🕸54🕸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷

Nelson wszedł do biura w zasadzie jakby był u siebie. A może i faktyczne tak było? Przyzwyczaił się już z lekka, że co kilka dni wpadał tam po Battlecry.

Na Ivy nie mógł liczyć - domyśliłaby się, że coś jest z nim nie tak. Brał za dużo toksyny, a pracując razem miała by zbyt dobry widok na jego rzeczywiste zużycie jej w czasie pracy. Dlatego z pomocą przyszedł mu właśnie Robert Klain.

Do laboratorium również wszedł już nawet nie zwracając większej uwagi na Barbarę, która czujnym spojrzeniem śledziła jego ruchy. Zwyczajnie machnął jej ręką.

Doktor tym czasem siedział przy najbardziej oddalonym od wejścia biurku, gdzie też znajdował się monitor z przesadnie rozjaśnionym ekranem i kilka sprzętów, których zastosowania Nel nie znał, ale domyślał się, że to z nich doktor pozyskuje toksyny. Stało tam dużo probówek i zlewek, które aż się prosiły, aby zawartości wszystkich wymieszać razem.

-Już myślałem, że nie przyjdziesz.-mruknął pod nosem mężczyzna, zakraplając coś do jednego z naczyć. Smuga pomarańczowego dymu uniosła się do góry.

-Musiałem. Znowu skończył mi się Battlecry.- przyznał ciemnoskóry z niesmakiem, wyciągając z plecaka pudełeczko z pustymi ampułkami.- Czy to nie jest jakiś niepokojący objaw? Branie tego tak dużo?

-Skądże.- Robert zaśmiał się, jakby chłopak powiedział coś banalnego.- To normalne. Musisz dostarczać dużo toksyny, aby twoje moce się utrzymywały. Nie powinieneś przestawać.

-Czyli od Ivy też spokojnie mogę brać toksyny, tak?

-Nie!- powiedział zbyt agresywnie, jednak zaraz lekki uśmiech wrócił na oblicze naukowca.- Nie... panna Jones nie do końca rozumie takie rzeczy. Obawiam się, że mogła by mieć objekcje co do twojego... stałego zatrudnienia.

-Czyli mam jej nie mówić.- bardziej stwierdził niż zapytał. Sprawa śmierdziała na kilometr, ale...

-Wiem, jak to wygląda, ale bedę z tobą szczery, Rike.- Robert w końcu wstał z obrotowego krzesła i stanął przed swoim rozmówcą w całej okazałości: w odbijających światło okularach, z przekrwionymi oczami i paskudnym uśmiechem.- Jones nie da Ci toksyn, bo będzie się zbyt martwić. Nie pozwoli Ci dalej działać. Ale Ty ich potrzebujesz. Dlatego ja Ci je dam.

Doktor wyciągnął do chłopaka drugie pudełko, w którym ampułki zastukały cicho, co znaczyło, że są pełne. Nel z dozą odrazy złapał pudełko i rzucił mężczyźnie nienawistne spojrzenie - tak dla zasady. Sumienie gryzło go niesamowicie, jednak on sobie tylko obiecywał: "Skończę z tym wszystkim. Tylko jeszcze parę dni. Jeszcze nie teraz."

                                ***

-I jak? Widziałeś wczoraj coś ciekawego?

-Nie, źle się wczoraj czułem, Ned. Nie było mnie na mieście.- westchnął Peter, siedząc na ławce przy klasie. Trzymał plecak na kolanach, opierając jednocześnie o niego brodę - miał głowę ciężką od myśli.

-Znowu? Słuchaj, stary, nie możesz zaniedbywać swoich obowiązków.- Azjata zajrzał koledze przez ramię w twarz. Peter od paru dni wyglądał nienajlepiej. Oczy miał czerwone, skóra wokół nich była sinawa. Nie mówiąc już o przygnębieniu, jakim wręcz emanował.

-Wybacz, ale ja już nie wiem, czy nadal chcę tych obowiązków.- szatyn spojrzał na przyjaciela ukradkiem, poczym znowu uraczył wzrokiem podłogę.- Chyba mnie to przerosło.

-Błagam! Peter, nie możesz tak!

-Czego nie może? Jak dla mnie teraz powinien dostać fory, spójrz na niego!

-Ivy?- chłopak podniósł wzrok, aby ujrzeć dziwnie wesołą Jones. W zwiewnej, różowej bluzce i warkoczach było jej ładnie, ale robotę i tak robił zawsze uśmiech. Prawie podniosła Parkera na duchu.- Ładnie dzisiaj wyglądasz.

-Ooo, dzięki, Peter. W końcu ktoś mnie docenia.- zaśmiała się i usiadła obok szatyna.- Chciałabym móc tobie powiedzieć to samo, ale... Peter, chcesz znowu pogadać?

-Nie, naprawdę. Dam sobie radę. Jestem po prostu ostatnio zmęczony.

-Przez ostatni tydzień. Może musisz się trochę rozerwać? Wyjśc gdzieś z przyjaciółmi?- zaproponował Ned, co również dziewczynie wydało się świetnym pomysłem.

-Nie. Nie mam zamiaru nigdzie wychodzić.-oburzył się Peter. Czy oni nie rozumieli? Ivy miała prawo nie wiedzieć, ale Ned już słyszał od niego całą historię. Zabił! Nie miał prawa się rozrywać! Chyba że dosłownie i na kawałeczki.- Dajcie mi już spokój...

-Jest aż tak źle? Czy ta osoba jest w ciężkim stanie?- zapytała zielonooka, obserwując odchodzącego chłopaka.

-Można tak powiedzieć...

                               ***

Policja informuje o kolejnych włamaniach ze śladami działania żrących substancji, co jest charakterystyczne dla obecnego złoczyńcy numer jeden, panującego w Nowym Jorku - Toxine. Wygląda na to, że funkcjonariusze są bezradni, a działający do niedawna w okolicy bohater - Spider-man - zaginął bez wieści. Czy oznacza to bezkarność bezprawia? A może potrzebna nam pomoc większego kalibru? Być może doczekamy się ruchu ze strony Ave~

Peter wyłączył telewizję, poczym położył się wzdłóż kanapy, zajmując ją całą. "Zaginął bez wieści" to bez wątpienia dobre stwierdzenie. Faktycznie opuścił Nowy Jork, co kiedyś nie przeszło by mu nawet przez myśl. A teraz? Teraz czuł się okropnie winny. Z dwóch powodów. Nadal przeżywał śmierć Gas Mask'a, ale miastu, które zawsze pragnął chronić, również czuł się zobowiązany zadośćuczynić swoje zniknięcie.

Toxine... czy chciał pozwolić, aby ktoś inny się nią zajął? Czy na pewno chciał porzucić i ją?

"A co ja mogę?"

"Ratować tych, dla których nie ma ratunku."

"Już raz się nie udało."

"Dlatego masz pozwolić kolejnej osobie zginąć?"

Psia krew, nie mógł wszystkiego rzucić. Mocy nigdy się nie pozbędzie. A moc to odpowiedzialność i to się nigdy nie zmieni. Czy może wyrzucić z myśli swój lęk? Absolutnie nie. Lęk o życie jest ważny, potrzebny bohaterom. Tak powinno być.

Peter potarł twarz dłońmi i wstał z kanapy. Ned miał rację, nie mógł zaniedbywać obowiązków.

Pete otworzył schowek, gdzie znajdował się jego kostium. Przyjżał się masce, szukając w niej czegoś. Może to miało być współczucie? Co powinni widzieć w nim ludzie?

Założył kostium, który nadal wydawał mu się obciążony poczuciem winy, jednak musiał je udźwignąć. Trudno - to kolejny z jego obowiązków.

                               ***

Ivy czuła się często jak zwierzę. Czatowanie na okazję, aby skoczyć, znaleźć się blisko celu, sprawiało, że krew szumiała jej przyjemnie w uszach. Lubiła to uczucie, tak odmienne od tego, co zwykle otaczało ją te niecałe pół roku temu.

Niezmącona cisza na parkingu magazynu była odświeżająca i wręcz sprawiała, że powietrze smakowało lepiej. Dlatego szok dziewczyny był jak najbardziej uzasadniony, kiedy ktoś dźgnął ją w żebra, a po chwili uratował przed upadkiem z rusztowania silnym chwytem.

-Upadłeś na głowę?- sarknęła, nawet się nie odwracając.

-No coś ty.- zaśmiał się Nelson swoim zniekształconym przez maskę głosem.- Po prostu lubię zaskakiwać.

-To powinieneś mnie dzisiaj zaskoczyć swoimi umiejętnościami, które tak szlifowałeś, gdy mnie nie było.- odparła dziewczyna równie zadowolonym głosem.

-Przy kolejnej, nudnej kradzieży? Dzięki, postoję.

-Nie marudź. Bedziesz mnie osłaniać w razie przybycia policji czy kogoś. Pająk ostatnio wypadł z gry.

-Wypadł? A to ciekawe. Chyba go przestraszyłem.- uśmiechnął się na samą myśl.- Obiecałem mu piekło w twoim wykonaniu.

-Sama bym się bała.- spojrzała na niego przez ramię, a jej wzrok zasłonięty był maską z zaciemnionymi szkłami w miejscu dziur na oczy. Zanim chłopak cokolwiek powiedział, dziewczyna już skoczyła w stronę hangaru.

Teraz to Gas Mask miał się delektować cichą nocą, która zasłoniła niebo. Jednak to uczucie - swędzenie pod skórą i głód - sprawiło, że nie widział nic. Zajął się swoim plecakiem, z ktorego wydobył pudełeczko. Ampułki z igłami, aby mógł dożylnie podać sobie lekarstwo... to znaczy Battlecry, zabrzęczały cichutko. Chłopak wziął trzy i sprawnie wbił je wszystkie w ramię. W zasadzie nie były mu potrzebne, kiedy nie zawierały zielonej toksyny, więc rzucił je na ziemię. Czas, po jakim szkło dało znać o swoim upadku, pozwolił mu ocenić wysokość rusztowania na jakieś dziesięć metrów.

Tymczasem Ivy znowu męczyła się na poszukiwaniach czegoś, czego nazwę było nawet za trudno wymówić. Przeglądała etykiety towarów, jednak było to czasochlonne. Coraz bardziej zaczynala żałować, że wróciła do pracy jako Toxine.

Wtedy Ivy trafiła na jedną paczkę, ktora byla dziwnie zaklejona. Jakby miała zostać przeszmuglowana, ukryta, bo cała zafoljowana, miała tylko karteczkę "Dla Mike'a". Dziewczyna wzięła pakunek i zeskoczyła z nim z drabinki. Rozerwała folję, pod którą kryło się tekturowe pudło z etykietką Stark Industries. Jednak największe zdziwienie obudziła w niej nazwa "Toksyna GT Klain".

Toxine użyła ostrych zakonczeń rękawic, aby otworzyć pudełko, w którym spoczywał granat dymny, a przynajmnien to przypominał. W dłoni leżał dobrze, był dość lekki. Ivy jeszcze przez chwilę przyglądała się przedmiotowi, kiedy usłyszała głośny huk, a na ścianie pojawiło się wgniecenie, łudząco przypominające znajomą jej sylwetkę. W szoku, upuściła granat, ktory, przez wyjątkowo słabą robotę, zdetonował od uderzenia.

Szary dym wypełnił hangar, zakrywając wszystko wokół. Jednak Ivy nie miała w zwyczaju bać się trucizn, odkąd była na nie odporna. Dopiero drżenie dłoni wprowadzało niepokój. Dreszcze zaczęły biegnąć po jej ciele w równych odstępach, coraz mocniej nią rzucając. Przez mgłę jej własne dłonie rozmywały się, rozpraszały i pojawiały spowrotem. Łapanie powietrza stało się wyjątkowo trudne.

Zanim gaz się ulotnił, oczy Ivy już zdążyły załzawić. Lapczywe oddechy doprowadziły ją do zaksztuszenia się własną śliną, jednak w końcu się pozbierała. Podniosła głowę z zakurzonego betonu i opanowała szczątkowe już drżenie. Toksyna GT to z pewnością jedno z dzieł doktora Klaina. I działało na Toxine bez wyjątku.

Wtedy Ivy usłyszała odgłosy walki i przypomniała sobie - Spider-man.

Wybiegła z hangaru, aby być świadkiem czegoś, co rozdarło jej serce na kawałki...

                               ***

Pająk pojawił się po pewnym czasie, kiedy Nel już zamierzał pójść do hangaru, aby pomóc Toxine z poszukiwaniami. Najpierw zawiesił się na żółtym dźwigu, skąd obserwował okolicę. Ciemna bluza Nelsona wkomponowała się w kryjące go cienie idealnie i nawet spojrzenie bohatera, które prześlizgnęło się po jego sylwetce, nie zdołało go wyłapać. Doskonale...

Spider-man zeskoczył z maszyny i znalazł się na pustym parkingu, zmierzając cicho i ostrożnie w stronę hangaru z wytopiomą dziurą w ścianie. Wtedy Nelson postanowił się zabawić.

Wylądował z głośnym tąpnięciem, płosząc drobnego chłopaka w czerwonym kostiumie. Uśmiechnął się, czego oczywiście ten nie mógł zobaczyć. Za to soczewki w masce wyrażały więcej, niż gdyby mu ją ściągnął.

-T-ty... nie... nie ż-żyjesz...

-Och, nie mogę być bardziej żywy.- zaśmiał się Gas Mask i przystąpił do ataku na zdezorientowanego bohatera. Już jedno uderzenie wgniotło go w blaszaną ścianę hangaru, co Nel skwitował śmiechem.- Możesz być trochę bardziej... żywotny? Brakuje mi rozrywki.

Ledwie Ścianołaz zdążył spaść na ziemię, kiedy przeciwnik już był przy nim, złapał go za fraki i miotnął spowrotem w stronę dźwiga, który skrzypnął z pretensją. Bohater jedynie krzyknął z bólu, gdy jego kręgosłup trzasnął.

-Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Niech zgadnę, myślałeś, że mnie załatwiłeś, co?- zakpił, podchodząc do rozdygotanego chłopaka. Miał zamiar go zmiażdżyć. Musiał... nie, pragnął to zrobić. Adrenalina tylko go podjudzała.- Jesteś na to zbyt nieudolny.

Wtedy sprzedał mu kopniaka w żebra, a potem złapał za kark i zaciągnął na środek parkingu.

-Nie... nie chciałem... - wychrypiał zamaskowany chłopak i kaszlnął krwią na bok. Sądząc po soczewkach, oczy miał ledwie otwarte.

-Gówno mnie to obchodzi.- syknął ciemnoskóry, nachylając się nad twarzą chłopaka.- Jesteś moim wrogiem. Stoisz na drodze. Ale zaraz będziesz już tylko leżał. Zawsze.- ostatnie słowo wyszeptał mu wręcz do ucha, przeciągając je najdłużej jak umiał.

A potem go bił.

Uderzał gdzie miał taką fantazję. Brzuch, żebra, bok, biodra, twarz... Pomyślał, że ciekawie będzie zobaczyć co zostanie z buźki Spider-mana, gdy już zdejmą mu maskę.

A wtedy poczuł uderzenie w bok i spadł z przeciwnika. Zdezorientowanie miało ustąpić natychmiast, jednak gdy zobaczył Toxine, sam nie wiedział co myśleć.

-Nel? Co ty robisz?

🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro