🕸40🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

O poranku słońce bezlitośnie wdarło się do pokoju Toxine. Spacerowało po ścianach i przedmiotach, które znajdowały się w środku. Minęło trochę czasu, zanim w końcu trafiło też na twarz szatynki, która spała zwinięta w kłębek na łóżku. Wywołało ono przeciągłe ziewniecie i dziewczyna obudziła się.



Pierwsze o czym pomyślała, to oczywiście szkoła. Odruchowo zaczęła się przygotowywać i zbierać książki do torby. Gdy się ubrała, poszła obudzić MJ. Weszła do pokoju kuzynki, ale jedyne, co zastała, to rozkopane, nie pościelone łóżko i typowy bałagan. Wybiegła z pokoju.



Cały dom był pusty, nie było tam żywego ducha! Ivy wbiła do pokoju cioci i wuja, gdzie również nikogo nie było? Gdzie się podziali? Co z nimi?



Odpowiedź znajdowała się dopiero w kuchni. Spojrzała na zegar, wiszący obok lodówki. Była pierwsza. Pierwsza po południu! Dlaczego nikt jej nie obudził?!



Złapała telefon i zadzwoniła do MJ. Miała to gdzieś, że narobi kuzynce kłopotów. Chciała odpowiedzi i to zaraz!



MJ właśnie leżała na ławce i próbowała spać na historii, kiedy jej telefon rozbrzmiał w całej klasie i zwrócił na nią rozgniewane spojrzenie nauczyciela. Ta sprzedała mu przepraszający uśmiech i wyszła na korytarz, aby odebrać połączenie. Gdy zobaczyła kto do niej dzwoni, wiedziała, że będzie śmiesznie.



-Halo?



-MJ! DO JASNEJ POGODY, MJ! MJ, MJ, MJ, MJ!



-Mama mi kazała.- odparła ciemnoskóra z satysfakcją.- Powiedziała, że jesteś ostatnio przemęczona i kazała zostawić cię w spokoju. Ale jeszcze cię dorwę, zobaczysz!- dodała w żartach.



-Ale ja nie chciałam opuszczać lekcji!- odparła z wyrzutem.



-Ja teraz opuszczam jedną z nudniejszych, więc możesz jeszcze trochę pojojczyć. Peter wyśle ci lekcje, on ma świetne notatki.- odparła, chodząc w kółko po korytarzu. Po drugiej stronie zapanowała napięta cisza, jakby Ivy szukała jeszcze jakichś powodów do narzekania, ale nie mogła na nic wpaść.



-Niech ci będzie. To ja idę spać.- odparła ze zrezygnowaniem i rozłączyła się.



MJ wróciła do klasy równo z dzwonkiem, co doprowadziło do krótkiego pojedynku na spojrzenia między nią a historykiem, ktory szybko się poddał. Michelle wzięła torbę z ławki i opuściła salę wraz z resztą uczniów.



Przed informatyką uczniowie czekali na profesora, który jak zwykle się spóźniał. Jones podeszła do chłopców, którzy oglądali coś w komórce Azjaty.



-Peter, możesz wysłać IJ lekcje? Biedactwo nie ma czego się uczyć w domu.- powiedziała z ironią w głosie.



-Jasne.- odparł, pocierając zaczerwienione oczy. W sumie to sam nie wyglądal lepiej od Ivy. Jakby całą noc przesiedział przy komputerze.- Zaraz mogę podesłać jej zdjęcia.



-A co ci się stało w oczy?- zapytała teraz dość poważnie, obserwując jedno czerwone naczynko, które podążało za jego tęczówką, gdy spoglądał na Neda.



-Miałem ciężką noc...- odparł wymijająco. Zaczął szukać zeszytu, który brał do rąk kilka razy, nie zdając sobie z tego sprawy.



-Bierzesz coś, Peter?- pytanie mimowolnie wpłynęło na usta dziewczyny i nie mogła już go zatrzymać, gdy wywołało osłupienie na twarzy szatyna. W sume nie chciała go zatrzymywać.- Ćpasz?



-Co?!- wykrzyknęli obaj chlopcy na raz. Obaj byli w szoku, a Peter zastygł z zeszytem w rękach. Gdy się otrząsnął, schował go do plecaka, wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi.- MJ... Miałem staż u Starka.- odparł twardo i stanowczo.



Między trójką znajomych wisiało napięcie, które ściskało ich jak lepka pajęczyna. Ned już miał zagadać Michelle i wymyślić jakąś bajeczkę, aby wcisnąć jej kit, ale dziewczyna odpuściła.



-Po prostu wyślij jej te lekcje. I zrób coś z tym okiem.- odparła bez przekonania i weszła do klasy. Nie podobały jej się te wszystkie niedomówienia, ale nie mogła nic z tym zrobić. Napięcie jednak nie znikało, pajęczyna jedynie się rozciągała, jeszcze bardziej ciągnąc ją spowrotem do pytań i poszukiwań odpowiedzi. A kto jak kto, ale MJ zawsze szukała drugiego dna.



Ivy obudził denerwujący dźwięk przychodzących sms-ów. Poszukała ręką telefonu i wciągnęła go pod kołdrę. Światło wyświetlacza zakłuło ją w oczy, zanim wzrok zdążył się wyostrzyć. Jedyne nowe powiadomienia miała od Petera. Zobaczyła kilkanaście zdjęć zapisanego niedbale zeszytu, co wywołało na jej twarzy uśmiech.



Wynurzyła się z łóżka, wzięła z półki zeszyt i zaczęła przepisywać notatki szatyna z przyjemnym uczuciem ciepła gdzieś blisko serca. Było jej dobrze, siedzącej na swoim łóżku, nie muszącej się przejmować swoim drugim życiem. Takie przyziemne zajęcia pomagały jej zapamiętać, że Toxine jest tylko tymczasową maską, że to Ivony Jones jest pierwsza.



Po lekcjach Peter czekał na Happy'ego. Miał oddać mu próbkę krwi Toxine, którą Hogan miał bezpiecznie przetransportować do siedziby Avengers, prawdopodobnie do laboratorium Bruce'a Bannersa. Siedział na schodach przed swoim blokiem, ściskając w prawej ręce czerwoną fiolkę. Zdobycie jej dużo go kosztowało, ale czuł się winny. Pamiętał jak Mark 187 zmasakrował Toxine, widział ból i nienawiść na jej twarzy. Sam ukrywał emocje pod maską, wróg nie wiedział nic o jego uczuciach. Tam w środku czuł, że chce ratować tą dziewczynę, a nie niszczyć ją jeszcze bardziej. A jednak przyczynił się do stworzenia broni przeciwko niej.



Z rozmyślań wyrwał go klakson czarnej limuzyny. Happy wyszedł z samochodu, trochę zaniepokojony brakiem reakcji chłopaka. Widząc jego twarz, zrozumiał, że czeka ich kolejna rozmowa.



-Co jest, młody?- zaczął, zwracając na siebie uwagę szatyna.



-Na pewno musimy to robić? Tworzyć broń przeciwko niej, zamiast wyciągnąć pomocną dłoń?- zapytał ze zwątpieniem tlącym się w piwnych oczach.



-A zaakceptowała twoją pomoc? Ty przecież mówiłeś jej już, że nie musi kraść, że jej pomożesz, a ona nadal swoje.- odparł mężczyzna, siadając pbok chłopaka.- Zrobiłeś co mogłeś, Peter. Teraz daj sobie pomóc.- wziął z rąk chłopaka fiolkę i poklepał go po plecach.



Później Peter usłyszał warkot silnika i czarna limuzyna pomknęła ulicami Nowego Jorku. Westchnął głęboko i wszedł do bloku. Potrzebował czegoś, co odwróci jego uwagę od tego, jak poważna stała się sytuacja z Toxine. Winda jak zwykle jechała w górę z niesamowicie znikomą prędkością, więc Peter zdążył już pożałować, że nie wybrał okna.



Ciocia May nie wróciła jeszcze z pracy, kiedy chłopak rzucił się na kanapę i sięgnął po pilota, który był za daleko. Tutaj zawsze przydawała się zdolość strzelania pajęczyną. W telewizji nie było nic ciekawego, Toxine również nie zdążyła narobić szumu od wczorajszej walki.



Pete leżał na kanapie, patrząc w sufit, podczas gdy na ekranie jakiś kucharz przygotowywał sushi. Towarzyszyło mu to typowe uczucie nicości, kiedy masz przeczucie, że musisz wstać i zacząć coś robić, cokolwiek, ale i tak twoje ciało jest zbyt bezwładne, a w głowie supłają się przeróżne myśli. Trochę jak drygowanie na powierzchni wody, kiedy wiesz, że zmiana pozycji może grozić utonięciem.



Peter jednak zmusił się do usiądnięcia i podniesienia swoich czterech liter. Wszedł do swojego pokoju, zamykając drzwi z niedbałym trzaskiem. Gdy tylko się odwrócił, zobaczył Neda, który składał Gwiazdę Śmierci do kupy. Zapomniał, że ostatnio się o nią przewrócił i rozsypał ją w drobny mak. Pete dosiadł się do przyjaciela.



-Przed chwilą widziałem się z Happy'm.- wyrzucił z siebie chłopak.



-Wziął próbkę?- zapytał, nie odrywając wzroku od pracy.



-Tak, ale... nie wiem czy to dobrze. Nie wiem, czy to pomoże...



-Peter... Zaufaj Panu Starkowi. On jest bohaterem z wieloletnim stażem. Ale ostatecznie decyzja jest twoja. To ty z nią walczysz. Nawet mając broń przeciwko niej, możesz jej nie użyć.- pwiedział Azjata, składając fragment Gwiazdy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro