ROZDZIAŁ 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano obudził mnie dźwięk trzaśnięcia drzwiami. Otworzyłam delikatnie oczy lecz od razu je zamknęłam. Zapomniałam zasłonić rolet wieczorem. Słońce mimo, że dopiero wstawało świeciło mi już po oczach. Marszczę brwi i mruczę coś o pilnej potrzebie zgłoszenia zażalenia na tą głupią żarówkę na niebie. Nagle zdarzyło się coś co mnie postawiło na równe nogi w przeciągu sekundy. Szarpanie za klamkę. Wiedziałam, że to mój brat. Przysięgam, że poczułam jakby serce zamarło mi na chwilę.

- Otwieraj - warknął przez zaciśnięte zęby- wiem, że tam jesteś kretynko- błagałam, żeby klamka wytrzymała. Nadzieja jest matką głupich. Było za dobrze. Przeklinam siebie w myślach za to, że spałam dzisiaj w domu.

- Lepiej żebym tam wszedł po dobroci- przetłumaczę wam z jego na nasz '' albo otwierasz i pozwalasz żebym się wyżył na tobie albo módl się o to żebym nie poszedł o krok za daleko''

Jak najszybciej chwyciłam telefon i wysłałam SMS'a do dziewczyn. To chyba był najrozsądniejszy pomysł. Starałam się zapanować nad drżeniem rąk. Wiedziałam, że teraz liczą się sekundy.

" Wrócił. Jest źle a nawetgorzej''

Wysłałam od razu nawet nie poprawiając braku spacji przy dwóch ostatnich wyrazach. Wyciszam telefon i chowam go w stanik tak żebym miała jakąkolwiek łączność ze światem jak uda mi się wybiec z domu, plus żeby Jack go nie zobaczył. Inaczej mogła bym się z nim pożegnać.

3... 2... 1... witamy w piekle, bilety właśnie się wyprzedały. Pierwszy raz mamy zaszczyt gościć tylu widzów. Jack otwiera drzwi i w jego oczach widzę błysk furii.

- Jeżeli myślisz, że ja będę na ciebie harował a ty będziesz leżała i nic nie robiła to jesteś w błędzie- jak zwykle zaczynamy argumentem wyssanym z palca. On wspaniale o tym wie.

- Wyjdź stąd- wycedzam każde słowo przez zaciśnięte zęby, spinam każdy mięsień o którego istnieniu mam pojęcie żeby nie było widać jak bardzo się telepie.

- Rodzice pewnie są bardzo tobą zawiedzeni co nie Lucy? Patrz jak ty wyglądasz- śmieje się, to jest śmiech gdzie nie ma w ogóle grama rozbawienia.

- Mną? To nie ja pierdole się z dziwkami po kątach - zachowuje spokój. Widzę jak jego twarz nabiera odcienia czerwieni- to nie na mnie przepuszczasz te pieniądze tylko właśnie na nie- teraz to on zaciska pięści- nie wstyd ci? Oni cały czas patrzą jak z dnia na dzień się staczasz.

To wystarczyło. Przelało czarę wkurwienia. Uderza mnie z płaskiej dłoni w twarz. Czuję nieprzyjemne mrowienie na policzku. Pierwszy raz mnie uderzył. Ale ja czułam dziwną radość z tego, przekroczyłam granicę której zawsze się trzymałam. Teraz nie miałam pojęcia co może się stać. Brnęłam w to dalej:

- Nie sądziłam, że kiedy skończą ci się argumenty uderzysz mnie- prowokowałam go dalej- Wyobraź sobie teraz twarz ojca, co by powiedział o tobie? O swoim jedynym synu który teraz jest nikim?

- Zamknij się- podnosi głos- jak śmiesz, byłaś problemem którego nikt nie chciał. Zepsułaś mi życie rozumiesz? ZNISZCZYŁAŚ MI MOJE ŻYCIE- podchodzi coraz bliżej- problemem, którym oni musieli się zająć. Przez CIEBIE żyło nam się tak źle- to jest ten moment kiedy słowa ranią bardziej niż gesty. Ale ja tylko zmarszczyłam brwi i dodałam cichym tonem:

- Jesteś pewien, że nie opisujesz siebie?

Przez chwilę przed moimi oczami zapanowała ciemność. Gdy wrócił już widok mojego pokoju, nie czułam piekącego policzka. Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Jack popchnął mnie na ścianę a ja zahaczyłam o kant wiszącej szafki z książkami. Coraz bardziej czułam jak głowa zaczyna mi ciążyć oraz okropne pulsowanie w skroniach. Spojrzałam się tępym wzrokiem na Jack'a, ten jakby nie wierzył w to co właśnie zrobił. Wyszedł z pokoju, ja długo się nie zastanawiając wybiegłam z domu. Tuż przed trzaśnięciem drzwiami cicho dodałam:

- Jesteś potworem Jack, potworem- dopiero teraz do mnie doszło, że tak naprawdę nie mam gdzie iść. Ale wiedziałam też jedno nie mogłam tutaj zostać, gdyby wyszedł mógł by mnie z łatwością wciągnąć z powrotem do domu.

Miałam w głowie jedyny pomysł. Jedyne tak naprawdę wyjście. Skierowałam się ku wyjściu z mojego podjazdu i kierowałam się ku następnej bramce. Weszłam tam cicho, kiedy podeszłam do dużych drzwi od warsztatu, nieśmiało w nie zapukałam. Otworzył mi wysoki blondyn. To nie był mój sąsiad.

- Sory dzisiaj zamknięte, przyjdź jutro- powiedział obojętnie już zamykając drzwi.

- Jest Marcus?- zatrzymał się i westchnął.

- Eee stary jakaś panienka do ciebie- zmierzył mnie wzrokiem i przepuścił w drzwiach następnie je zamykając. Nigdzie nie mogłam go namierzyć wzrokiem. W końcu ktoś się wysunął spod samochodu.

Po jego minie było widać tak wielkie zdziwienie- dobra porównam wam to do czegoś, jakbyście zobaczyli dosłownie za waszym oknem, nie poduszczam ale lepiej sprawdźcie- a ja natomiast chciałam jak najbardziej zmniejszyć przestrzeń którą zajmowałam. Zgarbiłam się lekko i spuściłam wzrok, naciągając rękawy na dłonie.

- Matt, jutro to skończymy- mówi Marcus i posyła przepraszające spojrzenie swojemu koledze.

Jemu te słowa kompletnie wystarczyły, żeby zrozumieć, że na niego pora. Mruknął coś w stylu '' Cześć wam'' i wyszedł. Ja już zdążyłam ściągnąć na siebie uwagę bruneta ocierając łzy. Dochodzę do wniosku, że robi się ze mnie miękka klucha, ale chyba w tych okolicznościach można mi to wybaczyć?

- Ja.. przepraszam. Nie chciałam przeszkadzać - nasze spojrzenia się na chwilę spotykają, ale ja od razu odwracam wzrok- po prostu nie miałam gdzie pójść, wiem to brzmi żałośnie.

Przeraża mnie ta cisza. Nie mogę jej znieść. Powiedz coś do cholery.

Moje życzenia zostają wysłuchane.

- Za co ty mnie przepraszasz?- Podchodzi bliżej i mi się przygląda. Mam nadzieję, że nie patrzy na mnie tym oceniającym wzrokiem. Sprawdziła bym to, ale nie mam na tyle odwagi by podnieść wzrok- zrobił ci coś?- zwlekałam z odpowiedzią tyle ile mogłam.

- Mam chyba rozciętą głowę- mówię przypominając sobie o jej istnieniu. Mimowolnie, tam gdzie głowa najbardziej mnie piecze i pulsuje przykładam dłoń, przejeżdżam tam palcami. Czuję ciepłą substancję na swoich palcach- a to chyba niedobrze.

- Nie dotykaj- mówi widząc krew na mojej dłoni- trzeba to odkazić czymś- krząta się po warsztacie. Szoruje dokładnie ręce pod zlewem i zakłada rękawiczki. Każe mi usiąść na kanapie. Nie protestuje ponieważ trochę mi słabo, ale do tego się nie przyznaję. Wyciąga apteczkę z jednej z wielu szafek. Siada za mną i czuję jak odsuwa delikatnie moje włosy. Przejeżdża nasączonym w wodzie utlenionej wacikiem a ja zagryzam mocno zęby. Nie wiem czy istnieje taka osoba która lubi to uczucie

- To nie wygląda na głębokie a ty i tak pewnie nie chcesz jechać do szpitala?- pyta a ja kręcę głową- tak myślałem- chwilę jeszcze czuję jego dotyk na sobie, jednak wydaje mi się, że zabiera ręce najszybciej jak może.

Odwracam się w jego stronę:

- Dziękuję- chyba tak właśnie wypada powiedzieć prawda? Jednak on puścił mimo uszu moje słowa.

- Nic więcej ci nie zrobił?- jeździ po mnie wzrokiem, centymetr po centymetrze i zatrzymuje się na moim policzku.

- Nie, nic- no bo co mam powiedzieć? W końcu mojej rany w psychice nie załata wodą utlenioną i kawałkiem papieru.

- Nie możesz tam wrócić- dodaje po chwili jakby wciąż zamyślony- obiecuję jeżeli go spotkam...- kładę dłoń na jego dłoni.

- Nie warto naprawdę- unoszę jeden kącik ust mający udawać uśmiech, ale chyba się nie udało bo Marcus zmarszczył brwi posyłając mi spojrzenie ''coś cię boli?''

- Dobrze, że pokonałaś swój honor i przyszłaś- miałam ochotę się zaśmiać jak bardzo nieudolnie chciał obrócić tą sytuację w żart.

- Nie przyzwyczajaj się za bardzo- mruknęłam puszczając mu oczko jednocześnie zabierając moją rękę z jego- i mam nadzieję, że nie przeszkodziłam wam w niczym ważnym. Twój kolega nie wyglądał na zachwyconego- wracam myślami do wyrazu jego twarzy i na pewno nie był zadowolony.

- Nim się nie przejmuj, on zawsze tak wygląda- zapewnia mnie.

Mruczę takie '' mhm'',jakoś bardzo mnie tym nie przekonał. Wyciągam telefon i o dziwo mam tylko dwie wiadomości. Jedna od Tiny a druga od Eleny. Wybieram numer do tej drugiej. Marcus cały czas mi się przyglądał.

- Lu?- od razu wita mnie przejęty głos mojej przyjaciółki- już miałam do ciebie jechać i pokazać temu debilowi jak wąchać kwiatki od dołu- za to właśnie je kocham. Nie powiem, że akurat ta groźba była minimalnie prymitywna. Usłyszałam jak brunet dusi w sobie śmiech- kto jest z tobą? NIE GADAJ - słyszę wciągane powietrze, dyskretnie ściszam głośność połączenia do minimum- TEN PRZYSTOJNY SĄSIAD KTÓREGO UWAŻAŁAŚ ZA SERYJNEGO MORDERCE?- zapomniałam chuj mi w dupę.

Teraz to ja mogę iść kopać sobie dół. Poziom mojego zażenowania wywaliło właśnie w kosmos razem z moją dumą. Honor już wcześniej uciekł.

- Mogę przyjechać?- nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej przez zaciśnięte gardło. Gdy tylko słyszę twierdzącą odpowiedź od razu się rozłączam.

Chowam twarz w dłonie, maskując przy tym moje wielkie wypieki na policzkach. Teraz wystarczy czekać aż zacznie temat. Albo się obrazi? Cholera chciałam go jeszcze troszeczkę wykorzystać znaczy emm.. poprosić czy mógł by mnie podrzucić do Eleny. To jest 15 minut samochodem. Słyszę tylko wybuch niekontrolowanego śmiechu. Nie powiem, ulżyło mi. Ma bardzo ładny śmiech. Taki melodyjny i przede wszystkim szczery.

- Czy ty naprawdę myślałaś - znowu przerywa mu atak śmiechu, ja na to krzyżuję ręce na piersi i posyłam mu ostrzegające spojrzenie i się uspokaja- Czy ja naprawdę wyglądam na seryjnego mordercę?

- Oj bez przesady, tak mi się powiedziało- brawo kretynko ale błysnęłaś inteligencją- ale możesz się cieszyć, że już tak nie myślę- posyłam mu przepraszający uśmiech.

- Od razu ci mówię wrócimy do tej rozmowy- na co ja przewróciłam oczami i parsknęłam pod nosem '' no na pewno'' - a teraz się zbieraj podrzucę cię.

Zmarszczyłam brwi i przez myśl przeleciało mi, że on może faktycznie czyta w myślach. Powiedziałam sobie w myślach '' ma ładne oczy'' i subtelnie go obserwowałam, nic żadnego uśmieszku ani nic więc to chyba jest nie możliwe.

Do cholery Lucy, nikt nie umie czytać w myślach kretynko.

Telefon zawibrował mi w kieszeni. Zerknęłam na wiadomość widniejącą na wyświetlaczu.

'' I tak nie masz gdzie pójść. Wracaj do domu, bo będzie gorzej''- chyba wam nie muszę mówić od kogo była ta wiadomość.

Schowałam z powrotem telefon do kieszonki spodni. Napotkałam tylko zaciekawiony wzrok Marcusa. Pokręciłam tylko głową i dodałam:

- Możemy jechać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro