🕸16🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia sprawa wpadki z autobusem umilkła. Nikt nic nie podejrzewał, a Ivy ukrywała dobrze ślady ukłuć po lekarstwach dr. Klaina. Jeszcze wzięliby ją za narkomankę.

Ale nie ma przebacz, musiała iść do szkoły. Klasycznie pobiegły na piechotę, a tak na poprawę kondycji.

Gdy Ivy weszła do budynku, od razu pokierowała się do swojej szafki. Wzięła swoje książki i gdy zamknęła drzwiczki, dostała zawału.

-Boże! Peter!- wykrzyknęła, gubiąc książki. Chłopak znowu zręcznie złapał je wszystkie.- Nie wyskakuj tak na mnie!

-Wybacz. Po prostu chciałem cię zobaczyć. Dlaczego ciągle pakujesz się w kłopoty?- zapytał szatyn z uśmiechem i podał jej cegły.

-Chyba mnie lubią.- odparła dziewczyna. Już dawno nie była tak zrelaksowana, więc uśmiech sam wpłynął na jej twarz. Już nie bała się samej siebie. Czuła, że miała kontrolę.

Poszli do klasy, gdzie nauczyciel włączył film przyrodniczy, więc lekcja była luźna. Ivy rozmawiała całą godzinę z MJ i napisała kilka sms-ów do Nela, bo nie dawała biedakowi znaku życia od trzech dni.

Później przeszła się z Michelle na boisko, gdzie chłopcy mieli W-F. Nie żeby było co oglądać, ale przynajmniej robiły za widownię, kiedy grali w piłkę.

Słowa trenera były niezapomniane: "Ruszcie zadki, bo widownia woli grzebać w smartfonach, niż patrzeć na was ciamajdy!"

Po lekcjach zwyczajnie wróciły do domu i zajęły się lekcjami. Poszło im na tyle szybko, że zdążyły jeszcze pójść na plotki na schodach za oknem u Ivy.

Wtedy przed nimi przehuśtał się nie kto inny, jak Spider-man.

Rzucił im przelotne "Siemka" i poleciał dalej.

MJ bardzo się ucieszyła z jego widoku. IJ niekoniecznie.

-Jak to jest, że super-bohater tak po prostu mówi ludziom "Siemka"?- westchnęła Ivy z zażenowaniem.

-Wiesz, to po prostu przyjazny Spider-man z sąsiedztwa.- powiedziała MJ, wchodząc spowrotem do domu.

Ivony nie rozumiała tych słów. Skoro trzymał z Avengers, to mógł być przynajmniej w połowie odpowiedzialny za ten atak, za jej moc.


Zielonooka zaczęła znowu regularnie chodzić na treningi z Nelsonem. Ten wciąż zachęcał ją do zmienienia szkoły, ona teraz tym bardziej nie chciała.

Często bywała rozproszona, myślami wędrowała do dnia, w którym jej życie się rozsypało i wciąż była wdzięczna doktorowi za posklejanie go, chociaż prowizorycznie, niby taśmą.

Wszystko dobrze się układało, a Ivy prawie zapomniała o swojej "chorobie". Tak rozpoczął się spokojny etap jej życia, kiedy wyczekiwała telefonu od dr. Klaina, który miał ją wyleczyć.

Telefon milczał.

Milczał, a Ivy cierpliwie czekała, chociaż momentami czuła się jak tykająca bomba. Po niecałym tygodniu zauważyła, że jej palce są spuchnięte, jej policzki blade, a usta sine. Czyżby była na coś chora?

Niedługo doszły też mdłości, a jej ciało zdawało się pulsować, zupełnie jęk bomba. W weekend, kiedy już zupełnie nie mogła wytrzymać, schowała się w łazience. Jej dłonie znowu pokryły się cieczami różnych kolorów, w jej ustach zbierał się płyn, który musiała wypluć. Był zielony.

Wezbrał w niej stres, panikowała. Ale po kilku głębokich wdechach było lepiej. Toksyny popłynęły w siną dal do ścieków, a Ivy czuła się wyśmienicie. Tylko chciało jej się pić. Okropnie.

Wieczorem męczyła się nad zadaniami z logarytmów, kiedy jej telefon zabrzęczał. Zignorowała go, ale za piętnastym razem już straciła cierpliwość. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się tajemniczo.

-Zdaje się, że telefon już nie milczy.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro