🕸11🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze co Ivony zobaczyła po przebudzeniu się, to biały sufit. Czuła na twarzy jakieś przedmioty, a kołdra wydawała się ważyć tonę.

Gdy próbowała się podnieść, pojawiło się nad nią kilka twarzy. Dwie z nich należały do ciotki Amy i wujka Bena. Gdy wzrok Ivy się wyostrzył, rozpoznała też Michelle.

-Całe szczęście...- westchnęła kobieta.

-Ivy, żyjesz!- złapała ją za rękę MJ.

Zielonooka nawet nie próbowała mówić, bo czuła swoje wysuszone i spuchnięte gardło. Zamiast tego, uspokajająco przymnkęła powieki i po chwili je otworzyła.

Dorośli poszli po lekarza, a Michelle złapała do ręki telefon. Zaczęła coś na nim wystukiwać z zawrotną prędkością. Gdy skończyła, usiadła przy kuzynce.

-Spałaś przez trzy dni, wiesz? Dobrze, że z tego wyszłaś, bo lekarze nie mieli zielonego pojęcia czym się zatrułaś.- mówiła.- Bardzo się martwiłam.

-M... J...- Ivy wysiliła się na uśmiech.

Po chwili do sali wpadło dwóch chłopców, którzy przyskoczyli momentalnie do łóżka chorej. Ned pociągnął nosem, widać było, że cisną mu się do oczu łzy ulgi.

Peter odetchnął z ulgą na widok obudzonej koleżanki.

-Nawet nie wiesz jak się cieszę...- powiedział przerywanym głosem.

Wtedy do sali wmaszerował lekarz w towarzystwie Jonesów. Od razu wyprosił ze środka chłopców i Michelle.

-Będzie musiała zostać jeszcze kilka dni, do czasu aż ustapią objawy zatrucia. Na szczęście większość z nich minęła po godzinie od dotarcia do szpitala.- mówił doktor.- Masz duże szczęście młoda damo. Wielu z takich rzeczy nie wychodzi.

Gdy wyszedł, cała rodzina i przyjaciele obstąpili łóżko dookoła i mówili jedno przez drugie, a Ivy zupełnie nie miała na to sił.

Zamknęła oczy i starała się nie słuchać hałasu, który z czasem stał cichym szumem, aż w końcu ucichł.

-Czy ona... śpi?- zauważył Peter.

-Faktycznie.- zgodził się pan Jones.

-Nie przeszkadzajmy jej.- powiedziała Amanda, kierując wszystkich do wyjścia.

Po kilku godzinach, Ivy znowu otworzyła oczy, do których niemalże od razu napłynęły łzy.

Na krześle obok siedział jej tata, który trzymał mocno jej dłoń.

Miał ciemną, spaloną słońcem skórę i twarz pociętą zmarszczkami. Mimo to, jego ciemnoszare oczy były młode i świetliste. Był ubrany w swoją ulubioną już od pięciu lat startą, czarną kurtkę, a na jego włosach widać było pojedyncze siwe pasma. Był to kochany ojciec Ivy, Arthur Jones.

-Tato...- wychrypiała dziewczyna.

-Nic nie mów. Lekarz odradzał.- powiedział ciepłym głosem, zupełnie jak jego ręce.- Tak bardzo się bałem, że stracę i ciebie.

Po twarzy Ivy płynęły łzy, nie hamowane zupełnie niczym.

-Nie płacz kochanie.- powiedział tak, jak miała w zwyczaju jej matka. - dostałaś szansę, aby żyć. Korzystaj z niej.

Mężczyzna przyłożył dłoń córki do swojej twarzy i strącił z oka łzę, która niszczyła jego wizerunek twardziela.

Tymczasem za drzwiami stał szatyn, obok którego znajdował się Happy Hogan. Chłopak wydawał się być w rozsypce.

-Nie panikuj młody. Uratowałeś ją, to najważniejsze.- pocieszał Petera.

-Ale widzisz w jakim jest stanie. A gdybym nie zdążył?- obwiniał się poiwnooki.

-Bohater musi liczyć się z tym, że czasem nie uda mu się ocalić wszystkich. Musisz to zrozumieć Peter.- Happy poklepał go po plecach i skierował swoje kroki ku wyjściu.

Peter tymczasem zaglądał zza drzwi do sali, w której leżała dziewczyna, której prawie nie uratował i obiecał sobie, że nie pozwoli, aby ktoś jeszcze z jego bliskich znalazł się w takim niebezpieczeństwie.

Witam kochani
Czy wam też się nie chce iść do szkoły?
Weźcie mnie wpiszcie czy coś😂
Życzę wam powodzenia i miłego czytania
Damy radę, nie?
Nie?
Okej...
Paa🕷

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro