🕸45🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Nie...- jęknął Peter, podnosząc się po zderzeniu z twardymi drzwiami garażu. Nie był w stanie ich dogonić i nawet nie wykorzystał nowej broni, bo zaskoczyli go. "Naprawdę jest ich dwoje..." nie wiedział z czego składa się mieszanka uczuć, jaka w nim zapanowała, ale na pewno kotłował się w nim zawód. Dlaczego to zrobiła?

Zrobił kilka kroków w stronę starego warsztatu i zacisnął dłoń na strzałce z fioletowym płynem. Nie miał wyboru, musiał ją złapać. Toxine nie mogła pozostać na wolności.

Nelson nienawidził tego uczucia, kiedy był już w domu, a adrenalina zwyczajnie odpływała. Był przez to paskudnie zmęczony, a po wysiłku, na jaki było go stać na mieście, zwyczajnie wszystko go bolało. Skoki, akrobacje, ucieczki. Walka z Spider-manem. Nigdy nie spodziewał się, że dane mu będzie dokonać takich rzeczy, i to w imię dobra. Była to przyjemna odskocznia od codzienności, choć kochał swoją pasję, gimnastykę.

Przebrał się w czyste ubrania i legł na łóżko. Pościel pachniała czystością, w końcu niedawno ją wyprał. Chłopak przez dłuższą chwilę leżał w bezruchu, pozwalając mięśniom pleców i masywnych ramion rozluźnić się, uspokoić po burzliwej akcji. Nadal czuł siłę, z jaką Spider-man napierał na jego barki, siłując się z nim. To, że nie dał się pokonać, oraz, co ważniejsze, nie pozwolił mu zaatakować Ivy, napawało go dumą. Uśmiech wmeldował się na jego twarz, oczy przymknęły się lekko. Oblane nocnym cieniem ściany zaczynały zlewać się z czernią, kryjącą się pod powiekami, aż Nelsona pochłonął sen.

Ivy wpadła do pokoju zdyszana, po ucieczce przed policją. Trzeba mieć pecha, aby wpaść prosto na miejsce poważnej stłuczki i musieć się przywitać z trzema furgonetkami mundurowych. Z jednej strony było to uciążliwe, może rzeczywiście opinia ludzi miała w sobie coś z prawdy. Ivy była przestępcą i łamała prawo, ale wewnątrz pielęgnowała myśl, że to wszystko dla większego dobra. Oni nie wiedzieli. Nic nie wiedzieli. Poza tym, sam pościg nie stanowił dla niej większego problemu, jedynie szlifowała swoje umiejętności i wymyślała nowe sztuczki, którymi zaskoczy chłopca w czerwonej piżamie.

Włożyła kostium na dno szafy i zasłoniła go pudłami, które stały tam tylko w tym celu. Wyjęła z plecaka telefon, który był ciepły od odbierania wiadomości. Większość z nich była od Michelle. Skrzywiła się i wyszła cicho z pokoju. Kuzynka bardzo się o nią martwiła, bo zapewne nie znalazła jej w pokoju po dziesiątej. Musiała zapomnieć zamknąć drzwi na klucz.
Gdy bezszelestnie wkroczyła do zabałaganionego pokoju MJ, wyjątkowo znalazła ją przy biurku, męczącą jakąś grubą książkę. Znając życie była scentrowana na kontrowersyjnych tematach, które dziewczyna wręcz ubóstwiała. Dlaczego należała do drużyny dziesięcioboju, a nie do koła dyskusyjnego? Tej tajemnicy Ivy chyba nigdy nie rozwiąże.

Kuzynka oczywiście usłyszała jak Ivy zamyka drzwi pokoju, więc obróciła się powoli na fotelu, co wyglądało dość śmiesznie.

-Nie każ mi nawet pytać gdzie się podziewałaś.- westchnęła dziewczyna z kręconymi włosami.

-Spacer.- powiedziała z niewinnym uśmieszkiem.- Nikt mi nie powiedział, że nie wolno mi wychodzić z domu.- wzruszyła ramionami.

-Bo tak nie jest.- pokiwała głową Michelle i znowu odwróciła się w stronę biurka.

-Wiem, że się martwicie. Wszyscy. Miałam wypadek, straciłam mamę, ale nie jestem upośledzona.- wypaliła Toxine, siadając na łóżku kuzynki, aby widzieć jej twarz.

-Nikt tak nie myśli, Ivy. Po prostu nie możesz chodzić sama po mieście w środku nocy.- MJ spojrzała na nią z wyrzutem.

-Po pierwsze, dziesięć wiadomości to trochę dużo jak na dwie godziny.- westchnęła, pokazując kuzynce telefon.- Po drugie, pół osiedla wybywa na miasto o tej porze i jest to głównie młodzież, a nikt nie ma do nich o to pretensji.- skrzyżowała ręce na piersi.

-A moi rodzice? Myślisz, że się nie martwią?- zapytała dziewczyna, patrząc Ivy w oczy.

-Nie mają o co. Poza tym nie wypisują do mnie tak często. Ufają mi i ty też powinnaś.- Ivy wystosowała do MJ prośbę. Kiedyś kuzynka obiecała jej, że da jej swobodę, nie będzie jej niańczyć.
-Dobra...- westchnęła, a jej ręce wystrzeliły w górę, w geście poddania się.- Nie będę się czepiać nawet jak wrócisz o trzeciej nad ranem. Tylko nie pakuj się w kłopoty pokroju tej nieszczęsnej poczty.- na twarzy Michelle wyryło się niezadowolenie. Tak naprawdę przez ostatnie miesiące nabrała do niej zupełnie innego stosunku. Jej kuzynka nie była twarda, a to, co dzieje się w Nowym Jorku mogło ją skrzywdzić, jak już zapowiedziało.

-Dziękuję.- szatynka uśmiechnęła się ciepło i uściskała Michelle. Bardzo dobrze wiedziała, że będzie to ją wiele kosztować, ale chciała też zasmakować wolności. Nie tylko dlatego, że miała sekret, ale też z powodu zachowania jej znajomych. Nie chciała dać się zamknąć w klatce oklejonej poduszkami, choć rozumiała ich szczere intencje.- Mam nadzieję, że rozumiesz ile to dla mnie znaczy.

Znaczyło to wiele, choć znacznie więcej dla Toxine, której dawało to więcej swobody. Czasami myślała, że bez blikich byłoby jej łatwiej. Nikt by jej nie pilnował, nie pytał, nie kontrolował i nie podejrzewał. Jednak zaraz wyrzucała z głowy te myśli. Bo byli dla niej wszystkim i nie mogla sobie wyobrazić życia bez nich.

Następnego dnia dziewczyna była w szkole tylko fizycznie. Myślami cały czas wędrowała do wczorajszej walki i do rozmowy z kuzynką. Natłok myśli przygniatał ją, ale nie umiała się od nich oderwać. Zanim zaczęły się zajęcia sportowe, pobiegła do swojej szafki, aby wyciągnąć z niej pognieciony przez książki strój. Być może bardziej nadawał się do gimnastyki niż do siatkówki, ale jego wygoda zdecydowanie zbierała laury. Kiedy odwróciła się w kierunku korytarza, zamarła. Korytarz niczym się nie różnił, a przynajmniej dla innych uczniów. Jedyne, co skłaniało ich do ucieczki, to paskudny smród chemii, jakby ktoś upuścił całą butelkę Domestosu, czyszcząc jakieś równie obleśne coś. Ivy natomiast czuła coś dwa razy gorszego. Jej oczy łzawiły, jakby ktoś spryskał ją gazem pieprzowym. Gardło i nos zdawały się puchnąć, zaczęła kaszleć. Miała wrażenie, że ktoś wlał jej do ust kwas i zmusił do połknięcia go. Pobiegła natychmiast na zewnątrz.

Świeże powietrze niewiele jej dało. Opadła na ławkę i spluwała ślinę, jakby to mogło jej pomóc pozbyć się tego czegoś z gardła i płuc. Na trawę spływały też jej łzy, poniekąd przez próby zatrzymania obiadu na dnie żołądka. Kilku przechodniów za bramą szkoły patrzyło na nią z obrzydzeniem. Wiedziała, że to wygląda obleśnie, ale że aż tak? Wyjęła z kieszeni telefon i przejrzała się w aparacie. I wtedy dowiedziała się co ich tak brzydzi. Była cała ulepiona potem, a z nosa ciekła jej czarnawa krew.

Natychmiast założyła na głowę kaptur i pobiegła do szatni przy sali gimnastycznej. Wpadła pod prysznic, po drodze zrzucając tylko spodnie i bluzkę. Resztę zdjęła już w strumieniu wody. Zamknęła bolące oczy, a cały kleisty pot, mieszający się z krwią, zmywała z siebie zacięcie. Nie czuła się niestety ani odrobinę lepiej.
Rozsądny człowiek poszedłby do domu, odpocząłby po tym dziwnym wydarzeniu. Ale Ivy nie była rozsądna.

Miała za dużo nieobecności i musiała być na lekcji. Jej upartość, w połączeniu z wyjątkową wytrzymałością, pozwoliły jej na dotarcie na salę gimnastyczną. Jej włosy były jeszcze trochę wilgotne, ale oczy, przekrwione od dziwnej substancji na korytarzu, wyglądały strasznie. I to był eufemizm.

Aparycja Jones nie ubiegła uwadze trenerki, która miała na twarzy więcej dezaprobaty niż zdziwienia.

-Też byłaś na korytarzu.- bardziej stwierdziła niż zapytała. Ivy pokiwała głową, a łzy zamgliły jej obraz.- Idź do pielęgniarki.

Jeśli oznaczało to "obecność" na zajęciach, Ivy nie miała żadnych obiekcji. Obróciła się napięcie i poszła prosto do gabinetu medycznego. Tam też pachniało chemią, ale znacznie delikatniej. Przypomniał jej się szpital po wypadku na poczcie. Taaa... okoliczności były podobne. Tylko teraz sama mogła się tu dowlec.

Pielęgniarka jakby wiedziała, co jest dziewczynie, od razu miała przy sobie krople do oczu.

-Kolejny przypadek podrażnienia oczu. Ale chyba byłaś w samym centrum.- dopiero teraz widziała strach na twarzy kobiety.

-Bardzo źle to wygląda?

-Nie wiem... jesteś w stanie cokolwiek widzieć?

-Nooo... tak?

Pielęgniarka nic już nie powiedziała. Zapuścila Ivy krople, które nic nie dały, ale dziewczyna nie chciała martwić kobiety na zapas. Położyła się w skrzydle szpitalnym, gdzie przez mgłę widziała masę innych osób, zapewne w podobnym stanie. Nikt jednak nawet nie wspominał o krwawieniu czy dusznościach. To dotyczyło tylko jej. Tylko Toxine.

Po lekcjach Ivy szła do domu z pomocą Michelle, która prowadziła ją niczym niewidomą. Zimowe popołudnie wiązało się już ze słabą widocznością, więc nowa Jones była praktycznie ślepa. Dostała zwolnienie od pielęgniarki na parę dni, co nie było konieczne. Za to jak najbardziej wygodne. Postanowiła odpocząć trochę i przygotować się do kolejnych wypadów z Nelsonem.

W pewnym momencie Ivy o mało co nie potknęła się o hydrant, więc automatycznie MJ ją złapała, a dziewczyna przestala bujać w obłokach.

-I jak mam przestać się martwić, co?- brew dziewczyny wyskoczyła do góry, ale Ivy nie mogła tego zobaczyć.

-Umiesz olewać rzeczy. Olej mnie.- Ivy wzruszyła ramionami.

-Chyba zabiję Parkera. To wszystko jego wina.- pomasowała się po skroni. Tego też Ivy nie widziała.

-Petera? Ale jak?

-To dziadostwo to jakiś eksperyment, który przyniósł do domu z praktyk. Wpadł na Flasha i rozwalił pudełeczko. Prawię się podusili, ale obaj na to zasługują.- poirytowanie tryumfowało w głosie kuzynki.

-To Peter to przyniósł?!

-Najwyraźniej nie potrafi oddzielić "pracy" od reszty życia.

Więc Peter nosił przy sobie jakieś niebezpieczne dla Toxine substancje. Wszystko miało sens. Pracował dla Starka, dla Avengers. Mógł być zarówno świadomy tego co robią, lub wykorzystywany. Coś podpowiadało Ivy, że byłby jednak na to za mądry. Teraz chciało jej się naprawdę płakać i nawet nie zamierzała się powstrzymywać. Czerwone oczy były dobrym pretekstem.

Nie chciała mieć go za wroga. A jednak czuła się zdradzona. Zrobiło jej się gorąco.

-Ivy? Płaczesz?

-Oczy nadal mnie szczypią. Chyba muszę znowu wziąć krople.- odparła i pokazała kuzynce opakowanie, które dostała od pielęgniarki. Pewnie będzie miała niezły deficyt.

-Jutro kupię ich więcej. Jesteś strasznie spuchnięta.

-Wiem. Ale nie martw się. Ja szybko wychodzę z takich rzeczy.- pocieszyła ją i także siebie. W końcu nie bez powodu nazywała się Toxine.

Już w domu wyjaśniła wszystko Cioci Amandzie. Nie obyło się bez paru przekleństw pod adresem szatyna. Ivy nieświadomie zawtórowała ciotce w myślach. Potem schowała się w pokoju, zgasiła światło i pozwoliła, aby Revia spłynęła spod jej paznokci prosto do oczu. Ulga, dźwięk pękania bąbelków pod powiekami. Czuła się o niebo lepiej. Mimo wszystko, nie chciała, aby opuchlizna zeszła za szybko. Zmarnowałaby sobie zwolnienie. Wyjęła telefon z kieszeni i zobaczyła, na szczęście wyraźnie, wszystkie ikony. Nacisnęła tę od wiadomości i wysłała jedną.

"Kiedy i gdzie? Mam tydzień na planowanie."

"Tytan. Fabryka wierteł w centrum Queens. Plany w załączniku."
Zamknęła oczy i zasnęła z uśmiechem, chcąc jak najszybciej przerwać pseudo-bohaterom ich misterne przygotowania do zniszczenia życia w Nowym Jorku.

Po lekcjach Pete ruszył w kierunku domu i zadzwonił do Happy'ego. Nie cieszył się z tego, że będzie musiał się tłumaczyć, ale musiał zdobyć nowe antytoksyny. Gdy wybrał numer, czekał chwilkę, aż mężczyzna odbierze. Dodzwonił się za czwartym razem.

-Halo? Muszę dostać od pana Bannera nowe antytoksyny, Happy.- powiedział, gdy tylko usłyszał, że Hogan odebrał.

-Po co? Co znowu zrobiłeś?- Happy wyczuł kłopoty.- Czy to ma związek z dzisiejszym wypadkiem w twojej szkole?- zapytał podejrzliwie.

-No chyba już znasz odpowiedź.- powiedział z zakłopotanym uśmiechem, którego mężczyzna i tak nie mógł zobaczyć.- Potrzebuję tej broni. Bez niej Toxine może być niebezpieczna i jeśli ktoś jeszcze do niej dołączy...- pomasował bolące ramię.

-Dobrze, już dobrze.- odparł ochroniaż.- Załatwię ci to, ale żadnych więcej akcji tego typu. Nie noś broni w plecaku, na miłość boską!- z tymi słowami Hogan zakończył połączenie, zostawiając Petera ze złożoną obietnicą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro