"Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Colem"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Colem. Mimo, że uważany jest za najtwardszego ninja, szybko poznałam jego łagodną i dobroduszną stronę. Z Jay'em też się dogadywałam, czasami we trójkę graliśmy na konsoli. Przypadkiem też dowiedziałam się o tym, że Jay ma duszę artystyczną i od czasu do czasu napisze jakiś wiersz. Ogólnie nie było osoby, z którą bym się nie lubiła.
   W klasztorze spędziłam stanowczo za dużo czasu, bo ponad kwartał. Nie zauważyłam tego od razu, bo często dni zlewały się w jeden. Zorientowałam się dopiero wtedy kiedy na drzewach już prawie nie było liści i znacznie się ochłodziło. Ta myśl sprawiała, że nie mogłam spać. Tej samej nocy się spakowałam, a następnego dnia oznajmiłam, że ruszam w podróż po Ninjago. Jedyne co pamiętam z ich reakcji to szok i akceptację mojej decyzji.
   Po pożegnaniu się miałam już iść, ale Jay zauważył, że wypadło mi coś z plecaka. Był to zwój z piwnicy dziadka. Kiedy go wziął, żeby mi podać, przypadkiem się rozwinął. Był napisany językiem natury. Całej natury. Języki, które rozumiałam najlepiej to język wiatru i prawie wszystkie języki lasu, ale z resztą musiałam się namęczyć, żeby odczytać całą treść.
   Skoro zwój został już rozwinięty postanowiłam, że jak tylko znajdę chwilę to go odczytam.
   Moim pierwszym celem było morze i dowiedzenie się dlaczego rodzice więcej nie dzwonili i nie pisali. Wsiadłam więc w pociąg i rozsiadłam się wygodnie próbując odczytać wiadomość, którą miałam chronić i nigdy jej nie zobaczyć.
   Wtedy rozumiałam tylko pojedyncze słowa. Jeśli dobrze pamiętam były to "infekcja", "energia", "śmierć", "oczy" i "transport".
   Dotarłam pod adres z wiadomości. Domek był faktycznie sporo mniejszy niż nasz dawny dom na przedmieściach stolicy. Wydawał się tylko trochę zaniedbany. Zapukałam do drzwi. Nikt mi nie otworzył. Pomyślałam, że może nie usłyszeli, więc zapukałam mocniej.
   Widząc co robię podszedł do mnie sąsiad. Powiedział, że od miesięcy nikt nie mieszka w tym domu. Zapytałam co się stało z tymi ludźmi. Odpowiedź wbiła mnie w ziemię. Nie żyli od miesięcy, a ja nic o tym nie wiedziałam. Od sąsiada dowiedziałam się, że zginęli w czasie rejsu wycieczkowego, gdzie nieoczekiwanie złapał ich sztorm, mimo, że nic go nie zapowiadało. Nie miałam zamiaru ich opłakiwać, żeby ich dusze nie były trzymane na świecie, gdzie nie mogą już nic zrobić. Poprosiłam o wskazanie miejsca ich pochowania, bo przecież musieli odprawić jakąś ceremonię.
   Ku czci wszystkich zmarłych w tamtym sztormie lokalni artyści zebrali się i wznieśli pomnik z plastikowych butelek, co miało też być symbolem wsparcia dla recyklingu.
   Jeden z nich podobno zaprzyjaźnił się z mamą. Popytałam trochę i już wiedziałam gdzie go szukać.
   Rozbiłam sobie namiot na plaży i momentalnie zatęskniłam za kuchnią Zane'a, wygodnym, ciepłym łóżkiem i mądrościami Wu. Trzy miesiące bez większych trosk znacznie mnie osłabiły, co nie podobałoby się dziadkowi. Owinęłam się śpiworem tak ciasno jak się dało, i wsłuchałam się w głos morza. Śpiewało kołysankę specjalnie dla mnie. Uznałam, że rano poproszę je aby nauczyło mnie dokładniej języka wody.
   Dzięki szumowi fal zasnęłam dosyć szybko. Do tej pory pamiętam, że śnił mi się statek wycieczkowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro