🕸53🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Ivy przyszło założyć znowu kostium, czuła się zdrętwiała. Inna, zupełnie nie przygotowana do tego, co zamierzała zrobić. Czas wymuszonej przerwy zdecydowanie odzwyczaił ją od drugiej skóry - Toxine.

Materiał przylegający bezpośrednio do skóry, gdzie nie było miejsca dla powietrza, był chłodny. Nic dziwnego, leżał porzucony w pudle na dnie szafy od długich dwóch tygodni. Okno zaskrzypiało, gdy Ivy wychodziła nim na schody pożarowe. Mogła to wszystko określić nostalgicznym - tak stęskniła się za uczuciem niezależności.

Problem polegał jednak na jednej rzeczy - przez kilka dni miała działać solo, więc nie mogła powrócić do rzeczywistości ze swoim najwierniejszym przyjacielem. Nelson miał znowu jakieś sprawy rodzinne, jakimi, na co położył nacisk w rozmowie telefonicznej, nie chciał się dzielić. Ivy nie mogła go zmuszać - nie miała takiego prawa.

Tak więc czekała ją żmudna, samotna praca. Tym razem było to jedynie dorwanie transportu jakichś elektrod, potrzebnych do detoksyfikatora - maszyny, która stała się dla Jones mitem.

Dziewczyna weszła niespiesznie na dach swojego bloku, poczym rzuciła się z niego, aby poczuć wiatr we włosach. Wyrzutnia pozwoliła jej złapać się krawędzi sąsiedniego budynku i już mogła szybować w powietrzu, aż na wskazane przez doktora Klaina miejsce.

Na barierce jednego z balkonów spędziła jakiś kwadrans, kiedy charakterystyczna ciężarówka z czerwono-czarnym logo przejechała obok. Bez chwili zwłoki Ivy podążyła za pojazdem, zbliżając się coraz bardziej, aż była na odległość skoku. Wystarczyło ją jeszcze troszkę wyprzedzić...

Kilka razy przeleciała na haku między budynkami, aż wybiła się gwałtownie w prawo, aby polecieć prosto na dach. Nieco za głośno, ale jeszcze dopuszczalnie, uderzyła w samochód, jednak nikt się nie zorientował, że jest na pokładzie.

Dziewczyna pocierała powierzchnię przed sobą, już intuicyjnie wmasowując w nią swój kwas. Materiał topił się, zamienił się w jeden, wielki glut, a to nie stanowiło dla niej bariery. Weszła do środka i zaczęła się bacznie rozglądać.

Znalezienie elektrod, kiedy samemu nie wiedziało się czym w zasadzie były, nie stanowiło łatwego zadania. Musiała zajrzeć w każde pudło, a niektóre i tak wymagały rozdarcia pokrywy lub grzebania w wypełniaczach do paczek.

Jednak nikt nie mówił, że ma się nie udać. Tylko trwało to tak długo, że Spider-man zdążył już ją znaleźć. Gdy Ivy opuszczała ciężarówkę, ten wylądował ze znacznie mniejszą dozą gracji niż ona wcześniej. Stał nieruchomo, troszkę jak rzeźba.

-I co się gapisz? Stęskniony?- zapytała, poprawiając plecak, w którym spoczywały skradzione tego wieczoru przedmioty.

-Ja... chciałem przeprosić...

-Co? Za co chcesz przepraszać?- zbił ją zupełnie z tropu. Od kiedy Pajęczak miał w zwyczaju przepraszać swoich wrogów? Gdyby nie dziwny pośpiech, jaki kierował wtedy Toxine, pewnie by drążyła temat dalej, ale teraz... - Cóż, ja też przepraszam.

I zanim chłopiec w piżamie zdążył zareagować, dostał z kopniaka w twarz i poznał się bliżej z dachem pojazdu.

-I dzięki za fory na początek.- mrugnęła do niego niemalże zalotnie, poczym zniknęła szybciej, niż Pajączek zdążył się podnieść.

                                          ***

"Język angielski to jeden z najbardziej niepotrzebnych przedmiotów. Dla mnie i w tej chwili."

Taka myśl szalała w głowie Parkera, kiedy starał się jednocześnie uważać i nie słuchać wywodów nauczycielki na temat "Makbeta" Szekspira.

Morderca. Nie mogło być bardziej zabawnie. Rzecz jasna w kontekście czarnego humoru. Peter ledwie wytrzymywał siedzenie w ławce, a tak naprawdę, ledwie wytrzymywał sam ze sobą.

Od chwili, gdy był świadkiem śmierci Gas Mask'a, czuł się w swojej skórze coraz gorzej. Nie umiał na siebie patrzeć w lustrze, kostium wywoływał w jego ciele drżenie, gdy go zakładał.

"To przeze mnie on spadł. Przeze mnie zginął człowiek. To ja go zabiłem..."

Ciężka gula stawała mu w gardle i tylko fakt, że wkoło było zbyt wielu świadków powstrzymywał go od płaczu.

Dzwonek już dawno nie był dla Parkera tak zbawienny, jak tamtego dnia, gdy czuł się jak bohater dramatu - nie mający wpływu na swój los i skazany na cierpienie.

Wbiegł do łazienki, gdzie zaczął intensywnie pocierać spoconą twarz zimną wodą. Musiał wystudzić emocje, aby nie opanowały go w całości. Zlew zapełnił się całkiem wodą, kiedy szatym zakręcił kran i zaczął wpatrywać się martwym wzrokiem w taflę wody. Nie widział swojego odbicia - było tam tylko dno umywalki.

Peter zanurzył twarz w wodzie, która opatuliła jego skórę, wciągała go głębiej i chciała go zatrzymać w swoim zimnie, aż dotknął czołem dna. Po długich sekundach wynurzył się gwałtownie, oddychając ciężko. Może trwał tak dłużej niż zamierzał.

Spojrzał w lusterko i odskoczył z dziwnym pisko-krzykiem, kiedy zauważył w nim Toxine, stojącą za jego plecami.

-Wszystko w porządku? Pete, to damska.- powiedziała Ivy, przechylając lekko głowę, kiedy studiowała jego przemoczoną twarz.

-T-tak. Wybacz, nie zauważyłem. J-już mnie nie ma.- odpowiadał zdawkowo, z lekka roztrzęsiony, zwłaszcza po swoich głupich zwidach.

-Poczekaj.- Ivy złapała go za rękaw koszulki zanim opuścił zasięg jej rąk.- Widzę, że coś jest nie tak. Opowiadaj.- wskazała głową na parapet, ktory był wystarczająco szeroki, aby oboje tam wygodnie usiedli.

-Naprawdę nic się nie stało. To nic. Serio.- bronił się, a jego dłonie same tworzyły barierę między nim a Jones.

-To bez znaczenia. Chcę Cię posłuchać.-zaciągnęła go na parapet i zmusiła aby usiadł.- A więc? Wyspowiadasz mi się z trosk, czy mam Cię jakoś nieudolnie pocieszać?

-Wiesz... może... sam nie wiem. Bo widzisz, stało się coś ostatnio i czuję się winny. To znaczy, zrobiłem coś, przez co innej osobie stała się krzywda. To mnie strasznie... obrzydza...- wyjaśnił, a na jego twarzy wymalowała się bezsilność. Postarzał się kilka lat w ciągu sekundy.

-Chodzi o staż u Starka?

-Tak...

-Posłuchaj mnie uważnie, Peter. Jeśli wątpisz w to, co każą Ci robić, możesz się wycofać. Zawsze słuchaj o tego.- dotknęła palcem jego piersi, gdzie biło ostatnio udręczone serducho.

-Dzięki.- odprał i dość niezręcznie, tak ciapowato, objął dziewczynę, co mocno ją zdziwiło.

Może kiedyś zagotowałaby się na miejscu, ale teraz? Ledwie powstrzymała drżenie. Gdyby ktokolwiek ze środowiska Avengers znał jej tożsamość, mogliby użyć takiego Petera, aby załatwił ją jakimiś świństwami, jakie i tak nosił w plecaku. Co prawda wątpiła, aby chłopak w tym stanie zaprzątał sobie głowę jakimiś zamachami na koleżankę z klasy, ale pozostawała czujna.

Jednak żadna doza obawy nie pozwoliłaby jej zostawić ledwie trzymającego się psychicznie chłopaka samego sobie. Po prostu nie mogła.

-Słuchaj, przejdziemy się do ciebie pod blok. Po drodze jest budka z gorącą czekoladą.- powiedziała, odsuwając od siebie szatyna, którego oczy były lekko zaszklone.- No już, głowa do góry. Wszystko będzie dobrze. Jeśli będziesz taki załamany, nie zdołasz naprawić swoich błędów.

Ivy otarła wierzchem dłoni samotną łzę, która już przymieżała się do spłynięcia po policzku chłopaka. Tak... zdecydowanie potrzebował jeszcze jednego uścisku...

                                         ***

Nelson obudził się mniej więcej o szesnastej i od razu zerwał się z łóżka. Czuł się, jakby wcześniej zajadał ogórki kiszone z nutellą i popijał je posolonym sokiem pomarańczowym. Innymi słowy, zbierało mu się na wymioty.

Jednak zawroty głowy, które skomplikowały jego drogę do łazienki, rzuciły go wręcz na ścianę, po której zaczął powoli się przesuwać, czując drżenie nóg i potworny ból w czaszce. Po chwili jego podróż zakończyła się, gdyż chłopak został w jednej chwili artystą abstrakcyjnym - umalował ścianę. Nie pytajcie na jaki kolor.

"Ku***... Posprzątam potem..."

Skoro jego potrzeba została "zaspokojona", zaćmiony umysł postanowił się pokierować spowrotem do sypialni. Znowu opierał się całą drogę o ścianę, jednocześnie zostawiając na niej pot, jaki całe jego ciało produkowało jak szalone. Odstawianie Battlecry nie szło mu najlepiej.

Potrzebujesz mnie. Jestem wszystkim, czego Ci potrzeba. Wyleczę Cię, wzmocnię Cię, naprawię Cię.

Słodki głosik podpowiadał chłopakowi, podczas gdy on starał się wmówić sobie, że nie potrzebuje toksyny. Zdawał sobie sprawę, że walczy z chorobą, a Battlecry jest bez wątpoenia jej źródłem. Ale z każdym dniem przeciwstawiana się pokusie, zdawał sobie sprawę, że jest bezradny wobec jej racji. I tak za każdym razem kończył ze strzykawką w ramieniu.

                                         ***

Peter znowu nie był w stanie wyjść ze swojego pokoju i udawać bohatera, jakim się już od pewnego czasu nie czuł. Zamiast tego leżał jakby przyklejony do łóżka, zbyt wpatrzony w sufit, na którym jakby wyświetlała się ta traumatyczna dla niego scena. Wróg - człowiek. Zwykły człowiek, zrzucony przez niego z dachu i zabity, pośrednio przez głupotę Parkera i ślepy traf. Zacisnął mocniej ramiona na poduszce. Naprawdę nie mógł zatrzymać tego krwawienia. Naprawdę nie mógł go uratować. A nie byłoby to wszystko potrzebne, gdyby nie on.

"Myślisz, że Iron man waha się przed zastrzeleniem człowieka?": zapytała go kiedyś Toxine. Teraz zaczynał się bać, że miała rację - bohaterowie nie zawsze byli obrońcami.

"Bohater musi liczyć się z tym, że czasem nie uda mu się ocalić wszystkich.": Happy też miał rację - nie wszystkich da się uratować.

Jednak miało minąć trochę czasu, niż chłopak, który marzył o byciu bohaterem, miał zrozumieć, że nie są oni zawsze tacy idealni.


🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷
Hejcia?
Cóż, sądzę, że to chyba nie ma sensu, abym się jakoś tłumaczyla z haniebnej nieobecności tutaj, w Toxine, ale przepraszam
Poza tym, mam nadzieję, że nowy rozdział trochę się spodoba tym, którzy jeszcze mają siłę i ochotę to czytać 😅
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale
Paa~
🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro