Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zbiegłam po schodach, zeskakując po dwa naraz. Gdy wreszcie dotarłam na dół zobaczyłam tatę. Od razu się na niego rzuciłam, by go uściskać.

- Hej, tato! – Przytuliłam go.

- Hej – odpowiedział mi i odwzajemnił uścisk. Nie było go raptem dwa dni, a ja już się stęskniłam.

- Miałeś przyjechać później, co się stało? – Zapytałam, odsuwając się od niego.

-Po prostu wcześniej skończyliśmy, tyle. – Wytłumaczył mi z uśmiechem, po czym przeszliśmy do kuchni.

Zrobiłam tosty. Zaczęliśmy jeść, bo wiedzieliśmy, że mama nie wróci dziś wcześniej. Upewniła nas o tym wiadomość, którą wysłała tacie, mówiąca, że musi zostać w pracy na noc. Wreszcie, koło dwudziestej trzeciej, poszłam się umyć. Następnie wślizgnęłam się szybko pod kołdrę i zamknęłam oczy. Myślałam nad dzisiejszym spotkaniem. Układałam sobie wszystko, czego się dowiedziałam w głowie. Planeta-Cybertron, wielkie roboty, dwie, od dawna walczące ze sobą, frakcje: Autoboty i Decepticony. Przywódcą tych pierwszych, którzy chcą ocalić ludzkość, był Optimus Prime, tych drugich, o bardziej krwawych zamiarach, Lord Megatron. I dodatkowo w tym całym zamieszaniu przewijał się Will. Nie miałam jeszcze pojęcia z jakiej jest frakcji. Bardzo mało o nim wiedziałam, jeśli zauważyć, że to akurat z nim rozmawiałam. Czemu nigdy nie umiem dobrze pokierować rozmową, tylko mam takie chaotyczne pytania, raz o to, później o coś kompletnie innego? Takim sposobem zdobywam wiele niedokończonych informacji. Z przekonaniem, że następnym razem skupię się na jednej rzeczy, której chcę się dowiedzieć, usnęłam. 

***

Rano wstałam o dziesiątej, ale i tak się nie wyspałam. Zawsze dzieje się to samo, niezależnie od tego, jak późno wstaję, jestem śpiąca. Zeszłam powoli na dół, dość mocno ziewając. W salonie zauważyłam, że tata siedział przed telewizorem, mama najpewniej spała po nocy. Cicho się przywitałam i przeszłam do kuchni. Tam zrobiłam sobie płatki z zimnym mlekiem. Gdy zjadłam śniadanie, postanowiłam, że znów się przejdę. Może spotkam jakiegoś wielkiego robota z kosmosu, który odpowie mi na resztę dręczących mnie pytań. Byłoby miło. Nawet bardzo.

Powiedziałam tacie, że niedługo wychodzę i nie wiem kiedy przyjdę, po czym zabrałam się za pakowanie plecaka. Dwa jabłka, trzy butelki wody, bo zawsze chce mi się pić, dodatkowo bandaż, wodę utlenioną i linę. Przecież nie wiem, co będę robić na mojej małej „wycieczce". Telefon schowałam do kieszeni, przy okazji włączając jakąś piosenkę, a słuchawki założyłam na uszy.

- To pa! –Krzyknęłam, ale przez głośną muzykę nie usłyszałam odpowiedzi. Nie przejęłam się tym i wyszłam z domu, po czym zamknęłam go na klucz, który zawsze wszędzie ze sobą nosiłam.

Kiedy prawie wyszłam z miasta, przyszło mi na myśl, żeby wyciszyć telefon. Trochę głupio by było, gdyby jakiś kosmita usłyszał mój dzwonek, przez co znalazłby moją kryjówkę. Jeśli oczywiście jakiegoś spotkam. 

***

Szłam tak chyba z pół godziny.  Postanowiłam zejść z drogi i iść  pustynią. Jeśli będę tak częściej chodzić, to wyrobię sobie lepszą kondycję. Pan od WF'u będzie ze mnie dumny. Jeszcze jak poćwiczę wspinaczkę na skały, to mnie nie pozna. Przyspieszyłam kroku i zaczęłam wchodzić po ścieżce na pierwszą górę. Gdy już byłam na jej szczycie, przystanęłam. Dopiero teraz zobaczyłam, że po drugiej stronie wzniesienia znajduje się przepaść. Gdybym wcześniej chciała obejść tą górę, weszłabym do kanionu. Poszłam dalej, oczywiście w bezpiecznej odległości od krawędzi. Bezpieczeństwo zawsze na pierwszym miejscu. Mówi to dziewczyna, pragnąca spotkać wielkie roboty z kosmosu, które mogą ją przez przypadek zdeptać.

W pewnym momencie przestałam słyszeć muzykę. No tak, ostatnio usunęło mi się dość sporo utworów, nie zdążyłam jeszcze ich pościągać. Ściągnęłam z uszu słuchawki, odłączyłam je od telefonu i schowałam do plecaka. Dopiero wtedy usłyszałam ciche odgłosy przypominające... walenie metalu o metal? No, jakoś tak. Do tego chyba jeszcze ktoś wystrzeliwał pociski. Puściłam się biegiem przed siebie. Po paru minutach takiego biegu ledwo oddychałam, ale dopięłam swego i zobaczyłam co wydawało wcześniej usłyszane dźwięki. W kanionie biły się roboty. W sumie, to cały oddział. Zostawiłam plecak na ziemi, po czym położyłam się na brzuchu i przysunęłam bliżej krawędzi. Dużo lepiej się tak oglądało. Normalnie jak w jakimś kinie z przyszłości!

W pewnej chwili zobaczyłam nadlatujące helikoptery. Zataczały one kręgi nad walczącymi, jak jakieś metalowe sępy. Nie podobało mi się to. Gdyby byli po którejś ze stron, to raczej by jej pomagali. Wyglądało na to, że czekają, aż zdobycz sama wpadnie im w ręce. Przecież nie mogą być dobrzy, gdyby nimi byli, to zachowywaliby się inaczej, przynajmniej moim zdaniem. Chyba najlepiej, jak się dowiem od źródła. Oczywiście nie od jakiegoś pilota, tylko robota. Taa... gadanie z ludźmi to nie moja działka.

Dopadłam do plecaka i wyciągnęłam z niego linę. Przywiązałam ją do jednego z kamieni, po czym sprawdziłam, czy się dobrze trzyma. Następnie zrzuciłam ją na dół. Dosięgała do jednej z półek skalnych. Mogłam wziąć z domu dłuższą, choć nie wiem czy taką w ogóle mamy. Chyba wolałabym zejść jakimś normalnym sposobem. W tym celu poszłam kawałek dalej, szukając zejścia. Na moje szczęście, znalazłam je. Szybko wróciłam się po plecak, przy okazji odwiązałam linę i na chama wepchnęłam ją do niego. Pobiegłam trochę dalej z pakunkiem w ręce, następnie zaczęłam powoli schodzić po ścieżce. Gdzieś w połowie drogi założyłam plecak na plecy, bo jednak nie było mi zbyt wygodnie go trzymać.

Gdy, po wielu trudach, zeszłam, jakiś zbłąkany pocisk przeleciał nad moją głową i uderzył w skałę. Odskoczyłam od tamtego miejsca z krzykiem. Niestety chyba wszyscy obrócili głowy w moją stronę, a ja i tak oberwałam paroma odłamkami. Było zejście, nie ma zejścia. To jak ja wrócę? Jestem skazana na lawirowanie pomiędzy nogami robotów, bo skały zawaliły się na ziemię i odcięły łatwiejszą drogę. To moje szczęście. Wszyscy wrócili do walki. Nie no, miło. Naprawdę. Przecież najlepiej mnie olać tak, jak robi to moja klasa. Wracając do bijatyki, wiele robotów było takich samych, fioletowych. Tylko jeden z nich się różnił, mianowicie: miał jedynie dwa koła nad stopami. Coś mi mówiło, że to właśnie jest Will. Weźmy to na logikę, on zamienia się w motocykl, więc po jakie licho potrzebne by mu były cztery koła?!

*pov. Will*

Razem z grupką innych Vehiconów przeszliśmy przez most ziemny, jako wsparcie. Walka trwała już na całego, aż dziwne, że nikt jej nie usłyszał. Prawie od razu wypatrzyłem Arcee i zacząłem do niej biec. Ona też już mnie zauważyła. Powaliła Vehicona, z którym akurat walczyła i również się na mnie rzuciła. To już chyba tradycja, nigdy jeszcze nie przepuściliśmy okazji, by się ze sobą pobić. Ma to też swoje plusy, bo coraz lepiej poznaję jej taktykę. Niestety działa to w obie strony, ale trzeba być optymistą i myśleć pozytywnie. Najlepiej w ogóle zapomnieć o tej drugiej, ciemnej stronie medalu.

Pierwszy zmieniłem rękę w blaster i zacząłem do niej strzelać. Fembotka oczywiście nie została mi dłużna. Gdy byliśmy już dość blisko siebie, transformowałem działko w rękę i na nią skoczyłem. Ta zwinnie uniknęła zderzenia, a przy okazji zarysowała mi lakier tymi swoimi, wysuwającymi się z rąk, ostrzami. Dziękuję za pamiątkę, miło będę wspominać, jak cię pokonałem, bo dzisiaj na pewno do tego dojdzie. Dodatkowo wkurza mnie fakt, że innym Vehicony pomagają pozbyć się przeciwnika, a mi nie raczą! To jest całkowicie nie fair!

W pewnym momencie zahaczyłem o coś nogą i runąłem jak długi. Super purwa! Jedyny większy kamień i trafił się właśnie mi! A Knockout mówił, żeby patrzeć pod nogi. Tylko, że ja prawie nigdy nie słucham! Arcee przygwoździła mnie do ziemi, zanim w ogóle zdążyłem cokolwiek zrobić, by się podnieść. Mogę śmiało, z ręką na iskrze, powiedzieć, że do lekkich nie należała. Przynajmniej wtedy.

- Ostatnie życzenie? – Zapytała się i już miałem coś jej odpowiedzieć, gdy zauważyłem ruch na górze. Był tam jakiś człowiek i chyba nawet wiem kto jest na tyle głupi, by oglądać walkę wielkich robotów.

Właśnie dlatego nic nie powiedziałem, a jedynie zrzuciłem ją z siebie. Kolejny problem właśnie do nas leciał. Były to helikoptery z tego całego MECH-u*. Zaczęły one nad nami krążyć. Normalnie, aż dziwne, że nikt żadnego jeszcze nie zestrzelił. Fembotka powoli wstawała. Będę miły i poczekam, aż stanie na nogi. Gdy to zrobiła, od razu kopnąłem ją tak, że poleciała na ścianę kanionu. Jest się w końcu Decepticonem, nikt nie mówił, że mam być fair. Kontem optyki zobaczyłem schodzącą Caroline. Nie no, ona tak na serio!? Myślałem, że głupotą było oglądanie tego wszystkiego z w miarę BEZPIECZNEJ odległości, a co dopiero schodzenie na dół! Przecież ktoś może ją zdeptać!

Ledwo dziewczyna zeszła, a jakiś pocisk uderzył w skałę niedaleko niej. Wydała z siebie głośny pisk i odskoczyła dalej. Nawet nie wiedziałem, że węglowcy mogą tak daleko skakać. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę dźwięku, a raczej jego sprawcy. Gdy jednak zaspokoili swoją ciekawość, powrócili do walki. Szczyt mądrości normalnie. Najlepiej olać węglowca i mieć go z głowy. Nawet Prime, który przecież nie chce, by żaden ucierpiał nic nie zrobił. Biję się z kretynami!

- Hej... to wy sobie dalej walczcie, a ja hmm... popatrzę? – Powiedziała, choć widziała, że nikt na nią nie zwracał już zbyt szczególnej uwagi.

Jeszcze przez chwilę patrzyłem się na nią sprawdzając, czy nie oberwała czymś za mocno, bo jej zachowanie wskazuje, że zrobiła coś sobie w głowę. Upadła wcześniej na jakiś kamień, że nie myśli co robi, ani mówi?!

Na powrót zająłem się Arcee, która chciała zajść mnie od tyłu. Nie tym razem. Szybko się odwróciłem... i oberwałem z pięści w twarz, a raczej maskę, na której zrobiła się rysa utrudniająca trochę widzenie. Nosz, tego to się nie spodziewałem! Odskoczyłem trochę dalej, przypadkowo bliżej Caroline, która wydawała się mnie rozpoznawać. Wysunąłem koła i przejechałem kolejne parę metrów, a fembotka za mną, jak jakiś scraplet. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, gdy zobaczyła mój manewr. Niech podziwia! Był zrobiony wprost perfekcyjnie. Tym razem patrzyłem pod koła, szukając jakiś przeszkód, które będę musiał wyminąć.

Autobotka chyba trochę się wkurzyła. Tak trochę bardzo, bo widząc, że tak nic nie zdziała, zaczęła do mnie strzelać. Zasłoniłem się jedną ręką, a drugą transformowałem w blaster i zrobiłem to samo co ona. Następnie schowałem koła z powrotem, bo byłem już bardzo blisko dziewczyny. Nagle coś zaczęło wchodzić mi po nodze! Spojrzałem w dół, a tam siedzi, bardzo z siebie zadowolona, Caroline. Arcee najwidoczniej też to zauważyła, bo zaprzestała ostrzału.

- Ci na górze to komuś pomagają czy nie? Bo jak tak, to dość słabo im to wychodzi – zauważyła nastolatka.

- Raczej przeszkadzają – odpowiedziałem, rzucając wściekłe spojrzenie, które mogłoby zabijać, w stronę fembotki.

- Nie rozmawiaj z nim! To Decepticon! Oni chcą zniszczyć Ziemię! – No i mnie wydała. A mogłem jakoś na dłużej ją ogłuszyć.

- Nie wtryniaj mi się do rozmowy, bo to nie z tobą gadam – powiedziała Caroline, dzięki czemu zrobiło mi się ciepło na iskrze. Czyli jednak nie obchodzi ją, że jestem tym złym, a przynajmniej na to nie wygląda, bo wciąż nie chce zleźć z mojej nogi. 

*pov. Caroline*

Ta cała Arcee chyba nie lubi, gdy spycha się ją na boczny plan, bo od razu, gdy miło zauważyłam, że to nie z nią prowadzę tą konserwację, rzuciła się na nas z wysuniętymi nożami. Dosłownie! Na szczęście Will w porę się uchylił i przerzucił ją nad sobą. Wtedy zeszłam z jego stopy i odeszłam kawałek dalej. Wciąż miałam świetny widok na walkę, aczkolwiek wolałabym, żeby ta... hmm... Autobotka nie biła się z Willem. Mogłaby robić to z kimś innym. Spojrzałam na resztę walczących osób, jeśli mogę tak ich nazwać. W samym środku były dwa największe roboty. Jeden był szary z czymś na głowie podobnym do wiadra i naramiennikami naszpikowanymi kolcami, drugi za to czerwono-niebieski. Moją uwagę jednak przykuła inna para robotów, która się ze sobą mocowała. Również byli masywni. Jeden był zielony, a drugi niebieski. Ten granatowy w pewnym momencie zmienił swoją rękę w młot!

- Matko! Ale ekstra młotek! Takim to by żaden gwóźdź mi nie podskoczył, a jakbym rąbnęła nim kogoś z klasy, to od razu miałabym z nim spokój! – Ukazałam swój entuzjazm, krzycząc w stronę Willa, który jedynie coś tam mruknął pod nosem.

Zielony po moim wrzasku również zmienił rękę, tylko że w kulę z kolcami. Pff... zwykła kulka, Młot Thora, jak nazwałam broń niebieskiego, lepszy i to o wiele. W pewnym momencie kilka robotów nie było już robotami, tylko autami. Wszyscy skierowali się w jedną stronę. Chwila... czemu w moją!?

Żółty samochód z dwoma czarnymi pasami, jeśli dobrze się orientuję, był to Chevrolet Camaro, podjechał do mnie i zgarnął mnie do środka wozu. Ej, to jest porwanie! I zabójstwo! Przecież, jak wjedziemy w te skały, to się rozbijemy! Na szczęście tuż przed nami pojawił się portal, w który wjechaliśmy. Gdy przez niego przejechaliśmy, zaczęła boleć mnie głowa. Trzymając na niej rękę, wyszłam z wnętrza porywacza. Od teraz wolę motory. Otwarta przestrzeń dobrze mi robi. Oparłam się o ścianę, mając jeszcze mroczki przed oczami. Zamrugałam kilka razy, by zniknęły, a kiedy to się stało spojrzałam przed siebie, wciąż mało przytomnym wzrokiem. Przede mną stało pięć robotów. No po prostu świetnie. Dużo bardziej przytomnie obejrzałam pomieszczenie. Wyglądało to tak, jakby była to po prostu jaskinia. Na przeciwległej ścianie stało kilka komputerów. Dość dużych, ale czego można się spodziewać po robotach z kosmosu, na dodatek parometrowych? Dodatkowo zauważyłam jeszcze jakiś dziwny podest otoczony barierką, jakby specjalnie dla ludzi. Stop! To oni znają kogoś z naszej rasy i się z nim zadają? Taki człowiek musi mieć przechlapane.

- Jestem Optimus Prime, witaj w bazie Autobotów – moje rozmyślania przerwał głos największego z robotów. – Jak masz na imię?

- Caroline – mruknęłam niechętnie. Nie chciałam się zbytnio z nimi zadawać, skoro wśród nich była Arcee.

- Nie powinniśmy jej tu sprowadzać. Ona trzyma z Conami – zauważyła wspomniana wcześniej osoba.

- Każdy może się pomylić, Arcee. To tylko człowiek, może ona nawet nie wie, że to byli ci źli? – Ej, taka głupia to ja nie jestem! Umiem się domyślać niektórych rzeczy, na przykład tego, że osoba, która chce zniszczyć Ziemię nie jest dobra. – Caroline, poznaj resztę członków zespołu. Jak już zapewne zauważyłaś, to jest Arcee – pokazał na niebieską botkę, a ja jedynie wywróciłam oczami. Darujmy sobie i przejdźmy do konkretów. – Ten żółty, który cię tu przywiózł nazywa się Bumblebee. Zielony Bulkhead – ten, który zmienia rękę w kulę. Chyba niechcący go wtedy obraziłam, przynajmniej jeśli mnie usłyszał. – Ostatni jest nasz medyk, Ratchet – pokazał na czerwono-białego, stojącego przy komputerach, Autobota.

- Miło mi was poznać – zdobyłam się na uśmiech. Trzeba jakoś sobie przecież radzić.

Następnie Optimus zaczął opowiadać mi o wojnie pomiędzy nimi i Decepticonami. Trochę rzeczy już o niej wiedziałam od Willa, lecz nie przepuściłabym przecież okazji, by dowiedzieć się jeszcze więcej. Ciekawe, jak opisywałby ją jakiś Con? Prime nie oszczędził mi też uwag, jak okrutnie postępuje druga frakcja. Zabijali niewinnych i coś tam jeszcze było, lecz przecież tak jest na każdej wojnie! Założę się, że Autoboty wcale nie były lepsze!

Gdy Optimus wszystko mi wyjaśnił, zapytał, czy zechciałabym się do nich przyłączyć. Niech zabiją Arcee, to się zastanowię. Oczywiście grzecznie odmówiłam i powiedziałam, że moi rodzice pewnie martwią się, czemu mnie tak długo niema. Fembotka od razu na mnie naskoczyła, ale pięknie ją spławiłam, po czym Bumblebee dostał zadanie, by mnie odwieźć do domu. Weszłam do auta, wcześniej się ze wszystkimi żegnając. Portal zaświecił się, a my do niego wjechaliśmy. Znaleźliśmy się na pustyni i Bee obrał kierunek na drogę. Chyba. Mam przynajmniej taką nadzieję.

~~~~

*Po pierwsze: nie mam pojęcia czy dobrze odmieniłam nazwę organizacji MECH (MECH'u, czy MECH'a, czy obie są złe. I don't know). Po drugie MECH to tajna organizacja, która chce zdobyć technologię obcych (ci, którzy oglądali Tranformers: Prime, wiedzą xD).

~~~~

Słów: 2516 nie licząc przypisu. Z nim jest jakieś 2556. Kolejny rekord. Jak tak dalej pójdzie, to po paru rozdziałach będę pisać już po trzy tysiaki xD 

Kolejny rozdział już za nami! Jak się wam podobał? Odpowiedzi proszę pisać w komentarzach, bo telepatycznie się z wami nie połączę, niestety xD

Taka ciekawostka co do rozdziału: kiedy patrzyłam na synonimy słowa "walczyć" pokazały mi się między innymi takie: ścierać się, kłócić się, mierzyć się, borykać się, wykłócać się, pasować się, prać się, konkurować, żreć się, handryczyć się, gimnastykować się. Moja mina na pewno była bezcenna :') Szkoda, że się nie widziałam.

Do następnego! Życzę miłych wakacji (ja od niedzieli jestem u cioci i będę u niej tydzień dlatego może być słabo na tym koncie z WiFi, bo jest jedynie na laptopie) i słonecznych dni!

~Hybryda

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro