🕸36🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpadła jak torpeda przez okno laboratorium i tak samo stamtąd wyleciała. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. Nie przejmowała się wzrokiem przechodniów, przelatywała nad zatłoczonymi ulicami Nowego Jorku.

Dopiero w okolicy swojego bloku zwolniła i ukryła się w cieniu. Gdy nikt nie widział, weszła do środka przez okno. Przebrała się spowrotem w codzienne ciuchy i napisała sms-a do Nelsona, żeby w razie co mieć wiarygodną wymówkę.

Cichutko weszła do salonu i nagle wrzasnęła, przyprawiając resztę ekipy o zawał serca. Żaden horror by ich tak nie wystraszył. Dziewczyna była z siebie dumna.

-Ivy!- wykrzyknęli wszyscy na raz i nie był to bynajmniej okrzyk radości.

-Do reszty zgłupiałaś?!- wydarła się Michelle.

Ivy tylko głupkowato się śmiała. W jej oczach zbierały się szczęśliwe, migoczące łzy.

-Nie słyszeliśmy jak wchodzisz.- dodał Peter już trochę spokojniejszym tonem.

-Chciałam zrobić wam niespodziankę.- odparła niewinnie dziewczyna i wpakowała się na kanapę obok Parkera.

-Trochę długo cię nie było.- dodał Ned.- Daleko mieszka ten twój kolega?

-Kawałek stąd. Trochę się zagadaliśmy.- skłamała z łatwością. Nawet powieka jej nie drgnęła, było to dla niej zupełnie normalne.

-Zaraz będzie najlepszy fragment. Cicho!- zgasiła ich MJ i pochłonęła garść popcornu.

Reszta wieczoru minęła bardzo szybko. Horror się skończył, Ivy podziękowała przyjaciołom za przyjście i na odchodne zrobiła im gofry.

Gdy wyszli, usiadły z MJ na kanapie i milczały przez chwilę.

-Przypomniała ci się ciocia?- zapytała właścicielka kręconych włosów.

-Tak. Śniła mi się.- odparła Ivy i uśmiechnęła się do kuzynki. Wymuszony uśmiech skończył ten temat.

Lepiej było usiąść razem w ciszy, w salonie, kiedy ciocia i wujek już spali. MJ była dziwną dziewczyną, miała swój ciekawy charakter i niektórzy mogli tego w niej nie lubić. Ivy przyzwyczaiła się już do niej i doceniała jej sposób pocieszania, którym często była po prostu pokrzepiająca cisza.

Następnego ranka obie wstały z bólem pleców i niesamowitym zdziwieniem, że zasnęły na kanapie. Mimo to, humory im dopisywały i dziewczyny zadziwiająco szybko wyszykowały się do szkoły, więc były na miejscu nawet przed autobusem. Chłopcy byli w szoku.

W szkole jak zwykle było nudno i Ivy miała ochotę wkroczyć do akcji jako Toxine. Od kiedy tak pożądała adrenaliny? Być może uzależniła się od dreszczu ekscytacji i zagrożenia.

Ku jej uciesze nie musiała długo czekać na sms-a od swojego zleceniodawcy. Wieczorem przywdziała na siebie czarno-zielony kostium i wyskoczyła z okna, aby po chwili poszybować na lince między drapaczami chmur.

Doświadczenie już nauczyło dziewczynę, że łatwiej było coś ukraść niż donieść to szczęśliwie do laboratorium. Spidey zawsze już był w okolicy, kiedy Ivony opuszczała fabryki czy, jak w tym przypadku, biuro jakiegoś bogatego inwestora. (Wcale nie Osborna. Ciekawe, czy się pojawi.)

Ale Ivy pamiętała o swoim postanowieniu, co otworzyło w jej drugim życiu beztroski rozdział ośmieszania Spider-mana.

Kiedy bohater zbliżał się do dziewczyny, ta strzeliła strumieniem kwasu idealnie... tam. Skrzyżowała ręce na piersi, patrząc wymownie na Pająka.

Wydawał się nie zauważyć niczego podejrzanego i nawet wystrzelił w jej stronę pajęczyny, aż litościwa dziewczyna postanowiła go oświecić:

-Lepiej się ukryj Pajączku, albo cały Nowy Jork zobaczy twój odwłoczek!- krzyknęła i zniknęła za zakrętem.

Gdy spojrzał w dół, Peter zrzucił z siebie kostium jak poparzony, bo zauważył, że zaczyna się topić. Całe szczęście bielizna jeszcze przetrwała. Musiał więc dyskretnie przebiec się do uliczki, w której zostawił plecak z ciuchami. Był czerwony, zupełnie jak jego maska, a widok przepalonego na tyłku kostiumu rozrywał mu serce.

"Pan Stark mnie zabije!"

Ivy oparła się o jeden z kominów i zaśmiała się szczerze. Była zadowolona ze swojego żartu i marzyła skrycie, by zobaczyć wyraz twarzy chłopaka, który chował się za maską. Nie umiała sobie jej wyobrazić i momentami żałowała, że nie skorzystała z okazji wtedy w porcie i nie zdjęła jego maski. Ale byłoby to niesprawiedliwe. Czemu chciała być tak uczciwa? Spacerkiem przeszła po dachach do biura dr. Klaina i wskoczyła do środka przez okno.

Odłożyła części na jeden z zawalonych papierami stołów i oparła się o niego. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Rzadko poświęcała uwagę temu jak zmieniło się laboratorium ale teraz wyraźnie było widać zmiany.

Walizki, w których przynosiła odczynniki tworzyły pokaźny stosik, tablica korkowa była czerwona od zaznaczanych na planie Nowego Jorku miejsc, a na środku stało coś, na czym spoczywała granatowa płachta. Zapewne detoksyfikator nabierał powoli kształtów, co zapowiadało koniec jej pracy. Uśmiechnęła się nieznacznie. Czy napewno chciała, aby to wszystko się skończyło?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro