🕸52🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Skąd...ty masz tyle... energii... na to wszystko?

-Mam dobrą kondycję.

-Ale... przecież tak się nie da...

Nelson uśmiechnął się łobuzersko, spoglądając na Sylwię, sapiącą ze zmęczenia i wycierającą pot z czoła. Battlecry zdecydowanie pomógł mu zaimponować dziewczynie. Nie można jednak było mówić o zdobyciu jej serca.

Złote włosy w kucyku rozsypały się na jej plecach, a wynurzały się z nich jedynie łopatki. Roześmiana, pogodna, jak promyk słońca, Sylwia była zawsze poza jego zasięgiem. Nelson odwrócił wzrok.

-No dobra.- blondynka odetchnęła wreszcie, prostując się.- Pójdę po kogoś, żeby pomogli nam wyciągnąć drążek.- dodała, poczym ruszyła w stronę wyjścia.

-Syl, nie ma potrzeby.- zawołał ciemnoskóry i wszedł pod drążek, a następnie złapał go od dołu i bez większego problemu uniósł do góry.

-Nelson! Zostaw, uszkodzisz sobie kręgosłup!- zmartwienie w głosie Sylwii tylko podkreślało jej niewinność i dobroduszność, które tak przyciągały do niej chłopaka.- To ciężar dla czterech osób!

-Spokojnie, dam sobie radę.- wymamrotał Nel, zaciskając zęby. Płynnym krokiem ruszył w kąt sali, gdzie składowano tego typu sprzęt. Następnie odstawił tak drążek i założył stopą wszystkie cztery blokady na kółka.

Sylwia przez chwilę się nie odzywała. Stała, zapatrzona na Nelsona z mętnym, lekko nieobecnym spojrzeniem. W końcu pokręciła głową.

-Nelson... cokolwiek bierzesz, to świństwo cię zniszczy. Prawdziwy sportowiec nie używa wspomagaczy.

.
.
.

-CO?!- wykrzyknął zdziwiony chłopak.- Podejrzewasz mnie o prochy?!

-A jak to wyjaśnisz? Przecież nikt w tak krótkim czasie nie zwiększa tak swoich możliwości!

-Sylwia... jakim czasie?- Nel zniżył głos i podszedł do dziewczyny.

-Przecież kiedy razem ćwiczyliśmy, nie byliśmy w stanie nawet razem podnieść drążka.- blondynka odparła, jakby bezsilnie, ze zmieszaniem.

-Nie ćwiczyliśmy od ponad dwóch lat. To szmat czasu. Każdy się może zmienić.- wyjaśnił jej chłopak. Był zraniony. Podejrzeniami, ale też tym, że Sylwia zapomniała. Zapomniała o nim, o nich, nawet jako o przyjaciołach. Chłopak westchnął, mijając zszokowaną i zawstydzoną dziewczynę.

-Przepraszam, Nel.

-Nie martw się. Nie szkodzi.


Ivy chodziła w kółko po pokoju. Roznosiło ją od tego ciągłego siedzenia i udawania, że nadal jest chora. Jej noga była już cała i zdrowa, a od gipsu tylko jej drętwiała.

Z jednej strony nie mogła sobie odmówić ruchu i rozciągania na macie, chociaż po odwiedzinach Petera bała się, że ktoś ją przyłapie.

Kiedy tylko chłopak zapukał, szatynka wpadła w istną panikę i ledwie zdążyła wcisnąć nogę w gips, który uderzył głośno w podłogę. Nic więc dziwnego, że teraz stał, oparty o łóżko, gotowy do założenia. Choć od Revii zrobił się na tyle śliski, że wydostanie się z niego nie było większym wyzwaniem.

Ivy w duchu odliczała dni do oficjalnego zdjęcia jej gipsu. Dziewczyna pragnęła wrócić do pracy jako Toxine, ale musiała być cierpliwa. Bolało ją, że Nel przejął jej obowiązki - jej niejako życiowy cel, przynajmniej na ten moment.


Jakkolwiek Sylwia by się nie myliła, pewne jej słowa były prawdziwe. Cokolwiek Nelson brał, niszczyło go. Tyle że nakładało mu też łatkę na dziurę, jaka istniała w jego ciele i sercu.

Rike właśnie zmierzał do laboratorium doktora Klaina, ubrany w ciemną bluzę. Maskę trzymał w plecaku. Odetchnął głęboko, ponieważ minęło kilka dni od jego ostatniego zadania. To wszystko wina tego parszywego Spider-mana. Krew popłynęła pod większym ciśnieniem w żyłach chłopaka.

W pewnej chwili jego oczy poraziły światła, a przez huk krwi przedarł się klakson samochodów. Rozpędzone auto zatrzymało się na ciele chłopaka jak na ścianie. Zanim to do niego dotarło, zobaczył przerażone spojrzenie kobiety, która stała tuż za nim. Gdyby jego tam nie było, jej już też.

Kiedy ludzie zaczęli się schodzić, Nel zarzucił na twarz kaptur i uciekł z miejsca zdarzenia. Tylko odcisk jego łydki pozostał na zderzaku samochodu.


Peter bujał się na lśniących nitkach pajęczyny nad centrum Nowego Jorku, kiedy zauważył mieszankę czerwonych i niebieskich świateł, migających gdzieś na dole. Już miał wpaść tam i obczaić sytuację, ale zauważył, że to zwykła stłuczka. Odetchnął z ulgą. W końcu i tak miał o co się martwić.

Toxine i Gas Mask zniknęli.

Toxine, jak powiedział jej towarzysz "Szykuje Ci piekło". Musiała więc być cała i zdrowa i być może gotowa do ataku. I zemsty.

Pete czuł się okropnie, bo z tyłu głowy cały czas dźwięczała mu myśl: "Zabiłeś go". Zabił chłopaka w masce gazowej.

Sam mógł zginać, ledwie udało mu się złapać krańca dachu pajęczyną, ale jego przeciwnik nie miał tyle szczęścia. Ścigał go, nie widząc Maski Gazowej nigdzie. Kiedy wrócił na miejsce ich ostatniej potyczki i przeszukał je dokładnie, jego umysł sam się skruszył i posypał.

Ciało, krew, poszarpana rana i lsniący od krwi pręt, górujący nad tym pobojowiskiem. Spider-man osunął się na kolana, zamaczając je w zakrwawionej trawie. Dłonie mu się trzęsły, ale ścisnął dziurę w klatce piersiowej chłopaka, poczym przypatrywał jej się przez dłuższą chwilę - nie oddychał.

Jego dłoń nie wyczuwała bicia serca, policzek nie czuł oddechu, oczy zaszkliły się za bardzo, aby widzieć już cokolwiek.

Peter Parker nie był aniołem. Nie, Ivy. On był mordercą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro