🕸12🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po tygodniu Ivy mogła już wyjść ze szpitala. Z jej gardłem było już wszystko w porządku, duszności i zawroty głowy ustały. Tlenoterapia przyniosła efekty bardzo szybko i prawie cały personel na oddziale był pod wrażeniem, zszokowany i może też trochę przerażony.

Ze szpitala odebrał ją wujek i zajął się wszystkimi wypisami, papierami, lekami i bagażem. Upierał się, żeby Ivy się nie przemęczała.

Przyjechali pod blok i weszli do windy, która bez przeszkód zawiozła ich na czwarte piętro.Gdy Ivy weszła do meszkania, zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało jej tego miejsca, kiedy była w szpitalu. To był jej drugi dom i zaczynała go bardziej doceniać.

Wszystko było wysprzątane, na stole stały talerze i pachniało zupą. Tylko jedno się nie zgadzało: na stole talerzy było sześć.

-Ciociu?- zdziwiła się dziewczyna, poczym usłyszała dzwonek do drzwi.

-Otwórz Ivy.- poleciła Amanda, która sama szła do kuchni, by przynieść do jadalni zupę.

Gdy zielonooka otworzyła drzwi, zobaczyła Neda i Petera.

-Chłopaki! Co tu robicie?- przywitała się z nimi.

-MJ zaprosiła nas na obiad z okazji twojego wyjścia ze szpitala.- odparł Ned, pakując się do środka.

-Cieszę się, że już wyszłaś.- powiedział Peter, również przestępując próg.

-Dzięki.- odparła, zamykając drzwi.

Obiad minął w bardzo miłej atmosferze. Wszyscy rozmawiali o szkole i o Spider-manie, który rzeczywiście uratował Ivy. Byli wdzięczni bohaterowi, który był znacznie bliżej, niż myśleli.

Po jedzeniu przyjaciele poszli do pokoju Ivy.

-Jak tam było? Jak się czułaś, kiedy cię uratował?- zapalił się niespodziewanie Ned.

-Serio pytasz?- zaczęła zielonooka z ironią.- Chłopie, jak się dusiłam i ledwo go widziałam. Myślałam, że umrę, zanim mnie do karetki doniesie.

-Całe szczęście, że zdążył na czas.- odparła MJ.

-Macie rację.- mruknął do siebie Peter, jakby nie w sosie.- Ale mógł się spóźnić...

-Nie zrobił tego! Nie martw się o mnie.- Ivy starała się poprawić mu humor.- Przecież jestem już w stu procentach zdrowa.

-To dobrze.- uśmiechnął się, poczym poczuł wibrację w kieszeni.- Niestety, muszę iść.

-Powodzenia na stażu.- odpowiedzieli mu wszyscy i patrzyli, jak wychodzi za drzwi.

Niedługo później i Ned musiał się zbierać, a dziewczyny uczciły ten dzień oglądaniem jakiegoś serialu o ludziach, którzy mają gorsze życie od nich. Tak dla podbudowania samooceny.

W nocy, Ivy już kolejny raz śniła o ataku na pocztę. Nikomu o tym nie mówiła, ale przerażało ją to, że nie była wtedy w stanie myśleć. Była przerażona i obezwładniona i sama siebie truła, wdychając truciznę.

Nie raz budziła się z dusznościami i miała chwilowe wrażenie, że widzi pokój przez mgłę. Zieloną mgłę...

Tym razem jednak, gdy poderwała się z poduszki, poczuła, że jej całe dłonie są mokre. Wytarła je husteczkami higienicznymi i położyła się spowrotem, próbując się uspokoić.

Dziwnych zmian było niestety więcej.

Rano, gdy zadzwonił budzik, dziewczyna zobaczyła na szafce nocnej w połowie roztopione husteczki, a jej poduszka kleiła się do jej rąk.

Ivy poderwała się z łóżka i pobiegła umyć swoje dłonie. Niestety, na opuszkach jej palców wciąż pojawiała się ciecz, która topiła wszystko, czego się dotknęła.

-Ivy? Ty jesteś w łazience?- usłyszała głos ciotki Amy.

-Tak... źle się dzisiaj czuję. Chyba zjadłam wczoraj coś nieświerzego.- krzyknęła zza drzwi.

-Chcesz jechać do szpitala?- pytała przejęta kobieta.

-Nie trzeba. Przejdzie mi.- odparła i teatralnie spuściła wodę w kiblu. Spłuczka zmieniła swój kształt i teraz wyglądała, jakby miała kontakt z palnikiem.

Gdy jej opiekunka poszła obudzić swoją córkę, Ivy szybko wbiegła do swojego pokoju. Znowu ścierała cały ten "kwas" ze swoich dłoni, aż się zaczerwieniły.

Całe szczęście wszyscy domownicy musieli iść do pracy, a w przypadku MJ, do szkoły.

Ivy nie miała pojęcia co się z nią dzieje i panicznie się bała, że ktoś się dowie. Nikt nie mógł wiedzieć.

Nie mogła wciąż przysparzać bliskim problemów i zmartwień. Co jeśli to wymagałoby kosztownego leczenia? Albo ktoś chciał badać jej "przypadłość"? Czuła się tym zbyt przytoczona. Ale przywykła do radzenia sobie z problemami samotnie. Chociaż nie aż takimi...

Cały dzień chowała się w pokoju, czego efektem była reklamówka pełna rozćmalajgowanych husteczek, przypominających teraz białe gluty.

Ivy wmawiała sobie, że to przez stres i może jeszcze nie przeszły jej objawy zatrucia. Wzięła dwa razy większą dawkę leków, które przepisał jej lekarz i czekała. Czekała... czekała... i przestało. Substancja przestała wyciekać z jej dłoni.

W porę, bo akurat MJ wróciła ze szkoły. Kiedy wbiegła do pokoju Ivy, ta zakryła się kołdrą po szyję.

-Jak się czujesz? Chłopaki się o ciebie pytali.- powiedziała właścicielka kręconych włosów.

-Już lepiej.- odparła zielonooka, blednąc.

-Dasz radę jutro przyjść?- padło pytanie, które podrzuciło serce szatynki do samego gardła.

-T-tak. Powinno być okej.- odparła zupełnie bez przekonania.

I wpadła jak śliwka w kompot. Nie mogła wiecznie symulować choroby, bo w końcu trafi do szpitala, a wtedy wszystko by się wydało.

Następnego dnia, pierwsze co zrobiła, to sprawdziła, czy nadal ma na rękach ten dziwny kwas. Na szczęście zniknął.

Z uśmiechem ulgi pobiegła z kuzynką do szkoły, modląc się w duchu, aby nic złego się nie wydarzyło.





Witam!
Kochani, zaczyna się akcja!
Co myślicie o "przypadłości" Ivy?
Podzielcie się swoimi teoriami😁
Miłego czytania ❤
Paaa🕷

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro