Nowy początek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nowy York, 18 lipca, godz. 8:18

Właśnie rozpoczynał się kolejny, z pozoru zwyczajny dzień w jednym z największych miast Ameryki. Dla większości ludzi niczym nie wyróżniał się spośród pozostałych poranków tego lata. No, być może nigdzie w okolicy nie rozbrzmiewały syreny policyjne, ani też żaden alarm przeciw włamaniowy. Innymi słowy był to po prostu kolejny dzień jakich wiele.

Jednak jak się miało wkrótce okazać, nie wszyscy byli takimi szczęśliwcami. Dla niektórych los przygotował coś wręcz przeciwnego. Dla nich bowiem ich dotychczasowe życie miało się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni właśnie tego jednego dnia.

*                *                 *

Blondwłosy mężczyzna siedział samotnie w jednym z pokoi na górnym piętrze budynku, który od kilku ostatnich dni służył mu za przysłowiowy "dom". Choć on sam preferował nazywanie tego miejsca zwykłą bazą wypadową. Ot co, przychodził tu późno w nocy by przespać się przez kilka godzin, po to tylko by z rana ruszyć na poszukiwanie przygód i niezapomnianych wrażeń, jak to nazywał. Choć większość uznałaby to za zwykłe szukanie guza, ale na mężczyźnie nie robiło to żadnego wrażenia. Nie był on osobą, którą obchodziłaby opinia innych.

Od kiedy tylko pamiętał, robił to na co miał ochotę, nie licząc się z konsekwencjami. A te czasami potrafiły być ogromne. Jak chociażby utrata kontaktu z rodziną na dobre kilkanaście lat. Przez ten czas blondwłosy starał się w jakiś sposób załatać powstałą w sercu pustkę, co nieraz sprowadzało na niego jeszcze większe kłopoty niż miał dotychczas. Choiażby takie jak wplątanie się w działalność jednej z groźniejszych organizacji, tylko po to by ją okraść, czego oczywiście nie puścili mu płazem.

Ale koniec końców jego życie powoli zaczęło wracać do względnej normy. Odnowił kontakt z rodzeństwem, pomógł uratować świat i przeżył otarcie się o śmierć. Jak dla niego, to było całkiem udane kilka tygodni.

Zaś parę dni temu wpadł do Nowego Yorku w odwiedziny do brata, który dziwnym trafem nie był zbyt szczęśliwy z jego wizyty. Zwłaszcza wtedy, gdy blondyn zaczął rozpowiadać jego drużynie historie z dzieciństwa, które ciemnoskóry wolałby zachować dla siebie. No, ale szkoda by było, gdyby tak dobre opowieści się zmarnowały. Być może niektóre z nich były nieco podkoloryzowane, ale co z tego? Grunt, że dobrze się przyjęły.

Jednak ten poranek był inny. Zazwyczaj o tej porze blondyn rozgramiałby zapewne jakiegoś marnego oprycha, który akurat by mu się nawinął. Zamiast tego siedział przed jednym z interakcyjnych ekranów w centrum operacyjnym ambasady i korzystając z jednego ze swoich licznych talentów, włamywał się do bazy danych jednej z agencji rządowych. Dzięki nowoczesnej technologii, do której miał tu dostęp, po chwili rozsiadł się wygodniej w fotelu, z rękoma założonymi za głowę, podziwiając swoje dzieło.

Na ekranie przed nim widniało bowiem sześć akt o wybranych przez niego ludziach. Teraz musiał jeszcze się z nimi zapoznać.

- No dobra. Sprawdźmy co takiego dla mnie przygotowałeś tym razem Mruczku.- odezwał się sam do siebie i z nikłym uśmiechem zabrał się do pracy.

*                  *                  *

Na pokładzie unoszącego się kilkaset metrów nad ziemią Helicarriera, od samego rana panowało spore zamieszanie. Każdy z przebywających tam agentów biegał od jednego przydzielonego mu zadania do drugiego. Trzeba było bowiem sprawdzić wszelkie możliwe zabezpieczenia, zamknąć co ważniejsze pomieszczenia, przygotować się na wypadek, gdyby cała zaplanowana na ten dzień operacja obrała zły kierunek. A to tylko kilka z zadań, z których wywiązać się mieli agenci SHIELD.

Nie trzeba też wspominać, że w powietrzu wyczuwalne stało się napięcie i uczucie niepokoju. W końcu jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, to właśnie na nich będzie spoczywał obowiązek powstrzymania zagrożenia. Dlatego w większości, każdy zajęty był sobą i rzadko który z agentów miał ochotę na rozmowy.

Mimo to, dwóch takich się znalazło. Stali oni na mostku i kończyli sprawdzać obraz z kamer oraz to, czy każda z nich działa prawidłowo. W końcu jeśli kiedykolwiek potrzebowali podglądu całej bazy, to właśnie dzisiaj. Wszystko musiało działać idealnie.

Jako pierwszy, panującą dotąd ciszę, przerwał widocznie młodszy brązowowłosy, który na pierwszy rzut oka wydawał się znacznie bardziej spięty niż jego dłuższy stażem kompan.

- Myśli pan, że to... na pewno dobry pomysł?- jego głos brzmiał dokładnie tak, jak on sam się czuł. Pełen niepokoju i obaw.

Jednak czarnowłosy zamiast zganić go za to czy upomnieć, że nie powinien podważać decyzji, które zatwierdził sam dyrektor, spojrzał na towarzysza i zrobił coś, czego tamten w owej chwili najmniej się spodziewał. Posłał w jego kierunku uspokajający uśmiech i odezwał się dość swobodnie, jak na zaistniałą sytuację.

- Nie ma powodu do obaw. Jeśli tylko należycie wszystko przygotujemy, sprawy nie powinny wymknąć się spod kontroli.- kiedy mężczyzna upewnił się, że jego słowa w pełni dotarły do młodszego, wrócił do przerwanej przed chwilą czynności. Jednak po upływie zaledwie kilku sekund dodał jeszcze nieco rozbawionym tonem.- I mówiłem ci już. Możesz mówić do mnie po imieniu. Inaczej czuję się dziwnie staro.

Ponownie uśmiechnął się delikatnie, gdy usłyszał zakłopotany śmiech brązowowłosego.

- Przepraszam. Po prostu...- agent najwidoczniej nie był pewien jak powinien zakończyć swoją wypowiedź, dlatego urwał w pół zdania.

Mimo to skośnooki doskonale wiedział co jego kompan miał na myśli. Może i teraz rzeczywiście był od niego znacznie bogatszy stażem jak i doświadczeniem, jakie zdobył przez lata pracy w tym miejscu. Jednak dobrze pamiętał swoje własne zakłopotanie i niepewność, gdy dołączył do SHIELD.

Był wtedy młody i naiwny. Sądził, że uda mu się rozwiązać wszelkiego rodzaju problemy, jeżeli tylko włoży w to odpowiednio dużo chęci i wysiłku. Lecz szybko przyszło mu zderzyć się z brutalną rzeczywistością. Zrozumiał, że czasami konieczne są kontrowersyjne metody by osiągnąć zamierzony cel. Czasem zwykłe chęci nie wystarczą. Od tamtego czasu wiele się nauczył. Widział naprawdę okropne rzeczy, ale mimo wszystko nie pozwolił by to go zmieniło. Nadal starał się pozostać uśmiechnięty pomimo trudności. Nie przestał też wierzyć w innych, co było częstym problemem wśród jego kolegów. Gdy niemal codziennie może się mieć do czynienia ze zdradą bądź śmiercią towarzyszy, bardzo łatwo zacząć liczyć wyłącznie na siebie.

Jednak komu wtedy będzie się gotowym powierzyć własne życie, gdy tego będzie wymagała misja? Czasami nie ma innego wyjścia, jak po prostu wierzyć.

To właśnie zamierzał teraz zrobić. Zaufać innym, że wiedzą co robią i z jakim ryzykiem się to wiąże.

Był pewien, że dyrektor dobrze przemyślał tę decyzję.

Wierzył, że Avengersi wybrali do tego zadania odpowiedniego człowieka.

I chciał ufać, że nie popełniają ogromnego błędu, którego skutki mogą być opłakane, powierzając nieznajomemu dowódzctwa nad pięcioma osadzonymi do tej pory więźniami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro