🕸47🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-To zdecydowanie złamanie. Kość piszczelowa jest przesunięta względem swojego trzonu.- doktor uważnie oglądał nogę Jones, która krzywiła się z bólu, gdy dość niedelikatnie naciskał jej siniec.- Najpierw muszę ją nastawić, a później robimy gips. Nawet Revia nie załatwi tego tak szybko.

Ivy przytrzymała się ramienia Nelsona, gdy z cichym chrzęstem jej kość wróciła na sowje miejsce. Miała łzy w oczach i ledwie powstrzymywała szloch, ale chłopak dodawał jej cały czas otuchy. Co zrobiłaby bez Nelsona? Nie byłoby jej tak łatwo wykonać zadanie, ale również nie dałaby rady wrócić do laboratorium przed świtem. Dlatego ściskała go teraz mocno nie tylko przez ból, ale i z wdzięczności.

Później już nawet nie patrzyła, jakie zabiegi wykonuje na niej doktor. Schowała twarz w kurtce Nela, który, w przeciwieństwie do niej, przyglądał się wszystkiemu prawie cały czas. Czujnie i w gotowości do ataku.

Robert kilka razy ostrzykiwał obrzęk Revią, która miała od środka przyspieszyć regenerację kości. Mimo wszystko, i tak musiał też założyć jej gips. Rike nie skomentował tego, że cały proces "doktorek" najpierw przestudiował na podstawie filmiku z Youtube. Ważne było jednak to, że dziewczyna będzie cała.

Dostała jeszcze specjalne środki przeciwbólowe, które działały przy silnym rozkładzie substancji w jej organiźmie i doktorek wysłał ją do domu. Zdążyła tylko przebrać się na zapleczu w swoje zapasowe ubrania, aby nikt nie widział jej w kostiumie.

Drogę do domu przebyła opierając się o Nelsona, który uparł się, że odprowadzi ją do domu. Powolutku docierali do celu.

-I jaką wymówkę sprzedamy teraz mojej ciotce?- zmartwiła się dziewczyna.

-Miałem iść dzisiaj z kolegami na kręgle. Mam nadal bilety. Powiedz jej, że jakiś dzieciak zdzielił cię kulą przez wypadek.- chłopak zaproponował i zaśmiał się cicho, zdając sobie sprawę z tego jak głupio to brzmiało.

-Naprawdę nie wypuszczą mnie już z domu. Dostanę miano pechowca.- pokręciła głową z uśmiechem.

-A nie mówiłaś przypadkiem, że to nie twoje wujostwo jest najbardziej nadopiekuńcze?

-Fakt. Najbardziej zdenerwuje się Michelle, moja kuzynka. A dopiero co obiecała, że przestanie się tak martwić.- stęknęła ze zrezygnowaniem.

-To nie prawda, że masz pecha. Po prostu pakujesz się w kłopoty.- zachichotał, prowadząc szatynkę przez przejście dla pieszych.

-A ty masz szczęście. Gdybym nie musiała się Ciebie trzymać, już byś pocierał guza.- uśmiech na jej twarzy nie należał ani do miłych, ani do uroczych.

-Bez wątpienia.- odparł bez przekonania i otworzył jedną ręką drzwi. Weszli do bloku, a dziewczyna wskazała chłopakowi windę.

Wracała na swoje kochane czwarte piętro, tym razem zagipsowana i pełna niepewności. Jechali przez krótką chwilkę, a gdy tylko otworzyły się grzwi windy, jej oczom ukazały się te drugie, czerwone, prowadzące do mieszkania Jonesów. "MJ mnie zabije.": pomyślała w duchu i pokuśtykała w ich stronę, wspierając się na ramieniu przyjaciela.

Wyjęła klucze z kieszeni i cichutko otworzyła zamek. Za otwartymi drzwiami krył się salon, oświetlany przez ekran telewizora. Weszli do środka, Ivy opadła na kanapę i położyła swój gips na podłokietniku.

-To chyba powinienem się już zbierać.- Nelson rozejrzał się po mieszkaniu. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej tu nie był?

-Rozumiem. Uważaj na siebie.

I wtedy na podłogę upadła łyżeczka, plamiąc panele jogurtem truskawkowym.

-CO TY ZNOWU ZROBIŁAŚ?- Michelle. Michelle  wpatrywała się w gips, jakby co najmniej jakiś kosmita złożył tam jaja. A na jej policzki wkroczył wściekły rumieniec, jakby chciała kogoś zabić. I zapewne byłaby do tego zdolna.

-Kręgle?- Ivy stwierdziła niewinnie.

-Jakieś dziecko uderzyło ją kulą do kręgli. Przez wypadek oczywiście.- Nelson postanowił ratować sytuację, z racji, że nie zdążył się jeszcze ewakuować.

-A ty to kto?- właścicielka kręconych włosów uniosła brew nieznacznie wyżej, jednak nadal eksponowała swoje niezadowolenie.

-Nelson Rike. Ćwiczymy razem z Ivy gimnastykę.- powiedział spokojnie i podał Mj rękę. O dziwo, uścisnęła ją bez dalszego zrzędzenia.

-A więc? Co konkretnie jest z tą nogą?

-A takie tam małe pęknięcie. Nawet nie boli za bardzo. Będę nosić gips przez góra dwa tygodnie.

-Moich rodziców nie ma, wyjechali do jakiejś dalszej rodziny, więc chyba nie trzeba ich na razie martwić.- stwierdziła kuzynka i pokiwała głową. Po chwili znowu zaszczyciła Nelsona swoim spojrzeniem.- Możesz puścić moją rękę, Rike?

Rike spalił buraka, bo wcale nie zauważył, że nadal niezdacznie potrząsał dłonią szatynki. Zabrał dłoń i uśmiechnął się niewinnie.

-Wybacz, hehe. Już muszę lecieć. Do zobaczenia, dziewczyny.

I uciekł, speszony.

-Masz... ciekawego kolegę.- stwierdziła miejscowa Jones.

-Cóż, może to jednak ty jesteś w jego typie?- dziewczyna zaśmiała się złośliwie, rozsiadając się wygodniej na kanapie.

Michelle jedynie wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę swojego pokoju, zapominając o jogurcie na podłodze.

-Tylko nie siedź do późna przed telewizorem.- krzyknęła i trzasnęła drzwiami.

-Jak ona matkuje...- Ivy westchnęła i porwała do ręki pilota. Przeklikała kilka kanałów, aż trafiła na wiadomości last minute.

Znowu o niej. Złodziejka, przestępca, zakała miasta. Bez wątpienia nikt nigdy jej nie uwierzy, że to z dobrej woli. Nikt nie uwierzy, że chciała ratować ludzi przed ich bohaterami. Sama sobie czasem nie wierzyła, ale ślepo parła naprzód, jakby wszystko było snem.

Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Przy włączonym telewizorze, na kanapie, okryta swoją kurtką. I nie usłyszała deklaracji pajęczaka, który obiecał, że ją powstrzyma.


Tymczasem Nel już umył się i położył na swoim łóżku z chęcią zapadnięcia w sen, jednak ten nie przychodził. Być może to przez jego bijące w zawrotnym tempie serce, a może przez szum krwi w uszach. Chociaż natłok myśli w jego głowie mógł być tak samo dobrym powodem.

Teraz Ivy nie mogła ani zabierać go na akcje, ani nie była w stanie zbierać części do detoksyfikatora. Jednak chłopak chciał nadal działać i nie chciał przerywać ich pracy. Być może mógł sam pomóc Ivy? Jakby sam zebrał kilka części, nic by się nie stało, a nawet pomógłby swojej przyjaciółce.

Postanowił jednak wszystko z nią ustalić następnego dnia. Był przekonany, że teraz była zbyt zmęczona, aby myśleć nad takimi rzeczami.

Jednak już następnego ranka Nelson nie przestawał namawiać jej na jego pomoc.

-Tylko kilka zleceń. Zaraz i tak wrócisz, a ja poszukam paru drobnostek. Na pewno potrzeba mu śrubek. Wiem gdzie jest fajny kiosk ze śrubkami.- mówił niemalże na jednym wydechu, nie dając szatynce dojść do głosu.

-Nie trzeba, naprawdę. Nie chcę, żebyś się narażał. Poza tym nie masz tyle doświadczenia.

-Ivy... przecież nauczyłaś mnie tych wszystkich gimnastycznych tricków, a z Battlecry to pestka.- mimo, że jego głos był zniekształcony w telefonie, można było się domyślić, że się szczerzy.- Szybciej odwalimy tą żmudną robotę Klaina.

-No niby tak... ale nie wybieraj nic trudnego. Jakieś proste zadania, żadnych ściśle strzeżonych obiektów, jasne?- słuchać było, że noe tyle siła wątpliwych argumentów chłopaka, co zapał ukryty w jego głosie przekonały dziewczynę.

-Dziękuję Ivy. Nie zawiodę Cię. Wracaj do zdrowia, a ja się wszystkim zajmę.- zapewniał ucieszony.- Cześć.

I rozłączył się, zanim Toxine cokolwiek odpowiedziała, bojąc się, że jeszcze zmieni zdanie. Teraz mógł wziąć kilka zleceń od Roberta Klaina. Co z tego, że nadal mu nie ufał? Skoro była to jedyna przepustka do uratowania Nowego Jorku i powrotu jego koleżanki do normalności, musiał się jej mocno trzymać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro