7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sklepik znajdował się na końcu ulicy. Zaparkowaliśmy przed wejściem i próbowaliśmy dostać się do środka. Bezskutecznie. Olsen wyciągnął pistolet i przestrzelił zamek.

Drzwi skrzypnęły cicho. Zaczęliśmy się skradać, co było trudne zważywszy na przewrócone regały i walające się po ziemi produkty.

Moich uszu dobiegł krzyk z zaplecza. Wskazałem głową McWirdowi, ten potaknął. Podpełzł do drzwi zaplecza i nasłuchiwał. Krzyki ucichły. Olsen dał znak.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Kopniakiem wyważyłem drzwi z zawiasów i przepóściłem towarzysza przodem.

- FBI, GLEBA, PSYCHOLU!

W pokoiku zobaczyłem mężczyznę z fotografii, Ruperta Marksona. Trzymał jakąś kobietę za szyję i groził nam nożem.

- Zabiję ją... Dokończę dzieła... Ha, ale nawet... Potem... To nie koniec, nie... Jest ktoś jeszcze, ha... Ten ktoś nie lubi czekać, on chce jej teraz... Jej ciała - To mówiąc Rupert wbił nóż w szyję kobiety, a sam stanął z podniesionymi rękoma, odrzucił zakrwawione ostrze.

Nie czekał długo. McWird wpakował w niego trzy kulki.

- Uch... Nieźle... Cholera, dzwoń po pogotowie... Szybko! - Ryknąłem i przypadłem do krwawiącej Katherine.

- Jest ktoś jeszcze, on nie zapomniał, on wciąż żyje... - chrypała. - Rupert nie był sam... Proszę...

- Ech... Olsen, wiesz co? Nie dzwoń po karetkę. Dzwoń po koronera...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro