🕸46🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego ranka Ivy obudziła się późno, prawie po drugiej lekcji, na której nie była. Uśmiech sam wpływał jej na twarz, na myśl o ominiętej fizyce. Jej oczy były już w znacznie lepszej kondycji i bezproblemu wszystko widziała. Revia działała cuda. Była to zarówno zaleta, jak i niestety wada. Cuda zwykle przyciągały uwagę, czego oczywiście nie chciała.

Zwlekła się z łóżka dopiero o dziesiątej i ruszyła na przegląd lodówki. Znalazła w środku trochę borówek i resztkę ciasta gofrowego, które wypadało dokończyć.

Po śniadaniu poszła do łazienki, gdzie dokonała dokładnych oględzin swojej twarzy. Oczy nadal było lekko opuchnięte i zaczerwienione, jej nos także był podrażniony. Dziwna subsancja zdawała się mieć na nią silniejsze działanie, niż na innych uczniów, co było dosyć niepokojące. Jednak wszystko wskazywało na to, że miała nadal tyle samo wrogów. I nie chciała nikogo więcej dopisywać do tej listy.

Później godziny zlały się w jedno. Ivy otworzyła plik, który dostała od dr.Klaina i rozpoczęłastudiowanie planów budynku i nawet raportów dotyczących kamer. Wszystko wydawało się dosyć proste, z wyjątkiem informacji o zwiększonej ochronie. Był to dość oczywisty efekt jej wyczynów w ostatnich miesiącach. Myśl o jej znacznym wpływie na Nowy Jork uderzyła ją lekko w serce. Nie wiedziała jednak czy to ją ekscytowało, czy jednak bolało. Różnica była niewielka.

Sam budynek był obszerny, jednak doktora intersowała jedynie wytwórnia tytanowych wierteł. Potrzebował mocnego metalu. I to w dużych ilościach. Tak więc Ivony spędziła dzień na układaniu planu zdobycia go, dopóki jej kuzynka i wujostwo nie wrócili do domu. Wtedy jedynie udawała, że się uczy, aby nie mieć zaległości.

Już niecały tydzień później plany miały stać się rzeczywistością, a Klain miał być kolejny krok bliżej ukończenia detoksyfikatora. Jednak Ivy nie myślała o tym zbytnio.

-Świetnie, że jesteś. Muszę przedstawić Ci plan, jeśli mamy zrobić to dyskretnie.

-Zamieniam się w słuch, Toxi.- maska gazowa zniekształcała nieznacznie głos chłopaka, jednak nadal dało się w nim rozpoznać Nelsona Rike'a.

-A więc tak. Wchodzimy od strony ładowni przez tylne wejście. Trzeba unieszkodliwić tam dwóch strażników, którymi zajmę się ja. Tymczasem ty wyważysz drzwi.- dziewczyna pokazała koledze plany w telefonie, a on jedynie pokiwał glową z uznaniem.- Później tworzę mgłę, dając Ci sposobność zniszczenia kamer w korytarzu. Idziemy nim aż do warsztatu, ale przed wejściem jest znowu ochrona. Będziesz mógł ich ogłuszyć. Powinniśmy wejść do środka bez problemu. Tam jest tytan, z którego robią wiertła.

-Przemyślane i klarowne, szefowo.- maska skrywała szelmowski uśmiech i śnieżnobiałe zęby Nela, ale Ivy przeczuwała, że uśmiecha się szeroko.

-Oczywiście. Czego innego możesz się po mnie spodziewać?- zaśmiała się cicho i poprawiła wiązanie maski pod włosami.- Jeśli chodzi o wyjście, możemy wracać tą samą drogą.
-No to do dzieła.

-Do dzieła.

Pierwsza część planu była banalna. Ivy sama już kiedyś znokautowała strażnika, jednak Nelson nie wybaczyłby jej, gdyby nie dała mu się wykazać. Podczas gdy dziewczyna uśpiła mężczyzn za pomocą Nightmare'a, Nel popchnął drzwi bez wysiłku, a one padły na ziemię z łoskotem.

-Przydałoby się trochę ciszej.- upomniała go, jednak Nel miał za dużo satysfakcji ze swojej siły, jaką dawał mu Battlecry, aby się tym przejmować.

Gdy tylko korytarz zalała mgła, Rike bez trudu kruszył kamery, z których spadały drobne iskry, gasnące na zimnej posadzce.

Dalej również było łatwo. Nel staranował kolejnych strażników, którzy stracili przytomność po gwałtownym uderzeniu silnych ramion atlety. W międzyczasie Toxine stopiła klamkę i zamek od drzwi. Metal spłynął po żelaznej framudze, a same drzwi uchyliły się z cichym szurnięcem.

I oto byli w warsztacie, gdzie panował metaliczny zapach, a podłogi były upruszone drobnym, połyskującym pyłkiem.

-To gdzie ten tytan?- Nelson energicznie podbiegł do jedego ze stanowisk i przejrzał je pobieżnie.

-Podrugiej stronie. Są tam materiały do stopienia.

Oboje zaraz pojawili się przy dużych skrzyniach, które znajdowały się w okolicy specjalnego pieca, służącego do topienia metali. Nelson oderwał wieko od skrzyni, a Ivy od razu zerknęła do środka. Granulki tytanu zachrzęściły, gdy zanurzyła w nich dłoń i nabrała pełną garść.

-Pakujemy to do plecaków.- dziewczyna podała wspólnikowi jego torbę, którą napchal aż po brzegi. Ivy również nie marnowała czasu i finalnie byli gotowi do wyjścia z aż z trzema plecakami tytanu, z których dwa niósł Nelson.

Dla Ivy nawet jeden był bardzo ciężki, więc ukradkiem w jej ustach zaczął pojawiać się zielonkawy płyn, który połykała wraz ze śliną. Dzięki temu powinna poradzić sobie z ucieczką.

I nagle pojawiła się niespodzianka. Dłuższy brak kontaktu z ogłuszonymi strażnikami zaniepokoił ich współpracowników, którzy teraz pojawili się pod warsztatem w liczbie aż dziesięciu, uzbrojonych mężczyzn. Z uzbrojonymi pistoletami.

Ivy schowała się za Nelsona, od którego pociski odbijały się jak piłeczki. Żałował, że przeciwnicy nie widzą jego tryumfalnego uśmiechu. Wtedy też chłopak zaczął biec w stronę biednych strażników, a Ivy wzbiła się w powietrze, z pomocą swojej wyrzutni. Z góry zeskoczyła na nieuważnych mężczyzn, których plecy, wraz z mundurami, rozorały paxury na jej rękawicach. Kilka kropli toksyn nie zdziałało wiele, więc jedynym, co pozostało złodziejom, była ucieczka. I to szybka.

Gdy Ivy pobiegła korytarzem w stronę ładowni, Nelson rozrzucił przeciwników jak kula do kręgli i popędził za nią. Dogonił ją bez trudu i pociągnął przed siebie, chcąc szybko opuścić fabrykę. Jakie było jego zdziwienie, gdy w oknach ujrzał niebieskie i czerwone światła. Syreny również nie znaczyły nic dobrego. Nawet nie zdążyli zareagować, gdy przez otwarte drzwi wbiegła do środka garstka funkcjonariuszy. Co zrobili bohaterowie? Nelson postanowił się przebić.

Battlecry wzmocnił go na tyle, że ani pociski, ani bezpośrednie ataki polucjantów nie zrobiły na nim wrażenia. Gdy znaleźli się po drugiej stronie drzwi, Ci leżeli na ziemi, zbierając się powoli do kupy.

-Teraz jest nasza szansa. Biegiem.- zarządził ciemnoskóry i podbiegł do ogrodzenia.

-Poczekaj!- Ivy zawołała i przyciągnęła się hakiem do ogrodzenia, przy którym zawisła na jednej ręce.- Moja noga. Chyba ją stłukłam po drodze.- mruknęła niechętnie.

-Dobra... dobra. Trzymaj się mnie.- Nel wziął dziewczynę na barana i wspiął się na płot, poczym, gdy już znaleźli się poza terenem fabryki, wziął od Toxine hak i dostał się na dach, z Ivy uczepioną jego szyi. Nikt ich już nie ścigał, ani nie mógł ich namierzyć. No może oprócz Spider-mana, jednak nie chcieli się nim na razie martwić.

-To pokaż tą nogę.- Nelson uklękł obok koleżanki i patrzył wyczekująco, jak Ivy odwijała nogawkę kombinezonu. Pierwszym, co napotkało jego oczy, była już lekko zsiniała opuchlizna, otaczająca nogę w okolicy kości piszczelowej.

-Wiem, wiem. Wygląda słabo. Nasmaruję to Revią.- westchnęła prawie przepraszająco. Gdy dotykała obrzęku, krzywiła się.

-Nie chcę Cię straszyć, ale całkiem możliwe, że to złamanie. Chyba musisz iść do szpitala.

-Nie ma mowy. Żadnych pytań i żadnych szpitali. Idziemy do doktora Klaina.- zarządziła, a wyraz jej twarzy eksponował absolut tej decyzji.

-Jesteś pewna?

-Jasne. Przecież musi być przygotowany na~

-Ale... czy ja mogę tam iść? Nigdy nie byłem w waszym laboratorium.- chłopak wyraził niepewność. Bał się spotkania z tym człowiekiem. Z jednej strony wiedział, że zabranie dziewczyny do szpitala jest właściwie równoznaczne z odkryciem jej tożsamości, jednak nigdy nie czuł pełnego zaufania do jej "zleceniodawcy".

-Nelson... On jest jedyną osobą, która może mi teraz pomóc. Nawet jeśli byłby to zły pomysł, a nim nie jest, to nie mamy wyboru.- wytłumaczyła spokojnie, chociaż krzywiła się z bólu, kiedy chwilowe znieczulenie po Battlecry ustępowało.

Chłopak zmierzył ją kolejnym, czujnym spojrzeniem i rozluźnił mięśnie pleców, wzdychając ze zrezygnowaniem.

-No to chodźmy.

Podparł ją, zarzucając jej ramię na swoje barki. Zeszli po schodach pożarowych, niknąc w cieniach bocznych uliczek. Dotarcie do "Księgowości Roba i Reni" zajęło im trochę czasu, zwłaszcza, że wszystkie metalowe ogrodzenia i płoty w ciasnych przejściach Nelson musiał rozrywać gołymi rękami. Na szczęście toksyny wzocniły go na tyle, że nie stanowiło to dlań większego problemu.

Pierwsze wejście do laboratorium było dla chłopaka wielkim przeżyciem. Najpierw Ivy wskazała mu boczne wejście, w postaci okna z tyłu budynku, które zawsze zostawiano dla niej otwarte. Wślizgnęli się do środka, a ciemnoskórego uderzył zapach sterylności i jakby metalu. Pomieszczenie było zasypane masą papierów, chociaż były w takim nieładzie, że zapewne doktor nawet z nich nie korzystał. Budowanej przez mężczyznę maszyny też nigdzie nie widział.

Pomógł dziewczynie usiąść na jednym z biurek i ruszył na poszukiwanie doktora. Poprawił maskę gazową, aby Robert nie poznał jego tożsamości. Nie zamierzał się narażać.

Postanowił zajrzeć do jednego z innych pomieszczeń. Uchylił lekko drzwi i wyjżał do biura, gdzie za biurkiem siedziała szczupła kobieta, pracująca przy komputerze. Stanął na środku pomieszczenia i podrapał się po głowie.

-Przepraszam... Iv~ znaczy Toxine jest...

I wtedy ona spojrzała na niego. Najpierw bez większego zainteresowania, ale po chwili jej oczy zabłyszczały. Nelson nie wiedział co to znaczy, dopóki kobieta nie zerwała się szybko z krzesła i nie rzuciła na niego.

Większa siła chłopaka nie miała szans z szybkością i precyzją ruchów ciemnowłosej. Złapała go za ramię i jednym ruszem przewróciła na ziemię, wykręcając jego rękę. Drugą przydeptała, a kolano jej drugiej nogi wylądowało między łopatkami chłopaka. Tak... Pokonała go sekretarka.

-Kim jesteś i co tu robisz?- zapytała jakby emocje dla niej nie istniały - twardo i stanowczo.

-Emm... ja pomagam Toxine.- wypalił zaskoczony i zmieszany. Nie sądził, że istniała jakaś inteligentniejsza odpowiedź na to pytanie.

Kolano kobiety wbiło się mocniej między jego łopatki. Zerknął na nią przez wolne ramię i zlustrował wzrokiem. Wtedy też zauważył na jej ubraniu z imieniem "Renia".

-Spokojnie, pani Reniu. Przyszedłem ze znajomą do pana Klaina.

Wydawała się być co najmniej zażenowana.

-Nie jestem Renia. A ty masz usiąść tutaj i zaczekać na doktora.- odparła chłodno, ciągnąc go w stronę krzesła w niby poczekalni. Zaraz też skuła mu ręce kajdankami.

-Ej, ej, ej. No bez takich.- zbulwersował się nieco chłopak.- Skąd pani to w ogóle ma?- niemalże pisnął i szarpnął kajdanki, które po chwili spadły na ziemię ze szczękiem. W kawałkach.

Kobieta już chciała rzucić się na Nelsona z pięściami, kiedy kolejne drzwi skrzypnęły i wyłonił się z nich mężczyzna w białym kitlu i okularach. Na jego głowie znajdowało się niewiele włosów, przez co wyglądał dość staro. To musiał być Klain.

-Barbaro, kochana. Puść go. To przyjaciel naszej Ivy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro