miejsca przy kociołkach. – I pracujcie zręcznie, bo dzisiejsze zajęcia wyjątkowo skrócę o pięć minut.

Krukoni i Ślizgoni popatrzyli po sobie z osłupieniem. Ich reakcji trudno było się dziwić, jednak Mistrz Eliksirów i tak poczuł irytację. Co prawda słynął z tego, że jego lekcje zawsze trwały co do sekundy tyle, ile przewidywał plan dnia, ale nie znosił, gdy ktoś komentował stosowane przez niego decyzje i metody – nawet niewerbalnie.

– Coś się stało, profesorze? – zapytał jeden ze Ślizgonów.

– Nie, ale stanie się, jeśli natychmiast nie zabierzecie się do pracy. Każda osoba, która nie zdąży przygotować eliksirów na czas będzie kosztowała swój dom pięć punktów. Na co czekacie?

Uczniowie w popłochu rzucili się do szafki ze składnikami. Nikt nawet nie pytał, co stanie się, jeśli w wyniku błędu eliksir będzie do wyrzucenia, choć z pewnością wiele osób o tym myślało. Ale byli już na trzecim roku; wiedzieli doskonale, że nie warto przeciągać struny, skoro Mistrz Eliksirów wyraźnie nie jest w humorze.

Mijały cenne minuty lekcji. Dokładnie po dwóch kwadransach Severus wyszedł zza katedry i zaczął przechadzać się między ławkami, by obserwować pracujących uczniów. Udzielał wskazówek i nagan, doskonale widząc, że w tej grupie nie ma nikogo, kto odkryłby w sobie pasję do warzenia mikstur. Co prawda na początku ubiegłego roku z niejaką nadzieją patrzył na jednego chłopaka z Ravencalwu, jednak ten szybko okazał się być takim samym nieukiem jak wszyscy. Teraz też ledwo sobie radził, a składniki, które kroił, były tak zmasakrowane, że właściwie należałoby je wyrzucić.

– Pokaż to. – Severus stanął obok niego i wyciągnął rękę po nóż.

Gdy otrzymał narzędzie, przejechał kciukiem po ostrzu i popatrzył krytycznie na Krukona, który pod jego spojrzeniem aż się skulił.

– Wiesz, czym jest osełka? – spytał.

– W... wiem, profesorze.

– Więc czemu jej nie używasz? Trudno się dziwić, że twoje mikstury nie spełniają swojego zadania, skoro połowa cennych składników zostaje na desce.

Chłopak natychmiast podszedł do odpowiedniej szafki i wyciągnął z niej potrzebne narzędzie. Severus w tym czasie powiódł wzrokiem po klasie, podchwytując wzrok kilku zaciekawionych osób.

– Rozumiem, że wasze mikstury mogę już sprawdzać? – zapytał.

Ciekawscy uczniowie natychmiast się odwrócili.

Nawet skrócona lekcja ciągnęła się w nieskończoność. Snape co chwilę zerkał na wiszący na ścianie zegar, spokój osiągając tylko dzięki bulgotaniu kociołków; ten dźwięk zawsze działał na niego kojąco. Starając się czuwać nad uczniami, myślał jednocześnie o tym, co może się wydarzyć w gabinecie Dumbledore'a. Im bliżej było spotkania, tym większą zyskiwał pewność, że wie, do czego to wszystko prowadzi. W obliczu takiego linczu ze strony opinii publicznej dyrektor nie miał wyboru – musiał się ugiąć, choćby odrobinę. Ale co ostatecznie zrobi? Trudno było przewidzieć.

W końcu nadszedł ten upragniony moment, w którym Mistrz Eliksirów mógł swoim zwyczajem klasnąć w dłonie, oznajmiając, że za dziesięć minut sprawdzi zawartość kociołków. I być może był złym człowiekiem, ale popłoch, który ogarniał wtedy uczniów, zawsze niezmiernie go bawił. Tym razem jednak przypomniały mu się słowa Morany – najpierw wypowiedziane w Trzech Miotłach, a potem jeszcze podczas jednej z rozmów jego gabinecie – o tym, że jest bardzo surowy; może nawet za bardzo.

– Nauczyciel musi mieć autorytet – odpowiedział jej w końcu, zirytowany tymi wyrzutami. – A eliksiry to tak wymagająca dziedzina, że precyzja jest nieodzowna, wiesz o tym dobrze. Nie nauczę jej pobłażając wszystkim.

– Nie mówię, żebyś pobłażał – odparła wtedy. – Wręcz nie powinieneś. Nie każę ci być przyjacielem wszystkich...

– Bogu dzięki.

– ... mówię tylko, że jeśli zależy ci na precyzji, nie powinieneś wywoływać strachu. On zawsze rodzi pomyłki, bo człowiek zwyczajnie panikuje.

Teraz, patrząc na uczniów w pośpiechu mieszających w kociołkach i na tych, którzy podgrzewali za pomocą różdżek gęstniejąca miksturę, orientując się poniewczasie, że zapomnieli o którymś kroku, Mistrz Eliksirów poczuł, że traci rezon. Niby wszystko było jak trzeba a jednak... jakby nie tak.

– Nie panikujcie – wyrzucił z siebie, znów przechodząc między ławkami. – Zawsze wam powtarzam, że precyzja jest istotna. Musicie się nauczyć zachować zimną krew, nawet tuż przed metą. Zwłaszcza przed metą. Pracujcie w skupieniu, jak zawsze. I przestańcie patrzeć na zegar.

Zdumione spojrzenia uczniów jego własnego domu dobitnie uświadomiły mu, że właśnie pokazał zupełnie inne oblicze, którego nikt się nie spodziewał. O dziwo, ta reakcja przyniosła mu satysfakcję – o wiele większą, niż wcześniejsze obserwowanie gwałtownie narastającej paniki.

Gdy wybiła właściwa godzina, sprawnie przyjrzał się zawartości kociołków. Rzecz jasna uczniowie zawiedli go i dwóm osobom z Ravenclawu rzeczywiście musiał odjąć punkty, a jednego Ślizgona upomnieć, ale szczęśliwie obyło się bez większych kłopotów. Pozostało jeszcze posprzątanie sali, na co dał wszystkim łącznie dwie minuty, po czym dokładnie w porę zamknął klasę. Przez moment zawahał się, czy nie zostawić na drzwiach informacji, że może się spóźnić, ale ostatecznie zrezygnował. Uczniom nic się nie stanie jeśli poczekają na niego przez chwilę – szczególnie że on czekał na ich rozsądek przez ostatnie pięć lat.

Po jeszcze pustych korytarzach przeszedł tak szybko, jak tylko on potrafił i tuż przed jedenastą stanął przed drzwiami gabinetu dyrektora. Dał sobie chwilę na złapanie oddechu, znów z irytacją zauważając, jak szybko się męczy, po czym zapukał i zajrzał do środka.

Morana już czekała. Przysiadła na brzeżku krzesła, jakby miała się zaraz zerwać i uciekać w popłochu – chociażby z filiżanką w ręku, która właśnie zapełniała się herbatą z filigranowego imbryczka wiszącego w powietrzu. Dostrzegając Mistrza Eliksirów, nauczycielka uśmiechnęła się przyjaźnie, choć z wyraźnym trudem. Najwyraźniej ona też miała złe przeczucia.

– Ach, dobrze, że jesteś, Severusie. – Albus wskazał mu drugie krzesło. – Usiądź. Napijesz się herbaty?

– Nie trzeba, dziękuję.

– Dobrze, w razie chęci upomnij się.

Dyrektor przywołał różdżką imbryczek, ustawił go na podstawce i jeszcze raz objął wzrokiem swoich gości. Westchnął.

– Moi drodzy, nie bardzo wiem, jak mam wam o tym powiedzieć – zaczął. – To dosyć nieprzyjemna sprawa i chcę, byście wiedzieli, że decyzję podjąłem z najwyższą niechęcią i zdecydowanie wbrew sobie. W obliczu tego, co się dzieje, muszę jednak zareagować, chociażby po to, by zapewnić nam nieco spokoju o poranku.

Severus zacisnął dłonie i zerknął na Moranę. Pobladła, a jej filiżanka zadzwoniła o spodek.

– Jestem pewien, że za jakiś czas sprawa się uspokoi – kontynuował Albus uspokajająco. – Ludzie szybko zapomną o tym pożałowania godnym artykule... artykułach właściwie i skupią się na codziennym życiu, już bez szukania sensacji. Wtedy oczywiście chętnie wrócę do naszego odkrywczego pomysłu. Do tego czasu jestem jednak zmuszony zawiesić działanie waszego klubu demonologii słowiańskiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro