Rozdział XXXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Do Bożego Narodzenia zostało tylko kilka dni. W całym zamku dało się już wyczuć nastrój radosnego oczekiwania i niecierpliwości, a wczucie się w świąteczną atmosferę ułatwiła zimowa aura, która opadami gęstego śniegu i trzaskającym mrozem przypominała, o zbliżających się świętach. W ostatni weekend przed przerwą uczniowie i nauczyciele skorzystali z możliwości zrobienia gwiazdkowych zakupów w Hogsmeade – i tym razem ruszyli tam niemal wszyscy. Niemal, bo w opustoszałym i przez to ponurym zamku został między innymi równie ponury Mistrz Eliksirów.

Severus nigdy nie lubił świąt – a Gwiazdki w szczególności. Wydawało mu się, że miał tak od dziecka, chociaż może gdy był bardzo mały, czekał na ten dzień. Szybko zrozumiał jednak, że nie ma w nim nic wyjątkowego. Teraz nie pozostało mu więc nic innego, jak zżymać się na całe to szaleństwo i uciekać od niego, jak mógł najdalej. W tym roku radosna atmosfera zaczęła doprowadzać go do istnego szału bardziej niż zwykle. Powodem był paskudny nastrój, który towarzyszył mu już od kilku dni – a konkretniej, od pamiętnej rozmowy w gabinecie dyrektora, po której Morana pozostawiła go samego – nie tylko na schodach, ale i w ogóle. Od tamtego dnia bowiem unikała go, jak tylko mogła i robiła wszystko, by nie zostać z nim sam na sam. Przy posiłkach wdawała się w pogawędki, z kim tylko mogła, najczęściej z Silwanusem i siadała niemal na drugim końcu stołu nauczycielskiego. Znów po dawnemu przychodziła na posiłki późno, akurat gdy Mistrz Eliksirów już miał wychodzić. Niemal nie zaglądała też do biblioteki – czy raczej zaglądała w takich porach, gdy Severusa nie miało prawa tam być. W ciągu dnia najwyraźniej siedziała zamknięta w swoim gabinecie, ale nawet co do tego nie było pewności – kiedy bowiem Snape schował na moment urażoną dumę do kieszeni i wybrał się w odwiedziny, na jego pukanie odpowiedziała tylko głucha cisza. A przecież nie było możliwości, by Morana zniknęła z zamku – musiała być na miejscu, oczekując na wezwanie przed Wizengamot. Wyjaśnienie mogło więc być tylko jedno – nagle postanowiła zerwać z Severusem kontakt.

A on nie miał pojęcia, co poszło nie tak – zupełnie jak wtedy, kiedy porzuciła go Lily.

Kiedy uświadomił sobie to podobieństwo, wpadł w taką wściekłość, że z trudem powstrzymał się przed rozbiciem wszystkiego, co wpadło mu w ręce. Siedział, dyszał z furii i zastanawiał się, dlaczego znów był takim idiotą oraz czemu dał się omotać i wepchnąć w coś, czego za nic nie chciał. Czy nie obiecywał sobie, że już nigdy nie pozwoli, by ktoś aż tak go dotknął? A teraz wystarczyło zaledwie kilka tygodni i już wszystkie, całkiem słuszne, założenia, te z wszech miar godne uznania decyzje obróciły się wniwecz. A co gorsza, mógł uciec już tak wiele razy– odmówić, zrezygnować, nie przyjść, milczeć. Ale nie – on zgodził się, podjął wyzwanie, przyszedł, odezwał się. I teraz zbierał tego żniwo.

Najbardziej złościło go jednak to, że nie mógł tak po prostu się odciąć – choć rzecz jasna próbował. Głęboko w szafce ukrył księgi, które przeglądali razem z Moraną, by go nie drażniły i skupił się na zaniedbanych badaniach. Rozważał nawet przyjęcie kolejnych zleceń, ale jak na złość nic nie chciało iść po jego myśli. Jeszcze nigdy nie musiał aż tak często oczyszczać kociołka z nieudanego wywaru, łapiąc się na popełnianiu doprawdy idiotycznych błędów – błędów, za które uczniom ochoczo odejmował punkty. Nie mógł się skupić, bo, choć bardzo tego nie chciał, nieustannie wracał myślami zarówno do samej Hawkins, jak i do symbolu na ścianie jej klasy. Wszystko wskazywało na to, że nie jest to już jego sprawa, a jednak nie potrafił tak po prostu o niej zapomnieć. Nie potrafił wyrwać kartek z notatnika, w którym wciąż były jego zapiski czy hipotezy, a nawet kilka słów skreślonych ręką Morany, choć wrzucenie ich do kominka – ich, albo całego notesu – wydawało się taki proste. Pozostało mu tylko chować go głęboko do szuflady i mieć głupią nadzieję, że w końcu o nim zapomni, doskonale zdając sobie sprawę, że ma doskonałą pamięć, szczególnie jeśli chodzi o przykre sprawy. Wciąż łapał się też na tym, że w wolnych chwilach po staremu rozważa, jak to wszystko może się ze sobą łączyć; że zamyśla nad możliwymi rozwiązaniami tego problemu; że szuka w pamięci jakichkolwiek podobieństw do sytuacji czy rzeczy, o których czytał, jakby nadal ktoś liczył na jego pomoc. Jakby komukolwiek na niej zależało.

Dochodzenie wciąż od nowa do tych samych wniosków – bolesnych i otwierających dawne rany – nieustannie pogarszało mu humor. Właśnie przed świętami uczniowie wychodzili z sali eliksirów czerwoni ze złości lub przeciwnie, bladzi ze strachu, a ich domy nieustannie traciły punkty. Po szkolnych korytarzach niosła się wieść, że Severus Snape przekracza wszelkie granice i jest jeszcze bardziej przykry niż zwykle, choć wydawało się to niemożliwe. Plotki dotarły najwyraźniej również do Albusa Dumbledore, choć trudno powiedzieć, czy rzeczywiście wsłuchiwał się w pogłoski, czy po prostu obserwował otoczenie i wyciągał wnioski – bo to, że Severus i Morana nagle przestali ze sobą rozmawiać, było widoczne jak na dłoni. Niezależnie od przyczyn, dyrektor postanowił zareagować – i zrobił to z właściwą sobie subtelnością, zapraszając Mistrza Eliksirów do gabinetu na popołudniową rozmowę.

– Miałem zagaić już przy śniadaniu – oznajmił, gdy usiedli naprzeciwko siebie. – Ale uznałem, że może lepiej porozmawiać na osobności.

– Tak zawsze jest lepiej.

– W takich sprawach szczególnie. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale mam wrażenie, że coś idzie nie po twojej myśli.

Severus uniósł brew.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Powiedzmy, że Poppy dała mi znak, że wzrosło spożycie leków uspokajających wśród uczniów. I że osobliwie zgłaszają się po nie zaraz po lekcjach eliksirów.

– Uczniowie zawsze histeryzują.

Albus uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie spodziewałem się, że powiesz coś innego. Niemniej jednak upieram się, że sprawy przybrały niekorzystny obrót. Możesz uważać to za przebłysk intuicji... chociaż zauważyłem, że oboje z Moraną jesteście trochę... hm, zgaszeni. Nie ma żadnych nowych tropów?

– To pytanie do niej, nie do mnie.

– Och. Do tej pory byłeś dobrze zorientowany.

Mistrz Eliksirów poczuł, jak błyskawicznie narasta w nim wściekłość.

– Cóż, Hawkins najwyraźniej doszła do wniosku, że jednak jest indywidualistką – wycedził. – Ewentualnie nie jestem godzien zaszczytu współpracy z nią.

Albus nie odezwał się od razu.

– Ach. Rozumiem – odrzekł w końcu.

Wściekłość Severusa osiągnęła temperaturę wrzenia. Miał ochotę krzyczeć, ale w porę się pohamował. Jedynym znakiem targających nim emocji były dłonie, bezwiednie zaciskające się na kolanie.

– Zapewne masz już swoje zdanie na ten temat – podjął dyrektor po chwili. – I pewnie jesteś do niego całkiem przekonany. Ale tak myślę, że jeśli ktoś nie życzy sobie pomocy, odrzuca ją od razu. Jeżeli rezygnuje z niej gwałtownie, zwykle istnieje jakiś powód.

„Na przykład taki, że nie życzy sobie pomocy od konkretnej osoby", odpowiedział w myślach Severus.

Gdy wreszcie mógł opuścić gabinet i udać się do bezpiecznych lochów, ostatnie słowa Albusa nie chciały go opuścić. Zżymał się na nie i wynajdywał coraz to nowe argumenty, by je zanegować, doskonale wiedząc, że ma rację. Ludzie nie byli tak świetliści, tak krystaliczni, jak życzyłby sobie dyrektor. Zachowywali się głupio, nielogicznie i niekiedy udowadniali, że naprawdę nie mają serca. Ranili, krzywdzili, czasem bez powodu, a czasem dlatego, że wydawało im się to zabawne. Odrzucanie czyjegoś zaangażowania było dla nich grą – brudną zabawą dla dorosłych. Przykładów takiego zachowania było aż na pęczki.

Choć przez cały dzień Snape powtarzał sobie to wszystko, za nic nie potrafił jeszcze raz wzbudzić tej wściekłości, która popychała go do przodu. Czuł jedynie gorycz tak potężną, że sam nie wiedział, co ma ze sobą zrobić; gorycz, która odbierała mu siły do działania, nawet do złoszczenia się na uczniów. Miał ochotę jedynie siedzieć i patrzeć przed siebie, pogrążony w myślach, albo nawet w niemyśleniu, byle tylko nikt niego od niego nie chciał. A najlepiej byłoby zniknąć – tak po prostu, bez śladu.

Ale gdy wieczorem sam musiał sięgnąć po nalewkę uspokajającą, bo zwyczajnie nie mógł zasnąć, uwiadomił sobie, że czuje coś jeszcze: niepokój. Towarzyszyło mu bliżej nieokreślone poczucie nadciągającego zagrożenia, które jak jastrząb krąży nad nimi i jest już naprawdę blisko; tak blisko, że nawet ucieczka na koniec świata nie pomoże, bo cios może spaść z każdej strony – a przede wszystkim od tyłu.

Tajemnic było więcej niż wyjaśnień, a pytań więcej niż odpowiedzi. I właśnie tej bezsennej nocy, gdy Severus na próżno próbował wzbudzić w sobie złość, zrozumiał, że jedna z nich może być zabójcza.


* * * * *


Następnego ranka, ledwie dwa dni przed przerwą świąteczną, po raz kolejny poranna poczta wywołała o wiele więcej emocji, niż zwykle. Powód był dokładnie ten sam – kolejny egzemplarz Proroka Codziennego z niepokojącym nagłówkiem. Tym razem Severus od razu ustawił się tak, by móc czytać razem z najbliżej siedzącą osobą – tym razem była to profesor Hooch.

SŁOWIAŃSKA ŁOWCZYNI ZAMORDOWANA?!

Według informacji przekazanych anonimowo przez pracownika Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów porzucona w centrum mugolskiego Londynu różdżka należała do Alicji Jędrzejczyk (lat 31) – polskiej czarownicy zaginionej od 12 grudnia. Identyfikacji dokonała Morana Hawkins, nauczycielka obrony przed czarną magią w Hogwarcie. Na specjalnym zebraniu Wizengamotu rzekomo potwierdziła również, że była bezpośrednim (i jedynym) świadkiem morderstwa. Na podstawie jej zeznań Alicję Jędrzejczyk uznano za zmarłą – nie podano jednak, kim mógł być zabójca. Pracownicy Ministerstwa odmawiają komentarza w tej sprawie.

Więcej informacji znajdziesz na stronach 2, 5 i 7.

– Wiedziałeś o tym?! – Rolanda popatrzyła na Severusa z osłupieniem.

– Nie – skłamał gładko Mistrz Eliksirów, wpatrując się w zdjęcie.

Zrobiono je w holu Ministerstwa Magii. Ale choć kręciło się tam wiele ludzi, jak zawsze, fotoreporter zdołał uchwycić na zdjęciu właśnie Moranę, wychodzącą z jednego z korytarzy. Ubrana elegancko, nieco skromniej niż na co dzień, stosownie do okazji, prezentowała się równie zjawiskowo; trudno było się dziwić dwóm czarodziejom, który odwrócili się, gdy ich minęła. Ale choć piękna, była również wyraźnie przerażona – i Snape widział to nawet na czarno–białym zdjęciu. Mówiły o tym zaciśnięte usta, stężałe rysy twarzy oraz przerażony wzrok, który Hawkins odwracała, chociaż zazwyczaj wszystkim śmiało patrzyła w oczy. To była jedna z pierwszych rzeczy, na jaką Mistrz Eliksirów zwrócił uwagę, wtedy, w sierpniu, gdy dopiero uważnie ją obserwował. Zauważył też bladość jej skóry, ta podobną do jego bladości, zdradzającą osobę, która zamiast na słońcu, woli przebywać w pomieszczeniu, najpewniej bibliotece, chłonąc dawno zapomnianą wiedzę. Teraz jednak, choć fotografia nie mogła mu tego zdradzić, bez trudu domyślił się, że Morana musiała być niemal tak blada, jak tamtego wieczora, gdy zginęła Alicja.

– O niczym nie wiedziałem – powtórzył, ale bardziej do siebie.

Uniósł wzrok. Najpierw spojrzał na drzwi wejściowe, ale nie zobaczył znajomej sylwetki. A potem dostrzegł to, co Minerwa, Pomona i Filius dostrzegli już chwilę temu – że Albus również się nie zjawił.

Posiłki w Hogwarcie nie były obowiązkowe i Snape nierzadko z tego korzystał. Dyrektor jednak uważał, że chodzi nie tylko o jedzenie, ale też o bycie wśród ludzi; ujawniał w ten sposób swoją towarzyską naturę. Chwile, kiedy nie pojawiał się przy stole o stałej porze, co oznaczało, ze prawdopodobnie nie przyjdzie już w ogóle, były rzadkością i od razu zwracały uwagę.

Severus jednym uchem słuchał plotek i opinii, ale niemal wcale się na nich nie skupiał – znów wpatrywał się w wejście do Wielkiej Sali, z coraz większym napięciem. Ale kiedy zobaczył tylko plecy kilkorga uczniów i parę zaspanych twarzy osób, które w ostatniej chwili zdążyły zwlec się z łóżek, by przed pierwszymi lekcjami cokolwiek zjeść, nie wytrzymał. Wstał od stołu i już chwilę później wspinał się po schodach. Minął wejście na pierwsze i drugie piętro – skręcił dopiero w trzecie, do doskonale znajomego korytarza serpentynowego i jeszcze bardziej znajomej klasy obrony przed czarną magią.

– Na gacie Merlina, nareszcie! – zaskrzeczała jedna z czarownic z obrazu wiszącego niemal na wprost drzwi.

Jej jazgotliwy głos poniósł się echem, sprawiając, że Mistrz Eliksirów aż się wzdrygnął. Ze złością spojrzał przez ramię. Rozpoznał ten obraz i te czarownice – to właśnie je poprosił o powiadomienie Dumbledore'a, że wszystko jest mniej więcej w porządku. Przypomniał sobie również sugestie, jakie czyniła jedna z wiedźm, ale teraz nie miał zamiaru szargać sobie nerwów takimi wspomnieniami. Odwrócił się stanowczo, ale dokładnie w tej samej chwili opadły go wątpliwości. Prawie pożałował, że znów, zupełnie jak nie on, podążył za impulsem. A przecież obiecywał sobie, że już więcej nie zrobi z siebie głupca i nie będzie o nic prosił – zwłaszcza o uwagę, której nie potrzebował.

Ale czy aby na pewno nie potrzebował?

To było jedno z pytań, na które absolutnie nie chciał znaleźć odpowiedzi; nie chciał jej nawet szukać. Czując na karku irytująco palące spojrzenie czarownic z obrazu i słysząc ich jeszcze bardziej irytujące szepty, ostatecznie zapukał do klasy obrony przed czarną magią – najpierw cicho, a potem nieco głośniej. Spodziewał się, że tak jak ostatnio będzie musiał wejść do środka i dobijać się do gabinetu, ale spotkało go zaskoczenie: zamek kliknął cicho, a gdy naciskał klamkę, drzwi ustąpiły od razu. Severus zajrzał więc do sali i znieruchomiał, zaskoczony tym, co zobaczył.

– Spodziewałem się, że przyjdziesz – powiedział łagodnie Albus, po czym spojrzał na Moranę, której oczy były pełne łez. – Widzisz, mówiłem, że będzie wiedział. Żałuję, że się nie założyliśmy o coś pysznego.

Nauczycielka mimowolnie zaśmiała się cicho i tylko pokręciła głową.

– W takim razie pójdę już – dodał dyrektor, wstając. – Myślę, że macie sobie coś do powiedzenia, nie będę wam przeszkadzał.

Po tych słowach po prostu opuścił klasę. Kiedy mijał się z Severusem w drzwiach, rzucił mu jeszcze znaczące spojrzenie, ale uśmiechnął się ciepło – zupełnie jakby chciał powiedzieć, że wszystko jest w porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro