🕸25🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze promienie słońca zajrzały do pokoju Petera, który przeklinał fakt, że do weekendu zostały jeszcze dwa dni. Miał ochotę wszystko przemyśleć, albo się ze wszystkim przespać. Znaczy przespać się z tym drugi raz. To była gruba sprawa.

Jednak musiał się przyłożyć i pójść do szkoły. Gdy wszedł do kuchni, poczuł słodki zapach gofrów. Co jak co, ale one cioci May wychodziły perfekcyjnie. Szatyn usiadł przy stole i gdy tylko kobieta go zobaczyła, sprzedał jej swoje sławne oczy szczeniaczka. Głodnego szczeniaczka.

-Nie słyszałam jak wchodzisz.- przyznała, kładąc przed bratankiem talerz z gofrem.- Jak się czujesz?

-Jak poczułem te gofry, poczułem się jak nowonarodzony.- powiedział rozmarzonym głosem. Wgryzl się w jedzenie, które pozostawiło na jego twarzy białe, śmietanowe wąsy.

-To dobrze. Nie wiem co bym zrobiła. Całe szczęście, że Happy cię odwiózł.- westchnęła z ulgą.

Peter spędził resztę poranka na rozmowach z May, a później popędził na autobus. Jakie było jego zdziwienie, kiedy dwa przystanki dalej, do środka wsiadły obie Jones.

-Siemka. To jej wina.- przywitała się Michelle i usiadła przy oknie. Zaraz też oparła głowę o siedzącą obok Ivy i zaczęła drzemać.

-Co jest twoją winą?- zapytał Peter.

-Obudziłam ją wcześniej, bo chciałam pojechać autobusem.- odparła dziewczyna.

-Wcześniej nigdy nie przeszkadzało ci bieganie.- przypomniał sobie szatyn.

-Tak, ale dzisiaj nie czuję się na siłach.- odparła i otuliła się bardziej swoją bluzą.

-Może powinnaś zostać w domu. Odpuść sobie szkołę, jak źle się czujesz. Oby to nie było coś po tym zatruciu. Może zabrać cię do pielęgniarki albo...

-Spokojnie Peter, nic mi nie jest. To na pewno nie po tamtym zatruciu. To było dawno i nieprawda.- uśmiechnęła się do niego.- Poza tym nie mogę olewać szkoły. Nie jestem takim geniuszem jak ty.

-Oj przestań.- Peterowi wyraźnie to schlebiało.

Dojechali do szkoły i jakoś wytrwali do końca. Peter bardzo martwił się o Ivy. I tak obwiniał się o jej stan po wypadku. Mógł być tam wcześniej, mógł ją uratować. A teraz jakby powracały blade widma tamtego koszmaru. Peter obwiniał się również o to.

Tak właściwie to była jego wina. Ivy cierpiała z powodu uderzenia, jakie otrzymała od Spider-mana. Nie dość, że miała paskudnego, fioletowego siniaka, to jeszcze czuła, jakby od środka coś ją ściskało. Dlatego nie mogła nic zjeść, jeśli chciała uniknąć mdłości.

Po lekcjach wróciła prosto do domu, zostawiając znajomych na zajęciach dziesięcioboju. Za każdym razem, kiedy czuła ból, coraz bardziej chciała się zemścić. Gdy myślała o tym, że przez niego jest tym, kim jest, wiedziała, że zemsta musi być bolesna. Chciała by pamiętał. Chciała być koszmarem Spider-mana.

Nelson wypisywał do niej i dopytywał się dlaczego nie ma jej na treningu. Był bardzo zawiedziony, gdy usłyszał, że nie będzie jej do końca tygodnia.

Tak Ivy pielęgnowała swój gniew przez kilka następnych dni. Nazajutrz również spędziła spokojny dzień w szkole, tym razem jednak udając, że wszystko z nią w porządku i nic jej nie boli. Ale bolało, prawie tak samo, jak poprzedniego dnia.

Po lekcjach przeszła się z resztą po parku i słuchała ich jedynie, nie uczestnicząc w ich rozmowie. W sumie to i tak rozmawiali o niej. Znaczy o Toxine. Chłopcy mieli na tym punkcie świra.

Weekend spędziła spokojnie, doszła do siebie i czekała na zemstę. Jednak telefon milczał, tak jak po jej pierwszym spotkaniu z Robertem. A cisza była nie do zniesienia.

W poniedziałek Ivy z pogodnym uśmiechem, który przykrywał jej poirytowanie, weszła do klasy i usiadła z MJ. Nauczyciel jeszcze nie przyszedł, więc w klasie panował ogólny rozgardiasz. W tym Flash cały czas śmiał się z Petera.

-Penis Parker prowadzi dochodzenie. Z taką lupą jak Leeds to chyba wiele nie zobaczysz.- powtarzał, a jego kumple przytakiwali mu.

-Jaki on jest paskudny.-westchnęła Ivy.- Może ktoś powinien go uciszyć.

-Daj spokój. Nic go nie zmieni, więc niech sobie gada. Nie rusza mnie to.- powiedział Peter z ławki obok. Widać było, że jest zmęczony walką z wiatrakami.

Do klasy weszła nauczycielka z głośnym stukotem czerwonych szpilek i rozpoczęła zajęcia z, o zgrozo, fizyki!

Ivy z każdym dniem coraz mniej przejmowała się swoją drugą twarzą, spędzała czas z ludźmi ze szkoły i ćwiczyła z Nelsonem.

Czuła się jak na wahadle. Raz była zwykłą nastolatką, a za chwilę stawała się mścicielką, która wypatruje okazji do uderzenia na swój cel.

Miała ją też niedługo dostać, ale nie z takim skutkiem, jakiego pożądała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro