"Tygodnie mijały..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Tygodnie mijały a ja dowiadywałam się od wiatru o kolejnych ofiarach. Ja jedynie siedziałam bezczynnie prosząc drzewa aby przeczytały mi zwój. Ostatnim językiem był język ziemi, który, jak na złość, jest najtrudniejszy.
   Ziemia nie mówi wiele, jak mówi to zawile. W języku tym jest niewiele słów i w zależności od kontekstu jedno słowo może mieć piętnaście różnych znaczeń. Także słowo oznaczające "kwiat" może znaczyć też "liść", "trawa", czy nawet "masło". Nigdy nic nie wiadomo. Uparcie drzewa nie chciały współpracować i mi tego przetłumaczyć.
   Zmarnowana położyłam się na oszronionej trawie. Usłyszałam szept ziemi. Chwilę mi zajęło zrozumienie, bo to co wyszeptała mogło oznaczać "Koniec walki na kurczaki", ale raczej miała na myśli "Rozumienie nie jest łatwe". Jak wspominałam: nienawidzę języka ziemi.
   Komunikat ten niewiele mi dał. Pamiętam, że zaczęłam płakać ze zmęczenia. Byłam całkowicie bezradna, a ta niemoc mnie wykańczała.
   Widząc mnie w takim stanie usłyszałam naraz cały las, wodę z niedalekiego źródła i wiatr. Mówili długo i na przemian.
   Przedstawię mniej więcej komunikat natury, ale jeśli pojawi się coś bez sensu to przez moje niezrozumienie ziemi. Zaznaczę, że też mocno go skróciłam.
   "Naoshi, siły masz w sobie więcej niż my wszyscy razem wzięci. Morze przekazało ci swój dar. Masz w sobie wiele ciast (albo mnóstwo energii). Znasz nas. Rozumiesz nas. Miej oczy w sercu, nie w czaszce. Miej duszę w duszy, nie w ciele. Zobacz słowa, poczuj słowa, zrozum słowa."
   Po otrząśnięciu się spojrzałam jeszcze raz na zwój. Zamknęłam oczy i zobaczyłam cały komunikat. "Nietypowa infekcja okazała się być zmieszaną energią sił natury. Niesie ona śmierć każdemu zainfokowanemu. Miejsce osiedlenia się jej mogą zobaczyć jedynie oczy rozumiejącego nas. Infekcji nie można usunąć, można ją jedynie przetransportować do silniejszego ciała."
   Więc był to zwój napisany przez naturę i przechowywany przez dziadka. Czekał na mnie. Zastanawiałam się tylko dlaczego nie chciał, żebym go otwierała. Dzisiaj wiem jakie były tego konsekwencje
   Poszłam do najbliższej wioski gdzie zobaczyłam kolejne trzy zaawansowane przypadki infekcji. Nachyliłam się nad osobą i zamknęłam oczy. Widziałam w okolicach żołądka ofiary energię pełzającą jak robaki. Pamiętając treść zwoju wiedziałam, że tę energię muszę przenieść do silniejszego ciała. Ze słów natury wiedziałam, że tym silniejszym ciałem byłam ja. Zawahałam się, ale w szepcie pobliskiego drzewa usłyszałam dziadka mówiącego "wierzę w ciebie".
   Zebrałam całą swoją moc i skupiłam ją na infekcji. Przeniosłam ją do swojego ciała i czasowo uśpiłam. Przypisałam jakieś naturalne lekarstwa i dużo wody oraz odpoczynku do momentu regeneracji organizmu. Uzdrowiłam w ten sposób wszystkich mieszkańców jednej wioski, drugiej trzeciej i każdej, w której się pojawiłam. Tak samo w miastach. Wirusowo po krainie Ninjago rozniosła się plotka o tak zwanej "uzdrowicielce z gór".
   Przez długi czas nie czułam skutków przenoszenia energii do swojego ciała. Musiałam dobrze trzymać infekcję w ryzach. Mam też wrażenie, że gdybym wtedy nie skoczyła do wody to mój organizm byłby dużo słabszy. Ale w pewnym momencie zgromadziło się tego na tyle dużo, że mogłam jedynie maksymalnie spowalniać postępowanie choroby.
   Kiedy myślałam, że wyleczyłam wszystkich, których mogłam, wiatr przekazał mi informację o jeszcze jednym zarażonym. Natychmiast udałam się do klasztoru Spinjitzu.
   Nie było czasu na pogaduchy. Wpadłam do środka i w drodze do pokoju pytałam o stan Cole'a. Nie rozumieli o co mi chodzi, więc choroba jeszcze się nie ujawniła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro