The Case 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niegdyś przed wielu, wielu laty
W królestwie nad mórz pianą
Żyła dzieweczka którą znałem
Annabel Lee ją zwano

Dzieweczka z kraju ponad morzem
W królestwie nad mórz pianą
Żyła tem tylko że mnie kocha
I tem że jest kochaną

Byliśmy dziećmi ja i ona,
W onem królestwie nad mórz pianą
A miłowaliśmy się miłością
Nad miłość innym daną

A miłowaliśmy się miłością
Ja z moją Annabel Lee
O jakiej chyba, uskrzydlony
Ród Serafinów śni

I z tej to właśnie, z tej przyczyny
W królestwie nad mórz pianą
Wicher napędził kłąb chmur siny
W królestwie nad mórz pianą

I jak Serafin lodowaty
W mroźne odziany mgły
Do zimnej wtrącił ją mogiły
Ją! Moją Annabel Lee

Bo tam, w królestwie nad mórz pianą
Każde to dziecko wie
Że zazdrościły Serafiny
Annabel Lee i mnie

I że dlatego wichry mroźne
W chmurne odziane mgły
Zabiły ją
Zmroziły ją...
Piękną mą Annabel Lee

Lecz w naszej miłości choć była dziecięcą
Tak silnych uroków moc tkwi
Żeśmy się kochali i lepiej i więcej
Niż starsi i mędrsi niż my...
Niż mędrsi i starsi niż my...

I nigdy anioły co w niebie królują
Ni czarnych demonów rój zły
Nie mogły oderwać jej duszy od mojej
Ni mojej od Annabel Lee.

I dziś skoro drżąca srebrzystość miesiąca
I gwiazd pozłocistych rój lśni.

Śnię i czuję na sobie płonące
Jej oczy. Mej Annabel Lee

I co noc w snów bieli, wśród srebrnej topieli
Spoczywam wraz z nią na zimnej pościeli
Tam w jej królestwie nad mórz pianą
Tam w jej mogile pod mórz pianą *



Reven
- Nienawidzę Walentynek! - Natalie weszła do motelowego pokoju głośno trzaskając drzwiami i zsypując z włosów śnieg oraz maleńkie papierowe serduszka- jakimś gówniarzom zachciało bawić się w konfetti.
- Dla takiego zrzędy jak ty, każda zabawa to dno - rzekł Dean zabierając paczkę chipsów, którą dziewczyna przyniosła.
- Z ciebie jest gorsza zrzęda.
- Nat, coś do ciebie. Jednak ktoś uważa, że lubisz to święto - Sam podał jej kolorową kartkę, która po otwarciu zaczęła grać romantyczną melodię. Jeffey z niechęcią ją przyjęła, ale po przeczytaniu jej mina złagodniała.
- Reven rusz dupę, mamy spotkanie.

- Idę- zwlokłam się z kanapy i złapałam płaszcz.
- Co? Zaraz, zaraz - Dean odwrócił uwagę od lecącego na niewielkim telewizorze filmu akcji- Gdzie idziecie?

- Babskie sprawy - rzuciłam, nim Nat wyciągnęła mnie na mroźne powietrze.

Z nieba pruszył biały śnieg rozwiewany przez silne podmuchy wiatru. Mnóstwo par spacerowało trzymając się za ręce, całując albo wręczając sobie prezenty. Na ich widok moja przyjaciółka udawała odruch wymiotny.

- A tak serio, gdzie mnie zabierasz?
- Król kawałów chce nas widzieć.
- Wspaniale. Tęskniłam za nim- zadrżałam i mocniej opatuliłam się wełnianym szalikiem. Spojrzałam na Natalie ubraną jedynie w zimową kurtkę.
- Nie zimno ci?
- Nie. O patrz, to tu.

Szyld niewielkiej budki przedstawiał cukierki wszelkiej maści.
- No oczywiście, sklep ze słodyczami- weszłyśmy do środka. Wnętrze okazało się większe w środku, niż na zewnątrz. Tak bardzo w jego stylu.

Trikster stał w alejce z żelkami, podjadając kwaśne paski.
- Nareszcie! - wykrzyknął- moje ulubione Łowczynie!
-Gabe ! - uściskałam archanioła z całych sił. Nat też.

W naszej burzliwej przeszłości Gabriel był zakręconą stałą. On wytłumaczył nam dlaczego widzimy świat taki jaki jest. Dlaczego, choć mieszkałyśmy w różnych częściach świata, nawiedzały nas widma wzajemnej obecność. To on sprawił, że spotkałyśmy się ponownie. Był jak taki szalony wujek, wspomnienie z przeszłości.

- Dlaczego akurat teraz? - spytała Nat częstując się żelkami. Ja również się skusiłam. Mamy szczęście, że Gabe jest archaniołem, bo już dawno zęby powypadałyby nam z powodu próchnicy.
- W niebie zapanował chaos.
- To nic nowego. Poza tym gdzieś masz problemy tych drętwusów z góry.
- Tym razem to coś innego.
- Kolejna apokalipsa? - zmarszczyłam brwi.
- Jeśli chodziłoby o byle koniec świata poszedłbym do Winchesterów. Ale wiem, że to nie może być w żadnym stopniu spierdolone. To do ciebie cytrynko - wskazał palcem na blondynkę.
- Zaskoczę cię, ale przez kogoś - spojrzała na mnie - tworzymy z nimi gang łowców.
- Wy i Winchesterowie? Hahahahaha - pochylił się i poklepał w udo.- To dopiero ciekawy zwrot akcji. Jednak cholerna skuteczność. Uuu- otarł łzę.
- Więc o co chodzi?
- O pióro.
- Jakie pióro?
- Anielskie - popatrzyłyśmy po sobie, a ja zerknęłam jeszcze na plecy Gabriela.
- Ale wy nie macie piór - powiedziałam powoli. Popatrzył się na mnie jak na idiotkę.
- Oczywiście, że nie mamy. W owym piórze zaklęta jest łaska pewnej anielicy.
- Jak ona ją tam wsadziła?
- I co ważniejsze, dlaczego?
- Annabel była młoda, specyficzna. Nienawidziła wojen i panującej w domu korupcji. Pragnęła dziewczyna spokoju, nie dziwię jej się. Zeszła na ziemię i zamieszkała na jednej z wysepek nad morzem północnym. Góra oburzyła się dopiero gdy Annabel zakochała się w człowieku.
- Wiemy, że twoje rodzeństwo to dupki, ale chyba przesadzili. Nie jeden pierzasty opuścił gniazdo, by korzystać z ziemskich uciech.
- Tyle, że ona naprawdę go kochała.
- I co to jakaś anielska wersja Romea i Julii?- prychnęła Nat.
- Wiecie kim są anioły?
- Sztywniakami jakich mało? Nie wszyscy oczywiście.
- Jesteśmy świecącymi kulkami łaski bożej i jego światła. Naszym zadaniem jest walka z tworami ciemności i demonami. Nie mieliśmy jak wy, wolnej woli, uczuć, nauczyliście nas tego. Więc jeśli anioł kogoś pokocha, jeśli pokocha człowieka, jest to cholernie potężna miłość. Taki śmiertelnik ma szczęście, jest bardziej odporny na choroby i zranienia. Nie całkiem oczywiście. Jego dusza ma większe znaczenie. Dla obu stron. To jasne, że moim braciom nie spodobał się fakt, że istota ludzka ma taką moc.
- Więc czemu go nie zabili?Albo tej anielicy?
- Rzecz w tym, że nie mogli. Broniła ich siła wzajemnej miłości.
- Co za banał.
- Ja tam uważam, że to romantyczne.
- Serio? Bo nie lubisz romansów.
- Bardzo często są nudne. Albo mają smutne zakończenia.
-To też takie ma. Nie mogąc ich zabić, próbowali kochanków rozdzielić. Koniec końców im się udało. Ciało Annabel wrzucili w morskie odmęty, ale nim tak się stało, anielica przelała swą łaskę i moc ich miłości na niewielkie białe pióro.
- I to mamy znaleźć?
- Po czym zwrócić Annabel Lee.
- Czekaj, kojarzę to imię. Nie był przypadkiem wiersz?
- Owszem. Edgar Allan Poe był prorokiem.
- No i wszystko jasne.
- A co z jej kochankiem?
- Nikt tego nie wie.
- Znaleźć magiczne piórko i zwrócić właścicielce, się robi - Jeffey zasalutowała, ale Gabriel wydawał się nieobecny, jakby przeżywał tę historię na nowo. Po chwili wrócił do siebie i na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
- Życzę wam szczęścia- ujął moją twarz w dłonie i pocałował w czoło- najsłodsza czekoladko. Cytrynko- gdy Natalie sięgnęła po żelki, cmoknął ją w policzek i zniknął nim zdążyła mu przyłożyć.

-Wracajmy już do motelu. Jest późno. Bracia na pewno się martwią.
- A co mnie obchodzi ich zdanie. Możemy robić co chcemy.
- Nie wiń Winchesterów za to, że się martwią.
- Nie winię. Denerwuje mnie tylko ciągła obsesja Deana.

Szłyśmy ciemnymi ulicami, rozświetlanymi jedynie bielą śniegu, gdy poczułam demoniczną obecność.
- Nat - złapałam ją za ramię.
- Witam piękne panie - za nami rozległ się męski głos. Przyjaciółka posłała mi znaczące spojrzenie i powoli się obróciłyśmy. Demon opętał mężczyznę wysokiego, ubranego w czarnozielony garnitur. Podszedł do nas. Natalie wysunęła delikatnie anielskie ostrze, ukryte w rękawie puchowej kurtki.
- Niebezpiecznie jest wychodzić nocą, nawet w tak piękne święto jakim są Walentynki. Czyżby wasi partnerzy postanowili was opuścić? Jeśli chcecie mogę sprawić, że zdobędzie każde serce - kusił miękkim głosem.
- Proponujesz nam umowę?- ale przecież nikogo nie wzywałyśmy, ani nie jesteśmy na rozdrożu.
- Cóż za bezczelność! - wykrzyknęła moja przyjaciółka - Nie wstyd ci?-
Chyba zbiła go z tropu, bo się zawachał.
- On nie wie kim jesteśmy- powiedziałam.
- To zaraz się dowie- dziewczyna zaprezentowała ostrze w całej okazałości.
- Anioły!
- No chyba nie!- Nat rzuciła się na niego i wbiła anielską broń prosto w serce.- Co za niewychowanie! Najpierw z dupy proponuje układ, a potem wyzywa od aniołów!

Ciagnępłyśmy ciało do pobliskiego śmietnika, zostawiając smugę na śniegu.
- Myślisz, że ktoś zauważy?
- Eee, do rana przysypie i nie będzie widać. Muszę złożyć skargę Crowleyowi.
- Może ma to związek z piórem? - zastanawiałam się na głos.
- W piekle też szaleją? Wielka moc, nie dziwne że również chcą ją zdobyć.
- Zapanuje anarchia. A ziemia będzie polem bitwy.- Powietrze jeszcze bardziej ochłodziło się, niosąc pogróżki złowrogiej przyszłości.
- Musimy ich powstrzymać.

W drodze powrotnej do motelu, nie było widać żadnych par. Nikogo. Wszyscy pochowali się w domach, przeczuwając, że zbliża się niebezpieczństwo.

- Wstawać zasrane lenie, mamy robotę!- Jeffey obwieściła nasz powrót donośnym okrzykiem- Witaj?

Winchesterowie nie byli sami. W pokoju znajdował się również mężczyzna w garniturze i beżowym płaszczu o porażających niebieskich oczach.
- Anioł- Nat spojrzała na mnie i znów na pierzastego. Ponownie dzisiejszego wieczoru dobyła ostrza i zaatakowała nieznajomego. Ten zdążył zareagować i chwycił moją przyjaciółkę. Przycisnął ją do siebie, wytrącając broń.
- Hej, spokojnie- zerwał się Dean, bo już miałam zamiar uwolnić Jeffey siłą. Sam złapał mnie za rękę.
- To przyjaciel- powiedział.
- Cass, to są Łowczynie, o których Ci mówiliśmy. Natalie, Reven, poznajcie Castiela.
- No siemka - rzuciła Nat, wciąż w uścisku anioła. Nie wyglądało jednak, że sytuacja jej przeszkadza.
- Cass możesz już ją zostawić- starszy Winchester zmarszczył brwi.
- Oczywiście. Wybacz. Twoje włosy pachną bardzo ładnie. Cytrusami- niebieskooki się zmieszał.
- Dzięki - mogłabym przysiąc, że Nat się zarumieniła. Dean głośno odchrząknął. Wyczułam zazdrość. Oh, będzie ciekawie.

- Szykuje się coś dużego. Musimy znaleźć anielskie...
- Pióro- przerwałam Samowi - Wiemy.
- Skąd?- spytał Dean.
- Nie tylko wy macie znajomego z góry - Natalie zarzuciła włosami.
- Nie sądziłem, że zadajecie się z aniołami.
- Z byle jakimi nie. Z archaniołami.
- Mam nadzieję, że nie chodzi o byłe archanioły.
- Niektórzy z nas owszem - Jeffey skinęła na mnie głową. Rzuciłam w nią poduszką.
- Miałaś o tym nie wspominać.
- Co, o twoim rande vou z diabłem?
- Miałaś randkę z Lucyferem?
- Nie.
- Tak.
- A ty masz romans z Crowleyem!
- Raczej niezobowiązującą relację - uśmiechnęła się i napiła nalanej wcześniej whisky.
- Tak niezobowiązującą, że dał ci własnego piekielnego ogara.
- Uwielbiasz Lunę, więc co się czepiasz?
- Nie czepiam. Tylko nie przypominaj mi o Lucym. I tak nie był takim diabłem, jak twój były James.
- NIE WYPOWIADAJ IMIENIA TEGO SZMACIARZA!
- Dobra, spokojnie, bo chłopcy zejdą na zawał.

Mężczyźni stali i patrzyli się na nas, z otwartymi buziami, jakbyśmy urwały się z choinki i zaczęły tańczyć gangam style w stroju z warzyw.
- Chyba potrzebuję piwa - Dean skierował się do lodówki, z której to wyciągnął trzy butelki. Jedną wręczył bratu, drugą aniołowi.
- Dean, wiesz że nie mogę się upić - powiedział Castiel.
- Chociaż spróbuj. Dobrze Ci to zrobi.

Między tą dwójką dostrzegłam więź głęboką i intymną. Innego rodzaju, niż ta między braćmi. Przypomniały mi się słowa Gabriela, że miłość anioła do człowieka może mieć potężną moc. Rzeczywiście. Nie wiedziałam jeszcze jaka miłość łączy Cassa i łowcę, ale niewątpliwie ona istniała. Dlatego działania Deana tak bardzo wpływały na równowagę rzeczywistości. Spojrzałam na Sama. A jaki anioł kocha jego? Chyba Lucifer, na swój toksyczny pokręcony sposób.

- Reven! Oni zamówili pizze z mięsem!
- Dawaj- przerzuciła mięsne kawałki na moją porcję i zjadłyśmy prowizoryczną kolację. Potem wszyscy, prócz anioła, poszliśmy spać.

#####

Poszukiwania były trudne. Mimo że pióro było na ustach wszystkich, nikt nie miał pojęcia gdzie nawet prawdopodobnie mogło się znajdować. Spędziliśmy kilka dni na bezowocnym sprawdzaniu wskazówek i fałszywych poszlak. Zero. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Pokazywane w telewizji powodzie, trzęsienia ziemi i huragany każdemu z nas psuły nastrój. Czuliśmy się winni temu, że tak długo to trwa.

- Chyba coś mam! - wykrzyknął Sam, a jego pewność rozwiała nasz marazm.
- Wiesz gdzie jest pióro?
-Nie.
- Eeeee- nadzieja prysła jak bańka mydlana.
- Ale chyba znalazłem kochanka.
- To gratuluję łosiu i życzę wam wspaniałej przyszłości - rzuciła z jadem Nat.
- Haha - Castiel zaśmiał się nieco sztywno, ale uroczo ukazując zęby. Natalie poweselała, jak za każdym razem widząc uśmiech anioła. Tak jak Dean.
- Nie swojego - burknął młodszy Winchester posyłając mi spojrzenie od którego serce zabiło mi szybciej- Annabel.
- On może wiedzieć gdzie jest pióro.
- Jak się o nim dowiedzałeś?
- Znalazłem imię w osobistym dzienniku Edgara Allana Poe. Jacobo. Tuż pod pierwowzorem wiersza.
- Tylko imię?
- Trochę poszperałem- usiadł na kanapie i otworzył laptop- Jacobo Hawkins, znany hiszpański żeglarz i odkrywca, w dzieciństwie zamieszkały wraz z wujkiem na jednej z wysepek morza północnego, często oskarżany o herezję, z powodu bluźnierczych wypowiedzi o aniołach, przyczynił się do ważnych odkryć morskich głębin.
- To nasz gość. Wiadomo gdzie go pochowano?
- W tym szkopuł. Tu jest jego portret z odkrycia jakieś cieśniny. A tu, sto lat później badania wysp wokół niej. Jest tego więcej.

Na obu ilustracjach mężczyzna miał identyczną twarz, nie zestarzał się ani sekundę.

- Brawo Sammy - pochyliłam się by go uściskać i oparłam podbródek o czubek jego głowy, przeglądając zawartość komputera.
- Może być nieśmiertelny?
- Nie zdziwiłoby mnie to.
- Ale jak go znaleźć? Bo przez tyle lat ukrywał się przed aniołami. I demonami.
- Mamy XXI wiek - przyjaciółka sięgnęła po komputer.
- Co robisz?
- Mamy program do rozpoznawania twarzy. Jeśli jest gdzieś na tej planecie, to go znajdę.
- Nieźle - nawet Dean był pod wrażeniem.
- Tylko może to trochę potrwać... - Na laptopie ukazał się czerwony pasek oznaczający dopasowanie.
- Ha, szybko poszło.
- Gdzie?
- Milwaukee.
- Jest w Ameryce? Czemu wszystko dzieje się w Stanach?
- Może na innych kontynentach mają własnych łowców, którzy ratują świat przed apokalipsą. Taki Dean zajadający się crossantami na wieży Eiffla.
- I wyrywający francuzki. Szczęściarz.
- Castielu? Dasz radę go sprowadzić?
- Oczywiście - anioł zniknął.

- Głodni? Skoczę do sklepu - zaproponowałam- da mi ktoś kluczyki do wo...
-NIE - wrzasnęli Dean i Nat jednocześnie.
- Dobra, to pójdę piechotą.
- Ja cię zawiozę.
- Dzięki. Motel ma być cały jak wrócimy - rzuciłam do przyjaciół na odchodne.

Wciąż było mroźno, więc cieszyłam się gdy znalazłam się w ciepłym wnętrzu Impali.

- Więc ty i Lucyfer...- powiedział powoli Sam unikając mojego spojrzenia.
- Nawet nie zaczynaj. Nie była to prawdziwa randka.
- Na pewno, nie wyglądasz na... Yhm, nieważne. Ale on chyba jest tobą zainteresowany.
- Tobą też - prychnęłam i przez chwilę jechaliśmy w ciszy.
- Mamy przerąbane - rzekłam, na co Winchester się uśmiechnął.

Potem znów jednak trzeba było wysiąść.

Wrzuciłam do koszyka obowiązkowy placek, sałatkę dla Nat i Sama , coś słodkiego dla siebie oraz dania, które można odgrzać w mikrofali. Miałam właśnie iść do kasy, gdy przy półce z nabiałami jakaś para zaczęła się kłócić. Tak poważnie. Następnie dołączyli do nich pozostali ludzie ze sklepu i zapanował chaos. Próbowałam choć trochę go opanować. Sam również, ale mimo imponującej postury, pozostał bez odzewu. Zaczynało robić się naprawdę gorąco. Nie lubiłam takiej atmosfery. Bardzo.

Wyciągnęłam więc za pasa podręczny pistolet i strzeliłam dwa razy w sufit.
- Na ziemię! To jest napad! - zareagowali. Chaos opanowany. Powiedzmy. Sam na mnie spojrzał, na co wzruszyłam ramionami. Przy kasie sięgnęłam jeszcze po zapas zapalniczek, po czym opuściliśmy miejsce handlu. Dla zasady strzeliłam dodatkowo w niewielką kamerę.

- To było... -zaczął Winchester.
- Konieczne. Oni by się pozabijali.
- Wszystko pewnie wina aniołów i tej całej wojny.
- Zapewne. Pozwolisz że wysiądę wcześniej? Potrzebuję oczyścić umysł.
-Wszystko w porządku?
- Ze światem nie bardzo. A u mnie raczej tak.
- Wyjść z tobą?
- Nie trzeba. Nie każ bratu czekać na placek.

Z niechęcią mnie zostawił, ale bardzo potrzebowałam chwili samotności. Przechadzałam się wzdłuż zamarzniętego jeziora. Zima nie odpuszczała. Było mroźniej niż zazwyczaj o tej porze roku. Słońce ostatnimi czasy wogóle się nie pokazywało. Westchnęłam głęboko. Odczuwałam dotkliwie mrok anielskiej wojny. Mimo że nie było jej widać, przenikała na Ziemię, rozstrajając pogodę i mieszając w ludzkich relacjach. Dlaczego anioły miały za nic ludzi i ten świat? Gdzie podziali się ci obrońcy?

Po drugiej stronie jeziora spacerowała kobieta z dzieckiem na rękach. Chłopczyk spał i opierał główkę o ramię matki. Kawałek dalej szło starsze małżeństwo. Staruszka poślizgnęła się, ale jej mąż w porę ją złapał i oboje wybuchli śmiechem.

Od razu zrobiło mi się cieplej. Pomimo anielsko demonicznej apokalipsy, wciąż można było znaleźć miłość. Zapewne to ujęło Annabel.

Spojrzałam na szare niebo i rozwiewane płatki śniegu. A co jeśli pióro wcale nie jest ukryte?

Może nikt nie potrafił go znaleźć, bo ciągle się przemieszcza?

Wyprostowałam się, wyciągnęłam przed siebie ręce wnętrzem dłoni do góry i zamknęłam oczy.

Pomyślałam o Nat, o tym jak się poznałyśmy, latach polowań i przeżytych wspólnie przygodach.

Pomyślałam o Gabrielu, o tym że jest dla mnie rodziną i wsparciem.

Pomyślałam o Lemuelu, człowieku który mnie wychował i wciągnął w sekrety świata.

Pomyślałam o wszystkich przyjaciołach, ludziach i nie tylko, który stanęli na mojej drodze i znaczą dla mnie bardzo wiele.

Pomyślałam o Winchesterach i o tym jak moje serce drga pod spojrzeniem Sama.

Zatraciłam się w całej miłości jaką czułam do świata i jaka drzemała w mojej istocie.

Otworzyłam oczy.

Na moich dłoniach leżało niewielkie, lśniące błękitnym blaskiem pióro. Drżało, a ja wyczułam drzemiącą w nim moc i historię. Nawet nie byłam świadoma kiedy po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.

Schowałam potężny artefakt pod płaszcz i ruszyłam usatysfakcjonowana by podzielić się z resztą radosną nowiną.

- Ojojojoj.

Motel nie był cały jak wróciłam.

W miejscu gdzie kiedyś stał budynek, znajdował się parujący krater. Myślałam że zabłądziłam, ale przekrzywiony szyld wskazywał, że to tu spędziliśmy ostatnie dni

Rozejrzałam się i dostrzegłam czarną maskę Impali. Koło samochodu leżał Dean z mocno poharataną twarzą. Podbiegłam do niego i sprawdziłam puls. Żył, ledwo. Poczułam pulsującą moc pióra i przyłożyłam dłonie do klatki piersiowej mężczyzny. Rany zniknęły, obudził się.

- Sammy - chciał się podnieść, ale zrobił to za szybko.
- Ostrożnie. Co się stało? - pomogłam mu wstać i oprzeć się o auto.
- Ten typ. Jacobo. Gdy się pojawił w pokoju, ściągnął całe hordy aniołów i demonów. Rozpętał się cholerny chaos. Potem przyleciał jakiś cholerny anioł i wszystkich kurwa wcięło.
- Nie wiesz gdzie są? - spojrzał tylko na mnie smutnymi oczami.

Łaska Annabel Lee znów dała o sobie znać.
- Chyba zaraz ich znajdziemy - złapałam go mocno za rękę i pióro przeniosło nas na brzeg wyspy pośród morza północnego.

Wokół nas toczyły się walki, ciemność kontra światło. Nie był to piękny widok, skoro używali oni ludzkich ciał. Wiał silny, porywisty wiatr, fale z hukiem uderzały o brzegi.

Natalie walczyła przeciwko młodemu mężczyźnie, który z całą pewnością był człowiekiem. Więc to Jacobo. Z wyglądu nie dałabym mu więcej niż dwadzieścia lat. Jeffey nieźle sobie radziła, ale nie rozumiałam dlaczego. Mieliśmy przecież pomóc chłopakowi odzyskać ukochaną. Potem zobaczyłam zakrwawionego Castiela. Doszło do mnie że dziewczyna nie walczy, tylko broni anioła. Jacobo miał jednak za sobą lata doświadczenia i Nat zaczęła przegrywać, choć opierała się zaciekle.

- Ten Serafin zgnie! - krzyknął Hawkins.
- Po moim kurwa trupie - Dean uzbrojony w maczetę, pojawił się między nimi, odsłaniając moją przyjaciółkę i Casa.

Jacobo miał już zaatakować, ale opuścił broń, a jego spojrzenie złagodniało. Zapewne dostrzegł to co ja. Miłość. Nie był on zły, chciał tylko zemsty, za odebranie mu ukochanej.

- Reven! - obróciłam się słysząc swoje imię. Młodszy Winchester skupił uwagę na mnie, ignorując siłę szalejącego żywiołu, który, ku mojej rozpaczy całkowicie go pochłonął. Może było to głupie i bezsensowne, ale skoczyłam za nim. No czysty idiotyzm, zważywszy na to że nie lubię i nie umiem pływać. Fale rzucały mną po całej powierzchni wody, nim udało mi się zanurzyć. Magiczne piórko umożliwiło mi oddychanie i poruszanie się pod wodą. Tu było spokojniej. Zero walk i chaosu, jedynie wszechogarniająca cisza.

Ciało Sama powoli opadało coraz głębiej. Mężczyzna miał zamknięte oczy, jego włosy przypominały grzywę lwa. Podpłynęłam do niego. Był zbyt ciężki by go wyciągnąć, więc ujęłam twarz Winchestera w dłonie i podzieliłam się z nim powietrzem, jakie zapewniła mi moc anielicy.
Sammy ocknął się, a ja ruchem głowy, kazałam mu płynąć na górę. Nie chciał mnie ponownie zostawić, ale instynkt przetrwania zwyciężył. Patrzyłam jak się oddala.

Łaska wyczuwała swą właścicielkę i pociągnęła mnie w dół. Morski świat był niesamowity i przerażający zarazem.

Zobaczyłam Annabel Lee unosząc się w miejscu, otuloną delikatnie warstwą lodu. Nigdy nie widziałam tak pięknej istoty. Jej włosy były białe niczym morska piana, tak jak gładka skóra. Przypomniała posąg wykuty w marmurze, ale ludzkie ręce nie byłyby w stanie stworzyć takiej perfekcji. Wahałam się przed skalaniem idealnego stanu w którym ona się znajdowała, ale czegoś mi w niej brakowało. Rzeczywiście była jak rzeźba. Doskonała i martwa.

Pióro raziło blaskiem, kiedy przykładałam je do lodowatego ciała. Łaska płynnie wsiąkła w Annabel, rozjaśniając każdy jej skrawek, a potem zgasła. Dziewczyna otworzyła oczy barwy morza, ni to szare, ni to niebieskie, a ja miałam tylko ochotę by w nich utonąć.

Brak mocy dał się we znaki i zaczęło brakować mi powietrza. Nagle ubranie zrobiło się cholernie ciężkie, a otaczająca mnie woda przeraźliwie zimna.

Annabel Lee w porę złapała mnie za rękę, bo już czułam jak kosiarze zacierają ręce. Anielica wpłynęła na powierzchnię i pozostawiła mnie na lądzie, próbującą pozbyć się wody z płuc.

Uniosła się wysoko w powietrze, a jej cienka granatowa sukienka rozwiewała się na wietrze.
- DOSYĆ! - krzyknęła, a fale jakby na jej rozkazy zmyły walczące anioły i demony.

Pogoda się trochę uspokoiła, całe szaleństwo morza zamknęło się w wznoszącej się Annabel. Jeśli wcześniej myślałam że jest piękna, to teraz była zjawiskowa. Wyglądała jak ucieleśnienie wodnego żywiołu, z nieposkromioną dzikością widnącą na jej twarzy.

Na nie całkiem suchym lądzie pozostaliśmy tylko ja, Nat, Team Free Will, Jacobo i jakiś anioł. Ten ostatni, w naczyniu z mężczyzny w średnim wieku, jako jedyny patrzył na Annabel z niechęcią, więc dziewczyna zwróciła się do niego.
- Jeśli jeszcze kiedyś Domimicu wystąpisz wraz ze swoim zastępem, przeciwko mnie, zmiotę cię. Jak fala statek podczas sztormu- ten zwany Dominiciem prychnął i spojrzał na Winchesterów.
- To jeszcze nie koniec- zniknął. Miałam jednak nieprzyjemne wrażenie, że spotkamy go ponownie.

Jacobo po ujrzeniu ukochanej padł na kolana.
- Annabel Lee - wyszeptał.
- Witaj najdroższy - pocałowała go czule.

Cudownie. Uwielbiam szczęśliwe zakończenia. Widok zjednoczenia się kochanków był jak miód na moje serce.

- Reven ratuje dzień - Nat oparła się o moje ramię.
- Nie tylko ja. Gang łowców plus Cass ratuje świat- pociągnęłam nosem. Wciąż byłam przemoczona, ale jakoś nie było mi zimno.
- Gdzie my wogóle jesteśmy? - zapytał Dean.
- Gdzieś w Europie. Chyba.
- Jak się stąd wydostaniemy?
- Castiel załatwia nam chyba podwózkę.

Rzeczywiście, anioły prowadziły jakąś ważną konwersję. Annabel odwróciła się w naszą stronę, gdy do niej podeszliśmy.
- Dziękuję za to co dla nas zrobiliście. Moja wdzięczność sięgać będzie po kres czasów.
- Spoko - rzekła Nat - podrzucisz nas z powrotem?
- Oczywiście.

Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już staliśmy przed resztkami motelu.

- Dobra, pakujcie się, nim zjawią się federalni- Dean wyciągnął kluczyki i odjechaliśmy Impalą ku zachodzącemu słońcu, przy głośnej nucie AC/DC.








* tłumaczenie wiersza - Wikipedia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro