The Case 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Raven odwraca wzrok od ciała.

Przyzwyczaiła się do widoku śmierci, ale tak zmasakrowane zwłoki zawsze robiły na niej wrażenie, ponieważ przed oczami miała cierpienie ofiary. Spojrzała na szare niebo. W takie dni jak ten, wątpiła w słuszność boskich decyzji.

— Raven, wszystko w porządku? — Sam staje za nią i kładzie dłonie na jej ramionach.

— Nie całkiem. Będzie jak rozwiążemy tę przeklętą sprawę.

Męczyli się już dobry tydzień. Brunetka miała wrażenie, że jest coraz gorzej. Stos martwych ciał rósł, a oni nie mieli żadnych śladów.

Przecież uratowali świat przed apokalipsą. Nie raz. Czyż mogło cokolwiek ich zaskoczyć?

Są w kostnicy. Patolog tłumaczy im poszczególne obrażenia, ale Reven nie potrafi się skupić. Rozgląda się po zimnym, ciemnym pomieszczeniu. Sterylne narzędzia, brak okien, lodówki do trzymania badanych, ciężkie powietrze sprawiają że dostaje dreszczy.

— Czas zgonu?

—  Trudno stwierdzić. Rozkład ciała wskazuje na około dwóch tygodni, ale w ziemi było tylko kilka dni.

— Więc gdzie było wcześniej?

— To już wy musicie ustalić. Na próbkach nie ma żadnych śladów, jakby wcześniej ciała nie istniały, a przynajmniej nie w tym świecie.

Natalie ma więcej pytań, Sam przegląda analizę cząsteczek. Reven z kolei nie może oderwać wzroku od innego ciała ofiary, poprzedniego, podobnego morderstwa. Przykryte białym materiałem zdaje się dziewczynie czekać, jakby nie było martwe, ale zawieszone w czasie. Wydaje się jej, że zaraz się poruszy. To wrażenie zaciska jej płuca i dręczy myśli. Nie rozróżnia słów przyjaciół, wpatrując się w zarys zwłok na materiale. Mogłaby przysiądz, że wystający spod płachty palec drgnął, ale to mało prawdopodobne, nawet jak na nich. Obrażenia były zbyt rozległe.

W kostnicy gaśnie światło. Rozlega się krzyk.

Natalie wyciąga pistolet. Zachowuje opanowanie, bo przecież potrafi walczyć nawet w ciemnościach. Nie trwają one długo, bo Dean odnajduje zapasowy włącznik. Drugi Winchester również trzyma broń w pogotowiu, a patolog ściska w ręku skalpel.

— Czyj to był krzyk? Zbyt wysoki jak na męski—  pyta starszy brat — Reven?

Dziewczyna stoi w bezruchu i wciąż wpatruje się w zwłoki.

— Wiecie, że nie lubię ciemnych, ciasnych przestrzeni. Możemy już iść?

— Chwilę — Sam odkrywa dziwny symbol na skórze ofiary — Co to jest?

– Przypomina symbol satanistycznej sekty, tylko nie mam pojęcia jakiej–  odpowiada patolog.

– Zajmiemy się tym. Agentko Manners, pójdziesz ze mną? – Moran wychodzi z kostnicy nie patrząc na pozostałych. Nat biegnie za nią.

– Dziwnie się zachowujesz. Dziwniej, niż zazwyczaj – blondynka martwi się o przyjaciółkę.

– Źle się czuję – odpowiada Reven. Wie, że kiedy ogarnia ją prawdziwy strach, nie może wydobyć z siebie głosu.

– Crowley to ma humory. Toleruję jego kaprysy, więc on powinien moje. Choć odwiedziny u Lucifera w klatce to twój pomysł.

–Któż wie więcej o sektach, niż ten którego najczęściej czczą? Porozmawiaj z nim, może się czegoś dowiemy.

– Ja? Czemu ja? To ty masz z nim tą dziwną relację.

– Mówisz o tej pokręconej przyjaźni? Jeśli przyjaźń z diabłem jest w ogóle możliwa. Obraził się na mnie ostatnio, bo stanęłam po stronie jego ojca.

– To go rzeczywiście musiało wkurwić. Nieznosi typa. Spoks, wleze do klatki. Obym z niej wyszła w jednym kawałku.

– Sprawdzę w tym czasie kilka magicznych zabezpieczeń. Ktoś ostatnio majstrował przy klatce. Nie chcemy Lucyfera brykającego po ziemskim padole.

Jakże powiedziała, tak zrobiła. Po wzmocnieniu ochrony, Reven siada pod ścianą, niedaleko wejścia. Nienawidzi przebywać w piekle. Atmosfera panująca wśród potępionych dusz sprawia, że jej niedobrze. Ale po raz pierwszy czuje się tam bezpieczniej niż na powierzchni.

– Halo? – głos Natalie drży. Przecież ma rozmawiać z samym Lucyferem! Nie bała się demonów, ale ich twórca musi być potężniejszy. W rogu klatki dostrzega błysk czerwonych oczu.

– Czym zasłużyłem na towarzystwo tak pięknej kobiety? Czy to kolejna kara, jaką wymyślił ten żałosny patałach Crowley?

Postać, która pojawia się przed Jeffrey odbiera jej dech. Nie sądziła, że Lucyfer będzie tak przystojny. Mimo, że trochę podstarzały, roztacza nieodparty, mroczny urok, który od razu opętał dziewczynę.

– Jestem przyjaciółką Reven. Mamy do ciebie sprawę – mimo zauroczenia diabłem, pewnie się do niego zwraca.

– Ach, Reven w istocie – jej imię Lucyfer wypowiada zaskakująco miękko. Choćby się wypierał, żywi do dziewczyny swego rodzaju ojcowskie uczucia. Gdyby mógł, chroniłby ją przed wszystkim co stworzył. Ta jednak postanowiła babrać się w tym mrocznym świecie. I sprowadziła do niego koleżankę.

Uśmiecha się. Uwielbia blondynki. Ta wydaje mu się bardzo ciekawa. Patrzy na niego hardo, ale bez niechęci.

– Pomogę wam, jeśli obiecasz, że jeszcze mnie odwiedzisz.

– Po co?

– Nudzi mi się, a ty mnie zaintrygowałaś.

– Serio?– dziewczyna prycha, ale widać, iż jej to schlebia – Nie sądziłam, że jesteś typem podrywacza. To domena twego brata.

– Gabriela? Owszem – w głosie Lucyfera słuchać lekką zazdrość. Potem przypomina sobie, o tym że Trikster niemal wychował Reven, więc co przez to idzie, jej przyjaciółkę też. Bo przecież on je tu sprowadził.

– Więc co dokładnie sprowadza cię do mojej klatki?

Reven marszczy brwi widząc przyjaciółkę wychodzącą z klatki. Niepokoją ją rumieńce na twarzy Nat. Zna Lucyfera i obawia się tego co może Jeffrey zrobić. Pamięta co zrobił Samowi. Przez wzgląd na Winchesterów z dystansem podchodzi do informacji o kolejnych wizytach w klatce. Jeśli Dean się dowie, będzie wściekły. Więc Reven postanawia zachować nowe zauroczenie drugiej dziewczyny, jak najdłużej w tajemnicy. Przed całym światem. Ta wydaje się niczym nie przejmować i papla o uroku diabła, aż w końcu brunetka lekko się uśmiecha. Koniec końców, romans łowczyni z samym Lucyferem jest iście romantyczny, a Moran ma słabość do romansów.

Wracają do bunkra. Natalie zachowuje niewielki dystans do starszego Winchestera, co go bardzo dziwi. Mają jednak ważniejsze sprawy na głowie, niż własne uczucia.

Sekta, o której opowiedział im Lucyfer jest bardzo stara. Rozciąga się niemal na cały świat, ale duża jej część mieści się w Ameryce. Niewiele o niej wiadomo, ale poznali adres jej dawnej siedziby.

Miasteczko jest niewielkie i budzi  niepokój gangu od samego ich tam wjazdu. Słońce chowa się za szarymi chmurami, powietrze jest zatęchłe, a jedynym wyrazistym kolorem zdaje się być czerwień przejechanych ptaków. Trawa w niewielkich ogródkach wyschła już dawno, a nikt z miejscowych nie pała się by ją podlać.

– Co jest? – Impala zaczyna wydawać dziwne odgłosy, po czym gaśnie. Dean sprawdza pod maską jej stan, ale nie odnajduje żadnych problemów. Pyta się miejscowych o mechanika, ale odpowiadają mu, że żadne sprzęty nie działają na tych terenach.

Przyjaciołom pozostaje spacer. Zabrwaszy broń ruszają do odpowiedniego domu. Tutejsi przyglądają im się zza szyb. Nikt nie wychodzi na ulicę, a ci co na niej byli chowają się do mieszkań. Reven dostrzega tylko jednego chłopca. Wzdryga się, gdy lądują na nim muchy i spokojnie chodzą po jego twarzy. Chłopiec rusza się dopiero, gdy jego matka zaczyna ciągnąć go do domu.

Docierają do domku na obrzeżach. Tam rośliny są nie tyle wysuszone, co zgniłe. Pod ich stopami błąkają się chrabąszcze i inne robactwo. Znika ono jednak gdy wchodzą do środka.

Ściany pokryte grzybem i wilgocią, rozszarpane tapety i skrzypiąca podłoga dają wrażenie domu z horroru. Oni wiedzą, że horrory są prawdziwe.

Dean znajduje klapę do piwnicy. Strzela w zamek i otwiera ją. W środku widzą kamienne schody i wyryte wszędzie symbole. Schodzą na dół.

Wnętrze piwnicy jest jeszcze gorsze i muszą przykładać materiał do ust i nosów, aby nie zwymiotować. Reven ledwo powstrzymuje łzy. Atmosfera tego miejsca przenika ją na wskroś.
Zauważają stół na środku sali bardzo prawdopodobne, że przeznaczonej do rytuałów. Jako jedyna jest względnie czysta. Nie licząc rozkładającej się głowy kozła na ołtarzu.

Dalsze korytarze doprowadzają ich do miejsc tortur.

– Tego nawet Lucyfer nie używał – stwierdza Sam, a dziewczyny spoglądają po sobie.

Rozlega się szmer i szelest, a oni wyciągają broń. Zza winkla wychodzi mumia.

Humanoidalna postać owinięta bandażami wyciąga ręce, ale Dean odcina jej głowę, nim się do nich zbliża. Kolejną załatwia Natalie. Brudne bandaże wchłaniają równie brudną krew. Nasuwa im się pytanie, od kiedy martwi tak krwawią?

Nikt nie wypowiada go na głos.

Największy szok przeżywają, gdy znajdują otwartą trumnę, a w niej młodą dziewczynę. Żywą, choć nie mają całkowitej pewności. Ona nie reaguje na nich agresywnie, a Reven nie wyczuwa w niej złych zamiarów, dają jej szansę na wytłumaczenie.

Okazuje się, że sekta używa czarów, by ukryć to miejsce przed paranormalnymi stworzeniami. A nawet przed samym Bogiem. Zaklęcia nie pozwalały im umrzeć, dopóki byli w tych pomieszczeniach albo dopóki nie zaatakował ich ktoś z zewnątrz.

Mumie były żywymi, cierpiącymi ludźmi.

– Po cholere oni utrzymują was przy życiu?!  – krzyczy Natalie.

Odpowiedź ich zasmuca i przeraża.

Sekta tworzy własne potwory.

Bracia wyprowadzają dziewczynę na górę, a  Moran i Jeffrey przeszukują resztę piwnic. Oprócz zdecydowanie zwłok w różnym stopniu rozkładu, znalajdują jeszcze górną połowę ciała
wendigo, przypiętą łańcuchami do ściany. Jeszcze żywą. Nat uśmierca na dobre stwora, a potem wychodzą, gdyż brunetka ma niepokojące przeczucie co do obcej dziewczyny.

Wbiegają na górę, gdzie bracia stoją sami w salonie.

– Gdzie ona jest? – pyta się Reven coraz bardziej odczuwając strach.

– Powiedziała, że zaklęcia przestały działać i potrzebuje do toalety, która jest na górze.

Moran będąc na schodach, słyszy głuchy odgłos uderzania ciała o podłogę. Na piętrze dostrzega dziewczynę i wystający z jej szyji kawałek szkła.

– Zabiła się – szepcze Reven zakrywając usta, by powstrzymać szloch.

– Wynośmy się stąd.

Wrzask. W miasteczku wybucha zamieszanie. Atak powoduje stwór odpowiedzialny za poprzednie morderstwa. Monstrum ma obwisłą skórę, łysy łeb, spiczaste zęby i porusza się na czterech kończynach jak małpa. Swoje ofiary łapie i powoli rozrywa, miażdżąc kości. Nie zjada ich, myśli Natalie, po prostu zadaje im cierpienie. Ona i Winchesterowie zaczynają ostrzał. Moran w tym czasie znajduje kanister benzyny i zaczyna nim polewać dom sekty. Podpala go.

Stwór wrzeszczy i pada pod ostrzem Sama.

Mieszkańcy znów chowają się w domach i znów obserwują ich, jakby nic się nie wydarzyło.

– Wezwijcie Castiela. On i inne anioły, może wymarzą im pamięć.

– Myślisz, że zechcą?

– Tak. To zaniepokoi nawet ich.











Sekty nie udaje im się znaleźć. Słuch o nich przepada. Mordrestw już nie ma. Nie takich, zadanych przez stwora. Istota okazuje się być człowiekiem. Przynajmniej kiedyś nim była, co stwierdza Castiel, badając zwłoki.

Człowiek ten poddany był takim torturom, zaklęciom i substancją, iż utracił własną wolę i człowieczeństwo.

Nie on jeden. Sekta wciąż działa. Działała długo. Gang nie ma pojęcia ile ofiar pochłania. Przeczuwa jednak, że nie złapie jej. Natknie się na stworzone przez nią monstra, ale nie członków. Oni pozostają bezkarni. Nieuchwytni.


Siedząc w ciszy w bunkrze zastanawiają się, czy najpotworniejszymi z potworów nie są ludzie.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro