37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Staliśmy w bezruchu. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Moje nogi chciały biec, ale zmusiłam się do zostania.

Ręce chłopaka lekko drgnęły, by po chwili zakryły jego twarz. Wiedziałam, że jeśli czegoś nie zrobię, to on może uciec i nasza szansa może zniknąć.
Tylko pytanie było, co mam zrobić?

— N-Niemcy... — powiedziałam i choć chciałam dodać coś jeszcze, to miałam w głowie pustkę. Chociaż nawet jeśli bym znalazła odpowiednie słowa, to nie wiem, czy przypadkiem nie ugrzęzły by mi w gardle.

Wtedy wpadłam na pomysł. Trudny w wykonaniu, bo musiałam użyć wszystkich swoich sił i zaprzeczyć wszystkiemu, w co wierzyłam i co w ostatnich dniach mi budowało światopogląd.

Zrobiłam krok do przodu. Jeden, niezbyt duży.
Czując, że tym pierwszym ruchem dostaję więcej odwagi, zrobiłam następny. I potem następny, i następny, aż w końcu zatrzymałam się przed nim.

Podniosłam swoje ręce i drżącymi dłońmi odsunęłam jego, odsłaniając zalaną łzami twarz. Spojrzał na mnie, wahając się przez moment, po czym objął mnie, krusząc wszelkie bariery, jakie między nami powstały.
Odwzajemniłam uścisk, wtulając swoją głowę w jego tors, nie chcąc oglądać już nic, co nas otaczało.

Trwało to dłuższy moment. Chyba każde z nas potrzebowało czegoś na zrzucenie emocji.
Gdy jego objęcia zelżały, powoli odsunęłam się od niego i mimo iż dalej gdzieś jakaś myśl kazała mi uciekać, to zostałam.
Zostałam i lekko się uśmiechnęłam, chcąc dodać sobie i jemu trochę pewności.

Po chwili dopiero poczułam, jak cała drżę, szczególnie moje ręce, na które spojrzałam w zaskoczeniu.

— Ostatnim razem tak miałam, jak w czasie wojny było minus czterdzieści — mruknęłam, chcąc rozładować napięcie, jednak i tak zapadła między nami niezręczna cisza. Najgorsze było to, że Niemcy nie odezwał się żadnym słowem.
Z tego tytułu pomyślałam, że może powinnam ja coś zacząć, ale gdy już miałam otworzyć usta, on podniósł rękę ucinając moją chęć.

Nabrał powietrza i je powoli wypuścił.

~POV. Niemcy~

Spojrzałem na nią, będąc jeszcze bardziej przestraszony tą sytuacją. Oczywiście to, co się stało przed chwilą sprawiło, że odzyskałem nadzieję na moment, jednak zaraz sobie zdałem sprawę w jak beznadziejnym miejscu się znajduję.

— To nigdy nie trwało tak długo — mówiłem cicho, nie chcąc jej spłoszyć. — Boję się, że nie wyjdę z tego za wcześnie — rozłożyłem ręce w wymownym geście.

Ona zmarszczyła brwi, jakby nie docierał do niej sens moich słów. Cicho westchnąłem.

— Polen, ja nie mogę tak wyjść do ludzi. Nawet nie wiem co będą w stanie ze mną zrobić, jeśli mnie takim zobaczą — próbując się wcześniej nad tym zastanowić, zaczęły mnie przeszywać dreszcze. — Nie dam rady tego ukrywać w nieskończoność. Szczególnie patrząc pod pryzmatem mojej pozycji. Nie wiem co mam zrobić... Boję się...

Polen uśmiechnęła się smutno.

— Znam to uczucie aż za bardzo — westchnęła, uciekając wzrokiem na ziemię. — Ale... coś wymyślimy. Przecież nie może być tak, że jest to sytuacja bez wyjścia!

Dałem jej powątpiewające spojrzenie, na które zamilkła. Zapadła między nami ponowna cisza.
Czując, jak ta sytuacja zaczyna źle wyglądać, zacząłem się drapać po karku.

— Może... zastanowimy się nad tym po śniadaniu...? — zaproponowałem, na co ona skinęła głową.

Kiedy Polen wyciągała kolejne kubki z szafki, ja się wziąłem za zbieranie tych potłuczonych z ziemi. Chwilę potem zasiedliśmy do jedzenia, które spożywaliśmy w okropnej ciszy.

Jednak ta cisza była nam obu bardzo potrzebna, gdyż mieliśmy całkiem sporo do poukładania sobie w głowach. W końcu w tym momencie już żadne z nas nie było pewne jutra.

~•~•~•~•~

Jezus, dokańczam ten rozdział o w pół do pierwszej i dołuję się jak wyszłam z rytmu pisania ;-;
Muszę się z powrotem „wpisać" w to, bo moje rozdziały będą bardziej cringowe niż zwykle XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro