I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Początek

  Kierowałem się korytarzem w stronę pokoju. Jest to szpital psychiatryczny w, którym mam zobaczyć Rzesze. NATO, jego lekarz, przekazał mi, że chce mnie widzieć. Sam nie byłem pewny czy chcę go spotkać . Po tym wszystkim co mi zrobił? Czy naprawdę chciałem go widzieć, cóż może i nie ale moja ciekawość była silniejsza.

- Polska? Wiesz, że możesz jeszcze się cofnąć? Do niczego Cię nie chcę zmuszać. - odezwał się NATO idąc przy mnie, podniosłem na niego wzrok i jedynie się uśmiechnąłem. - A jakaś odpowiedź słowna, skarbie? - zatrzymał się lekko obejmując mnie w pasie. - Martwię się o ciebie.

- Jest okej - odwróciłam wzrok - i nie jestem skarbem, a już na pewno nie twoim. - odsunąłem się.

Odszedłem szybko do metalowych drzwi, nie lubię kiedy tak robi jakbyśmy dalej byli razem.

Za drzwiami stał już Unia wyglądał na dość zmartwionego.

- Dobrze, że już jesteście - nagle odwrócił się do mnie. Jego błękitne oczy lśniły bardzo mocno, znowu używał swojej mocy. Tylko ciekawe do czego tym razem, ale raczej się nie dowiem.
Nigdy mi nic nie mówią jakby się bali. Szkoda tylko, że nie ma czego i tak wiele już przeżyłem, widziałem. Jedna mała rzecz więcej raczej nikomu nie zaszkodzi a tym bardziej mi.

- Jest za szybą. - dodał po chwili pokazując na ciemną szybę, za którą siedział Rzesza.

Mężczyzna siedział dumnie, wyprostowany w białym kaftanie. Wpatrywał się w jeden punkt swoimi czerwonymi oczami, zimnymi tak jak jego martwe serce. Wyglądał na zmęczonego, jakby obmyślał coś parę nocy każdy szczegół każdy najmniejszy detal. Jednocześnie można było ujrzeć szczęście w jego oczach, jakby ten plan który obmyślał zadziałał. Krótko mówiąc było widać, że coś knuje.
Przez chwile zwróciłem uwagę na jego twarz taka delikatnie postarzała i zarośnięta, nawet dodawało mu to uroku do jego szaleńczego charakteru.

- Witaj Polen~ - wymruczał widząc jak wchodzę do pomieszczenia - Tak dawno cię nie widziałam, iskierko. ~

- Mów co masz mówić. Nie mam zamiaru tu siedzieć, szczególnie z tobą, wariacie. - odparłem od razu lekko drżącym głosem. Nigdy nie umiałem panować nad tym przy nim, szczególnie kiedy oglądał mnie z góry na dół i z dołu do góry, swoim obrzydliwym wzorkiem. Jakby chciał mnie nim rozebrać lub po prostu sprawić mi ból. To była dla niego świetna zabawa.

- Och, nie mogę dotknąć ani mówić tego co chce. Ah ah ah, może zaraz wogule mówić nie będę mógł, ani patrzeć i oddychać też mi zabronisz lub słuchania twojego łamiącego się głosu~

- Zamknij się - warknął nagle Unia. - zacznij gadać.

- Spokojnie Unia - pogłaskałem jego ramię - nie tracą na niego nerwów - westchnąłem siadając na krześle naprzeciwko Rzeszy. - Mów co masz mówić. - powtórzyłem zakładając nogę na nogę i wpatrywałem się w niego.

- Jaki poważny~ - parsknął śmiechem - A więc chciałem się spytać jak twoje skrzydła - wymruczał, wstrzymałem oddech. A on wpatrywał się zadowolony z siebie - Ach! No tak, zapomniałem wyrwałem ci je ~ - jego śmiech odbijał się echem od ścian pomieszczenia.

Zakryłem twarz aby skryć łzy. Ból utrącenia skrzydeł do mnie powrócił, to tak bolało.

- A tak poza tym to  ~ - powoli spojrzałem na niego - ojciec chciał cię pozdrowić~

- Słucham...

- To co słyszałeś mój, piękny~ - zaśmiał się znowu.

Nagle rozległ się głośny huk a do pokoju wpłynął dym, który spowodował u każdego zawroty głowy i senność. Kątem oka widziałem jak organizacje powoli tracą przytomność i upadają na ziemię jak ścięte drzewa.

Nie rozumiałem co się dzieje, jedynie co to widziałem jak wysoka postać pomogła uwolnić się Rzeszy. Razem skierowali się do wyjścia, ale zanim zniknęli usłyszałem przy uchu jego zadowolony głos.

- Jeszcze się zobaczymy, aniołku~ - wtedy zapadła ciemność w której słyszałem tylko śmiech Rzeszy.

Tylko ciemność i tylko ona mnie otulała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro