kryształowa kula i wszechwiedzące błoto na dnie filiżanki // jeongcheol

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Schody prowadzące na szczyt Wieży Północnej były długie i kręte. Kolejne marmurowe stopnie ciągnęły się w nieskończoność, niczym spirala wwiercająca się w wiszące nad zamkiem ciężkie obłoki, ścieżka prowadząca aż do nieba. Pokonując tę niedorzecznie długą, męczącą, kradnącą oddech drogę uczniowie czuli się raczej, jakby stępowali w otchłanie piekieł.

Żmudnie wspinając się po jednej z najdłuższych klatek schodowych w Hogwarcie, Choi Seungcheol kwestionował swoje decyzje życiowe. Kto by pomyślał, że skończy w takim miejscu? Nigdy nie posądziłby samego siebie o uciekanie się do takich metod. Tym razem jednak był naprawdę zdesperowany.

Pokonał kolejnych kilkanaście stopni, ani na moment nie przerywając wspinaczki. To był jeden z tych momentów w życiu, kiedy człowiek z pełną mocą docenia swoją dobrą kondycję. Wielogodzinne treningi nie szły na marne. Po przebyciu kilkuset schodów Seungcheol dostał tylko niewielkiej zadyszki.

Kiedy jednak dotarł do szczytu wieży, zaczęło mu brakować tchu, nie tyle ze zmęczenia, co z nerwów. Wbił wzrok w różową drabinę, prowadzącą do klasy wróżbiarstwa. Klapa otwarta. Droga wolna. To, co zamierzał właśnie zrobić, było absolutnie pozbawione sensu i sam nie wierzył, że dał się zasugerować głupim opowieściom kolegów.

Wszystko zaczęło się od Soonyounga, który przybiegł do pokoju wspólnego Gryfonów kilka godzin wcześniej i z przejęciem zaczął opowiadać, jak to wychodząc z klasy wróżbiarstwa potknął się o jeden z licznych pokrywających podłogę dywanów, zahaczył ręką o stolik, przewrócił stojącą na nim, kryształową kulę, po czym zaczął w panice gonić ją na czworakach po podłodze. Kiedy wreszcie ją złapał, w kuli rzekomo coś zawirowało i Soonyoung niespodziewanie poznał swoją przyszłość. Dowiedział się, że obleje najbliższy test z eliksirów. Nie była to żadna zaskakująca wiadomość. Soonyoung zawsze oblewał testy z eliksirów. Sęk w tym, że ten jeden jakimś cudem zdał. I upierał się, że to dzięki kryształowej kuli, która podpowiedziała mu, jaki popełni błąd i pomogła mu go zapobiec.

Cała ta opowieść była mocno podejrzana i Seungcheol zastanawiał się, czy Soonyoung po prostu jej nie zmyślił, żeby jakoś wyjaśnić swój niespodziewany sukces (który zapewne zawdzięczał ściąganiu). Niemniej jednak koncepcja szukania pomocy u kryształowej kuli już nie opuściła umysłu Seungcheola. Myślał o tym na zaklęciach. Myślał na transmutacji. Myślał podczas obiadu. A co najgorsze, nie przestał o tym myśleć nawet w trakcie popołudniowego treningu quidditcha.

Myślał o tym, że Krukoni mieli tyle samo punktów, co Gryfoni. Myślał o tym, jak nieubłaganie zbliżał się decydujący mecz. Myślał o tym, że jako lider musi poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa. Myślał o kuli, kryształowej kuli, która zna przyszłość, która wie, jak potoczą się losy meczu.

Myślał i myślał i myślał, aż niemal oberwał tłuczkiem w głowę od własnego pałkarza, tak bardzo był rozkojarzony. A kiedy czara myśli wreszcie się przelała, Seungcheol podjął decyzję.

I tak wylądował na szczycie Wieży Północnej, z powątpiewaniem spoglądając na różową drabinę i wiszącą nad jego głową dziurę w suficie, z której już teraz dobiegał go duszący zapach kadzidełek.

Nie miał planu. Nie wiedział jak się zachowa, jeśli natrafi na nauczycielkę wróżbiarstwa, nie wiedział też co zrobi, jeśli na nią nie natrafi. Nie miał pojęcia gdzie przechowywane są kryształowe kule, ani jak się je obsługuje. Wiedział jedno – musiał zapewnić swojej drużynie zwycięstwo, a zgodnie z (wyssaną z palca) opowieścią Soonyounga, kula mogła mu w tym pomóc.

- Raz kozie śmierć. – Seungcheol mocno chwycił jeden ze szczebli drabiny i zaczął się wspinać. Intensywny zapach kadzideł wzmagał się wraz z każdym krokiem, aż wreszcie chłopak poczuł, że kręci mu się w głowie. Jednym susem pokonał ostatnie szczeble, byle jak najszybciej znaleźć się w środku i zostawić chwiejną różową drabinę za sobą. Mocno potrząsnął głową dla otrzeźwienia i rozejrzał się wokół.

Nie podobało mu się tu.

Wszystko, od grubych szali przesłaniających okna (Seungcheol czuł się, jak w wielkim, czerwonym kokonie), przez porozstawiane wszędzie miękkie pufy (ich widok sprawiał, że chciało mu się spać), aż po ten okropny duszący zapach kadzideł (nic dziwnego, że Soonyoungowi uroiła się przyszłość w kryształowej kuli – sam ten zapach mącił człowiekowi w głowie).

Słowem, Seungcheolowi nie spodobał się ani jeden element klasy wróżbiarstwa. A najbardziej nie spodobał mu się siedzący na jednej z puf chłopak, którego zdecydowanie nie powinno tam być.

Seungcheol jęknął w duchu. Został nakryty na gorącym uczynku. W dodatku przez jakiegoś przypadkowego Ślizgona. Czy mogło być gorzej?

Zrobił krok w tył, mając nadzieję, że uda mu się ulotnić, nim zostanie zauważony. Zerknął w dół. Różowa drabina wciąż była na swoim miejscu, jako jedyny łącznik między tym dziwnym miejscem, a resztą świata. Szczeble drabiny zdawały się jednak luźno dryfować w powietrzu, niczym rozłażący się w rękach szew. Jakby nie potrafiły, bądź nie chciały utrzymać się na swoich miejscach, pomiędzy dwoma pionowymi belkami. Seungcheolowi od samego patrzenia zrobiło się niedobrze.

Oderwał wzrok od głupiej drabiny, której najwyraźniej w najmniej odpowiednim momencie zebrało się na żarty, i jeszcze raz spojrzał na siedzącego w głębi klasy Ślizgona. Dopiero teraz dostrzegł, że chłopak ma zamknięte oczy. Wyglądał, jakby spał. I Seungcheol wcale mu się nie dziwił. Sam chętnie położyłby się na jednej z miękkich poduszek zaścielających wszechobecne kolorowe dywany i uciął sobie małą drzemkę. Tak, to w sumie był całkiem niezły pomysł. Ten kąt, o tam, zaraz koło drewnianego regału, wyglądał całkiem przytulnie. Mógł przykryć się zwisającym z sufitu i ciągnącym się luźno po podłodze fioletowawym szalem i chwilę odpocząć. Nikt się nie dowie. Ślizgon naprawdę spał, Seungcheol niemal słyszał jego równomierny oddech w przytłumionej materiałami ciszy wieży. Zrobił chwiejny krok w stronę upatrzonego kąta.

A potem jego wzrok padł na wspomniany regał i ustawione na nim kryształowe kule.

Seungcheol zamrugał oczami, nagle otrzeźwiony. Co za okropne miejsce. Niemal dał się zwieźć. Miał rację od samego początku. Absolutnie nic mu się tu nie podobało. Ani ta senna atmosfera, ani ten senny Ślizgon. Nic a nic. Musiał załatwić swoją sprawę i jak najszybciej stąd uciec, nawet jeśli przyszłoby mu schodzić po tańczącej w powietrzu drabinie.

Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę regału. Wyciągnął dłoń. Czubkami palców dotknął zakurzonej kuli.

- Choi Seungcheol – niespodziewanie odezwał się głos za jego plecami i chłopak podskoczył w miejscu, niemal zrzucając kryształową kulę z półki. Odwrócił się.

Przyglądała mu się para ciemnych, przenikliwych oczu. Ślizgon siedział po turecku i wspierał brodę na splecionych dłoniach. Wcale nie wyglądał, jakby dopiero co uciął sobie drzemkę w środku klasy wróżbiarstwa. Wręcz przeciwnie. Jego spojrzenie było żywe i dziwnie roziskrzone we wszechobecnym półmroku. Seungcheol przełknął ślinę.

- Znamy się? – zapytał głupio. Przeraziło go, że ten niepokojący chłopak zna jego imię. Był na tyle skołowany atmosferą tego miejsca, że nie przyszedł mu do głowy bardzo prosty fakt – był kapitanem drużyny Gryffindoru. I to całkiem niezłym kapitanem. Większość uczniów znała jego imię.

- Czekałem na ciebie – odparł chłopak w zielonej szacie, a w jego oczach zamigotały psotne iskierki. Seungcheol nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

- To chyba pomyłka... lepiej już pójdę – starał się mówić swobodnie, ale jego wzrok już uciekał w stronę dziury w podłodze, zbawczego korytarza do normalnego świata (i powietrza – w klasie zdecydowanie go brakowało).

- Przyszedłeś tu w pewnym celu. – Słowa chłopaka zmroziły mu krew w żyłach. Więc naprawdę został zdemaskowany. I to przez jakiegoś przypadkowego Ślizgona! Był pewien, że wieści rozniosą się po szkole, jak huragan. Jak spojrzy w oczy swojej drużynie? Jako lider powinien być pełen wiary i pewny wygranej, jak nikt inny. A tu proszę, był takim tchórzem, że próbował po kryjomu przewidzieć wynik meczu. Żałosne. Nie mógł pozwolić, żeby ktoś się o tym dowiedział.

- Dobra – odezwał się zdecydowanym głosem i podszedł do obserwującego go chłopaka, krzyżując ręce na piersi dla dodania sobie pewności siebie (zadziałało inaczej, niż to sobie wyobrażał – poczuł się jeszcze mniejszy i bardziej skulony w obliczu nieodgadnionego spojrzenia). Zatrzymał się tuż przy stoliku Ślizgona. – Słuchaj... - urwał, uświadamiając sobie, że nie zna imienia chłopaka.

- Jeonghan – podpowiedział Ślizgon. Seungcheol wyczuł w jego głosie rozbawienie.

- Słuchaj, Jeonghan... - podjął Choi, patrząc na swojego rozmówcę z najbardziej surową miną, na jaką było go stać. – Nie wiem, jak się dowiedziałeś, po co tu przyszedłem, ale musimy się jakoś dogadać. To decydujący mecz. Nie zamierzałem oszukiwać. Chciałem tylko wiedzieć wcześniej, jaki będzie wynik. To wszystko. Jeśli znałbym wynik, mógłbym odpowiednio nastawić siebie i drużynę, na zwycięstwo, bądź na honorową klęskę. Wiążemy z tym meczem wielkie nadzieje. A ja, jako kapitan, czuję się w obowiązku zrobić wszystko, żeby je spełnić – Seungcheol wziął wdech, zastanawiając się, czemu mu to wszystko mówi. Ciemne oczy wpatrywały się w niego przenikliwie. Jeszcze nigdy nie czuł się tak słaby i bezsilny. Nogi miał jak z waty. Przeklęte kadzidełka. – Jak sam widziałeś, nie zdążyłem nic sprawdzić. Można więc uznać, że cała ta sytuacja nie miała miejsca. Czego chcesz w zamian za zgodę na takie rozwiązanie?

Poczuł, jak pocą mu się dłonie. Bał się. Bał się, czego ten Jeonghan może zażądać w zamian za milczenie. Był gotów do poświęceń, ale miał też świadomość, jak wiele mogła go kosztować ta oferta.

Jeonghan przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego w milczeniu. Seungcheol wiedział, że powinien być zdeterminowany i niewzruszony, żeby pokazać mu, że nie ma do czynienia z byle kim. Mimo to trudność sprawiała mu nawet tak prosta czynność, jak odwzajemnienie spojrzenia. Nie do końca potrafił przyznać to przed samym sobą, ale cały ten dziwny chłopak najzwyczajniej w świecie go onieśmielał. Albo to wina kadzideł. Najprawdopodobniej to wina kadzideł.

Wreszcie Jeonghan przestał wspierać brodę na dłoniach i uśmiechnął się do niego z taką sympatią, że serce Seungcheola zabiło szybciej. Z podejrzliwości, rzecz jasna. Każdy Gryfon zrobiłby się podejrzliwy, gdyby przypadkowo spotkany Ślizgon bez powodu zaczął być dla niego serdeczny. Tak.

- Chcę ci pomóc – oznajmił Jeonghan. Seungcheol uniósł obie brwi. Tego się nie spodziewał. Wszystko zaczynało wyglądać, jak bardzo głupi kawał autorstwa któregoś z jego przyjaciół. Nie sądził jednak, żeby posunęli się aż tak daleko, tylko po to, żeby wkurzyć swojego kapitana tuż przed ostatnim meczem. – Siadaj – powiedział Jeonghan, wskazując pufę po drugiej stronie swojego stolika.

I Seungcheol usiadł. Był zbyt skołowany, żeby protestować. Dopiero siedząc zorientował się, że stolik Jeonghana nie był pusty. Wcześniej przegapił ten fakt, zbyt zaaferowany całą sytuacją. Pośrodku stolika stał pękaty, fioletowy dzbanek, magicznie podgrzewany od spodu, żeby zawartość nie wystygła. Całą resztę blatu zajmowały zaś najróżniejsze filiżanki. Małe, duże, białe, kolorowe, wąskie i pękate – było ich całe mnóstwo. Na dnie każdej z nich dało się dostrzec porcję liści herbaty, najwyraźniej czekających na zalanie ich wodą. Seungcheol nic z tego nie rozumiał.

- Znasz się na wróżbiarstwie? – zagadnął Jeonghan, zerkając na niego spomiędzy kosmyków długich, częściowo opadających mu na twarz włosów.

- Ani trochę – odparł zgodnie z prawdą. Będąc na trzecim roku nie wybrał wróżbiarstwa. Teraz na własnej skórze przekonał się, że to była jedna z najlepszych decyzji w jego życiu. Prędzej szlag by go trafił, niż zaliczyłby ten dziwaczny przedmiot w tej dziwacznej klasie. – A ty? – zapytał, chyba tylko z grzeczności. Musiał być grzeczny. I miły. Jego reputacja leżała w rękach Jeonghana.

- Często tu przychodzę. – Chłopak uśmiechnął się tajemniczo, po czym spojrzał na swoje filiżanki. – Mogę ci pomóc. Wywróżyć wynik meczu.

Seungcheol nie wierzył własnym uszom. Czyżby Jeonghan sobie z niego kpił? Nie zamierzał pozwolić mu zrobić z siebie głupca. Choi przyjrzał się swojemu rozmówcy, mając nadzieję, na jakiś znak, gest, bądź minę, które uświadczą go w przekonaniu, że to tylko kawał. Spojrzenie Jeonghana wciąż było jednak niezgłębione. Zamiast oznak kpiny, Seungcheol dostrzegł coś zupełnie innego. Jeonghan miał naprawdę ładne oczy. Gryfon poczuł, że pieką go uszy.

- Czułem, że przyjdziesz, więc przygotowałem wszystko, co potrzebne do wróżenia z fusów – wyjaśnił Ślizgon, wskazując podbródkiem na zastawiony stolik. Następnie spojrzał na Seungcheola. Jego oczy migotały dziwnie. - Więc jak? Napijesz się ze mną herbaty?

Choi nie był już pewien, czy kreci mu się w głowie od zapachu kadzideł, czy od spojrzenia Jeonghana. Wszystko, co działo się w tej klasie, było tak nierzeczywiste, że nie mógł się w tym odnaleźć. Zaczynał nawet podejrzewać, że naprawdę zasnął gdzieś na jednej z puf w kącie sali i śnił osobliwy sen o nieznajomym chłopaku, którego przypadkiem spotkał w Wieży Północnej, ale z którym w rzeczywistości nie zamienił nawet jednego słowa. Chłopak z jego snu miał długie, miękkie włosy i przyjemny, kojący głos. Jego usta wyginały się w ledwo widocznym uśmiechu, a oczy migotały czającą się w ich głębi tajemnicą. Dziwny sen. Dziwny chłopak.

Tylko, że Seungcheol wcale nie spał.

Jeonghan uniósł dzbanek i chwilę później woń kadzideł zmieszała się z aromatem herbaty. Choi nie był pewien, kiedy jedna z filiżanek znalazła się w jego dłoniach. Pijąc, nie odrywał wzroku od swojego towarzysza. Pośród subtelnych smug herbacianej pary Jeonghan wyglądał jeszcze bardziej mistycznie. Seungcheola piekły już nie tylko uszy, ale i cały kark. A wszystko przez tę duchotę panującą w sali. Marzył o otwarciu okna. Mógłby przez nie nawet wyskoczyć. Byle dalej od tego dziwnego miejsca i jeszcze dziwniejszego chłopaka.

- Wypiłeś już. – To nie było pytanie. Jeonghan spoglądał na niego wyczekująco i dopiero po chwili Seungcheol zorientował się, że od dłuższego czasu trzyma w dłoniach pustą (nie licząc fusów) filiżankę i rozmyśla o nie wiadomo czym (w zasadzie to wiadomo, ale wolał udawać, że wcale nie). Pospiesznie odstawił naczynie na spodek i zamierzał cofnąć dłonie, ale Jeonghan złapał go za nadgarstek. Choi poczuł dreszcz na plecach. – Musisz trzykrotnie przekręcić filiżankę lewą ręką, a potem postawić ją do góry dnem – wyjaśnił spokojnym tonem, nie dostrzegając dziwnego zachowania swojego rozmówcy, albo zwyczajnie je ignorując. Kiedy puścił dłoń Gryfona, ten odetchnął z ulgą i posłusznie podążył za instrukcją. Poczekał, aż resztki herbaty ściekną na spodek, po czym uniósł filiżankę i zajrzał do środka.

- Widzisz coś? – zapytał Jeonghan, obserwując go z nieodgadnionym uśmiechem. Seungcheol zmarszczył brwi. Ciemnobrązowa breja na dnie naczynia wyglądała, jak błoto. Albo gorzej, jak...

- Nie – odparł, zanim zdążył palnąć coś głupiego. Jeonghan wstał, okrążył stolik i spojrzał mu przez ramię. Seungcheolowi znowu zakręciło się w głowie.

- No, no, ciekawe... - mruknął Ślizgon, uważnie oglądając wnętrze jego filiżanki. – Kto by pomyślał...

- Co? Co tam jest? – pytał nerwowo Choi, uporczywie wpatrując się w swoje herbaciane błoto.

Jeonghan wrócił na swoje miejsce, znowu wsparł brodę na dłoniach i spojrzał mu w oczy jednym z tych swoich głębokich, migoczących spojrzeń.

- Dzień meczu będzie obfity w wrażenia, kapitanie – powiedział takim tonem, że Seungcheolowi coś przewróciło się w żołądku. – Tego dnia o świcie podejmiesz ważną decyzję, która zawyrokuje o twoich dalszych losach...

- A co z meczem? Wygramy? – dopytywał zniecierpliwiony Choi. Jeonghan uciszył go jednym zmarszczeniem brwi.

- Na swój arcyważny mecz niemal się spóźnisz – dodał z nutą przekąsu w głosie.

- Spóźnię? Na mecz? – Seungcheolowi nie mieściło się to w głowie. – Jesteś pewien, że dobrze to odczytałeś? – zapytał, wskazując błoto w filiżance.

- Absolutnie pewien – odparł spokojnie Jeonghan. – Być może coś okaże się ważniejsze, od uganiania się za piłką... - Chłopak wzruszył ramionami.

- Ważniejsze? Co może być ważniejszego od meczu? – zapytał Choi z niedowierzaniem.

- Randka z osobą, która sprawia, że kapitana Gryfonów z zawstydzenia pieką uszy? Na przykład.

Seungcheol zamknął usta. Tego się nie spodziewał. Nie miał pojęcia, jak zareagować. I znowu piekły go uszy.

Cholerne wróżbiarstwo.

- Wygracie mecz – odezwał się po chwili Jeonghan. - Zdobędziecie Puchar Quidditcha. Będziesz do późna świętował z kolegami – wymienił nieco znużonym tonem, jakby ta część przepowiedni zupełnie nie robiła na nim wrażenia. Nawet na Seungcheolu zrobiła zdecydowanie mniejsze wrażenie, niż powinna. Był zbyt zaaferowany wcześniejszą częścią przepowiedni. – A potem... - odezwał się jeszcze Jeonghan, ale po chwili pokręcił głową uśmiechając się tak, że Choi znów poczuł ciarki na plecach. – Zresztą, sam zobaczysz, co będzie potem. Ale lepiej miej moją przepowiednię w pamięci. To tylko jedna z wielu możliwych opcji. Jeśli dokonasz złego wyboru, wszystko może potoczyć się inaczej... - w tym momencie po raz pierwszy tajemnicze migotanie w oczach Jeonghana przybrało formę groźby. Moment grozy szybko rozwiał się pod wpływem kolejnego sympatycznego uśmiechu, którym chłopak w zielonej szacie obdarował go na pożegnanie. – Połamania miotły, kapitanie. Będę miał cię na oku...

Seungcheol nie był pewien, czy Jeonghan naprawdę mrugnął do niego na pożegnanie, czy też sam to sobie uroił. Nie był też pewien, czy dobrze zrobił wspinając się na Wieżę Północną i pokonując szczeble różowej drabiny. Nie był nawet pewien, czy zamierzał uwierzyć w prawdziwość przepowiedni.

Wiedział tylko jedno – tamtego dnia powierzył swój los kupce herbacianego błota na dnie filiżanki i trzymającemu ją chłopcu w zielonej szacie, którego ciemne oczy migotały niezgłębioną tajemnicą.

~*~

Do meczu został tydzień.

A Seungcheol znowu myślał. I to wcale nie o meczu.

Myślał o Jeonghanie.

Myślał o nim na zaklęciach. Myślał na transmutacji. Myślał podczas obiadu. A co najgorsze, nie przestał o nim myśleć nawet w trakcie treningów, które stawały się coraz bardziej mordercze i które, jako kapitan, powinien prowadzić z pełnym zaangażowaniem.

Myślał o tym, że w dniu meczu podejmie jakąś decyzję. Myślał o tym, że pójdzie na randkę. Myślał o długich włosach i psotnym uśmiechu. Myślał o pieczących uszach i szybszym biciu serca. Myślał o oczach, ciemnych oczach, które znają przyszłość, które mieszają mu w głowie.

Myślał i myślał i myślał, aż naprawdę oberwał tłuczkiem w głowę od własnego pałkarza, tak bardzo był rozkojarzony. A kiedy czara myśli wreszcie się przelała, zjawił się Soonyoung.

Soonyoung i jego głupi zakład.

- Masz szczęście, że nie uderzyłem zbyt mocno – powiedział, pomagając Seungcheolowi pozbierać się z ziemi. – Musisz trochę wyluzować, kapitanie – dodał, pomagając mu otrzepać się z trawy. – Nam wszystkim mecz spędza sen z powiek, ale ty od wczoraj wyglądasz, jak po spotkaniu z dementorem. – Chłopak zachichotał z własnego żartu, obrywając od Seungcheola otwartą ręką w głowę.

- Nieśmieszne – burknął pod nosem, podnosząc miotłę z ziemi.

- To ty nie masz poczucia humoru – skomentował młodszy, po czym trącił przyjaciela łokciem. – Pomyśl lepiej nad jakimś sposobem na wyluzowanie, bo wykończysz nam się jeszcze przed meczem. Popływaj w jeziorze. Zagraj w eksplodującego durnia. Idź na randkę. Cokolwiek.

Seungcheol zastygł w bezruchu, słysząc ostatnią z propozycji. Spojrzał na kolegę wielkimi oczami. Soonyoung uniósł brew, zdziwiony nagłą reakcją.

- No co? Wszyscy wiemy, że nie zdołałbyś poderwać nawet własnej miotły, ale mógłbyś choć raz spróbować się z kimś umówić – gadał dalej, nie mogąc zrozumieć narastającego napięcia w spojrzeniu Seungcheola. – Może potrzebujesz dobrej motywacji? Niech będzie, założę się z tobą o piwo kremowe. – Soonyoung zrobił dramatyczną pauzę, po czym rzucił kapitanowi Gryfonów wyzywające spojrzenie. – Zakład, że nie będziesz miał jaj, żeby umówić się z najbardziej atrakcyjną osobą w szkole! – zawołał, po czym zakrył twarz dłońmi, doskonale świadom, że przekroczył granicę i mógł teraz mocno oberwać. Kiedy minęło dobre pół minuty, a Seungcheol wciąż nie zareagował, Soonyoung powoli opuścił dłonie.

Kapitan Gryfonów wciąż stał w bezruchu i wpatrywał się w niego pełnym zgrozy spojrzeniem. Młodszy jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie. Najdziwniejsze miało jednak dopiero nadejść, bo po upływie trzech minut Choi wreszcie wziął głęboki wdech i zrobił coś, czego nikt nigdy (nawet on sam) by się po nim nie spodziewał.

- Zgoda – powiedział.

~*~

Użalanie się nad sobą zajęło mu pełnych sześć dni.

Na zajęciach był beznadziejny.

Na treningach jeszcze gorszy.

Unikał Soonyounga jak ognia. Podobnie czynił z każdym Ślizgonem napotkanym na swojej drodze – na widok zielonych szat najczęściej chował się w toalecie, panicznie bojąc się, że wśród nich zobaczy chłopaka o długich włosach i tajemniczych oczach.

Jeonghan był najatrakcyjniejszą osobą w szkole. Nie miał co do tego wątpliwości. Nawet się nad tym nie zastanawiał. To był fakt. Tak samo, jak to, że uszy piekły go, ilekroć o nim myślał. Tak samo jak to, że przepowiednia zaczynała się spełniać. A on musiał zadbać o to, żeby spełniła się w całości.

Dla dobra drużyny.

(A przynajmniej tak sobie wmawiał.)

W dniu meczu o świcie wcale nie podjął decyzji. Po prostu wyszedł z dormitorium i zaczął krążyć po korytarzach zamku, absolutnie niecelowo i zupełnie przypadkiem zmierzając w stronę lochów. Czuł, jakby jego nogami władała jakaś obca siła, jakby przestał panować nad swoim ciałem. Zaczął się nawet zastanawiać, czy ktoś nie rzucił na niego jednego z zaklęć zakazanych, ale wiedział, że to tylko próby usprawiedliwienia własnych impulsywnych zachowań.

I nawet kiedy dotarł w okolice przejścia do pokoju wspólnego Slytherinu, wciąż nie wiedział, po co tam przyszedł. Może liczył na to, że spotka Jeonghana? A może wręcz przeciwnie, miał nadzieję, że go nie spotka i z czystym sumieniem pójdzie na śniadanie? A może tak naprawdę...

- No proszę, kogo moje oczy widzą – odezwał się głos za jego plecami, sprawiając, że Seungcheol podskoczył w miejscu, zupełnie jak przy ich pierwszym spotkaniu. Jeonghan stał wsparty o jedną z grubych, kamiennych kolumn z rękami splecionymi na plecach. Obserwował Seungcheola z głową lekko przechyloną na bok. W jego oczach migotała ciekawość. – Dziś wielki dzień, a ty spacerujesz po ciemnych lochach? – zapytał przekornie. – Nie powinieneś korzystać z porannego słońca, kapitanie?

Ogień zatkniętej w żelazny uchwyt pochodni odbijał się na twarzy Jeonghana i malował na niej cienie. Na jego ustach igrał psotny uśmiech. Ciemne oczy migotały płomieniami.

Seungcheol podjął decyzję.

- Przypuszczam, że dobrze wiesz, po co przyszedłem – powiedział, odkrywając w sobie nową pewność siebie. Jeonghan odepchnął się od kolumny i niespiesznym krokiem podszedł bliżej. Byli tego samego wzrostu.

- Być może – przyznał Jeonghan, płynnym ruchem dłoni odgarniając włosy z twarzy. Wyzywająco spojrzał Seungcheolowi w oczy. – Ale chciałbym najpierw usłyszeć to z twoich ust.

Choi wywrócił oczami. Po chwili wziął głębszy wdech.

- Umówisz się ze mną? – Seungcheol bardzo chciałby wierzyć, że zadał to pytanie z pewnością siebie godną kapitana drużyny Gryfonów. Drżenie jego głosu było jednak trudne do przeoczenia. Oczy Jeonghana nadal migotały w mroku, nieznośnie rozbawione. Chłopak zrobił jeszcze jeden krok w przód i uśmiechnął się przekornie.

- Dla dobra meczu, kapitanie.

~*~

Wbrew obawom Seungcheola, Jeonghan nie zaciągnął go do popularnego punktu randkowego, herbaciarni u pani Puddifoot. Sama myśl o udaniu się do tego różowego zakątka dla zakochanych par, i to w towarzystwie przypadkowo poznanego Ślizgona (który w dodatku był chłopcem, miał długie lśniące włosy, migoczące ciemne oczy i wyczytał ich randkę z błota na dnie filiżanki) napawała go niemałym przerażeniem. Nawet bez tego był pewien, że ludzie zaczną gadać. Kapitan Gryffindoru w dzień meczu spoufalający się ze Ślizgonem. Ludzie musieli być nieźle zdziwieni, widząc ich razem. Gdyby poszli do herbaciarni rozpętałaby się prawdziwa burza. Dlatego właśnie odetchnął z ulgą, kiedy Jeonghan zaprowadził go po prostu do Trzech Mioteł i znalazł dla nich stolik w odległym kącie sali.

(Tak naprawdę Seungcheol bał się, że nawet w pudrowo-cukierkowej atmosferze herbaciarni dla zakochanych Jeonghan wyda mu się najbardziej czarującą osobą, jaka stąpa po tej ziemi i zrobi z tego powodu coś naprawdę głupiego. No i herbata oznaczała fusy. Seungcheol nie chciał mieć z nimi więcej do czynienia. Według oficjalnej wersji chodziło jednak o reputację. Tak sobie wmawiał.)

Seungcheol zamówił dla nich obu kremowe piwo, po czym sztywno usiadł koło Jeonghana, nie mając pojęcia, jak powinien się zachowywać. Po chwili niezręcznej ciszy Choi odchrząknął nerwowo.

- Więc... - zaczął. Jeonghan spoglądał na niego wyczekująco. – Lubisz quidditcha? – Seungcheol zadał jedyne pytanie, jakie przyszło mu do głowy. Jego towarzysz wywrócił oczami.

- Nieszczególnie – odparł, wzruszając ramionami. – Sport dobry dla osiłków, takich jak ty. Preferuję bardziej wysublimowane formy rozrywki.

- Och... - Seungcheol nie był pewien, czy jest bardziej urażony faktem, że nazwano go osiłkiem, czy rozczarowany, że Jeonghan nie podziela jego pasji do quidditcha. – Pomogłeś mi z tą przepowiednią i teraz też... Myślałem, że kibicujesz Gryfonom...

- Mogę kibicować co najwyżej tobie – odparł Jeonghan, z rozbawieniem obserwując, jak Seungcheol krztusi się swoim kremowym piwem na te słowa. – A co do przepowiedni to... rusz głową, kapitanie. Naprawdę sądzisz, że jesteśmy tu tylko z jej powodu?

Seungcheol zastanowił się nad tym pytaniem. Cały miniony tydzień był dla niego długim pasmem mglistych dni. Mało jadł, mało spał i myślał tylko o meczu.

Nie. W ogóle nie myślał o meczu.

Myślał o Jeonghanie. Myślał o nim, choć spotkali się tylko raz i to zupełnie przypadkiem. Myślał o nim, choć przepowiednia wcale nie wskazywała jednoznacznie na niego. Myślał o nim, choć wcale nie musiał się z nikim zakładać, ani nikogo zapraszać na randkę. I nawet teraz, w dzień wielkiego meczu, zamiast snuć się jak widmo po boisku i nerwowo analizować w głowie kolejne strategie gry, on wylądował w pubie i wciąż myślał o siedzącym obok niego chłopcu, którzy przyglądał mu się swoimi ciemnymi, migoczącymi tajemniczo oczami.

Słowem, Choi Seungcheol przepadł.

Przepadł dla Yoon Jeonghana.

Przepadł do tego stopnia, że naprawdę niemal spóźnił się na mecz. Spędzili razem dobrych kilka godzin, rozmawiając o wszystkim, i o niczym. Obgadywali profesorów, wymieniali się wiedzą na temat tajnych przejść w zamku, opowiadali o swoich zainteresowaniach i ulubionych przedmiotach, o planach na wakacje, o marzeniach na przyszłość. Seungcheol przeraził się, kiedy Jeonghan powiedział, że chciałby kiedyś zwiedzić Wrzeszczącą Chatę. Jeonghan zaś kręcił głową z dezaprobatą, kiedy Seungcheol opisywał najdziwaczniejsze smaki fasolek Bertiego Botta, na jakie natrafił. Okazało się też, że obaj od małego kolekcjonują karty z czekoladowych żab, spora część dnia minęła im więc na porównywaniu swoich zbiorów i dyskutowaniu o czarodziejach i czarownicach, które trafiają się najrzadziej i najciężej ich zdobyć. I wszystko przypominałoby najzwyklejszy w świecie wypad dwóch kolegów do pubu, gdyby nie fakt, że Seungcheol z każdą godziną siedział coraz bliżej Jeonghana, a Jeonghan z każdą godziną coraz częściej muskał dłonią jego ramię, albo spoglądał na niego znad swojego kufla w ten szczególny, migotliwy sposób, który u każdego wywołałby pieczenie uszu.

W pewnym momencie starszy odważył się nawet wyciągnąć dłoń i delikatnie odgarnąć niesforne włosy, które wiecznie wpadały Jeonghanowi do oczu. Chłopiec w zielonej szacie uśmiechnął się czarująco.

- To zdecydowanie nie w moim interesie, żeby ci teraz przerywać – odezwał się, klepiąc wyciągniętą dłoń kolegi. – Ale chyba powinieneś wiedzieć. – Jeonghan westchnął. – Mecz zaczyna się za godzinę.

~*~

Kiedy tydzień wcześniej usłyszał, że spóźni się na własny mecz, uznał to za kompletną bzdurę. Siedem dni później, biegnąc na złamanie karku i trzymając Yoon Jeonghana za rękę wiedział już, że nigdy niczego nie można być w życiu pewnym. Jego życie stanęło na głowie w przeciągu jednego popołudnia. A to wszystko za sprawą chłopca, którego dłoń właśnie ściskał tak mocno, jakby od tego zależało zwycięstwo, zarówno w wyścigu z czasem, jak i w całym meczu. Zielona szata łopotała w powietrzu, a długie włosy podskakiwały uroczo wokół twarzy. Był przekonany, że Jeonghan pewnego dnia w jakiś sposób odegra się na nim za ten morderczy bieg. Jednak póki co chłopak nie puszczał jego dłoni i bardzo starał się za nim nadążyć. Wiedział, jak ważny był dla niego ten mecz.

Dotarli na miejsce piętnaście minut przed rozpoczęciem gry. Na widok Seungcheola cała drużyna Gryffindoru zbiegła się wokół niego i zaczęła zalewać go pytaniami o to, gdzie się do cholery podziewał, i czemu u diabła przyprowadził ze sobą jakiegoś Ślizgona. Choi ich nie słuchał. Spoglądał tylko na Jeonghana, który wspierał dłonie na kolanach i próbował odzyskać oddech po długim biegu. W końcu Yoon wyprostował się i bez ostrzeżenia pociągnął Seungcheola za krawat.

- Pamiętaj, że kibicuję tylko tobie – szepnął mu na ucho pośród otaczającego ich gwaru i dokuczliwych gwizdów. – Rozwal ich, kapitanie – rozkazał, klepiąc go w pierś.

A potem Seungcheol poczuł, że uszy już nie tylko go pieką, ale wręcz palą, bo Jeonghan na odchodnym pocałował go w policzek i zniknął w tłumie uczniów zmierzających na trybuny. Choi pewnie byłby tak jeszcze długo stał w bezruchu i niewidzącym wzrokiem patrzył przed siebie, gdyby nie jego drużyna, która najwyraźniej dla dobra meczu postanowiła odłożyć docinki na bok i zaciągnąć nieprzytomnego kapitana do szatni, byleby raczył wreszcie przebrać się w strój do gry.

Kiedy wszyscy byli już gotowi, a do wejścia na boisko zostały jakieś trzy minuty, Gryfoni zgromadzili się wokół Seungcheola. W ciszy czekali na ostatnie słowa kapitana, który zdążył już nieco oprzytomnieć i patrzył na nich z powagą (co wyglądało dość zabawnie, bo jego uszy wciąż były czerwone). Choi odchrząknął.

- Mam do powiedzenia tylko jedno – zrobił pauzę, spoglądając po kolei na każdego z nich, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na jednym z pałkarzy. – Soonyoung, wisisz mi piwo.

~*~

Seungcheol niewiele pamiętał z meczu. Wiedział, że gra była zażarta. Tak zażarta, że sam kilkukrotnie niemal spadł z miotły (raz przez to, że zapatrzył się na trybuny, pośród morza uczniów w zielonych szatach szukając pewnego konkretnego chłopca). Nie martwił się jednak o wynik. Wiedział, że Gryfoni wygrają. Prowadził swoją drużynę pewnie i bez wahania, w stronę ostatecznego triumfu. Nigdy dotąd nie rozegrał tak trudnego meczu z takim spokojem. Być może była to kwestia przepowiedni, a być może zupełnie czegoś innego. Seungcheol się nad tym nie zastanawiał. Zastanawiał się natomiast gdzie usiadł Jeonghan, a kiedy wreszcie znalazł go wzrokiem, na jego twarzy zajaśniał tak szeroki uśmiech, że nacierający na niego krukoński pałkarz ze zdumienia aż zmienił kurs lotu, bojąc się atakować psychopatycznego kapitana Gryfonów (i całe szczęście, bo Seungcheol prawdopodobnie nieźle by oberwał).

Ostatecznie Gryffindor zwyciężył. Czerwona część trybun szalała z radości. Drużyna Seungcheola zaraz po wylądowaniu zaczęła ściskać i podrzucać swojego kapitana na rękach. Choi ani się obejrzał, jak wśród okrzyków i wiwatów został zaniesiony do pokoju wspólnego, gdzie do późnej nocy trwała huczna impreza na cześć zwycięskiej drużyny. Gryfoni byli tak zaaferowani świętowaniem, że nawet dziwna sytuacja, która miała miejsce tuż przed meczem poszła chwilowo w niepamięć i nikt Seungcheolowi nie dokuczał, ani nie wypytywał. On sam jednak wciąż miał w głowie ostatnią część przepowiedni, tę, której Jeonghan nie zechciał mu wyjawić.

I tym oto sposobem skończył znowu myśląc o Jeonghanie.

A nawet gorzej.

Seungcheol wymknął się z własnej imprezy, tylko dlatego, że miał nadzieję go spotkać.

Intuicja go nie zawiodła. Zobaczył Jeonghana już z daleka. Chłopak spacerował korytarzem w okolicach Wieży Gryffindoru, udając, że jest szalenie zaabsorbowany wiszącymi na ścianach, zakurzonymi obrazami (które swoją drogą były w większości puste – ich rezydenci zgromadzili się w pokoju wspólnym Gryfonów na wspólne świętowanie). Seungcheol uśmiechnął się z rozbawieniem i po cichu podszedł do Jeonghana od tyłu, niespodziewanie zakrywając jego oczy dłońmi.

Yoon na moment zastygł, zaskoczony, ale chwilę później rozluźnił się, najwyraźniej doskonale wiedząc, z kim ma do czynienia.

- Gdybym lubił quidditcha... – odezwał się – ...powiedziałbym, że rozegrałeś piękny mecz. – Chłopak chwycił dłonie Seungcheola i okręcił się w jego objęciach. – Ale jako że nie lubię quidditcha... – kontynuował, spoglądając na Gryfona nieco wyzywająco – ...mogę tylko przyznać, że cholernie dobrze wyglądasz, śmigając na tej swojej miotle, kapitanie...

Seungcheol zdążył jeszcze dostrzec kilka zuchwałych iskierek, migoczących w ciemnych oczach, nim przymknął powieki i pocałował chłopca w zielonej szacie, zupełnie nie zważając na zdumiony okrzyk pewnej zasuszonej czarownicy, która do tej pory przysypiała na fotelu bujanym na jednym z wiszących w korytarzu obrazów. Jeonghan objął jego szyję ramionami, leniwie oddając pocałunek i do reszty zawracając Gryfonowi w głowie.

I pewnie tak właśnie skończyłaby się opowieść o kryształowych kulach i herbacianych fusach, a Choi Seungcheol po wsze czasy trwałby w przekonaniu, że należy zawsze ufać wróżbom i podążać za losem z przepowiedni, choćby nie wiadomo jak wyssana z palca by się ta przepowiednia wydawała.

Uświadomienie spadło na niego zupełnie niespodziewanie, kiedy pewnego upalnego czerwcowego popołudnia, ledwie kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego siedział z Soonyoungiem w cieniu drzewa i obserwował hałaśliwie skaczącego do jeziora Mingyu (który nie wiadomo kiedy rozebrał się do samych bokserek).

- Zdawało mi się, że Mingyu nie umie pływać – mruknął, wpatrując się we wzburzoną część tafli, pod którą chwilę temu zniknął ich znajomy. Nagle z wody wynurzyła się krztusząca i kaszląca głowa. Mingyu zaczął dziko machać rękami, zupełnie jakby się topił. Seungcheol uniósł brwi. – Chyba dobrze mi się zdawało...

- Blefuje – skwitował Soonyoung. Starszy spojrzał na niego pytająco. – Popisuje się przed Wonwoo – wyjaśnił Soonyoung, dyskretnie wskazując gestem głowy chłopaka siedzącego w cieniu drzewa kawałek od nich. – Może ma nadzieję, że Wonwoo go uratuje – Gryfon zachichotał.

Seungcheol spojrzał we wskazanym kierunku. Siedzący pod drzewem Ślizgon wyglądał tak wzniośle i ponuro jednocześnie, że aż zrobiło mu się żal biednego, zadurzonego Mingyu, który właśnie robił z siebie idiotę, próbując zwrócić uwagę tego chłopaka. Wonwoo nawet na niego nie patrzył, zajęty czytaniem jakiejś grubej księgi.

- To na nic, mógłby się utopić, a ten i tak by nie zauważył – skomentował Seungcheol, z powątpiewaniem wodząc wzrokiem między błaznującym Mingyu, a oziębłym niewzruszonym Wonwoo.

- Cierpliwości – odparł Soonyoung, jakby znał jakąś tajemnicę, o której Seungcheol nie miał pojęcia. Mingyu wydał z siebie ostatni rozdzierający krzyk, po czym z głośnym bulgotem zanurkował pod wodą. Wonwoo nawet nie drgnął. Wciąż w zrelaksowanej pozie siedział z książką wspartą na kolanie. Z tym, że już jej nie czytał. Uważne spojrzenie wąskich oczu wbijał w taflę wody. W miejsce, w którym zniknął Mingyu. Chwilę później tonący błazen wynurzył się z wody, najwyraźniej zmuszony zaczerpnąć oddechu. Wonwoo zmrużył oczy i błyskawicznie przeniósł wzrok z powrotem na książkę, jakby cała ta sytuacja nie miała miejsca. Widząc niewzruszoność kolegi, Mingyu zwiesił bezradnie głowę, pokonany. Odechciało mu się topić.

- Coś czuję, że to jeszcze trochę potrwa, nim się jakoś dogadają – stwierdził Seungcheol, mimo współczucia względem kolegi, rozbawiony całą sytuacją.

- Najpierw Mingyu musi przestać zachowywać się jak dwunastolatek. W ten sposób nigdy go nie poderwie. – Soonyoung jeszcze przez chwilę w milczeniu obserwował gramolącego się na brzeg Mingyu i jego walkę z gigantycznym glonem, który przykleił się do jego nogi i nie chciał puścić. Następnie zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na Seungcheola. – Skoro już o tym mowa, to jestem ciekaw, jakim cudem tobie udało się podbić serce Yoon Jeonghana... - Chłopak uniósł znacząco brwi. - Obiecałeś, że kiedyś mi opowiesz.

Seungcheol westchnął ciężko. Kiedyś musiał nadejść ten moment. Wiedział, że nie zdoła unikać tego typu rozmowy w nieskończoność.

- Cóż... - zaczął, wbijając wzrok w wody jeziora. – To w sumie całkiem ciekawa historia...

- W zasadzie to wcale nie – wtrącił się nowy głos i Seungcheol podskoczył w miejscu na widok zasiadającego na trawie między nimi Jeonghana. Starszy uniósł brwi.

- Nie? – zapytał zdezorientowany. Jeonghan posłał mu mordercze spojrzenie, którego Soonyoung nie mógł dostrzec, po czym uśmiechnął się przesadnie szeroko.

- Nie – powtórzył zdecydowanym tonem. – Zupełnie nieciekawa.

- Ale...

- Naprawdę, daj spokój. Nie będziesz zanudzać kolegi takimi głupotami. – Jeonghan położył dłoń na nodze Seungcheola, jakby chciał go poklepać po kolanie. Tyle, że zamiast tego wbił mu paznokcie w skórę. Choi niemal syknął z bólu.

- Ależ zanudzaj mnie dowoli – wtrącił Soonyoung, nie dając za wygraną i udając, że wcale nie widzi dziwnej wymiany sygnałów między kolegami. – Chętnie posłucham o tych głupotach.

Seungcheol nie miał pojęcia, co u diabła wstąpiło w Jeonghana, ale niezależnie od jego humorów czuł się w obowiązku wyjaśnić Soonyoungowi sytuację. Bądź co bądź, zarówno jego przygoda z kryształową kulą (zapewne zmyślona), jak i jego propozycja zakładu (zupełnie spontaniczna i nieprzemyślana), bezpośrednio przyczyniły się do ich dalszych losów. Zdecydowanym ruchem oderwał dłoń Jeonghana od swojej nogi i splótł ich palce tak mocno, że chłopak nie zdołał już uwolnić ręki z uścisku. Uśmiechnął się z triumfem.

- Poznaliśmy się w Wieży Północnej – powiedział, zaskarbiając sobie dwa skrajnie różne spojrzenia. Jeonghan miał w oczach rządzę mordu, zaś Soonyoung szczere zdziwienie. – Głupio się do tego przyznać, ale obawiałem się o wynik decydującego meczu. Tamtego ranka opowiedziałeś o tej przygodzie z kryształową kulą i testem z eliksirów... i pomyślałem, że ja też spróbuję poznać przyszłość.

- Zmyśliłem to wszystko... - wtrącił Soonyoung, spoglądając na swojego kapitana z niemałym rozbawieniem. Seungcheol smętnie pokiwał głową.

- Tak właśnie sądziłem. Ale byłem zdesperowany... i cóż, wyszło mi to na dobre. Tam właśnie poznałem Jeonghana. Wywróżył mi wy...

Jeonghan bezceremonialnie zatkał mu usta dłonią. Seungcheol zmarszczył brwi, nie rozumiejąc dziwnego zachowania chłopaka. Spróbował uwolnić się od jego rąk, ale Jeonghan nie dawał za wygraną. Zaczęli się coraz zacieklej szamotać, obaj równie uparci. Walka stała się tak zapamiętała, że w końcu Jeonghan wylądował plecami na trawie z obiema rękami uwięzionymi przez Seungcheola nad głową. Zaczęli mierzyć się spojrzeniami i byliby nawet zapomnieli, o co w ogóle im poszło, a rozmowa nigdy nie zyskałaby dalszego ciągu, gdyby nie Soonyoung, który odezwał się nagle, zupełnie rujnując nastrój.

- Zaraz, zaraz. Coś mi tu nie gra – powiedział, najwyraźniej przez cały ten czas ignorując szczeniacką bitwę kolegów i składając w głowie zasłyszane od Seungcheola strzępki informacji.

- Wszystko gra! –zawołał niespodziewanie Jeonghan, zrywając się do siadu i zrzucając z siebie Gryfona. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku – oznajmił z naciskiem, ale było już za późno. Soonyoung zmarszczył brwi w skupieniu i spojrzał na Seungcheola.

- Twierdzisz, że... - wskazał palcem Jeonghana, który przejawiał coraz większe oznaki niezrozumiałej paniki. – On wywróżył ci wynik meczu? – zapytał z nutą niedowierzania w głosie. Teraz Seungcheol również zmarszczył brwi, nie rozumiejąc co się tu wyrabia.

- Tak? – odparł niepewnie, po czym podrapał się nerwowo w tył głowy. – Miał filiżanki, herbatę i w ogóle... kazał mi ją wypić, a potem zaczął oglądać fusy i opowiadać o ważnej decyzji i randce i zwycięstwie i... - Seungcheol urwał, widząc wyraz twarzy przyjaciela. Soonyoung przez chwilę wpatrywał się w nich wielkimi oczami, wodząc nimi między zdezorientowanym Gryfonem, a poirytowanym Ślizgonem.

A potem niespodziewanie wybuchł śmiechem tak głośnym, że odbił się on echem od tafli jeziora i prawdopodobnie zawędrował aż po mury zamku. Śmiał się i śmiał, aż zabrakło mu tchu. Kiedy ponownie na nich spojrzał musiał otrzeć łzy, które pojawiły się w kącikach jego oczu.

- Dobre – wykrztusił z siebie w końcu, wciąż z trudem łapiąc oddech i co jakiś czas chichocząc. – Naprawdę dobre.

- Co jest takie dobre? – zapytał Choi, nadal nic z tego nie rozumiejąc. Dziwne wydało mu się, że Jeonghan zupełnie zamilkł. Nie dziwił się. Nie pytał. Zupełnie, jakby...

- Zapytaj Jeonghana – odparł Soonyoung, wciąż rozbawiony. – Zapytaj go, jak się miewają jego oceny z wróżbiarstwa. Jeszcze niedawno miał ledwo stopień okropny*. Spotkałem go raz jak ćwiczył w pustej klasie, żeby jakoś się podciągnąć z ocenami. Musiał zrobić ogromne postępy, skoro był w stanie wywróżyć wielką przepowiednię o meczu i randce. I to z herbacianych fusów, z których przeciętny śmiertelnik może wyczytać co najwyżej kilka prostych, niezbyt klarownych kształtów.

Seungcheol otworzył usta, ale zaraz potem je zamknął. Przypomniał sobie swoje pierwsze spotkanie z Jeonghanem. Chłopak siedział w pustej klasie i przysypiał nad stolikiem pełnym filiżanek z herbatą. Wtedy wydało mu się to bardzo mistyczne i tajemnicze. Teraz zaczynał powoli rozumieć, jak bardzo był naiwny (i skołowany – wszystko przez te cholerne kadzidła!).

- To nie tak, że jestem beznadziejny z wróżbiarstwa – odezwał się na swoje usprawiedliwienie Jeonghan. – Po prostu moje zdolności wykraczają poza skromną umiejętność percepcji naszej kochanej pani profesor. – Zwrócił się w stronę Seungcheola. – Przecież prawidłowo przepowiedziałem twój dzień. Wszystko przebiegło zgodnie z moją wróżbą.

Ale myśli Seungcheola już pędziły z prędkością wiatru, analizując całe pierwsze spotkanie z Jeonghanem. Wtedy wydawało mu się, że Ślizgon jakimś tajemniczym sposobem poznał jego intencje. Dopiero teraz wyraźnie widział, że tak naprawdę to on sam wszystko mu wyjawił. O meczu, o obawach, o pragnieniu poznania wyniku. Jeonghan najzwyczajniej w świecie wykorzystał to, co Seungcheol w przypływie zestresowania powiedział. Nawet upewnił się, czy Gryfon wie cokolwiek o wróżbiarstwie. Pewnie każdy, kto miał jakąś styczność z tym przedmiotem zorientowałby się, że przepowiednia Jeonghana to najzwyklejszy w świecie...

- Blef – powiedział Seungcheol na głos, po czym zwrócił niedowierzające spojrzenie na Jeonghana. – Jeden wielki blef.

- To nie blef, to wysoko rozwinięta intuicja, w którą nie uwierzyłbyś bez wróżbiarskiej otoczki – odparł Jeonghan, jak zwykle mając gotową wymówkę na wszystko.

- Jestem naprawdę pod wrażeniem twojej wyobraźni – rzucił Seungcheol, coraz bardziej zdenerwowany.

- To właśnie przez bujną wyobraźnię dostaje same O – wtrącił Soonyoung. – Chodziłem z nim na zajęcia, zawsze wymyślał niestworzone historie, które psorka nazywała gargantuicznymi nadinterpretacjami.

- Ale były ciekawe, musisz to przyznać – powiedział Jeonghan z dumą.

- Na pewno ciekawsze, niż jej wieczne biadolenie o złowieszczych znakach – przyznał Soonyoung, przybijając Jeonghanowi piątkę.

- A co z randką?! – zapytał rozpaczliwie Seungcheol, który w międzyczasie przechodził miniaturowe załamanie nerwowe.

- Naprawdę sądzisz, że pomogłem ci bezinteresownie? – odparł Jeonghan, uśmiechając się psotnie. Widząc minę Gryfona wywrócił oczami. – Tak, wiem, nie przewidziałem wyniku meczu. Ale sprawiłem, że uwierzyłeś w zwycięstwo. I zadziałało. – Yoon nonszalancko wzruszył ramionami, jakby takie zagrywki nie były dla niego niczym wielkim. – A co do randki, to chciałem cię poderwać już od dawna, a ty po prostu dałeś mi do tego perfekcyjną okazję – dodał nieco naburmuszonym tonem, zły, że musi się z czegoś takiego tłumaczyć.

Seungcheol milczał. W innych okolicznościach prawdopodobnie poczułby dumę na wieść, że najwyraźniej podobał się Jeonghanowi, jeszcze nim w ogóle się poznali. W tej chwili czuł się jednak jak skończony idiota, który najzwyczajniej w świecie dał się nabrać. I znowu piekły go uszy. Uniósł wzrok na Soonyounga.

- W takim razie co z zakładem? – zapytał ostatkiem sił. Jeonghan uniósł brew.

- Zakładem?

- To może zabrzmieć nieprawdopodobnie, ale akurat ta część historii jest czystym przypadkiem – powiedział Soonyoung, marszcząc brwi. – Nie miałem z tym wszystkim nic wspólnego. – Uniósł obie dłonie w obronnym geście. – Chciałem cię tylko zirytować swoim gadaniem, żebyś przestał łazić jak po spotkaniu z dementorem. Naprawdę nie sądziłem, że na to przystaniesz. No i... - chłopak uśmiechnął się przekornie - ...nie mówiłem ci, że masz się umówić akurat z Jeonghanem. Sam dokonałeś wyboru...

- Widzisz, więc jednak przeznaczenie maczało w tym palce! – skwitował Jeonghan z zadowolonym uśmiechem. – Jestem pewien, że prędzej czy później umówiłbyś się ze mną nawet, gdybym cię nie podpuścił. Po prostu ułatwiłem ci zadanie. - Chłopak nachylił się w stronę Soonyounga. – Swoją drogą, jak brzmiał ten wasz zakład? – rzucił półszeptem, z udawaną dyskrecją.

- Cóż, powiedziałem mu, że...

- DOŚĆ! – krzyknął niespodziewanie Seungcheol, aż obaj chłopcy spojrzeli na niego z uwagą. Całe uszy miał czerwone. Sam nie był pewien czy bardziej ze złości, z zażenowania. Spojrzał Jeonghanowi prosto w oczy z tak groźnym wyrazem twarzy, że Ślizgon mimowolnie się wzdrygnął. Choi zacisnął dłonie w pięści. – Choć no tu, wróżbito, niech ja cię tylko dorwę...

Yoon błyskawicznie zerwał się na równe nogi i puścił się biegiem przez szkolny trawnik, byle dalej od rozwścieczonego kapitana Gryfonów, który gonił go machając rękami nad głową i wykrzykując coś o uwodzicielskim szarlatanie. Pościg nie trwał długo, bo w pewnym momencie Seungcheol chwycił skraj zielonej szaty swojego chłopaka, przez co ten stracił równowagę i obaj runęli na trawę, po czym stoczyli się po łagodnym wzniesieniu aż na sam brzeg jeziora.

Seungcheol wbił wściekłe spojrzenie w leżącego na ziemi Jeonghana, który w zamian odpowiedział mu zuchwałym uśmiechem. Pociągnął chłopaka za krawat i pocałował tak, że starszemu na moment zakręciło się w głowie. Zadowolony ze swojego triumfu, Yoon przegapił moment, w którym Gryfon mocno objął go w pasie i nie przerywając pocałunku, uniósł do góry.

Chwilę potem Jeonghan wylądował w jeziorze.

Seungcheol natomiast przysiadł na brzegu i ze stoickim spokojem obserwował wierzgającego rękami i nogami chłopaka, który wyklinał go na wszystkie możliwe sposoby i we wszelkich znanych sobie językach (Choi nie był pewien, czy seria chrząknięć, którą w pewnym momencie wydał z siebie chłopak była wyjątkowo nieuprzejmym określeniem w języku trollańskim, czy też po prostu Jeonghan zakrztusił się wodą od ciągłego krzyczenia).

Kiedy młodszy wreszcie wyczołgał się z jeziora, i ociekając wodą usiadł na brzegu obok Gryfona, zapadła między nimi długa cisza. A potem Jeonghan kichnął.

- Nienawidzę cię – mruknął.

- Ja ciebie też – odparł Seungcheol.

- Odwiedzisz mnie w wakacje? – zapytał Jeonghan.

- Jasne, że tak.

- Tylko żadnego więcej wrzucania do jeziora.

- I żadnego wróżenia z fusów. – Seungcheol spojrzał na niego z ukosa.

- A z gwiazd? Mogę wywróżyć ci coś z gwiazd – ożywił się Jeonghan. - Na przykład, że spędzisz wakacje robiąc mi zimne napoje z mugolską palemką i wgapiając się we mnie, kiedy będziesz myślał, że już śpię.

- Jeonghan. Jest dzień. Nawet nie widać gwiazd.

- I co z tego? Sprawdzi się, jeszcze zobaczysz. – Młodszy uśmiechnął się zuchwale, a Seungcheol wzniósł oczy ku niebu.

I miał rację. Sprawdziło się. Całe wakacje spędził jako prywatny sługus Jeonghana. Czułby się zapewne jak skrzat domowy rodziny Yoon, gdyby nie fakt, że wciąż było mu wolno nosić skarpetki, a od czasu do czasu miał nawet okazję tulić i całować swojego nowego pana.

Choi Seungcheol nauczył się co prawda, że nigdy nie powinien ufać wszechwiedzącym błotom na dnach herbacianych filiżanek. Nie nauczył się jednak, że nie powinien ufać również niestworzonym historiom, opowiadanym przez długowłosego chłopca o migoczących tajemniczo oczach.

Bo, jak sam się przekonał, w niektóre historie Jeonghana warto było wierzyć.

Nawet, jeśli były jednym wielkim blefem.

~*~

 *okropny (w skrócie O) to stopień odpowiadający mugolskiemu dopuszczającemu  

No i jest nareszcie! Na dłuższy czas straciłam wiarę, że uda mi się przywrócić tę serię do życia, ale udało się! Pisałam tego one-shota przez bite dwa dni, nie mam pojęcia czemu wyszedł taki długi... Niemniej cieszę się, że powstał, bo zaczynałam się bać, że już nigdy nie napiszę nic dłuższego, niż 100 słów. Swoją drogą, jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy czytają moją małą yoonminową serię drabble. Zostały jeszcze tylko 2 części, mam nadzieję, że dotrwacie do końca ^^ Co do tego Jeongcheola – pomysł na niego miałam już w momencie wrzucania pierwszej części serii, ale za wykonanie nie mogłam się żadnym sposobem zabrać przez długi, długi czas. Nie wyszło idealnie i z paru rzeczy nie jestem zadowolona, ale starałam się, jak mogłam, mam nadzieję, że wybaczycie mi pewne niedociągnięcia. Pewnie zauważyliście, że zazwyczaj umieszczam w tytule również pairing – to pomaga mi zachować na profilu jakiś względny porządek. Tym razem musiałam z tego zrezygnować, bo wattpadowi nie spodobała się niedorzeczna długość mojego tytułu xD Dlatego też dodałam do serii spis treści, żeby każdy mógł sobie sprawdzić o jakim pairingu są poszczególne opowiadania. Jeśli powstaną konkretniejsze plany kolejnych części serii – zamieszczę je w spisie treści. Na tę chwilę mogę powiedzieć, że mam w głowie zalążek małego Soonhoona ^^

Mam nadzieję, że opowiadanie umiliło Wam drobny kawałek tych upalnych wakacji!

Do napisania,
Shizu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro