The Case 5
Odebrałam telefon.
-Niech żyje Lucyfer- rzekłam całkiem poważnie.
-Jaki do jasnej cholery Lucyfer?! Jestem nieskończenie razy lepszy!- Zaśmiałam się.
-Spokojnie, żartuję tylko. O co chodzi?- Szłam przed siebie. Taki miły spacerek.
-Te żarty nie są śmieszne jakbyś jeszcze nie widziała- odchrząknął- ale o tym kiedy indziej. Dostałem skargę, iż zabiłaś pewnego demona.
-W dawnych czasach umawialiśmy się na demony z rozdroża. A to nie była taka dziwka.- Mijałam ludzi. Każdy wydawał się normalny.
-Twierdzisz, że ja również jestem dziwką?!- Zbulwersował się.
-Spokojnie Cr...
-Nie jestem jakąś pieprzoną dziwką!- Krzyknął mi do słuchawki.
-Zamknij paszczę!- Również podniosłam głos- z czym dzwonisz, Crowley?- Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. Myślałam, że się rozłączył. Gdy rozległ się jego głos.
-Królicza łapka. Chcę ją mieć- zebrał się na oschły ton.
-A ja chcę krowę z toffi, umieć wyczarować skittlesy oraz abyś powiedział mi po co ci ona i co z tego będę mieć.- Usiadłam na jednej z ławek na chodniku.
-Bo to królicza łapka. Przynosi szczęście znalazcy. Przyda mi się.- Założyłam nogę na nogę.
-Co będziemy z tego mieć?
-A noc ze mną ci nie wystarczy, króliczku?- Westchnęłam.
-Crowley, pytam poważnie. Wiesz, że nie ma nic za darmo.
-A co uroczy króliczek chce w zamian?
-Crowley...
-Co chcesz za tą łapkę? Czy mam ci sam ją uciąć?- Wywróciłam oczami.
-Dam ci znać. Wyślij informacje o łapce. W tym tygodniu będziesz ją mieć.- Rozejrzałam się. Dean właśnie wychodził ze sklepu. W reklamówce dostrzegłam placek. Typowe.
-Co ja bym zrobił bez mego króliczka i ptaszyny?
-No właśnie nic- rozłączyłam się, zanim zdołał coś dodać.
-Mamy jakąś sprawę?- Prawie podskoczyłam w miejscu, gdy Dean nachylał się nade mną. Na szczęście prawie.
-Nie my- pokazałam na siebie i jego- tylko ja i Reven.
-Co? Dlaczego my niby nie?- Wstałam, otrzepując spodnie. Mężczyzna patrzył na mnie oskarżycielsko.
-Bo ta sprawa dotyczy tylko mnie i Reven.- Schowałam telefon i ruszyłam w drogę powrotną. Chłopak nie zamierzał się ode mnie oddalać. Udawałam, że go nie widzę.
-Przecież działamy razem! W gangu!- Przystanęłam.
-Wiem, że obojgu nam brakuje pracowanie z naszym rodzeństwem.
-Reven nie jest twoją siostrą.
-Więzy krwi nie znaczą, że ktoś jest rodziną. Decyduje o tym co robi, aby nią być.- Mina Deana znacznie złagodniała. Odwróciłam wzrok i udałam się prosto do motelu. Wpadłam do pokoju.
-Przykro mi Sammy, ale zabieram swoją dupe i dupe Reven na kilka dni.- Przerwałam im chyba miłą rozmowę. Jedli razem... coś, oglądając jakiś film.
-Co to za sprawa?- Brunetka odłożyła talerz na stół.
-Królicza łapka. Nie będzie to za trudne.- Posłałam jej uśmiech.
-Królicza... łapka?- Sam wstał z kanapy.- Ja i Dean mieliśmy już z nią do czynienia.- Obejrzałam się za siebie. Starszy brat stał za mną.
-Jest niebezpieczna. Jedziemy z wami.- Blondyn odłożył reklamówki do kuchni. Szybko pokręciłam głową.
-Ja z Reven sobie poradzimy. Możecie zająć się jakąś inną sprawą.- Błagałam wzrokiem przyjaciółkę o pomoc. Zdawała się tego nie zauważać.
-Łapka nie może wpaść w niczyje ręce. Gdy ktoś jej dotknie, ma niewyobrażalne szczęście.- Uniosłam brew, słuchając Sama.- Ale gdy ją zgubi, odwróci się to od niego. Pech będzie go prześladować aż do śmierci. A to wkrótce do tego doprowadzi.
-Będziemy się starać, aby jej nie dotknąć- upewniła brunetka. Wywróciłam oczami.
-I tak jedziemy. Na razie cisza. Żadnych duchów, ghuli ani innych dziwactw w okolicach.- Blondyn podszedł do torby. Wrzucił do niej wszystko co miał pod ręką.
-To... zróbcie sobie wolne. Zasługujecie.- Bracia spojrzeli na mnie dziwnie. Uśmiechnęłam się niewinnie.- Przy anielskim piórku nieźle oberwaliście.
-Nie przekonuj nas do zmiany decyzji. I tak jedziemy.- Dean zbliżył się do mnie.- Czuję, że coś tu śmierdzi.- Zmarszczył brwi.
-Puściłeś bąka.
-Nie o to mi chodzi!- Zaśmiałam się.
-Dobra. Jedziecie. Ale jeśli będziecie nam przeszkadzać, nie ręczę za siebie- rzekłam całkowicie poważnie.
-Nie będziemy.- Spojrzałam na Sama. Stał przy Reven. Nie wiem co jest między nimi, ale mam nadzieję, że nie jakieś zmowy.
Wszyscy się spakowaliśmy. Chwilę kłóciłam się z Deanem, którym autem mamy pojechać. Trwałoby to dłużej, gdyby nie ciemnowłosa zaproponowała nam rzut monetą. Wsiedliśmy do Impali. Dean z uśmieszkiem zajął miejsce za kierownicą. Pokręciłam głową.
-Co właściwie z waszym aniołkiem?- Zapytałam niby od niechcenia. Po akcji z piórkiem dosyć szybko się ulotnił po odzyskaniu sił.
-Cass? Ma pewnie jakieś sprawy do załatwienia w niebie- odpowiedział mi młodszy Winchester. Pokiwałam głową.
-Wraca czasami?- Poprawiłam się na tylnym siedzeniu.
-Co ty taka ciekawska jesteś?- Dean zajrzał do tyłu, patrząc na mnie.
-Nie jestem ciekawska.- Zmarszczyłam brwi.- Patrz na drogę.
-Jesteś.- Odwrócił się i kierował jak człowiek.- Wraca. Po jakimś czasie.
Nie odpowiedziałam. Nikt już nic nie mówił przez całą drogę do Flint w stanie Machigan. Tam znajdował się nasz cel. Królicza łapka.
*
Po chwilowym pobycie w pobliskim motelu, stwierdziliśmy wspólnie, że powinniśmy jak najszybciej załatwić tą sprawę. Znajdowaliśmy się przy miejskim muzeum. Tam leży łapka.
Sam oraz Reven siedzieli w Imapli, czekając na powrót mój i Deana. Minęło zaledwie kilka sekund i po obejściu przeze mnie zabezpieczeń, znajdowaliśmy się w środku. Pusto. Nikt, żaden ochroniarz nawet nie przechadzał się dla pewności. Może dlatego, że to tylko miejskie muzeum. Nikt pewnie by nawet nie pomyślał, aby coś z niego ukraść.
Przechadzaliśmy się po salach z latarkami w dłoniach. Zawzięcie przeglądałam każdą gablotę, kiedy usłyszałam wołanie Deana. Podbiegłam do... kolegi.
-Chyba znalazłem.- Poświecił latarką na uciętą, króliczą łapkę. Uśmiechnęłam się.
-Zajmę się tym.- Wyjęłam nożyk z nogawki i ostrożnie odkręciłam śruby gabloty.
-Tylko nie do...- Wzięłam łapkę w ręce.- Do kurwy nędzy.- Spojrzałam na Deana.
-Nie kalecz ojczystego języka.- Schowałam łapkę do kieszeni.
-Nie baw się teraz w Stevena Rogersa. Dotknęłaś łapki.- Zgasił swoją latarkę.
-Wielkie mi rzeczy. Przesadzacie.- Machnęłam na to ręką, wiedząc, że mają całkowitą rację.
-Halo? Ktoś tu jest?- Momentalnie umilkliśmy, słysząc czyiś głos. Szybko schowałam się za jakąś kolumną. Mężczyzna z latarką szedł w naszym kierunku. Pobiegłam za gablotę. Nie zauważył mnie. Gdy Dean chciał to samo zrobić, nie miał tyle szczęścia.
-Ej! Co ty tu robisz?!- Blondyn zmrużył oczy przez światło skierowane na niego.
-Ja... tylko zwiedzam. Przecież dzisiaj noc muzeum, racja?- Uśmiechnął się mało przekonująco.
Wzięłam sprawy w swoje ręce. Zakradłam się za mężczyznę i uderzyłam go w skroń lampą, która znajdowała się pod ręką. Osobnik upadł nieprzytomny.
-Spadajmy!- Winchester szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Ja udałam się za nim. Gdy on w ciemnościach uderzał o jakieś rzeczy, ja nawet o nie nie drasnęłam. Próbował zapalić latarkę, ale chyba bateria padła. Zabrałam mu ją i zaświeciła. Spoglądał na mnie spod byka. Oddałam mu ją z uśmiechem na ustach.
Wpadłam do Imapli, a Dean usiadł zaraz przy mnie. Reven i Sam spojrzeli na nas.
-Jedziemy!- Blondyn ich popędził. Tak więc ruszyli.
-Macie?- Ciemnowłosa na nas spojrzała. Wyjęłam łapkę z kieszeni.- Dotknęłaś...
-Co?- Młodszy Winchester się odwrócił na chwile.- Musimy ją spalić.
-Nie ma mowy.- Schowałam ją z powrotem.
-Nie ma dyskusji. Oddaj nam ją.- Zmierzyłam Deana wzrokiem.
-Nie.
-Natal...- zaczęła moja przyjaciółka.
-Pojedźmy tylko kupić jakieś zdrapki.- Przybrałam niewinną minę.- Proszę.
-Nie- rzekł stanowczo Dean.
-Kupie placek.
-Dobra, ale tylko zdrapki. I placek.
Reven i Sam westchnęli zgodnie, ale nie zaprotestowali. Ucieszyłam się w duchu, że mam takie szczęście...
*
-Kolejna wygrana!- Odłożyłam zdrapkę w miejsce, gdzie leżało kilka innych.
-Wystarczy. Musimy ją spalić.- Dean po zjedzeniu placka wstał z fotela i podszedł do mnie.
-Może się jeszcze przydać!- Zaprotestowałam.
-Im dłużej ją masz tym niebezpieczniejsze to jest.- Stanął na przeciwko mnie. Z racji iż mnie nie przekonał, kontynuował.- Po prostu nie chcę, abyś umarła, okej?
Nieco się zmieszałam.
-No... dobrze. Tylko muszę załatwić jedną sprawę. Tylko jedną.- Wstałam na nogi.- Proszę?- Wszystkie oczy się na mnie zwróciły.
-Wow.- Zdzwił się.- O coś mnie prosisz.- Wzruszyłam ramionami.- Nie zgub tylko jej.
Uśmiechnęłam się. Nim mogliby się obejrzeć, wyszłam z motelu.
*
Wjechałam do lasu. Czemu tam? Nocą są bardzo tajemnicze. A przynajmniej wieczorami. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał za minutę dwudziestą pierwszą. Usiadłam na masce z nieschodzącym uśmiechem z ust.
-Tyle czasu, a my wciąż lubimy te same klimaty.- Spojrzałam na bok. Crowley rozglądał się po lesie.
-No widzisz, masz dobry gust.- Wyjęłam z kieszeni łapke.
-Ooo, czy to dla mnie?- Udawał zdziwionego.
-Po części.- Spojrzał na mnie uważnie.- Mały problem.
-To znaczy?- Podszedł powoli.
-Dotknęłam jej. Jak teraz ją oddam, zginę przez niewyobrażalny pech.- Powiedziałam to od niechcenia.
-A mój problem to...
-Crowley.
-Dobra, wymyślę coś. Króliczek zadowolony?- Zarzucił rękoma.
-Jak najbardziej mój królu- uśmiechnęłam się cwaniacko, co on wyłapał i posłał mi ten sam uśmiech.
-Nie oddalaj się daleko. Niebawem wrócę- i zniknął. Schowałam łapkę, a wyjęłam telefon. Kilka nieodebranych połączeń oraz nieodczytanych sms-ów. Zmarszczyłam brwi i jak najszybciej chciałam oddzwonić, ale w lesie nie ma idealnego zasięgu. To znaczy w ogóle. Przeklnęłam pod nosem. Podniosłam wzrok znad telefonu. Krew odpłynęła mi z twarzy. Otaczały mnie demony. Na pewno nie były przyjaźnie nastawione. Rozejrzałam się. Dwanaście cholernych istot. Jedna z nich bardzo przypominała kobietę z mojej i Reven pierwszej sprawy z Winchesterami...
-Wiecie, że to trochę nie fer? Trzeba było więcej swoich przyprowadzić, bo tak nie macie szans.- Jak zwykle byłam pewna siebie. Znaczy wtedy udawałam, ale czasami się przydaje.
Jeden z demonów ruszył w moją stronę. Kobieta nienagannie ubrana. Pierwszy raz ją widziałam. Wysunęłam niezauważalnie anielskie ostrze z rękawa. Stanęła jednak w bezpiecznej odległości ode mnie.
-Natalie Jeffey. Powinniśmy ci podziękować- wywołała u mnie obrzydzenie, uśmiechając się.
-Niestety, ale za wasze pogrzeby nie zapłacę.- Bałam się. Nie wiedziałam gdzie jest Reven. Ani Sam czy Dean. Przy nich czuję się bezpiecznie. Przy Crowley'u również.
-Miałam bardziej na myśli to, że przyprowadziłaś nas do Crowleya. Niestety nie jesteś nam już przydatna.- Jeden z demonów znalazł się nagle przy mnie, powodując mini zawał serca. Złapał mnie za szyję. Zabiłby mnie, gdyby nie Impala, nadjeżdżająca z naprzeciwka.
-Dean, Sam. Miło was widzieć.- Chłopacy razem z moją przyjaciółką wysiedli z Impali. Demon mnie nie puszczał.
-Meg...- Dean ją poznał. Nie spodobało mi się to, ale widząc po minie Sama jemu również była znajoma.- Co ty odpieprzasz?
-Wasza przyjaciółka doprowadziła mnie do Crowley'a- byli zaskoczeni w przeciwieństwie do Reven.
-Nie rozumiem...- Młodszy brat widać miał wiele pytań. Ale nie pora na to!
-Puść ją.- Blondyn zwrócił się do Demona, który nie miał zamiaru tego zrobić. Meg podeszła do mnie i z uśmiechem wyjęła mi z kieszeni króliczą łapkę. Chciałam się wyrwać, ale jeszcze bardziej zacieśnił ucisk. Krótka chwila i nie mogłabym oddychać.
-Możesz puścić. Zrobiła czego chcieliśmy.- Mężczyzna spojrzał mi swoimi czarnymi ślepiami w oczy. Odrzucił mnie z całej siły jak najdalej. Pech chciał, że upadłam na kamień. Dosyć niefortunnie. Dopiero co odebrano mi łapkę, a ja już krzyczałam z bólu, który rozprzestrzeniał się po całej mojej nodze. Zaczęła się niezła jatka. Dean, Sam oraz Reven walczyli z demonami. Meg przyczaiła się z boku. Na pewno czekała na Crowleya.
Zacisnęłam zęby i złapałam się za lewą nogę. Niestety to nie złagodziło bólu. Zamroczyło mnie, ale nie dałam się opanować nieprzyjemnemu uczuciu. Przyjaciele mnie potrzebowali. Wygrzebałam z siebie całą siłę i upór jaki miałam i wstałam. Nie na długo, bo po chwili upadłam. Ból się zwiększył. Zacisnęłam powieki. Wyleciała mi spod nich łza. Otworzyłam oczy. Dean wbił w tej chwili nóż w jednego z demonów.
Nade mną stanął jeden z nich. Z czarnymi oczami i uśmiechem na twarzy podniósł na mnie nóż. Mało kreatywnie, jednak i tak zaparło mi dech w piersiach. Gotowa na śmierć, zamknęłam oczy. Nastąpiło jednak coś innego. Ujrzałam białe, oślepiające światło. Nie utrzymywało się długo. Po zniknięciu, stał przede mną Castiel. Demon nie żywy leżał obok.
-Cass...- Zapomniałam na chwilę o bólu. Miał przy mnie ukucnąć ale znieruchomiał. Jęknął cicho i upadł na kolana. Ogarnął mnie strach. Złapał się za bok, z którego wyciekała powoli krew. Zignorowałam ból i podczołgałam się do niego.
-Wy się znacie?- Spojrzałam w góre. Crowley stał z zakrawionym nożem. Oniemiałam.
-Crowley ty...- spojrzałam na Castiela. Odkryłam jego ranę i przycisnęłam do niej dłonie. Syknął cicho.- Castiel, ejejej, patrz na mnie. Nie umieraj, Cass.- Dociskałam jego ranę, z siłą na jaką mnie było stać. Ból mnie ograniczał.- Co ja mówię o śmierci. Nikt nie umrze do jasnej cholery.
Meg nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Nie miała obstawy. Znikła szybciej niż się pojawiła.
-Dzwońcie na karetkę! Nawet anioł czasami potrzebuje pomocy!- Spojrzałam na Cassa, który odpływał.
-To ja może zostawię was... samych...- Miałam gdzieś, że Crowley zniknął. Śmiertelnie się bałam.
*
Zerwałam się z łóżka. Chciałam wstać, jednak spadłam na podłogę. Nie mało zdziwił mnie gips na nodzę. Złamana. Cholera.
-Gdzie Ci tak prędko, króliczku?- Spojrzałam w górę. Crowley. Pomógł mi wstać i usadowił na łóżku.
-Ty... ścierko!- Mówię tak, aby nie używać określenia Szmata.- Dlaczego dźgnęłeś Castiela?!
Przyłożył palec do ust w oznace, abym była cicho i wskazał w kierunku drugiego łóżka. Spojrzałam tam. Wstrzymałam oddech, widząc Castiela, leżącego z podpiętą kroplówką. Anioł w szpitalu. Kto by się spodziewał spotkać Anioła w szpitalu. Poturbowanego. Niestety nie dane mi było podejść. Siedziałam i patrzyłam na niego.
-Co Ci odbiło, Crowley?- Zapytałam ciszej.
-Myślałem, że chce Cię zaatakować.- Wzruszył ramionami.
-O, tak się o mnie troszczysz- prychnęłam.
-Kto byłby wtedy moimi małymi pomocnikami?- Usiadł na krześle.
-Dziwki Crowley'a- zaśmiałam się.
-Nie oceniaj się tak nisko! To Winchesterowie.- Znowu wywołał na mojej twarzy uśmiech. Ale nie jest tak, że nie jestem wkurzona.
-Czemu te demony chcieli nas dorwać?- Położyłam się, przykrywając kołdrą.
-Bo jesteście moimi pomocnikami, a Meg Masters chce mnie zabić i bla bla bla, kto by słuchał.- Machnął lekceważąco ręką.
-Wiesz, pasuje mi bardziej określenie wspólnicy.
-Jasna cholera.- Spojrzałam na drzwi. Otworzyły się, a do środka wszedł Dean. Crowley się ulotnił. A Dean do mnie podszedł. Nie był zadowolony. Jednak można było odczytać na jego twarzy również zmartwienie. Bał się o mnie jak i Cassa. Uratował mnie razem z Samem i Reven.
To był moment, w którym zorientowałam się, że jesteśmy przyjaciółmi. Ufamy sobie nawzajem.
-Dean...- Nie dokończyłam. Blondyn minął mnie bez słowa i podszedł do Castiela. Spuściłam wzrok. W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana odgłosem urządzeń monitorujących pracę serca.
-Powiesz swojemu szefowi, żeby się do nas nie zbliżał.- Winchester powiedział do głosem, od którego dostałam gęsiej skórki.
-On nie jest moim szefem.
Rozległy się kroki. Podszedł do mnie. Stał i mierzył mnie wściekły wzrokiem. Podniosłam się do siadu.
-Nie? Odniosłem inne wrażenie, dowiadując się, że dla niego pracujesz.- Jego oschły ton był nie do zniesienia.
-Nie pracuje dla niego po prostu...
-Po prostu co?- Wstrzymałam oddech.- Po prostu jesteście przyjaciółmi i zmawiacie się za naszymi plecami?- Zarzucił rękoma.
-Nie miało się to tak potoczyć.- Powiedziałam cicho.- Nie dałabym skrzywdzić przyjaciół.
-Przyjaciół?- Zaśmiał się. Nie spodobało mi się to.- Powiem ci coś, Jeffey.- Odparł tym razem śmiertelnie poważnie.- Przyjaciele nie ukrywają przed sobą czegokolwiek. Nie narażają ich. Nie zmawiają się z demonami!
Odwróciłam wzrok.
-Jeśli mam mieć takiego przyjaciela- powiedział z odrazą- nie chcę go nawet znać.
Wciąż wpatrzona w ścianę usłyszałam trzaskanie drzwiami. W uszach czułam jak serce mi bije. Zerknęłam na Castiela.
-Co się stało?- Anioł nie spał. Najwidoczniej Dean obudził go, wychodząc z impetem z pomieszczenia.
-Nic.- Pokręciłam głową, wiedząc, że ma na myśli zachowanie starszego Winchestera.
Z początku siedzieliśmy w ciszy, jednak szybko nam się to znudziło. Pogawędka o wszystkim i niczym pochłonęła nas bez reszty.
****
Hejka, zastanawiam się czy spodobałyby się wam jakby osobne rozdziały, w których te czy owe postacie dzięki Gabrielowi pojawiają się w jakiś filmach czy serialach. Coś na wzór "Zmienianie kanałów"
Mi się wydaję, że to dobry pomysł, a wam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro