When... 10 lat temu...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odprawiałam kolejny egzorcyzm. Niech spadają do piekła te zdziry demony.

Bezwładne ciało opadło na podłogę z hukiem. Przymknęłam oczy. Odwróciłam się na pięcie, zostawiając martwą kobietę, którą wcześniej opętał demon. Minęłam Reven bez słowa. Opierała się o framuge drzwi. Skierowałam się do drzwi, zakładając kurtkę.

-Gdzie idziesz? Znowu?- Usłyszałam za plecami głos przyjaciółki.

-Pracować.- Poprawiłam kurtkę i podrzuciłam kluczyki w dłoni.

-Nie sądzisz, że dziewięć demonów w ciągu tygodnia, to nie za dużo?- Jej głos był spokojny, ale na skraju zirytowania.

-Sądzę tylko tyle, że demony są złe, a ja jak i ty jesteśmy od niszczenia zła.

-Nie sądzisz, że próbujesz się po prostu wyrzyć...

-Nie prawda!- Krzyknęłam, odwracając się w jej stronę.

-Dobra...- przeciągnęła- ale widać, że coś jest na rzeczy. W końcu coś pójdzie nie po twojej myśli.- Odwróciłam się znowu do drzwi.

-Nie wierzysz we mnie?

-Skąd to pytanie, jasne, że wierze, ale...

-Bez ale. Wrócę za kilka godzin.- Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Włożyłam ręcę do kieszeni i podeszłam do mego auta. Wiem, że za ostro potraktowałam Reven. Nie jej wina, że żyjemy jak żyjemy, a mnie często łapią nerwy. Ale muszę się wyżyć. A zabijając demony przysługuję się wszystkim. Mam nadzieję, że nie będzie zła. A przynajmniej długo.

*

Stojąc na rozdrożu, spoglądałam na ciało leżące bez życia. Może demon wciąż jest, ale gnije w piekle. Poprawiłam jasne włosy i odwróciłam się na pięcie. Stanęłam na przeciwko mężczyzny w płaszczu. Pierwszy raz go widziałam.

-Co ty robisz z moimi demonami?!- Krzyknął oskarżycielskim głosem. Skrzywiłam się i zmierzyłam go wzrokiem. Demon w ciele niskiego mężczyzny, ale i tak wyższego ode mnie. Czarny płaszcz, a pod nim dostrzegłam tego samego koloru garnitur.

-To samo co zaraz z tobą.- Popatrzyłam na niego z wyższością. Wzięłam wdech i miałam mówić egzorcyzm, ale coś mnie unieruchomiło.  No faktycznie, najpierw trzeba by było zwabić go do pułapki na demony. Cholera.

-Nie wiem za kogo ty się uważasz...- Podszedł trochę do mnie. 

-Za człowieka, którego łatwo zdenerwować.- Zacisnęłam jedną pięść. Stał jakiś metr ode mnie.

-A mi się wydaje, że jesteś po prostu głupią łowczynią, która myśli, że jest najlepsza- uśmiechnął się pod nosem. Mi jednak nie było do śmiechu.- Ale gdzie moje maniery?! Jestem Crowley, a ty...- Patrzył mi w oczy. Zemdliło mnie. Brzydzę się demonami.

-Nie twoja sprawa wywłoko.- Z jego twarzy wciąż nie schodził uśmiech.

-A więc dobry wieczór Nie twoja sprawa wywłoko, miło poznać.

-Tak śmieszne, że aż wcale- warknęłam. Owy demon podszedł do miejsca w którym zakopałam szaktułkę. Ukucnął przy niej i spojrzał na to miejsce. Nie zdejmowałam z niego wzroku ciekawa co zrobi. Podniósł na mnie wzrok.

-A więc Natalie Jeffey- wstał na nogi, a ja się spięłam- w czym mogę ci pomóc?- Włożył ręcę do kieszeni. Nie odpowiedziałam- No bo przecież po to wzywasz demona rozdroża. Aby zawrzeć z nim pakt.

Wciąż nic nie mówiłam. Niech cię szlag Reven, czemu musiałaś mieć rację? Znowu się w coś wpakowałam.

-Paralizator ci w dupę- rozluźniłam pięść. Crowley patrzył na mnie w zdziwieniu i niezrozumieniu. Więcej nie powiedziałam.

-Nie musimy rozmawiać tak na ostro. Trochę milej nam nie zaszkodzi!- Na usta cisło mi się kilka komentarzy, ale się powstrzymałam.- A więc czemu odsyłasz moje demony?!- Krzyknął niezbyt mile. Przymrużyłam oczy.

-Bo to robią łowcy, czyż nie? Chyba, że nie miałeś z żadnym do czynienia. To mogę zrozumieć. OMG... jestem twoją pierwszą!- Zaśmiałam się oschle.

-Wiem kim są i co robią łowcy podróbo złota!- Widać, że był wyraźnie wkurzony. Uśmiechnęłam się w myślach.

-Wow, szok. Co teraz, zabijesz mnie?- Prychnęłam obawiając się jednak o swoje życie. I to bardzo. Staliśmy chwilę w ciszy, gdy usłyszałam coś. Crowley perfidnie się uśmiechnął. Wsłuchałam się. Na początku myślałam, że to wiatr ale po chwili zdałam sobie sprawę, że warczenie. Przełknęłam ślinę. Demon poklepał jakby powietrze na wysokości swego barku.

-To twoja kolacja moja mordo- skierował wzrok najpierw na powietrze a potem na mnie. Strach przeszył mnie całą.

-No kurwa- zdołałam tylko tyle powiedzieć.

-Bierz ją- po usłyszeniu tych słów od Crowleya, ogar szczeknął. Czułam jak biegnie w moim kierunku, szczekając i uderzając łapami o ziemie. 

-Stój!- Zamknęłam oczy i wyciągnęłam ręcę przed siebie, chcąc uchronić się przed atakiem. Czekałam tylko na ból, ale się nie pojawił. Otworzyłam jedno oko nie ruszając się nawet o centymetr.

-No co jest? Bierz ją! Gryź! Cokolwiek!- Demon był najwyraźniej zmieszany i zdziwiony.- Co do licha?!- Zmierzył w kierunku ogara. Złapał go chyba za kark, nie jestem pewna- Ty- konsument, Ona- kolacja- wskazał na mnie. Puścił ogara- Czemu się położyłeś?!- Wyrzucił rękoma w powietrze. Gdy nastała chwila ciszy, oboje usłyszeliśmy ciche popiskiwania.

Patrzeliśmy na siebie z równym zszokowaniem.

-Wiesz, na moje szczęście, chyba ci się pies zepsuł- wskazałam gdzieś na ziemię.

-Na twoje nieszczęście mam inne psy- zniknął. Rozejrzałam się w okoł, ale nikogo nie zobaczyłam.- Okej, na czym skończyliśmy?- Podskoczyłam, gdy pojawił się za mną.

-Na tym, że masz zepsutego psa na moje szczęscie.- Przeszył mnie dreszcz.

-A, no tak. Już pamiętam.- Tym razem usłyszałam dwa szczeknięcia. No jestem w jeszcze większej dupie- Aport!- Uśmiechnął się z wyższością. Cofnęłam się kilka kroków, czując oddechy psów.

-Dobre pieski, bardzo dobre. Gorszy właściciel...- Mówiłam spokojnie, cofając się z wystawionymi rękoma. Jeden z ogarów szczekł, na co zadrżałam.- Dobra, to ja ten...- zerwałam się i zaczęłam biec przed siebie. Nie wiem ile to trwało, ale na pewno nie długo, bo Crowley pojawił się przede mną. Nie zdążyłam skręcić i się przez niego przewróciłam. Leżałam na ziemi. Zaczęłam się cofać do tyłu na leżąco.

Poczułam oddech psa przy mojej twarzy. Po chwili znowu szczeknął, a mnie opanował już strach.

-Siad!- Krzyknęłam ze strachem. Zamknęłam oczy, cała drżąc. Czekałam na bolącą śmierć, ale... nic nie zaszło.

-Bierzcie obiad głupie psy!- Wstrzymałam oddech. Wciąż nic się nie stało. Powoli, bardzo powoli wstałam na nogi. Crowley spoglądał na mnie z niedowierzaniem.

-Em... daj głos?- Wzdrygnęłam się, gdy oba psy... wykonały komendę.

-Co za kundle?!- Gdy demon krzyczał jakieś niecenzuralne słowa, ja wymacałam gdzieś ogara. Podrapałam go po głowie. Szczerze się uśmiechnęłam.- Kim jesteś?!- Poczułam ucisk na ramieniu. Zostałam odwrócona twarzą w nie lubianego towarzysza.- Kim jesteś i dlaczego te sierściuchy się mnie nie słuchają?!

-Wiesz, trudny okres, zmniejszenie testosteronu, są na to leki- wzruszyłam ramionami. Niedowierzenie malowało się na jego twarzy.

-Pogadamy inaczej- Mrugnęłam i znajdowaliśmy się w kompletnie innym miejscu. W domu. Był bardzo elegancki. Skóra, wyszukane meble, ogólnie jednocześnie piękny, drogi ale i mroczny wystrój. Przypadł mi do gustu. Crowley stał przy barku i nalewał bursztynowej cieczy do dwóch kieliszków. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Stałam z lekko otworzoną buzią na środku. Ten podszedł i wręczył mi napój. Minął mnie i usiadł na fotelu. Crowley wziął jeden łyk i wskazał na fotel na przeciwko niego. Odłożyłam kieliszek i usiadłam.

-Nie napijesz się?- Założył nogę na nogę.

-Podziękuję. Nie biorę tego, co dają mi demony.- Poprawiłam się na bardzo wygodnym siedzisku- Gdzie jestem i po co?

-W moim królestwie- rozszerzył ramiona.

-Okej, ale po co?- Nienawidzę uczucia gdy czegoś nie rozumiem. 

-A po co pojawiłaś się na rozdrożu?

-Aby zabijać twoje demoniki- oparłam się o oparcie. Crowley chwilę się zamyślił.

-Może coś do jedzenia?- Przed nami pojawił się bogato nakryty stół.

-Podziękuję- odwróciłam wzrok od dań i spojrzałam na niego.

-Może pieczeń? Hm?

-Dzięki, ale jestem wegetarianką- pokręciłam nosem.

-No dobrze dobrze króliczku.

-Króliczku?

-Oboje jecie sałatę!- Wyszczerzył się.

-Mów po prostu czego chcesz.

-To ty chciałaś zawrzeć pakt.

-Nie.

-A jednak zrobiłaś wszystko, aby do tego doszło. No prawie.

-Nie mam zamiaru zawierać paktu- powiedziałam stanowczo.

-Na pewno jest coś, czego chcesz nad życie.- Po jego słowach chwilę się zamyśliłam. Pokręciłam głową.

-Niczego nie chcę od demona. Ale widać ty chcesz czegoś ode mnie. Mojej duszy?

-Twojej? Nie ceń się tak wysoko.

-A więc czego chcesz Crowley?

-Chcę...- wstał i podszedł do mnie. Wpatrywałam się cały czas przed siebie- abyś oswoiła jednego z moich ogarów.

-Chyba cię coś potrąciło- wciąż spoglądałam tam gdzie wcześniej.

-Co ci szkodzi spróbować?- Stanął za mną.

-Co szkodzi? Moje życie! Nie chcę zostać rozszarpana. Możesz sobie mnie zabić jak tylko chcesz. Mam. To. Gdzieś. Ty stracisz najwyżej.

-A ty nie? Stracisz życie.

-Przyzwyczaiłam się. Zawód wysokiego ryzyka- poczułam dłonie na swoich ramionach.

-Co byś chciała tak najbardziej na świecie?- Zapytał przy moim uchu. Cofnęło mi się.

-Abyś się ode mnie odsunął.- Jak powiedziałam, tak zrobił. Stał z kieliszkiem na przeciw mnie.

-Umówmy się, jeśli zapanujesz nad jednym z ogarów i go oswoisz, nie zabiję cię.

-Słaba ta umowa.

-Skoro narzekasz- zrobiło mi się nie dobrze. Zaczęłam pluć krwią.

-Taki potężny demon, a nie potrafi zapanować nad szczeniakiem?- Kaszlnęłam. 

-Może są na to leki- przedrzeźnił mnie.- Decyduj się szybciej.- Obszedł mnie w okół. 

-Nie.- Powoli dławiłam się krwią.

-Tik tak tik tak...

-Zgoda!- Krzyknęłam- Zawrę ten pieprzony pakt!- Praktycznie od razu poczułam się lepiej. Wytarłam usta rękawem i wyprostowałam się na siedzeniu- Pod pewnymi warunkami.

-A więc jakież one są, króliczku?

-Czuję się jak króliczek Playboya- poprawiłam włosy- jeśli oswoję tego ogara, dasz mi go.

-Nie ma mowy- powiedział od razu.

-Czemu nie?- Z niechęcią, ale zbliżyłam się do niego.

-To najgorszy ogar. Jeśli ci się uda... w co wątpię, będzie źle. Dla wszystkich.

-Więc nie- znowu z moich ust zaczęła wydobywać się krew- Dobra, dobra- i ponownie poczułam się lepiej.

-A więc czego króliczek sobie życzy?- Stanął blisko mnie.

-Umówmy się, że masz u mnie dług.- Podniosłam na niego oczy.- Albo nici z umowy. Możesz mnie zarżnąć- mówiłam całkowicie serio. On chyba to zauważył.

-Chcesz mieć ubezpieczenie?

-Na wszelki wypadek- potwierdziłam.

-A więc zgoda. Przypieczętujmy ten układ.- Odstawił kieliszek.

-Tak, podajmy sobie rękę. I rozejdziemy się w swoje strony.- Wystawiłam w jego stronę dłoń. Spojrzał na nią a potem mi w oczy.

-Nie wiesz jak się pieczętuje pakty?- Uniósł brew.

-Dla mnie możesz zrobić wyjątek, prawda?- Przeciągnęłam. Po jego minie było widać, że nic z tego.- No co z tobą, facet? Pedofil?!

-Co z tobą dziewczynko?! Taka młoda a już zawierasz pakty z demonami i zabijasz potwory?!

-Co z tobą facet?! Dajesz nie letniej alkohol?!

-Co z tobą dziewczynko?! Nie powinnaś może iść spać po dobranocce?!

-A ty nie powinieneś leżeć w trumnie?- Zmrużył oczy.

-Kim ty jesteś?

-Natalie Jeffey, miło Pana poznać- ukłoniłam się.

-Co z twoimi rodzicami?- Znalazł się przy mnie.

-Przepraszam Pana, ale nie mogę rozmawiać z obcymi.- Zrobiłam smutną minę. Crowley rozwścieczony starał się nie wybuchnąć.

-Ile ty w ogóle masz lat?- Uniósł brew.

- Dwadzieścia dziewięć- patrzył na mnie z typowym "bitch facem"- a czy to ma jakieś znaczenie?

-Dla mnie? Skądże. Zabijając dzieciaka sprawie sobie jeszcze większą przyjemność.

-Dzieciak miał ogarnąć ci ogara.

Nie odpowiedział na to. Wyrzuciłam ręce w powietrze.

-Zdecyduj się Crowley. Albo tak albo nie. Myślisz, że boję się śmierci? Nic bardziej mylnego. Tylko ty na tym nie skorzystasz.

Demon złączył dłonie za plecami.

-To tobie się nie podoba przypieczętowanie paktu.

-Facet, dziecko- pokazałam na siebie- zboczony demon, który chce zawrzeć pakt z nieletnią- pokazałam na niego.

-Pakt to pakt a...

Nim dokończył, splunęłam na dłoń i wyciągnęłam ją do niego. Gdy ja patrzyłam na niego z poker facem, on z lekkim zdziwieniem.

-No co? Nie mów, że bardziej obrzydza cię to, niż całowanie obcych frajerów.

-Wymigasz się od wszystkiego?- Wyciągnął z niechęcią dłoń.

-Ejejej- cofnęłam się- musisz także na swoją napluć.

-Co to za sposób?!

-Sposób młodych ludzi, starcze.- Uśmiechnęłam się, gdy zrobił jak powiedziałam. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Crowley ma mocny uścisk. Po chwili się cofnęłam i schowałam ręce do kieszeni. On wytarł swoje o płaszcz. Uśmiechnęłam się.- To kiedy zaczynamy?

-Od ra...- Między nami rozległa się piosenka zespołu Queen. "Stayin alive". 

Wyjęłam telefon, kiwając w rytm muzyki biodrami. Odebrałam, pokazując dłonią Crowleyowi, aby poczekał.

-Jeffey, słucham.- Odwróciłam się plecami od demona.

-Gdzie ty jesteś?!- W słuchawce rozległ się głos Reven- Nie ma cię już od kilkunastu godzin! Nikt cię nie widział! Co się dzieję?- Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha, aby nie ogłuchnąć.

-Spokojnie Reven, nic mi nie jest- mówiłam spokojnym tonem.

-Gdzie jesteś? I w co się znowu wpakowałaś?- Wywróciłam oczami. Za dobrze mnie zna.

-Jestem w królestwie demona i wpakowałam się właśnie w pakt, który albo mnie zabije albo nie zabije- nasłuchiwałam aż usłyszę śmiech lub krzyczenie. Jednak nie nastąpiło to.

-Całowałaś się z demonem?- Strzeliłam facepalma. Rozwaliła mnie.

-Nie, Reven. Nie tym razem. Czekam na jakiegoś przystojnego demona, rozumiesz.- Odwróciłam się i mrugnęłam do Crowleya.

-Oczywiście. O co ten pakt?- Poprawiłam jasne włosy.

-O...- Znowu spojrzałam na Crowleya- Wiesz... jeśli przeżyję, opowiem ci.

-Tylko przeżyj. Hawajska?

-Oczywiście.- Rozłączyłam się. Schowałam telefon do kieszeni.- Dobra, jestem gotowa.

-Świetnie.- Nim się zorientowałam, pojawiłam się w wielkiej, pustej i zimnej celi. Sama. Rozejrzałam się. Podeszłam do drzwi i złapałam za kraty w małym okienku. Za drzwiami stał znajomy demon.

-Crowley?! Co ty...

-Ja sobie tu poczekam, a ty pobawisz się z pieskiem. Taka była umowa.

Odwróciłam się powoli, przełykając ślinę. Rozejrzałam się. Mała żarówka przy suficie nie dawała dużo światła, ale wystarczająco, abym widziała, że jestem tutaj tylko ja. Do czasu, gdy usłyszałam powarkiwanie. Wstrzymałam oddech. Cofnęłam się do ściany, aż nie miałam już gdzie. Stałam oparta o zimy beton. Po pomieszczeniu rozchodziły się ogłosy stąpania łap w tym pazurów.

-Robisz coś czy stajesz się obiadkiem?!- Podskoczyłam, słysząc Crowleya. Nic nie odpowiedziałam. Byłam sparaliżowana strachem. Musiałam się w sobie zebrać. Kucnęłam i wystawiłam rękę.

-Ciii pieseł, już spokojnie. Dobry piesek.- Przymknęłam oczy. Powarkiwanie nie ustępowało. A ja poczułam niemiłosierny ból w nodze. Krzyknęłam głośno, gdy zaczął mnie ciągnąć.

-Przestań! Nie chce umrzeć w taki durny sposób!- Zacisnęłam oczy- jeszcze tyle seriali przede mną do obejrzenia!- Zacisnęłam zęby. Ból w nodze się nasilał, ale nie byłam już ciągnięta. Zerwałam się i cofnęłam do kąta. Spojrzałam na głeboką i krwawiącą ranę. Odchyliłam głowę do tyłu. Poczułam dyszenie przy policzku. Ciepły oddech.

-Pies... siad...- bardziej zapytałam, niż rozkazałam. Ale usłyszałam klapnięcie przy mnie.- Udało się?- Zapytałam sama siebie. Wymacałam psa i pogładziłam go po miękkiej sierści.- Widocznie tak...

Mokre coś zaczęło przejeżdżać mi po twarzy.

-Fuu, przestań, przestań!- Wytarłam twarz dłonią. Ogar przestał. Otworzyłam szerzej oczy. W sumie byłam zdziwiona, że się udało. Podparłam się ściany i skierowałam do wyjścia. Chciałam otworzyć drzwi, ale się nie dało.- Crowleyyyy!

-Co jest? Umarłaś? Już mam spokój?- Zjawił się za drzwiami.

-Wypuść mnie!- Uderzyłam w stal. Zabolała mnie dłoń.

-Wykonałaś zadanie?

-Tak, challenge wykonany! A teraz wypuść mnie albo naśle cię na niego.- Demon znikł mi z oczu. Chwilowo ciśnienie mi wzrosło, ale unormowało się, gdy otworzył mi wyjście. Wyszłam z niego czym prędzej.

-Luna, atakuj.- Stanęłam na przeciwko Crowleya. Z jego twarzy zszedł uśmiech. Usłyszałam szczeknięcie a po chwili krótki krzyk Crowleya, upadającego na ziemie. Nie patrzyłam na ciąg dalszy, tylko zerwałam się do wyjścia. Adrenalina sprawiła, że rana nogi nie przeszkadzała mi aż tak.  Wychodząc, stał przede mną Crowley.

-Nie ładnie napuszczać na mnie piekielnego ogara.- Zaczął podchodzić, a ja odruchowo się cofać. Zderzyłam się z jakąś komodą. Demon nie był zadowolony.

-Umowa była, że mam zapanować nad nim. Oswoić. Zrobiłam to.- Starałam się aby mój głos brzmiał pewnie.

-To ja ustalam tu pakty, nie ty!- Krzyknął na mnie. Odruchowo zamknęłam oczy.

-A ja tu dostrzegłam lukę- powiedziałam z wahaniem. Co jak co, ale żyć jeszcze chcę. Nie słysząc żadnego odzewu, otworzyłam oczy. Stał w tej samej pozycji, tak samo na mnie patrząc.

-Jesteś mądra. Ale i głupia- uspokoił się nieco, ale mi serce nie przestawało bić.- Możemy się dogadać- mówił przekonująco.

-Już się dogadaliśmy. Wywiązałam się z umowy- wstrzymałam oddech.

-Przydasz się.- Pojawiliśmy się ponownie w jego królestwie. Usiadłam na fotelu. Syknęłam cicho, czując wzrastający ból. Starałam się go ignorować.

-Mów proszę do rzeczy, bo nie mam całej nocy.- Spojrzałam na nogę. Rozerwana nogawka, na nodze rana, z której wypływała krew. Odwróciłam wzrok.

-Nigdy nie zabijesz żadnego z moich demonów- zdziwiłam się tą propozycją- a ja Cię nie zabiję.

-Nie jestem taka głupia za jaką mnie uważasz Crowley.- Spojrzałam mu w oczy.- Czemu się tym martwisz?- Powoli chodził po pomieszczeniu.

-Jesteś młodym łowcą, a już zażynasz moje demony.- Uśmiechnęłam się w duchu.- Wolę nie myśleć, co będziesz robić za 10 lat. A teraz masz...

-Piętnaście.- Westchnęłam.

Musiałam się chwilę zastanowić. Pulsowanie w nodze nie pomagało.

-Nigdy nie zabiję ani nic nie zrobię żadnemu z twoich demonów.- Nie spuszczał ze mnie wzroku.- W zamian chcę abyś ty nigdy nie zrobił nic mi ani mojej przyjaciółce. Ani żaden z twoich demonów. Wiesz, obustronne ochranianie siebie przed sobą.

Gestykulowałam żywo rękoma. A jego wzrok mówił tylko: Boże, z kim ja właśnie przebywam.

-Stop, stop, stop- pokręcił głową. Jak na zawołanie przestałam- Ty nie zabijesz moich demonów, a ja nie zabiję Ciebie ani twojej jakieś tam towarzyszki.

Pokiwałam głową.

-Uczciwe, nie sądzisz?

-W sumie to...

-Koniec tematu. Albo zgadzasz się albo nie.- Byłam bardzo stanowcza.

-Nie Ty wyzaczasz zasady!- Znowu podniósł głos. Nerwowy facet.

-Ty również! Z tego co wiem, pakt jest zależny od dwóch stron!- Nie dałam sobie w kasze dmuchać.

-Zgoda.

-Zgoda?

-Nie słyszysz czy co?- Byłam szczerze zdziwiona.

-Więc... zgoda.

*

-Dzisiaj o to został pobity rekord na zawieranie paktów. Nagrodę otrzymuje... Natalie Jeffey!- Westchnęłam, siedząc na kanapie. Opowiedziałam wszystko Reven.- Jak... Ale... Jak?!

-Już powiedziałam... Demon Crowley bla bla bla ogary bla bla bla zawarcie jednego a potem drugiego paktu bla bla bla.

-No tak, ale... czemu Cię nie zabił od razu?- Klapnęła obok mnie.

-Bo jestem zbyt zajefajna, aby ktokolwiek to zrobił.- Odrzuciłam teatralnie włosy.

-Nasze życie już i tak jest dziwne. A na dodatek jeszcze współpraca z demonami?- Pokręciła głową.

-Nie współpracujemy z demonami. My tylko nie wchodzimy sobie w drogę dla korzyści obu stron.- Siegnęłam po paczkę żelków, częstując przy okazji Reven.

-To jest... jeden z najgorszych pomysłów w twoim życiu. Mamy pozwolić, aby zabijały ludzi?- Spojrzałam na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy.

-Nie. Ja mam na to pozwolić.- Spojrzała na mnie nie rozumiejąc.- Zawarłam pakt z zasadą, że ja mam nic im nie robić. Ty możesz. Luna również.

-Luna?- Wzięłam kilka łyków coli.

-Luna. Piekielny ogar. Wytargowałam ją od Crowleya.- Uśmiechnęłam się.

-I nazwałaś ją... Luna. Ładnie, podoba mi się.

-Prawda?

-Ale czekaj. Na pewno nie dał jej od tak.

-Jasne, że nie. Crowley w zamian za ogara chciał, abyśmy pomagały mu w tym czy owym.

-Jeszcze mamy pracować dla niego? Przesadziłaś.

-Spoko luz. Żadnego zabijania czy czegoś ludzi. Wszystko wyjaśnię Ci ze szczegółami jutro.- Wstałam i się przeciągnęłam. Skrzywiłam się, czując ból w nodze. Bandaż powoli mi przesiąkał krwią.- Jestem zmęczona. Dobranoc.- Ziewnęłam i postawiłam chwiejny krok na przód. Po chwili jednak wiedziałam, że nigdzie nie pójdę.

-A gdzie to cytrynka się wybiera?- Spojrzałam z szeroko otwartymi oczami na Archanioła Gabriela. Jego mina nie wyrażała... zadowolenia. Przełknęłam ślinę.

-Jestem w dupie.- Stwierdziłam i spojrzałam na Reven, która pokiwała głową.

-Tak.- Potwierdził Gabriel.

-Ku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro