kolor magii // verkwan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy wiedział, że Hogwart skrywa wiele tajemnic. Sekretne komnaty, nieprzewidywalne znikające stopnie schodów, psotne obrazy i ukryte przejścia. Magiczne przedmioty, magiczne posągi, magiczne korytarze. Cuda i dziwy czające się zawsze gdzieś w pobliżu, zawsze niemal dostrzegalne kątem oka. Tajemnice wielkie i małe, niewinne i niebezpieczne. Piękne.

Kiedy Seungkwan po raz pierwszy zobaczył Hansola, z miejsca uwierzył, że jest on jedną z tych tajemnic. Pięknym sekretem starego zamku, który rezyduje w wieży astronomicznej i objawia się oczom nielicznych jedynie nocą, w świetle gwiazd. Zbłąkanym duchem, odłamkiem magii zamkniętym w ciele chłopca, bez pamięci zapatrzonego w nocne niebo.

Seungkwan nie był pewien, jak długo spoglądał z ukrycia na Hansola tamtego wieczoru. Nie odezwał się do niego ani słowem, w żaden sposób nie chcąc zdradzić swojej obecności. Nie czuł się godzien wkraczać na teren tej magicznej ciszy, która zdawała się wirować wokół chłopaka, zataczać kręgi w srebrnych pobłyskach gwiazd na jego twarzy. Wystarczyło mu samo obserwowanie z daleka.

I nawet po powrocie do pokoju wspólnego, późno w nocy, nikomu nie powiedział o niezwykłym spotkaniu w wieży astronomicznej. Czuł się w pewien sposób uhonorowany tym odkryciem. Jakby sam Hogwart postanowił powierzyć mu jakiś sekret. Sekret piękny i tajemniczy. Magiczny. A Seungkwan zamierzał zrobić, co w jego mocy, żeby ten sekret pielęgnować.

Stał się częstym gościem wieży astronomicznej. Zjawiał się tam niemal co noc, kiedy tylko mógł. Zawsze zastawał ten sam niezwykły widok. Niewielką sylwetkę chłopca pod wielkim nocnym niebem. Hansol najczęściej siedział po turecku, obiema rękami wspierając się o posadzkę za swoimi plecami. Głowę miał niezmiennie zadartą do góry. Świetliste niebo malowało jego twarz na wszystkie odcienie gwiaździstych nocy, złociło usta, srebrzyło powieki, przetykało kosmyki włosów pasmami kobaltu. Całą jego postać spowijał jakiś niewysłowiony, galaktyczny spokój, który otaczał również serce Seungkwana, ilekroć obserwował to z ukrycia.

Hansol nie poruszał ustami. Mimo to zdawał się rozmawiać z gwiazdami. Łowić je wzrokiem i samą magią swojego spojrzenia nadawać im nowe imiona, piękniejsze niż te wypisane w rejestrach i podręcznikach, z trudem wykute przez Seungkwana na pamięć do egzaminu.

Seungkwan zastanawiał się, czy też byłby w stanie porozmawiać z gwiazdami. Hansol zdawał się znajdować w ich blasku wszystkie sekrety tego świata. Jakie pytania im zadawał? Jakie odpowiedzi otrzymywał? I jak to robił, że cały wszechświat zatrzymywał się dla niego, żeby spojrzeć mu w oczy?

Dla Seungkwana wszechświat nie zatrzymywał się nigdy. Wręcz przeciwnie, pędził na ślepo, na głupio, z prędkością, za którą chłopak nie potrafił nadążyć. Zostawiał go w tyle, nawet nie spoglądając przez ramię. Seungkwan zawsze był zbyt powolny dla tego świata.

Ale w tym jednym miejscu na całej ziemi, w tych granatowo-srebrnych godzinach na wieży astronomicznej, Seungkwan po raz pierwszy poczuł, jak wszechświat staje w miejscu. Po raz pierwszy zobaczył każdą gwiazdę i każdy odcień ciemności z osobna. Po raz pierwszy doświadczył galaktycznej nieważkości miliona migotliwych sekretów nad jego głową.

A to wszystko za sprawą samotnego chłopca, który przykuwał wzrok każdej z gwiazd i planet wirujących nad ich głowami. Seungkwan zachodził w głowę, jak potężną mocą musiał ten chłopiec władać, że co noc kosmos odbudowywał się przed ich oczami specjalnie dla niego.

Jedyne, czego był pewien, to że sam nigdy takiej mocy nie posiądzie. Nawet te kobaltowe noce na wieży astronomicznej, choć przynosiły mu spokój ducha, tak naprawdę w żadnym stopniu nie należały do niego. Był tylko nieproszonym gościem, pasażerem na gapę, łatwym do przeoczenia cieniem, który prześlizgał się jakoś między smugami srebrzystego światła, pozostając niezauważonym.

Wszystko zmieniło się jednak pewnej wyjątkowo pięknej, zimowej nocy, kiedy Hansol niespodziewanie przemówił. I to wcale nie w języku gwiazd, jak można się było spodziewać. Przemówił zwyczajnym, sympatycznym, nieco nawet rozbawionym tonem.

- Wiem, że naprawdę lubisz tamto miejsce za filarem – powiedział, wzroku nie odrywając od nieba. – Ale stąd widok jest o niebo lepszy – dodał, po czym wreszcie odwrócił głowę i posłał Seungkwanowi zachęcające spojrzenie. – Przysiądziesz się?

Seungkwan jeszcze nigdy nie czuł się tak głupio. Miał przemożną chęć odwrócenia się na pięcie i umknięcia od wstydu, pragnienie długiego biegu po schodach w dół, aż do pokoju wspólnego i swojego dormitorium, gdzie mógłby ukryć się pod kołdrą i po raz kolejny w swoim życiu żałować, że nie jest kimś innym. Od tego wszystkiego powstrzymały go jednak oczy Hansola. Były ciepłe. I pełne gwiazd.

Seungkwan nieznacznie skinął głową, a Hansol z uśmiechem pokazał mu miejsce obok siebie. Boo jeszcze przez chwilę tkwił w miejscu, pełen wahań i obaw, smutków i niepewności. Czuł się, jakby stał u samego progu magicznych nocy. I tak strasznie bał się, że za tym progiem jednak nie znajdzie się dla niego miejsce. Że tylko dowiedzie samemu sobie, że nigdy nie będzie częścią tego świata, którego Hansol zdawał się być władcą.

Mimo tych obaw, Seungkwan wreszcie wziął głębszy wdech, po czym przyjął zaproszenie i usiadł u boku Hansola.

I nagle cały wszechświat spoglądał na nich dwoje. Każdy kosmiczny odłamek nieba, każdy brokatowy błysk nocy, wszystko co Seungkwan oglądał dotąd z daleka, teraz widniało tuż nad jego głową, jakby na wyciągnięcie ręki. Chłopak wręcz przeraził się tym majestatycznym pięknem, którego częścią nagle się stał. Zamrugał gwałtownie powiekami i na moment spuścił wzrok.

Siedzący obok niego Hansol zaśmiał się cicho.

- Uważaj na zimowe niebo – powiedział półgłosem. – Podobno jest najpiękniejsze. – Miękki ton jego głosu sprawił, że Seungkwan uniósł wzrok, wreszcie przyglądając się osobie, którą obserwował od tak wielu dni.

Że Hansol nie jest żadną niezgłębioną tajemnicą Hogwartu, ani upadłą gwiazdą, która tęskni za niebem, Seungkwan wiedział już od dawna. Spoglądając na niego z bliska zobaczył jednak znacznie więcej.

Zobaczył czerwono-żółty szalik, niewprawnie owinięty wokół szyi (miał wielką ochotę go poprawić) i tarczę z lwem, wyhaftowaną na piersi.

Zobaczył niesforną burzę jasnych włosów (miał wielką ochotę je ułożyć) i wyraziste brwi, widoczne nawet spod grzywki.

Zobaczył małe zmarszczki w kącikach ust i oczu, widoczne oznaki częstego uśmiechu.

Zobaczył oczy. Oczy zdolne poruszyć planety i gwiazdy.

I może, ale tylko może, serce Seungkwana było jedną z tych gwiazd, drobnym migotliwym odłamkiem wszechświata, który nie mógł się oprzeć czarom Hansola.

Od tamtej nocy było już inaczej. Seungkwan nie chował się więcej za filarem, a Hansol nie udawał już, że go nie widzi, co do tej pory czynił jedynie z respektu dla osobistej samotności każdego z nich. Teraz nie musieli już być samotni osobno. Mogli być samotni we dwoje. I Seungkwan kochał każdą minutę tej nowej, wspólnej samotności.

Hansol nigdy nie mówił zbyt wiele, więc z czasem Seungkwan zaczął wypełniać gwiezdną ciszę za nich oboje. Ich rozmowy nie miały końca. Dwa młode głosy lawirujące pośród zimowych gwiazd, razem szukające sekretów świata. Dwa kobaltowe serca, dla których co noc cały kosmos stawał w miejscu.

I choć ich dłonie coraz częściej dzieliły się ciepłem, choć Seungkwan już nie krępował się poprawiać hansolowy szalik (ani oplatać jego szyi swoim, żółto-czarnym, kiedy przyjaciel zapominał się należycie ubrać), a Hansol swobodnie opierał głowę na ramieniu Seungkwana, kiedy tylko naszła go taka ochota, choć ich głosy nabrały czułości, a w oczach zamieszkały tajemne błyski, Puchon wciąż nosił w sercu pewien niepokój.

Był to strach, który jak cień chodził za nim od zawsze. Obezwładniające poczucie, że nie pasuje, że nie jest dość dobry, że to, co sobą reprezentuje, nigdy nie wystarczy, żeby szczęście mogło trzymać się przy nim zbyt długo. I on, życiowy pechowiec, nijaki i przerażony własną nijakością, spotkał na swojej drodze osobę, która jednym spojrzeniem zdolna była zakląć całe zimowe niebo. Seungkwan nie czuł się godny tego szczęścia.

- Hansol – odezwał się pewnego razu, przerywając komfortowe milczenie, w które tej nocy zapadli. Gryfon wybudził się z głębokiego zamyślenia, w które było jakby stałym elementem jego osobowości, i utkwił uważne spojrzenie w przyjacielu.

- Coś się stało? – zapytał z troską. Seungkwan przez chwilę wahał się, czy powinien wypowiedzieć swoje myśli na głos. W końcu westchnął cicho.

- Nie odnosisz czasem wrażenia, że jedni ludzie są bardzie magiczni, a inni... mniej? – powiedział, wbijając wzrok w posadzkę. – Że niektórzy są wręcz wypełnieni magią, a inni mają w sobie ledwie kilka jej okruszków?

Seungkwan nie oczekiwał, że Hansol w pełni zrozumie. Gryfon był wręcz wybornym czarodziejem, o czym Boo zdążył się już kilka razy przekonać. Nauczyciele chwalili go za talent i umiejętności. Rodzice byli z niego dumni. Znajomi go podziwiali. Hansol był bez wątpienia wypełniony magią, od palców u stóp, aż po końcówki niesfornych kosmyków włosów. Seungkwan natomiast, jak zwykle był niewystarczający. Jako dziecko pochodzące z mugolskiej rodziny od zawsze czuł się nie dość normalny. Nie potrafił zachowywać się tak, jak wymagało od niego otoczenie. Zawsze był inny. Zawsze był dziwny. Kiedy jednak dowiedział się, że jest czarodziejem, sprawa przybrała dokładnie odwrotnego wymiaru. Bo jakkolwiek nie cieszył się, że był kimś szczególnym, kimś odmiennym od wszystkich, którzy go do tej pory oceniali, okazało się, że w świecie czarodziejów również jest nikim. Niewystarczająco zdolny. Za mało ambitny. Nie dość magiczny.

Seungkwan mocno przygryzł wargę, coraz bardziej podenerwowany swoimi biegnącymi myślami. Chciał być taki, jak Hansol. Chciał budzić dumę i podziw. Chciał gdzieś przynależeć, gdziekolwiek, byle nie tkwić wiecznie pomiędzy różnymi światami, nie mogąc dopasować się do żadnego z nich.

A najbardziej w świecie chciał czuć, że zasługuje na to ciepłe spojrzenie, które Hansol właśnie mu posyłał.

- Spójrz w niebo – poprosił szeptem Gryfon, chwytając chłodną dłoń przyjaciela i splatając z nim palce. Seungkwan zawahał się, ale usłuchał. Zadarł głowę do góry, a gwiazdy odbiły się w jego oczach. – Co widzisz? – szeptał dalej Hansol.

- Niebo, księżyc, gwiazdy – wymienił Seungkwan, niepewien do czego zmierza jego przyjaciel.

- Co o nich sądzisz? – Zdumiony pytaniem, Puchon odpowiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl.

- Są najpiękniejszym, co w życiu widziałem – szepnął, czując się głupio z tym, jak banalnie zabrzmiały jego słowa. Hansol nie wyglądał jednak, jakby miał go wyśmiać. Hansol nigdy go nie wyśmiewał.

- A wiesz, dlaczego tak jest? – zapytał czystym głosem, jakby był w stu procentach pewien tego, co chce powiedzieć. Seungkwan oderwał wzrok od nieba i spojrzał na przyjaciela. Hansol wciąż był zapatrzony w niebo. – Bo to właśnie jest magia – powiedział miękko i uśmiechnął się do gwiazd nad ich głowami. – To niebo, ten moment, to miejsce. To właśnie najprawdziwsze oblicze magii. Nie żadne skomplikowane zaklęcia i potężne eliksiry. Tylko ja i ty, pośród milionów gwiazd.

Seungkwan słuchał słów przyjaciela z mocno bijącym sercem. Bo dopiero wtedy zrozumiał swój błąd. Spojrzenie, które Hansol posyłał nocnemu niebu, to nigdy nie było, jak błędnie przypuszczał, spojrzenie czarodzieja. Hansol nigdy nie zaklinał gwiazd, nie rzucał na nich uroków. Nie było to też spojrzenie astronoma, który próbuje zliczyć planety, nadać im wszystkim imiona i odkryć sekret każdej z nich.

Nie.

Spojrzenie, którym Hansol obdarzał gwiaździste niebo, to było spojrzenie poety, spojrzenie dziecka. I tym samym spojrzeniem Gryfon obdarował Seungkwana, kiedy chwilę później spuścił wzrok.

A kiedy po kilku cichych momentach Hansol nachylił się w jego kierunku, żeby go pocałować, Boo już rozumiał. Rozumiał, czemu Gryfon co noc przychodził na wieżę astronomiczną. Rozumiał, czemu obserwował nocne niebo, jakby to był największy cud tego świata. Rozumiał, skąd brała się jego moc i dlaczego nigdy nie szczycił się swoimi umiejętnościami.

Hansol nie szukał magii tylko w sobie. Widział ją w każdym, najdrobniejszym elemencie otoczenia. Magiczne były gwiazdy, magiczny był mroźny wiatr rozwiewający szalik, magiczne były drobne dłonie Seungkwana i jego rumiane od mrozu policzki. Magiczne były ich spotkania, ich rozmowy, ich słowa. Magiczna była ich cisza.

Seungkwan jeszcze nigdy nie czuł w sobie takiej ilości magii. Zupełnie, jakby ciepłe dłonie Hansola na jego policzkach wytyczyły nowe ścieżki na jego skórze. Zupełnie, jakby gorący oddech na jego ustach po raz pierwszy opowiedział mu o pięknych dziwach, jakie kryło w sobie ludzkie serce. I wreszcie czuł, że całe galaktyki gwiazd przepływają przez niego, że nie jest już tylko nieproszonym obserwatorem, że każdy srebrny błysk kosmosu dzieli się z nim swoją mocą.

Seungkwan czuł się tak nawet, kiedy Hansol odsunął się od jego ust i czule pogładził jego policzek kciukiem.

Czuł się magiczny. Czuł się kochany.

I może, ale tylko może, od początku miał rację.

Może Hansol naprawdę był jedną z tajemnic Hogwartu. Pięknym sekretem starego zamku, który rezyduje w wieży astronomicznej i objawia się oczom nielicznych jedynie nocą, w świetle gwiazd. Zbłąkanym duchem, odłamkiem magii zamkniętym w ciele chłopca, bez pamięci zapatrzonego w nocne niebo.

A może był tylko zwykłym dzieciakiem o niesfornych włosach i wiecznie zagapionym uśmiechu.

Dzieciakiem, w którego oczach Seungkwan znalazł prawdziwy kolor magii.

~*~

*tytuł zaczerpnięty z powieści Pratchetta „Kolor magii"(polecam!)

Witajcie ponownie! Po długich męczarniach i kilku porażkach, wreszcie udało mi się znów coś napisać. Nie jest to nic wielkiego, ale grunt, że w ogóle to ukończyłam! Staram się być z siebie dumna, aczkolwiek efekt końcowy nie jest całkiem zadowalający. Takie typowe nader fantazyjne bajdurzenie mi z tego wyszło, wybaczcie ;;; Tak czy inaczej jestem szczęśliwa, że wreszcie zdołałam pchnąć tę serię do przodu. Dedykuję to opowiadanie wszystkim, którzy wciąż pamiętają o spells & charms i na nie czekają ( @-_unravel_- i @Taesun-ah pamiętam, że prosiłyście o meanie, przepraszam ;; może następnym razem mi się uda!). Od dawna chciałam napisać jakiegoś verkwana, bo to bardzo bardzo soft ship dla mnie <3 Mam nadzieję, że nie wyszło bardzo kiepsko.

Korzystając z okazji – wesołych Świąt! Dużo światła i ciepła, tak dosłownie, jak i w przenośni. No i magii! Niech zawita do nas w gwiazdach, w śniegu, w wietrze, w uśmiechu. I niech zostanie na dłużej, jak talizman na nowy rok.

Shizu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro